24 grudnia 2016
"Wielkie święto solidarnego zespolenia Polaków"
Boże Narodzenie - wielkie święto solidarnego zespolenia Polaków - zwraca naszą myśl ku tym wszystkim, którzy jak rzekł Słowacki "żyli, walczyli i cierpieli z nami". Czujemy z nieomylną pewnością serca, że jesteśmy razem, wypatrując nad Polską gwiazdy tej samej, dzięki której potęguje się wiara, rozbudza nadzieja i rozpłomienia miłość.
Druh Aleksander Kamiński podczas okupacji niemieckiej
Czytelnikom bloga życzę Świąt Bożego Narodzenia promiennych, błogosławionych i rozbrzmiewających najpiękniejszymi polskim kolędami!
28 listopada 2016
"Są miłości, które mogą się układać zależnie od warunków życia, (...), lepiej albo gorzej, mogą zwiększać się lub słabnąć, ale zupełnie inaczej jest z miłością między Matką a synem..."
Jej
pisane płomiennymi słowami książki pozwalają myślą, sercem i duszą ulatywać
wstecz, szczególnie do domów rodzinnych, w których wzrastali najlepsi synowie i
córki naszej ojczyzny. W tropieniu i odkrywaniu ulotnych znaków ziemskiego losu
najwybitniejszych Polaków Barbara Wachowicz jest niestrudzona. Otrzymujemy
kolejny owoc przeżywanych przez pisarkę „przygód w poszukiwaniach rzeczy
narodowych polskich”. Oto zbiór niezapomnianych portretów najpiękniejszych
postaci matczynych naszej historii, muzyki i literatury - prawdziwych Mulier Fortis (statecznych niewiast), familiae matris, „matron Sercem i
Sumieniem błyszczących”, „zwykłych polskich matczysk”…
Współczesne
polskie matule mogą w tej książce zobaczyć siebie w radości i trudzie budowania
ogniska domowego, wychowywania dzieci, organizowania dnia codziennego,
wspólnego bytowania, śmiania się, podróżowania i walczenia z przeciwnościami.
Książka opowiada o różnych barwach macierzyństwa i dzieciństwa. Używając słów
Melchiora Wańkowicza, można metaforycznie powiedzieć, że
Przecież ta
książka jest dla mamuś i dla tych, którzy mieli dzieci, i dla tych, którzy byli
dziećmi. Ta książka jest po to, żeby złożyli samotne ręce stwardniałe od pracy
i przypomnień.
Z
najnowszego dzieła Barbary Wachowicz dowiadujemy się o tym, w aurze jakich
tradycji wzrastali: MAREK i JAN SOBIESCY, TADEUSZ KOŚCIUSZKO, ADAM MICKIEWICZ,
FRYDERYK CHOPIN, JULIUSZ SŁOWACKI, HENRYK SIENKIEWICZ, JAN KASPROWICZ, STEFAN
ŻEROMSKI, MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA i MAGDALENA SAMOZWANIEC, a także KRZYSZTOF
KAMIL BACZYŃSKI, na jakich lekturach macierze kształciły swoje utalentowane,
ale i zarazem krnąbrne dzieci, jakie wartości im zaszczepiały, z jakimi
problemami się borykały. Wszystkie sportretowane matki starały się, aby ich
synowie i córki poznali dzieje przodków i „najświętsze narodu epoki” oraz aby
wzrastali w wierze chrześcijańskiej. Pisarka podaje wiele na to dowodów,
przytacza choćby niezmiernie symboliczną scenę: ksiądz, który spowiadał
umierającego Fryderyka Chopina, podając mu Pana Jezusa ukrzyżowanego, zobaczył
łzy w oczach kompozytora i spytał, czy wierzy. Odpowiedział: –
Wierzę. – Jak Cię matka nauczyła? – Jak
mię nauczyła matka!
12 listopada 2016
O filmie "Wołyń"
Film Wojciecha
Smarzowskiego (zrealizowany na podstawie scenariusza opartego na zbiorze opowiadań pt. Nienawiść
Stanisława Srokowskiego) to świdrująca do głębi podróż do jądra ciemności.
Opowiada o naturze zła, które zalęga się w duszy człowieka, stopniowo
karmionego ideologią wrogości wobec ludzi odmiennej narodowości, mieszkających
obok siebie na tej samej ziemi od pokoleń.
Tytułowy Wołyń to
ziemia, która w czasie drugiej wojny światowej była świadkiem tragedii ludności
polskiej barbarzyńsko mordowanej przez szalejący żywioł szowinizmu
ukraińskiego. Dantejskie sceny rozgrywały się również w Małopolsce Wschodniej.
Wołyń Smarzowskiego to obraz dopracowany i przemyślany w
każdym calu. Mam pełne zaufanie do twórcy, gdyż - jak wynika z medialnych
wypowiedzi Stanisława Srokowskiego - często konsultował się zarówno z nim, jak
i z badaczami tej karty polskiej i ukraińskiej historii. Zdaję sobie też
sprawę, że Wojciech Smarzowski nie mógł zrobić podręcznika z historii, że
twórca filmowy ma prawo pewne wątki wyważyć, pominąć, zestawić w taki czy inny
sposób. Moim zdaniem reżyser pokazał genezę rzezi wołyńskiej i jej przebieg,
nie narzucając widzowi czarno-białej wizji, bo historia nigdy nie ma takiej
barwy. Zawsze są jakieś półcienie. Wychodząc z takiego założenia, reżyser zadbał
o pokazanie zróżnicowanych postaw i zachowań wśród przedstawicieli różnych
narodowości. Dał nam duże pole do namysłu, do poszerzania swojej wiedzy, ale
przede wszystkim do płaczu i lamentu. Ten film to dojmujące wołanie o prawdę i
pamięć. Dlatego został przez Wojciecha Smarzowskiego opatrzony mottem: „Kresowian
zabito dwukrotnie: raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie”.
Są to słowa Jana Zaleskiego, które zapisał w swoim pamiętniku po wojnie,
jak dowiadujemy się dziś od jego syna, księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
11 listopada 2016
"Ojczyzny mojej stopy okrwawione"
Cyprian Kamil Norwid
Moja ojczyzna
Kto mi powiada, że moja ojczyzna:
Pola, zieloność, okopy,
Chaty i kwiaty, i sioła — niech wyzna,
Że — to jej stopy.
Dziecka — nikt z ramion matki nie odbiera;
Pacholę — do kolan jej sięga;
Syn — piersi dorósł i ramię podpiera:
To — praw mych księga.
Ojczyzna moja *nie stąd* wstawa czołem;
Ja ciałem zza Eufratu,
A duchem sponad Chaosu się wziąłem:
Czynsz płacę światu.
Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Klucz Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem.
Ojczyzny mojej stopy okrwawione
Włosami otrzeć na piasku
Padam: lecz znam jej i twarz, i koronę
Słońca słońc blasku.
Dziadowie moi nie znali też innéj;
Ja nóg jej ręką tykałem;
Sandału rzemień nieraz na nich gminny
Ucałowałem.
Niechże nie uczą mię, gdzie ma ojczyzna,
Bo pola, sioła, okopy
I krew, i ciało, i ta jego blizna
To ślad — lub — stopy.
Paryż, styczeń 1861
Jan Paweł II
Budujmy dobro Ojczyzny
11 listopada 1998 r. podczas audiencji generalnej Jan Paweł II w przemówieniu do Polaków nawiązał do przypadającej w tym
dniu 80. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości:
Wielu synów Polski poświęcało tej sprawie swoje talenty, siły i wytężoną pracę. Liczni spośród nich ponosili trudy emigracji przymusowej. Wielu w końcu zapłaciło za wolność Ojczyzny najwyższą cenę, przelewając krew i oddając życie w kolejnych powstaniach, na różnych frontach wojennych.
Wszystkie te wysiłki ojcowie nasi opierali na nadziei, płynącej z głębokiej wiary w pomoc Boga, który jest Panem dziejów ludzi i narodów. Ta wiara była oparciem również wtedy, gdy po odzyskaniu niepodległości trzeba było szukać jedności pomimo różnic, aby wspólnymi siłami odbudowywać kraj i bronić jego granic.
Niestety, II wojna przerwała dobre dzieło, pozostał jednak posiew wolności, który z Bożej Opatrzności owocuje w naszych czasach.
Wraz z całym narodem polskim dziękuję dziś dobremu Bogu za ten niewysłowiony dar Jego miłosierdzia, polecam dusze zmarłych i poległych. Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju dobrze korzystali z tak cennego daru wolności. Niech opieka Maryi, Jasnogórskiej Pani, zawsze towarzyszy naszej Ojczyźnie i wszystkim rodakom. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
1 listopada 2016
Epitafia Cypriana Kamila Norwida, czyli literackie zaduszki
![]() | ||||||
Okładka pierwszej krytycznej edycji tekstów Norwida. |
...w dagerotyp raczej pióro zamieniam...
(Cyprian Kamil Norwid, Czarne kwiaty)
Cyprian Kamil Norwid był najukochańszym poetą Jana Pawła II, który w trakcie audiencji udzielonej Polakom nazwał go
jednym z największych poetów i myślicieli, jakich wydała chrześcijańska Europa (cyt za: B. Wachowicz, Siedziby wielkich Polaków).
Norwid pracował twórczo do samej śmierci. W ostatnich latach życia popełnił m.in. dramat Miłość czysta u kąpieli morskich, nowele Stygmat, „Ad leones!”, „Tajemnica lorda Singelworth. Tom Proza I, kunsztownie przygotowany i wydany przez Towarzystwo Naukowe KUL, zawiera wymienione opowiadania, a także inne utwory prozatorskie, w tym Czarne kwiaty i Białe kwiaty.
(Cyprian Kamil Norwid, Czarne kwiaty)
Cyprian Kamil Norwid był najukochańszym poetą Jana Pawła II, który w trakcie audiencji udzielonej Polakom nazwał go
jednym z największych poetów i myślicieli, jakich wydała chrześcijańska Europa (cyt za: B. Wachowicz, Siedziby wielkich Polaków).
Norwid pracował twórczo do samej śmierci. W ostatnich latach życia popełnił m.in. dramat Miłość czysta u kąpieli morskich, nowele Stygmat, „Ad leones!”, „Tajemnica lorda Singelworth. Tom Proza I, kunsztownie przygotowany i wydany przez Towarzystwo Naukowe KUL, zawiera wymienione opowiadania, a także inne utwory prozatorskie, w tym Czarne kwiaty i Białe kwiaty.
Cykl impresji „Czarne kwiaty”, łączący cechy eseju,
wspomnienia pośmiertnego i pamiętnika, porusza problem przemijalności i
pustki po odejściu wszystkich jego wielkich współczesnych, których nazwie niezwykle
trafnie „szlachetnie różniącymi się przyjacielami”. Norwid uwiecznił tam sześć
postaci stojących już w obliczu śmierci: urodzonego na Podolu romantycznego
poetę Stefana Witwickiego, francuskiego malarza Paula Delaroche’a, piękną nieznajomą
(podobno Irlandkę) spotkaną na statku podczas podroży do Ameryki (warto przy
tym podać dwie ciekawostki, że Norwid jako pierwszy polski romantyk widział
Amerykę i że na pamiątkę podróży morskiej spał odtąd na hamaku), wreszcie -
Słowackiego, Chopina i Mickiewicza.
27 października 2016
Najgorętsza premiera tej jesieni
12 października 2016
"Miasto - symbol naszej wielkiej kultury"
Czwarta strona okładki |
Ta albumowa książka jest czymś znacznie więcej niż tylko historią miasta - to arras utkany z inspiracji i miłości. Składają się na nią osobiste refleksje autorów nad przeszłością, dziedzictwem, architekturą, społeczeństwem i kulturą Wilna.
Ryszard Jan Czarnowski i Eugeniusz Wojdecki prześledzili transformację miasta
na przestrzeni wieków, cofając się do pradziejów, czyli okresu panowania
Mendoga, a następnie opisując kolejne epoki aż do czasów najnowszych. Znajdziemy w ich
książce niemal każdy zaułek i każdą architektoniczną wspaniałość tego
niezwykłego miasta. Wielkie zarazy, pożary i potopy, które nawiedzały Wilno
kilkakrotnie, ukazane są przez pryzmat najznakomitszych i zwyczajnych
mieszkańców. Do tego dochodzą doskonale dobrane anegdoty, cytaty z literatury
naukowej i pięknej oraz prasy, celne komentarze na temat dawnych i
współczesnych mieszkańców oraz odwiedzających miasto na przestrzeni epok.
Dzięki wirtuozerii pióra oraz świetnie dobranej ikonografii niemal namacalnie
obcujemy z duszą tego miasta. Na kartach tej książki Wilno zwyczajnie ożywa.
2 października 2016
"Jak to się stało, że właśnie to wydarzenie wypełniło wyobraźnię Polaków?"
W dzieciństwie w trakcie pobytu na kolonii letniej w Tczewie
brałam udział w wycieczce na Westerplatte. Niewiele wtedy rozumiałam,
choć odwiedziny tego miejsca utkwiły mi w pamięci. Wspominam o tym, dlatego że właśnie zagadnieniu miejsca pamięci poświęcona jest książka Krzysztofa Zajączkowskiego. Muszę też dodać, że do dziś kołaczą mi w głowie rytmiczne strofy wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, którego moja nauczycielka w szkole podstawowej kazała się całej klasie nauczyć na pamięć. Któż z mojego pokolenia nie zna tego utworu? Jak słusznie stwierdza Krzysztof Zajączkowski,
Młody człowiek mający w szkole kontakt z wierszem poety dostawał niewątpliwie wgląd w jedno z najpiękniejszych i najbogatszych znaczeniowo dzieł polskiej liryki. Pozostawał pod nieuchwytnym wrażeniem jego uroku i prostoty (s. 155).
Książka Westerplatte jako miejsce pamięci reprezentuje fascynujący,
jak mi się wydaje, nurt w historiografii. Mianowicie badania nad
pamięcią. Mogę więc chyba stwierdzić, że autor zajmuje się pamięciologią. Prawda, że to ładnie brzmi? Historyk sam używa tego słowa. Pojawiają się też takie określenia, jak: "aktorzy pamięci", "treści miejsca pamięci" czy "składniki pamięci".
4 września 2016
Ukochane miasto Skamandrytów
[…] Pewnego dnia miałem godzinną przerwę w
zajęciach uniwersyteckich i wybrałem się na spacer Nowym Światem. Było
południe. Słoneczne, wiosenne. Dwóch panów. Zatrzymali się. Jeden szczupły,
młodzieńczy. Żywo gestykulował. Drugi nieduży, korpulentny, z siwą, starannie
przystrzyżoną bródką. Śmiał się i potakiwał. Poznałem ich natychmiast. Julian
Tuwim i Leopold Staff. […] Julian
Tuwim otworzył drzwi Kuchcika. Pokłoniwszy się nisko, zapraszał Leopolda
Staffa. Staff opierał się. Długą chwilę celebrowali wejście. Staff cofał się
wstydliwie, niewysoki jegomość o rumianej twarzy gimnazjalnego belfra. Tuwim
pochylony w uniżonym pokłonie napierał. Gibki, ruchliwy, ostry, jastrzębi
profil i ciemne, diabelskie znamię na policzku. Staff wszedł wreszcie,
wyraźnie zażenowany teatralną ceremonią odprawianą przez młodszego kolegę po
piórze. To było pierwsze dotknięcie
żywej literatury. Ci dwaj luminarze literatury tak blisko; głowy, gesty,
twarze. Tuż! Stałem i patrzyłem na zamknięte drzwi baru Pod Kuchcikiem. Tym razem
nie wszedłem. Idąc dalej, zobaczyłem na ulicy Foksal olbrzyma w kapeluszu. To Jarosław Iwaszkiewicz. W słońcu wyglądał
jak olimpijczyk. […]
(Marek
Nowakowski, Nekropolis 2, Świat Książki,
Warszawa 2008, s. 19-20)
Książka Lidii
Sadkowskiej-Mokkas jest właśnie taką próbą dotknięcia literatury. Bardzo
udaną próbą. Autorka z dużym wyczuciem opisała na tle niegdysiejszej Warszawy Skamandrytów,
którzy swoją osobą i twórczością przywołują czasy niedawne i bezpowrotnie
minione. Niejako jeszcze bardziej sprzęgła ze sobą losy wielkiej piątki -
wybrańców bogów, którzy w ciemnym chaosie poszukiwali światła, porządku i
piękna. Piórem dawali temu wyraz. Wygrywali lub przegrywali w walce ze sobą lub
światem. Ukazując blaski i cienie najsławniejszego przed drugą wojną parnasu
poetyckiego, stworzyła jakby mimochodem poruszającą opowieść o mocy literatury,
wartości przyjaźni, złożoności ludzkiej natury i skomplikowanej historii
naszego kraju.
20 sierpnia 2016
Kapryjskie polonica odkryte przez Józefa Dużyka - "Rzymianina z Krakowa"
Poldzio [Leopold
Staff] często wyjeżdżał do Włoch, zwłaszcza na Capri, które bardzo lubił.
Był − wspominał
Makuszyński − bardzo dobrym kompanem. […] W roku 1911 spotkaliśmy się na Capri. Tęsknisz za Capri?
− Bardzo…
− No, to potęsknimy
razem…
I zaczęliśmy opowiadać
sobie nawzajem o Capri i Anacapri. Oboje znaliśmy świetnie tę wyspę. Każdy
zakątek, każdą trattorię, każda uliczkę, wszystkie drogi i dróżki, i szosy,
groty i schody, przystanie i plaże, hotele i place, stragany i kościoły,
klasztory i sklepy. Makuch [Kornel Makuszyński] wciąż przerywał moje
opowiadanie pytaniami, czy ten sklep jeszcze jest, czy tamten stragan jeszcze
stoi, jakiego koloru są dzisiaj wagony kolejki zębatej jeżdżącej między Marina
Grande a Piazzetta i czy tam na dole, gdy się wychodzi na lewo z portu,
sprzedaje ryby taki stary, siwy rybak? Jak on się nazywa?
− Nie pijmy już
więcej, panie Kornelu - mówię - przecież ten pański rybak miałby już dzisiaj
chyba sto lat. Zapomniał pan?
− Masz słuszność − mówi
Makuch, przypija do mnie i zaczyna opowieść o Grotta d’Azzurra.
A wtedy nasza rozmowa
staje się coraz bardziej rozmarzona, liryczna, niemal rzewna jak włoska
piosenka, a w brudnym zakopiańskim szynku jest coraz więcej słońca i gorącego
słonego zapachu morza, coraz więcej błękitu, w którym szynk zamienia się w
Lazurową Grotę, a my − Makuch i ja − płyniemy pod sklepieniem groty, cali
niebiescy, kryształowi, przeźroczyści, odcieleśnieni.
I nagle czar pryska.
(Roman Brandstaetter, Dzieje jednego jesiennego dnia − fragment tego opowiadania przytacza
Józef Dużyk w swoim eseju pt. "Pamiętam
lot żurawi nad Kapryjską Zatoką", zamieszczonym w: Polacy na Capri, Fundacja „Urwany Film”, Kraków 2015, s. 219−220)
6 sierpnia 2016
"Każde dzieciństwo jest jakąś ruchomą prawdą". Przesiedleńcza opowieść Aleksanda Jurewicza
Ten chłopiec
był jednym z tysięcy dzieci, które trzymając kurczowo za rękę, poprowadzono na
dworce kolejowe; nie pierwszy i nie ostatni raz dzieci swoim płaczem i wołaniem
bezbronnym głosem wypełniają dworce, pociągi, przypadkowe stacje, i te dworce, i
te pociągi, i swój bezsilny płacz będą niosły do końca dni, jakby nigdy nie
wychodziły z tych dworców i pociągów straszących wyziewami buchającej pary,
jakby zeszły się tam smoki ze wszystkich bajek (Aleksander Jurewicz, Lida, Wydawnictwo Latarnia, Gdynia 2015, s. 56).
Kiedy po drugiej wojnie światowej ponad dwa miliony ludzi z dawnych Kresów zmuszono do opuszczenia Ojczyzny, razem z nimi
zapakowano do wagonów kilkaset lat historii. Musiała sobie z tym poradzić
wyobraźnia nie tylko zbiorowa, lecz także jednostkowa, szczególnie dziecięca.
Przeżycia związane z opuszczeniem ukochanej wsi głęboko
wryły się w pamięć pięcioletniego Alika. Książka opowiada o przerwanym
dzieciństwie urodzonego w Lidzie na Białorusi chłopca, który z rodzicami jedzie
pociągiem repatriacyjnym do niechcianej, obcej Polski... Alik zostawia za sobą
cały swój mikrokosmos: drzewa, płot, kościółek, rzekę i niebo, babcię i
dziadka, siwego księdza, listonosza, głupiego Antośka, jabłka w sadzie, słoiki
z marmoladą śliwkową, ryby obłożone tatarakiem, bliny, krowę, konie, kartofle w
kołchozie, słońce i księżyc, jarzębiny i głogi… To wszystko, co tworzyło jego stabilną
i spokojną codzienność dziecięcą.
1 sierpnia 2016
Nowe informacje o Aleksandrze i Mieczysławie Jasińskich! Rodzeństwie, które walczyło i zginęło w Powstaniu Warszawskim na Mokotowie
![]() | |||||||||||||||||||
|
Mieczysław Jasiński ps.
Donald, żołnierz Armii Krajowej, pułku "Baszta" (ur. 2.01.1922, zm.
27.09.1944)
Aleksandra Jasińska "Inez"
W ubiegłym roku, w rocznicę
wybuchu Powstania Warszawskiego, opublikowałam otrzymane od Pani Beaty Płaczek
pamiątki rodzinne. Do mojego bloga
dotarła córka chrzestna matki powstańczego rodzeństwa, których dotyczył
nasz wypominek. W związku z tym publikuję nową fotoopowieść, z poprawionymi
przez Panią Annę Wojterską danymi o powstańczym rodzeństwie. Niech pamięć o Aleksandrze i
Mieczysławie Jasińskich trwa!
Z przyjemnością oddaję głos
Pani Annie:
Jestem chrzestną córką Wandy
Jasińskiej, żony Konrada Aleksandra Jasińskiego. Byli to rodzice wymienionych
powstańców. Wanda Jasińska, z domu Wróblewska, była siostrą mojej babci Laury.
Rodzeństwo Wróblewskich: Zofia (1889?–1963), Laura (1890?–1963), Felicja
(1891?–1967), Wanda (1894?–1977), Jadwiga (1902–1959) oraz Tadeusz i
Mieczysław (daty życia mi nieznane, bo nie są pochowani na starym cmentarzu w
Grodzisku Mazowieckim). Konrad Aleksander Jasiński też jest pochowany w
Grodzisku Mazowieckim (1894–1965).
Oleńka chodziła do
prestiżowego Prywatnego Żeńskiego Gimnazjum Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi
Jawurkówny (Szkoły na Wiejskiej) i po małej maturze wstąpiła do Żeńskiej Szkoły
Architektury. Niestety śmierć przerwała plany – Mietek i Oleńka 27 września
1944 r. zginęli, rozstrzelani przy wyjściu z kanałów na Dworkowej.
[Na Dworkowej na Mokotowie
Niemcy wymordowali około 140 powstańców, którzy – zagubiwszy się w kanałach –
wyszli na powierzchnię obok komendy niemieckiej żandarmerii, poddając się.]
Skąd pseudonim Oleńki?
Autorka wiersza "Inez de Castro", poetka młodopolska Kazimiera Zawistowska, była z domu Jasieńska. Świetna, postępowa szkoła dla młodych warszawianek,
którą ukończyła Oleńka, mogła rozbudzić zainteresowanie tą poetką. W polskim
języku występuje pisownia Ines i Inez, na stronie Powstania Warszawskiego jest
Inez i na Powązkach Wojskowych też.
|
Z listu Pani Anny: To są
Wanda i Konrad Jasińscy z córeczką Krysią, która zmarła zanim urodził się
Mietek (zdjęcie z archiwum rodzinnego Pani Beaty Płaczek)
Z listu Pani Beaty:
Drugi brat mojej babci, Albin Jasiński (ur. w 1898), jego żona Stanisława (ur.
1897) oraz dzieci - Zygmunt (ur. 1926) i Zosia (ur. 1932), zginęli podczas
bombardowania Woli - mieszkali na ul. WOLSKIEJ. Przesyłam zdjęcie kartki - jednej z tych, które rodzina rozwieszała po
całej Warszawie z myślą, że może udało im się uciec.
******************************************************************
PAMIĄTKI RODZINNE PANI ANNY
Pani Anna przysłała piękne i
cenne zdjęcia ze swojego archiwum rodzinnego, a wśród nich jedno z babcią
powstańczego rodzeństwa - Michaliną Wróblewską, jedno z małym Mieczysławem
Jasińskim i jego matką. Pani Anna jest też w posiadaniu poruszającej klepsydry,
w której rodzice, narzeczona i rodzina informują o pogrzebie Aleksandry i
Mieczysława Jasińskich.
Odkryła również dwa rysunki
Aleksandry Jasińskiej, prawdopodobnie z okresu uczęszczania do Żeńskiej Szkoły
Architektury (podpisy pod poniższymi zdjęciami są autorstwa p. Anny)
Rysunek Aleksandry Jasińskiej ROZPACZ według "Żałobnych wieści"
Artura Grottgera (h x s: 14,5 x 9,5 cm)
San Paolo fuori le Mura –
bazylika rzymska (pewnie według fotografii) – h x s: 14 x 17 cm
![]() |
Grób Józefa Wróblewskiego w
Kleczewie – dziadka Oleńki i Miecia
|
Zdjęcie kamienicy (z
Wikipedii): Czerniakowska 126A: Mieszkanie Nr 4 w którym w czasie okupacji i po
wojnie mieszkała rodzina Jasińskich, znajdowało się na pierwszym piętrze nad sklepem
(ostatnie okno i balkon po prawej stronie zdjęcia, dwa okna za rogiem od
południa oraz jedno okno od podwórza t.j. od wschodu).
MOJA RODZINA – WUJOSTWO JASIŃSCY
Wuj Konrad Aleksander
Jasiński przed pierwszą wojną światową, po maturze, studiował przez dwa lata
filozofię, a następnie był w seminarium duchownym, może 1913/14 r. Nie wiem,
kiedy i gdzie zawarł ślub z Wandą Wróblewską, może to było w 1915 r., a Krysia urodziła się w 1916...? Po pierwszej wojnie, gdy
Krysia była maleńka, wujostwo mieszkali na Nowogrodzkiej 5 na piątym piętrze bez
windy. Wuj poszedł na wojnę z bolszewikami jako ochotnik. Może wtedy Ciocia
Wanda pojechała z Krysią do Felicji i Stefana Tylkowskich, do leśniczówki koło
Niemysłowa, w pobliżu Uniejowa. Krysia zmarła tam na czerwonkę, chyba latem
1920 r. lub 1921 r., mając cztery–pięć lat. Wkrótce urodził się Mietek (2
stycznia 1922 r.), a dwa lata później Oleńka (2 lutego 1924 r.). [...]
W 1951 r. zmarł na zapalenie
opon mózgowych, po szczepieniu BCG, mój młodszy brat (żył rok i trzy miesiące). Prawdopodobnie
wówczas zamieszkaliśmy w mieszkaniu wujostwa na Czerniakowskiej 126A pod nr 4
na pierwszym piętrze. Były to ciężkie czasy, w których "kwaterunek"
zdecydował, że w tym trzypokojowym mieszkaniu będą mieszkały trzy rodziny:
1) w bardzo ciemnym pokoju z
oknem od podwórza, w ich dawnej sypialni – Konrad i Wanda Jasińscy;
2) w małym pokoju nad sklepem
spożywczym, tzw. dziecinnym – Jan i Maria Lidia Wojterscy z córką
Anną (a później jeszcze z córką Janiną);
3) w dużym narożnym
południowo-zachodnim pokoju – trzy osoby dorosłe, obca rodzina: mężczyzna i dwie
kobiety.
W mieszkaniu było
pomieszczenie kuchni, z której korzystały te trzy rodziny i we wnęce stał
tapczan mężczyzny z trzeciego pokoju. Trzon kuchenny był gazowo-węglowy. Była też
łazienka z bojlerem. Pokoje były ogrzewane piecami kaflowymi. Mieszkanie miało
ok. 100
m2.
W naszym pokoju w ścianie
była znaczna dziura po pocisku. Pamiętam, iż rodzice walczyli z pluskwami.
W grudniu 1956 r., gdy miałam siedem lat, przydzielono nam
mieszkanie na Dolnej 22, w budynku "Społem", bo tatuś pracował w
redakcji dwutygodnika Spółdzielczości Spożywców "SPOŁEM". Natomiast
na Czerniakowskiej, do "małego" pokoju wprowadziło się młode małżeństwo
z wielkim, koncertowym fortepianem. Jedno z nich było muzykiem.
Wanda Jasińska była moją matką chrzestną i roztaczała nade
mną opiekę duchową. Pamiętam, że zabierała mnie
na niedzielne Msze św. do zrujnowanego kościoła przy Łazienkowskiej. Ciocia
przekazała mi pierwsze wiadomości o Bogu i wierze katolickiej. Była osobą
głęboko wierzącą, pogodzona ze śmiercią trójki dzieci. Jakoś inaczej było z
wujkiem, był wyciszony, ale nie widziałam, aby chodził do kościoła. Pamiętam,
iż nic sobie nie robił z UB; na swoim wielkim lampowym radiu słuchał
zagranicznych stacji i "Wolnej Europy", które z trudem przebijały się
przez jazgot zagłuszaczek.
Przez te wszystkie powojenne lata w stałym kontakcie z Wandą
i Konradem Jasińskimi była Halina - dawniej narzeczona Mietka. Ciocia zwracała
się do niej bardzo serdecznie "córeńko", a ona zawsze "pani",
"pan", "państwo" – z wielkim szacunkiem. Miała swoją
rodzinę: mamę, męża, córkę, i mimo wielkiej aktywności zawodowej (była adwokatem)
zawsze znajdowała czas, aby złożyć wizytę na Czerniakowskiej.
W latach 1957–1965 z wujostwem spotykaliśmy się dość
rzadko – ok. trzy razy w roku. Czasem były to spotkania w Grodzisku Mazowieckim.
Wujek pomagał przy porządkowaniu rzeczy po śmierci ciotki mojego taty, Zofii
Wróblewskiej, i mojej babci Laury, była to wiosna 1963 r. Chyba z tego okresu
było zdjęcie wujka Olka z moim bratem (sześć lat) przy ognisku.
Po śmierci wujka (1965 r.) cioci Wandzie bardzo dokuczała
samotność, pogarszało się zdrowie i malały możliwości samoobsługi. Na początku
lat siedemdziesiątych pani Halinie udało się załatwić dla cioci miejsce w Domu
Kombatanta przy ul. Szubińskiej 4 w Warszawie. Mieszkała tam ok. pięciu lat, do
śmierci w 1977 r.
Wygrzebała z pamięci własnej
oraz p. Haliny –
Anna Wojterska
Subskrybuj:
Posty (Atom)