
W historii Wojska Polskiego
„Zośka” należy do jednego z najbardziej elitarnych i bohaterskich batalionów.
Tworzący go żołnierze wykazywali doskonałą sprawność bojową, hart ducha i
wysokie morale. Za swoją postawę w trakcie walk o wolność zostali odznaczeni
licznymi odznaczeniami. Niektórzy nawet dwukrotnie i trzykrotnie! Tak jak
bohater wspaniałej gawędy Barbary Wachowicz − Jan Rodowicz, który został
Kawalerem Virtuti Militari V klasy i dwukrotnie Krzyża Walecznych zdobytych na
polu walki. W czasie wojny „Zośkowcy” za swój podstawowy obowiązek uważali nie
tylko obronę ojczyzny, lecz także naukę. W trudnych warunkach okupacyjnych
starali się kształcić, wierząc, że będą mogli zdobytą wiedzę i umiejętności
spożytkować, gdy nastanie czas wolności. Nie tracili pogody ducha w mrocznym
okresie wojennym i próbowali także wtedy, mimo czającej się wszędzie śmierci,
bawić się, śmiać i cieszyć życiem. To byli klawi chłopcy. Symbolem jednego z
najszlachetniejszych pokoleń polskich stał się, obok wielu innych wspaniałych żołnierzy
legendarnych Szarych Szeregów, Jan Rodowicz.
Dzięki pieczołowicie i latami gromadzonym
przez Barbarę Wachowicz cennym dokumentom, wspomnieniem bliskich i towarzyszy walk Jana Rodowicza,
niepublikowanym dotąd fotografiom i pamiątkom rodzinnym podarowanym jej przez
matkę legendarnego „Anody” możemy lepiej poznać jego osobowość i życiorys −
krótki i tragicznie zakończony, ale jakże intensywny i chwalebny. Pisarka
oddała głos przede wszystkim matce „Anody”: Zofii Rodowiczowej, która przez
wiele lat obdarowywała ją przyjaźnią i zaufaniem. Wspomnienia matki Janka stanowią
najbardziej przejmujące świadectwa wojennej i powojennej tragedii oraz
macierzyńskiego bólu po stracie dwóch synów. Na losy Jana Rodowicza patrzymy
zatem głównie oczami jego matki. I to jest jeden z najważniejszych, obok
licznych, walorów książki.
W książce splatają się dwie nuty
narracji − nostalgii matczynej i niekłamanego podziwu samej autorki gawędy dla charyzmatycznego
Jana Rodowicza i jego rówieśników, którzy nie wahali się stanąć do walki w
obronie ujarzmionej ojczyzny. Nostalgia owiewa lata spędzonej na Kresach młodości
Zofii z Bortnowskich Rodowicz oraz budowanego wraz z poznanym w Żytomierzu
mężem Kazimierzem szczęścia rodzinnego (zburzonego przez wojenną apokalipsę). Barbara
Wachowicz odtwarza z czułością atmosferę swoich spotkań z matką „Anody”, która
ostatnie lata swojego życia spędziła w smutnym „domu starców”, gdzie nie miała
miejsca nawet na postawienie zdjęć swoich synów! Pisze Barbara Wachowicz:
Rozświetlały się jej piwne oczy, gdy wspominała swoją młodość, Wołyń i
Żytomierz, miasteczko pełne uroku i tradycji, gdzie dorastała ze swymi braćmi −
Władysławem i Wiktorem.
W „Tryptyku
rodzinnym”, którego istotne fragmenty przywołuje autorka gawędy, Zofia Rodowicz
zapisała: Nasz dom, jak każdy dom polski
na Kresach, był twierdzą polskości. Jej brat, porucznik Władysław
Bortnowski, przeszedł cały szlak bitewny Pierwszej Brygady Legionów, w 1918
roku walcząc między innymi w odsieczy Lwowa, a w następnym roku w boju o Wilno.
W późniejszych latach, już jako generał, powie swojemu siostrzeńcowi, Janowi
Rodowiczowi „Anodzie”, który będzie podziwiać odwagę wuja i jego wojenne
przygody: − Mam nadzieję, że was ominą.
Jak wiemy, nie ominęły.
Wskrzeszając w pamięci swój rodzinny dom i swoją młodość spędzoną na Kresach, Zofia z Bortnowskich Rodowicz opowiedziała pisarce niezwykle romantyczną, gdyż powstałą niejako pod patronatem wielkiego poety rodem z Krzemieńca, historię poznania w Żytomierzu swojego przyszłego męża. A było to tak:
Przyjechał do Żytomierza polski teatr. Ze sceny popłynęły nagle strofy Juliusza Słowackiego - "Polsko!, O, Polsko, gdy już nieprzytomni/Będziemy, wspomnij Ty o nas, o wspomnij!". Wszedł do naszej loży mój brat Władysław, wiodąc wysokiego młodzieńca, który szarmancko pocałował mnie w rękę... Spłonęłam - Ależ ja jestem jeszcze panną! - Marzyłbym, żeby nią pani wkrótce być przestała! - usłyszałam odpowiedź, która wydała mi się wstrząsająco śmiała! I okazało się, że ten arogancki śmiałek miał rację.
W 1917 roku Zofii i Kazimierzowi
Rodowiczom urodził się w Żytomierzu syn, któremu nadali imię Zygmunt na cześć
poety Zygmunta Krasińskiego oraz wodza Powstania Styczniowego na Ziemi
Kowieńskiej − Zygmunta Sierakowskiego. W 1919 roku przeprowadzili się do
Warszawy, gdzie trzy lata później urodzi się im Jan Jerzy, zwany czule Nesiem,
bo od początku stale się uśmiechał. Wspominając ten czas rodzinnego szczęścia,
powiedziała pisarce, że próbowali nie rozpieszczać zanadto synów:
Kochaliśmy synów bardzo, ale staraliśmy się, by chłopcy wiedzieli, że
żyje się przede wszystkim dla innych.
Barbara Wachowicz spisała
wspomnienia nie tylko matki, lecz także siostry jej męża - Zofii Iwanickiej.
Ponadto przytacza interesujące zapiski Heleny Rothowej, w której majątku -
Wierzchowicach na Polesiu - bracia spędzali beztroskie i pełne figli wakacje.
Dzięki zanotowanym w poczuciu kronikarskiego obowiązku przez pisarkę oraz zachowanym przez rodzinę Janka opowieściom poznajemy klimat przedwojennej młodości bohatera
gawędy, a także warunki, w jakich dojrzewał jego żelazny charakter, który z
taką mocą ujawni się w czasie wojny i po jej zakończeniu.
Wyłaniający ze wspomnień bliskich
„Anody” obraz sielskiego dzieciństwa zmienia się, jak łatwo się
domyślić, w dramatyczną relację o załamaniu się pięknych mitów młodości w
krwawej scenerii powstańczej. Opowieści matki dotyczące przeżyć wojennych okalają
smutek, lęk o swoje dzieci i wywołany z pamięci krzyk bólu po utracie starszego
syna Zygmunta, który zginął w szpitalu powstańczym, ale i zarazem pogodzenia
się z losem. Wiele jej słów jest przejmujących:
Gdy wybuchła wojna, Janek miał szesnaście lat. Po raz pierwszy
widziałam go wtedy załamanego. W ciągu kilkunastu dni zawalił się przecież cały
świat tej młodzieży, takiej ufnej w swoją przyszłość. - Zobaczysz, mama,
zobaczysz, jaka my zbudujemy Polskę! - Ileż razy to słyszałam… Te wspaniałe
marzenia o idealnej Polsce, którą ich pokolenie stworzy. 1 września zdawało
się, że umarły wszystkie marzenia…
Barbara Wachowicz, harmonijnie zespalając fakty oraz fragmenty dokumentów historycznych i relacji "Zośkowców" ze spojrzeniem osobistym i tych, którzy znali,
przyjaźnili się z „Anodą” i razem z nim przeżywali mroczne dni okupacji, ukazuje
jednocześnie swąd wojny, niszczący wpływ obcowania ze śmiercią i nieludzki
charakter wyborów, przed którymi stawali walczący Polacy. Chłopcy z batalionu ”Zośka” opowiadali Barbarze Wachowicz o Anodzie z najwyższym zachwytem i aprobatą - o jego żywotności, dzielności, humorze, o fantazji, wbrew wszystkiemu. Na temat grozy wojny i
wielu dramatycznych chwil spędzonych z Janem Rodowiczem opowiedział autorce
gawędy na przykład Józef Saski „Katoda”, towarzysz broni z Akcji pod Arsenałem,
choćby w takich lapidarnych, ale jakże
wymownych słowach:
Toczył się szary, okrutny czas okupacji. Łapanki. Egzekucje. Osaczenie.
Śmierć przyjaciół. Pokonać to! Uczyć się, nie tracić ani chwili.
Po wojnie, jak podkreśla pisarka,
w tzw. arkuszu ewidencyjnym „Anoda” poda, że brał udział w dwudziestu „ostrych
akcjach” wojskowych, wykolejeniu ośmiu pociągów okupanta i wysadzeniu dwóch
mostów. Wielobarwną osobowość Jana Rodowicza, ujawniającą się w okresie pracy
konspiracyjnej w ramach Małego Sabotażu „Wawer” i Wielkiej Dywersji, najlepiej
scharakteryzuje wspomniany „Katoda”:
Pod maską dowcipnisia i uroczego filuta - urządzającego jednoosobowe
frapujące przedstawienia - ukrywa się mocny, ale wrażliwy człowiek.
Czas bojów powstańczych, pełnych
nadziei, poczucia wolności i braterstwa, ale zarazem zaczadzonych klęską,
odzwierciedla szczęśliwie zachowane jedyne rękopiśmienne wspomnienie „Anody”,
której fragment Barbara Wachowicz przytacza za siódmym wydaniem Pamiętników Żołnierzy Baonu Zośka. Jan
Rodowicz napisał w swoich impresjach powstańczych między innymi o nieustannym odczuwaniu ciężaru
odpowiedzialności w dowodzeniu przyjaciółmi. W powojennych latach misją, a
nawet obsesją „Anody” stanie się utrwalenie czynu „Zośkowców”. Będzie starał
się różnymi metodami, w tym krzykami, zmuszać ocalałych żołnierzy batalionu do pisania
wspomnień. Ta nowa swoista krucjata Janka Rodowicza obrosła anegdotycznymi
historyjkami, z których część przywołuje Barbara Wachowicz. Tak powstało
wielkie archiwum baonu, które ocalało dzięki poświęceniu Zofii Rodowiczowej i
innych powstańczych matek. W tym świetle jego wartość jest dziś podwójna i nie
do przecenienia. Z lat 1945-1948 pochodzi też wiele unikatowych materiałów
dokumentujących wypady „Zośkowców” w góry, w czasie których duszą towarzystwa
był zawsze pomysłowy, pełen ułańskiej fantazji i tryskający życiem Jan Rodowicz.
Koniec wojny nie przyniósł
wyzwolenia. Pokolenie ułana Batalionu „Zośka” zostało zdradzone po raz kolejny.
Okres zmagań wojennych, zwłaszcza powstańczych, zmienił się nie w czas spokojnie
przeżywanej wolności, o którą tak ofiarnie, do ostatniej krwi walczył cały
naród, ale w czas zniewolenia, czego złowieszczym przejawem były okrutne stalinowskie
więzienia. Zaczął się czas tzw. Drugiej Konspiracji. Baon „Zośka” dał Polsce i
światu wiele wybitnych postaci. Gdyby nie terror komunizmu, jego żołnierze w
dużej mierze tworzyliby zdrowy i silny fundament wolnego kraju. Po wojnie w
stalinowskich więzieniach represjonowanych było 39 osób spośród ocalałych
zaledwie 160 „Zośkowców”. Jeden z charyzmatycznych liderów tego środowiska, Jan
Rodowicz, został przez UB aresztowany w Wigilię 1948 roku. Matka, która do tego
dnia dziękowała Bogu, że ocalało jej chociaż jedno dziecko, podarowała mu w
ostatniej chwili po kryjomu okruch opłatka… „Anoda” zdążył jej szepnąć: „Archiwum!”. Zmarł
po dwóch tygodniach w niewyjaśnionych okolicznościach. Ubecy próbowali
wmówić rodzinie, że Jan Rodowicz popełnił samobójstwo.
Najprawdopodobniej został zakatowany na śmierć. Miał wtedy zaledwie 26 lat.
W tej części gawędy na uwięzienie, okrutne śledztwo, śmierć (rzekomo samobójczą) i pogrzeb ułana
Batalionu Zośki patrzymy przez pryzmat dojmujących opowieści przede wszystkim jego matki.
Od narzeczonej „Anody”, Alicji Arens, nie udało się pisarce dużo wydobyć, gdyż
nawet po latach nie chce lub po prostu nie jest w stanie o tym mówić. Są przytoczone także wspomnienia żony
bratanka ojca Janka, lekarki Anny Rodowiczowej, która była obecna przy chowaniu
zwłok do trumny. Obmacała jego ciało, by zbadać, czy są jakieś złamania po
samobójczym skoku z czwartego piętra. Nie stwierdziła ich. Wszystkie te zebrane
przez autorkę relacje dotyczące okoliczności aresztowania, męczeńskiej śmierci oraz trzech pogrzebów Jana Rodowicza
są poruszające i unikatowe.
Kolejnym walorem książki są opisy
niezwykłych losów innych członków rodziny Rodowiczów, począwszy od ojca
„Anody”, a skończywszy na Wojciechu Rodowiczu, który jako pięcioletnie dziecko
cudem przeżył masakrę Powstania Warszawskiego, gdy zginęła jego matka. Jego
ojciec Kazimierz po upadku zrywu powstańczego wybrał emigrację do Wenezueli.
Myślał wtedy, że jego żona i syn zginęli. Ta ostatnia informacja okazała się
nieprawdziwa. Swojego syna nigdy już nie zobaczył… Zmarł w 1960 roku w El
Mojan. Po latach jego syn dotarł do tego miasta, by złożyć ojcu na mogile garść
polskiej ziemi.
Barbara Wachowicz kreśli sylwetkę
ułana batalionu „Zośka” ze znawstwem, pasją i delikatnością. Klarownie spaja ze
sobą fragmenty zebranych przez siebie wspomnień krewnych Jana Rodowicza i jego
przyjaciół z własnym czułym, ale nie narzucającym się oglądem przywoływanych
wydarzeń. „Pisarka losu polskiego” spłaca tą piękną gawędą dług pamięci
zamordowanemu w stalinowskim więzieniu Janowi Rodowiczowi „Anodzie” i zarazem jego
rówieśnikom - ich heroizmowi, złudzeniom, nadziejom i ofiarom. Obok pięciu
innych znakomicie napisanych przez nią książek w ramach monumentalnego cyklu
„Wierna Rzeka Harcerstwa”, ta niewielka rozmiarami publikacja pełna jest opowieści
tchnących prawdą i przesłań dla dalszych pokoleń, w takiej samej mierze jak Kamienie na szaniec Aleksandra
Kamińskiego. Styl harcerskiej gawędy Barbary Wachowicz jest obrazowy i żywy,
ale nie napuszony. Cytując przytoczone przez autorkę w swojej poprzedniej znakomitej książce, pt. Bohaterki powstańczej Warszawy (napisałam o niej TUTAJ), słowa córki "ostatniego pisarza, co tak piórem wodził", Krystyny Wańkowiczówny, można powiedzieć o tej gawędzie:
To jest klasa! I nie tylko. To ma wdzięk i dobrego gatunku sentyment. Jest gorące i żywe.
Wszystkie
cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z książki Barbary Wachowicz, Ułan Batalionu „Zośka”. Gawęda o Janku
Rodowiczu „Anodzie”, t. 5 „Wiernej Rzeki Harcerstwa, Oficyna Wydawnicza
Rytm, Warszawa 2015.
Na stronie "Kamienie na szaniec" można obejrzeć zdjęcia zamieszczone w tej książce: TUTAJ.
ZAPROSZENIE NAD MORZE - "OPOWIEŚĆ O WIELKICH RODAKACH"