1 sierpnia 2015

Przedwojenni aktorzy (część 2). Historia niezwykłej kolekcji

Aleksandra Maria Jasińska ps. Inez

 (ur. 2.02.1924, zm. 27.09.1944)

Mieczysław Jasiński ps.Donald (ur. 1.01.1922, zm. 27.09.1944)

W poprzednim odcinku ([Przedwojenni aktorzy (część 1). Historia niezwykłej kolekcji] uchyliłam rąbek archiwum rodzinnego Pani Beaty Płaczek. W trakcie korespondencji okazało się, że przekazywane z pokolenia na pokolenie ustne opowieści, fotografie oraz swego rodzaju annały zawierają inne ciekawostki oraz historie na temat nietuzinkowych osobowości w jej bliższej i dalszej rodzinie. Otrzymałam kolejne piękne fotografie, a wśród nich uwieczniające rodzeństwo, które poległo w Powstaniu Warszawskim. Długo wpatrywałam się w te stare zdjęcia... Ze wzruszeniem publikuję je w 71. rocznicę sierpniowego zrywu. Cześć ich pamięci.

Jak napisała do mnie Pani Beata Płaczek, Aleksandra i  Mieczysław Jasińscy ps. "Inez" i "Donald" - cioteczne rodzeństwo mojego taty - zginęli po wyjściu z kanałów w czasie Powstania, 27 września 1944 roku. To były dzieci brata mojej babci - Konrada. Ich mamą była Wanda z Wróblewskich Jasińska. Mieszkali w Warszawie, na ul. Czerniakowskiej 126.

ALEKSANDRA JASIŃSKA


MIECZYSŁAW JASIŃSKI Z NARZECZONĄ
Znalazłam jeszcze jedno zdjęcie rodzeństwa Jasińskich z moją ciocią i wujkiem (wujek to ten "wydrapany" - taką miał manię, że jeśli nie mógł się "wyciąć",  to "wydrapywał")



Z listu Pani Beaty do mnie: Oboje ukończyli gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie. Później studiowali, ale nie mam bliższych informacji - Mietek podobno na Politechnice. Zginęli po wyjściu z kanałów 27 września 1944 roku. Ich grób jest na Powązkach - należeli do pułku BASZTA.


Mieczysław Jasiński ps. "Donald": rozstrzelany przez Niemców po wyjściu z kanału na ul. Dworkowej.  Jego siostra Maria ps. "Inez"  była łączniczką w tej samej kompanii. Zamordowana przez Niemców na ul. Dworkowej.

Wanda i Konrad Jasińscy - rodzice Aleksandry i Mieczysława. Na zdjęciu mały Mietek z dziadkiem Wróblewskim



Stanisława i Albin Jasińscy


Oddaję znów głos Pani Beacie: Drugi brat mojej babci, Albin Jasiński (ur. w 1898), jego żona Stanisława (ur. 1897) oraz dzieci - Zygmunt (ur. 1926) i Zosia (ur. 1932), zginęli podczas bombardowania Woli - mieszkali na ul. WOLSKIEJ. Przesyłam zdjęcie kartki -  jednej z tych, które rodzina rozwieszała po całej Warszawie z myślą, że może udało im się uciec.



Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Pani Beaty Płaczek. 
Dziękuję, że mogłam je zobaczyć i udostępnić.

30 lipca 2015

Przedwojenni aktorzy (część 1). Historia wyjątkowej kolekcji

Koperta listu Juliusza Osterwy do Jana Janoty
Na swoim blogu napisałam w 2013 roku krótki esej o przedwojennych aktorach polskich (PASJONUJĄCE PORTRETY PRZEDWOJENNYCH GWIAZD). Dzięki temu artykułowi trafiła do "antykwariatu szczura" Pani Beata Płaczek z domu Janota. Postanowiła do mnie napisać, by podzielić się opowieścią o swoim dziadku, który był przed wojną aktorem amatorem i który gromadził zdjęcia dawnych gwiazd teatralnych i filmowych: polskich i zagranicznych, a także programy sztuk teatralnych, w których grał. Jan Janota współpracował z Juliuszem Osterwą i wieloma polskimi aktorami. Jak napisała do mnie wnuczka aktora: Część to są zdjęcia jakby z gazet wklejone w album. Są piękne, kolorowe i na pewno stare, bo dziadek zmarł w 1944 roku. Niezwykła kolekcja zachowała się w rodzinnym archiwum. Większość zbiorów przekazała rodzina Jana Janoty jednemu z polskich teatrów. To, co zostało w domowych zakamarkach, postanowiła Pani Beata otrzepać z kurzu i pokazać światu. Cieszę się, że to mnie spotkał zaszczyt udostępnienia tych niezwykłych pamiątek rodzinnych. Opublikuję je w odcinkach.



List Juliusza Osterwy do Jana Janoty


JAN ANTONI JANOTA urodził się 24 listopada 1889 roku  w Częstochowie, a zmarł w 1944 roku. Po maturze wyjechał do Krakowa, gdzie skończył szkołę teatralną i występował na deskach teatru miejskiego - podobno pod pseudonimem. Jego nauczycielem był Marceli Trapszo, ojciec Mieczysławy Ćwiklińskej (pamiętam p. Mieczysławę z czasów, kiedy przyjeżdżała do mojej babci, do Sopotu - bardzo się przyjaźniły). Później wyjechał do Warszawy, gdzie został wcielony do wojska. Był podporucznikiem w sztabie Józefa Piłsudskiego. Tam poznał moją babcię - Sabinę Jasińską (ur. 21.09.1895 w Kłodawie). W 1920 roku wzięli ślub i  wyjechali do Wołkowyska, gdzie obydwoje pracowali w Dowództwie Kolei Wojskowych Białoruskich. W Wołkowysku dziadek założył teatr amatorski. W tym czasie również grywał i wystawiał sztuki w teatrze Reduta Juliusza Osterwy w Wilnie. W Wołkowysku mieszkali do 1925 r. Tam w 1921 roku urodziła się Basia. Wiem z opowiadań babci, że koniecznie chciała rodzić w Wilnie, ale niestety nie zdążyła. Nie odpuściła jednak i w 1923 roku pojechała do Wilna  - tam urodził się Zbyszek. Kiedy skończył się kontrakt w Wołkowysku, wrócili do Warszawy, gdzie w 1926 roku przyszedł na świat mój tata  - Jerzy Władysław (w starych dokumentach jest Jerzy, a w późniejszych Władysław). W 1927 roku dziadkowie przenieśli się do Częstochowy. Tu Jan Janota podjął pracę w ubezpieczalni. Oczywiście z aktorstwem był związany cały czas.
(biogram opracowany przez wnuczkę aktora)

Poniżej publikuję zdjęcia przesłane mi przez Panią Beatę - przedstawiające Jana Janotę i jego żonę (dzisiejszy wpis będzie na bieżąco edytowany po konsultacjach z wnuczką aktora).

Zdjęcie ślubne Jana Janoty, 1920 r.




Zdjęcie ślubne, 1920 r.
Wołkowysk, lata 1921-1925

Wołkowysk, lata 1921-1925

Wołkowysk, lata 1921-1925
Wołkowysk, lata 1921-1925

Wołkowysk, lata 1921-1925

Z listu Pani Beaty do mnie: I zdjęcia, które uwielbiam - moja ukochana ciocia Basia i jej trzech braci, a wśród nich mój ojciec. Była najstarsza z rodzeństwa i tylko ona żyje.



W kolejnym odcinku opublikuję kolejne piękne zdjęcia pochodzące z archiwum rodzinnego Pani Beaty, w tym dwa związane z Powstaniem Warszawskim. Zatem 1 sierpnia zapraszam na mój blog.

Wszystkie zdjęcia publikuję za zgodą Pani Beaty Płaczek z domu Janota.


27 lipca 2015

Na 71. rocznicę wybuchu powstańczego zrywu wolnościowego pokolenia Janka Rodowicza "Anody"


 
W historii Wojska Polskiego „Zośka” należy do jednego z najbardziej elitarnych i bohaterskich batalionów. Tworzący go żołnierze wykazywali doskonałą sprawność bojową, hart ducha i wysokie morale. Za swoją postawę w trakcie walk o wolność zostali odznaczeni licznymi odznaczeniami. Niektórzy nawet dwukrotnie i trzykrotnie! Tak jak bohater wspaniałej gawędy Barbary Wachowicz − Jan Rodowicz, który został Kawalerem Virtuti Militari V klasy i dwukrotnie Krzyża Walecznych zdobytych na polu walki. W czasie wojny „Zośkowcy” za swój podstawowy obowiązek uważali nie tylko obronę ojczyzny, lecz także naukę. W trudnych warunkach okupacyjnych starali się kształcić, wierząc, że będą mogli zdobytą wiedzę i umiejętności spożytkować, gdy nastanie czas wolności. Nie tracili pogody ducha w mrocznym okresie wojennym i próbowali także wtedy, mimo czającej się wszędzie śmierci, bawić się, śmiać i cieszyć życiem. To byli klawi chłopcy. Symbolem jednego z najszlachetniejszych pokoleń polskich stał się, obok wielu innych wspaniałych żołnierzy legendarnych Szarych Szeregów, Jan Rodowicz.

Dzięki pieczołowicie i latami gromadzonym przez Barbarę Wachowicz cennym dokumentom, wspomnieniem bliskich i towarzyszy walk Jana Rodowicza, niepublikowanym dotąd fotografiom i pamiątkom rodzinnym podarowanym jej przez matkę legendarnego „Anody” możemy lepiej poznać jego osobowość i życiorys − krótki i tragicznie zakończony, ale jakże intensywny i chwalebny. Pisarka oddała głos przede wszystkim matce „Anody”: Zofii Rodowiczowej, która przez wiele lat obdarowywała ją przyjaźnią i zaufaniem. Wspomnienia matki Janka stanowią najbardziej przejmujące świadectwa wojennej i powojennej tragedii oraz macierzyńskiego bólu po stracie dwóch synów. Na losy Jana Rodowicza patrzymy zatem głównie oczami jego matki. I to jest jeden z najważniejszych, obok licznych, walorów książki.

W książce splatają się dwie nuty narracji − nostalgii matczynej i niekłamanego podziwu samej autorki gawędy dla charyzmatycznego Jana Rodowicza i jego rówieśników, którzy nie wahali się stanąć do walki w obronie ujarzmionej ojczyzny. Nostalgia owiewa lata spędzonej na Kresach młodości Zofii z Bortnowskich Rodowicz oraz budowanego wraz z poznanym w Żytomierzu mężem Kazimierzem szczęścia rodzinnego (zburzonego przez wojenną apokalipsę). Barbara Wachowicz odtwarza z czułością atmosferę swoich spotkań z matką „Anody”, która ostatnie lata swojego życia spędziła w smutnym „domu starców”, gdzie nie miała miejsca nawet na postawienie zdjęć swoich synów! Pisze Barbara Wachowicz:

Rozświetlały się jej piwne oczy, gdy wspominała swoją młodość, Wołyń i Żytomierz, miasteczko pełne uroku i tradycji, gdzie dorastała ze swymi braćmi − Władysławem i Wiktorem.

W „Tryptyku rodzinnym”, którego istotne fragmenty przywołuje autorka gawędy, Zofia Rodowicz zapisała: Nasz dom, jak każdy dom polski na Kresach, był twierdzą polskości. Jej brat, porucznik Władysław Bortnowski, przeszedł cały szlak bitewny Pierwszej Brygady Legionów, w 1918 roku walcząc między innymi w odsieczy Lwowa, a w następnym roku w boju o Wilno. W późniejszych latach, już jako generał, powie swojemu siostrzeńcowi, Janowi Rodowiczowi „Anodzie”, który będzie podziwiać odwagę wuja i jego wojenne przygody: − Mam nadzieję, że was ominą. Jak wiemy, nie ominęły.

Wskrzeszając w pamięci swój rodzinny dom i swoją młodość spędzoną na Kresach, Zofia z Bortnowskich Rodowicz opowiedziała pisarce niezwykle romantyczną, gdyż powstałą niejako pod patronatem wielkiego poety rodem z Krzemieńca, historię poznania w Żytomierzu swojego przyszłego męża. A było to tak:

Przyjechał do Żytomierza polski teatr. Ze sceny popłynęły nagle strofy Juliusza Słowackiego - "Polsko!, O, Polsko, gdy już nieprzytomni/Będziemy, wspomnij Ty o nas, o wspomnij!". Wszedł do naszej loży mój brat Władysław, wiodąc wysokiego młodzieńca, który szarmancko pocałował mnie w rękę... Spłonęłam - Ależ ja jestem jeszcze panną! - Marzyłbym, żeby nią pani wkrótce być przestała! - usłyszałam odpowiedź, która wydała mi się wstrząsająco śmiała! I okazało się, że ten arogancki śmiałek miał rację.

 W 1917 roku Zofii i Kazimierzowi Rodowiczom urodził się w Żytomierzu syn, któremu nadali imię Zygmunt na cześć poety Zygmunta Krasińskiego oraz wodza Powstania Styczniowego na Ziemi Kowieńskiej − Zygmunta Sierakowskiego. W 1919 roku przeprowadzili się do Warszawy, gdzie trzy lata później urodzi się im Jan Jerzy, zwany czule Nesiem, bo od początku stale się uśmiechał. Wspominając ten czas rodzinnego szczęścia, powiedziała pisarce, że próbowali nie rozpieszczać zanadto synów:

Kochaliśmy synów bardzo, ale staraliśmy się, by chłopcy wiedzieli, że żyje się przede wszystkim dla innych.


Barbara Wachowicz spisała wspomnienia nie tylko matki, lecz także siostry jej męża - Zofii Iwanickiej. Ponadto przytacza interesujące zapiski Heleny Rothowej, w której majątku - Wierzchowicach na Polesiu - bracia spędzali beztroskie i pełne figli wakacje. Dzięki zanotowanym w poczuciu kronikarskiego obowiązku przez pisarkę oraz zachowanym przez rodzinę Janka opowieściom poznajemy klimat przedwojennej młodości bohatera gawędy, a także warunki, w jakich dojrzewał jego żelazny charakter, który z taką mocą ujawni się w czasie wojny i po jej zakończeniu.

Wyłaniający ze wspomnień bliskich „Anody” obraz sielskiego dzieciństwa zmienia się, jak łatwo się domyślić, w dramatyczną relację o załamaniu się pięknych mitów młodości w krwawej scenerii powstańczej. Opowieści matki dotyczące przeżyć wojennych okalają smutek, lęk o swoje dzieci i wywołany z pamięci krzyk bólu po utracie starszego syna Zygmunta, który zginął w szpitalu powstańczym, ale i zarazem pogodzenia się z losem. Wiele jej słów jest przejmujących:

Gdy wybuchła wojna, Janek miał szesnaście lat. Po raz pierwszy widziałam go wtedy załamanego. W ciągu kilkunastu dni zawalił się przecież cały świat tej młodzieży, takiej ufnej w swoją przyszłość. - Zobaczysz, mama, zobaczysz, jaka my zbudujemy Polskę! - Ileż razy to słyszałam… Te wspaniałe marzenia o idealnej Polsce, którą ich pokolenie stworzy. 1 września zdawało się, że umarły wszystkie marzenia…

Barbara Wachowicz, harmonijnie zespalając fakty oraz fragmenty dokumentów historycznych i relacji "Zośkowców" ze spojrzeniem osobistym i tych, którzy znali, przyjaźnili się z „Anodą” i razem z nim przeżywali mroczne dni okupacji, ukazuje jednocześnie swąd wojny, niszczący wpływ obcowania ze śmiercią i nieludzki charakter wyborów, przed którymi stawali walczący Polacy. Chłopcy z batalionu ”Zośka” opowiadali Barbarze Wachowicz o Anodzie z najwyższym zachwytem i aprobatą - o jego żywotności, dzielności, humorze, o fantazji, wbrew wszystkiemu. Na temat grozy wojny i wielu dramatycznych chwil spędzonych z Janem Rodowiczem opowiedział autorce gawędy na przykład Józef Saski „Katoda”, towarzysz broni z Akcji pod Arsenałem, choćby w  takich lapidarnych, ale jakże wymownych słowach:


Toczył się szary, okrutny czas okupacji. Łapanki. Egzekucje. Osaczenie. Śmierć przyjaciół. Pokonać to! Uczyć się, nie tracić ani chwili.


Po wojnie, jak podkreśla pisarka, w tzw. arkuszu ewidencyjnym „Anoda” poda, że brał udział w dwudziestu „ostrych akcjach” wojskowych, wykolejeniu ośmiu pociągów okupanta i wysadzeniu dwóch mostów. Wielobarwną osobowość Jana Rodowicza, ujawniającą się w okresie pracy konspiracyjnej w ramach Małego Sabotażu „Wawer” i Wielkiej Dywersji, najlepiej scharakteryzuje wspomniany „Katoda”:

Pod maską dowcipnisia i uroczego filuta - urządzającego jednoosobowe frapujące przedstawienia - ukrywa się mocny, ale wrażliwy człowiek.

Czas bojów powstańczych, pełnych nadziei, poczucia wolności i braterstwa, ale zarazem zaczadzonych klęską, odzwierciedla szczęśliwie zachowane jedyne rękopiśmienne wspomnienie „Anody”, której fragment Barbara Wachowicz przytacza za siódmym wydaniem Pamiętników Żołnierzy Baonu Zośka. Jan Rodowicz napisał w swoich impresjach powstańczych między innymi o nieustannym odczuwaniu ciężaru odpowiedzialności w dowodzeniu przyjaciółmi. W powojennych latach misją, a nawet obsesją „Anody” stanie się utrwalenie czynu „Zośkowców”. Będzie starał się różnymi metodami, w tym krzykami, zmuszać ocalałych żołnierzy batalionu do pisania wspomnień. Ta nowa swoista krucjata Janka Rodowicza obrosła anegdotycznymi historyjkami, z których część przywołuje Barbara Wachowicz. Tak powstało wielkie archiwum baonu, które ocalało dzięki poświęceniu Zofii Rodowiczowej i innych powstańczych matek. W tym świetle jego wartość jest dziś podwójna i nie do przecenienia. Z lat 1945-1948 pochodzi też wiele unikatowych materiałów dokumentujących wypady „Zośkowców” w góry, w czasie których duszą towarzystwa był zawsze pomysłowy, pełen ułańskiej fantazji i tryskający życiem Jan Rodowicz.


Koniec wojny nie przyniósł wyzwolenia. Pokolenie ułana Batalionu „Zośka” zostało zdradzone po raz kolejny. Okres zmagań wojennych, zwłaszcza powstańczych, zmienił się nie w czas spokojnie przeżywanej wolności, o którą tak ofiarnie, do ostatniej krwi walczył cały naród, ale w czas zniewolenia, czego złowieszczym przejawem były okrutne stalinowskie więzienia. Zaczął się czas tzw. Drugiej Konspiracji. Baon „Zośka” dał Polsce i światu wiele wybitnych postaci. Gdyby nie terror komunizmu, jego żołnierze w dużej mierze tworzyliby zdrowy i silny fundament wolnego kraju. Po wojnie w stalinowskich więzieniach represjonowanych było 39 osób spośród ocalałych zaledwie 160 „Zośkowców”. Jeden z charyzmatycznych liderów tego środowiska, Jan Rodowicz, został przez UB aresztowany w Wigilię 1948 roku. Matka, która do tego dnia dziękowała Bogu, że ocalało jej chociaż jedno dziecko, podarowała mu w ostatniej chwili po kryjomu okruch opłatka… „Anoda” zdążył jej szepnąć: „Archiwum!”. Zmarł po dwóch tygodniach w niewyjaśnionych okolicznościach. Ubecy próbowali wmówić rodzinie, że Jan Rodowicz popełnił samobójstwo. Najprawdopodobniej został zakatowany na śmierć. Miał wtedy zaledwie 26 lat. 

W tej części gawędy na uwięzienie, okrutne śledztwo, śmierć (rzekomo samobójczą) i pogrzeb ułana Batalionu Zośki patrzymy przez pryzmat dojmujących opowieści przede wszystkim jego matki. Od narzeczonej „Anody”, Alicji Arens, nie udało się pisarce dużo wydobyć, gdyż nawet po latach nie chce lub po prostu nie jest w stanie o tym mówić. Są przytoczone także wspomnienia żony bratanka ojca Janka, lekarki Anny Rodowiczowej, która była obecna przy chowaniu zwłok do trumny. Obmacała jego ciało, by zbadać, czy są jakieś złamania po samobójczym skoku z czwartego piętra. Nie stwierdziła ich. Wszystkie te zebrane przez autorkę relacje dotyczące okoliczności aresztowania, męczeńskiej śmierci oraz trzech pogrzebów Jana Rodowicza są poruszające i unikatowe.

Kolejnym walorem książki są opisy niezwykłych losów innych członków rodziny Rodowiczów, począwszy od ojca „Anody”, a skończywszy na Wojciechu Rodowiczu, który jako pięcioletnie dziecko cudem przeżył masakrę Powstania Warszawskiego, gdy zginęła jego matka. Jego ojciec Kazimierz po upadku zrywu powstańczego wybrał emigrację do Wenezueli. Myślał wtedy, że jego żona i syn zginęli. Ta ostatnia informacja okazała się nieprawdziwa. Swojego syna nigdy już nie zobaczył… Zmarł w 1960 roku w El Mojan. Po latach jego syn dotarł do tego miasta, by złożyć ojcu na mogile garść polskiej ziemi.

Barbara Wachowicz kreśli sylwetkę ułana batalionu „Zośka” ze znawstwem, pasją i delikatnością. Klarownie spaja ze sobą fragmenty zebranych przez siebie wspomnień krewnych Jana Rodowicza i jego przyjaciół z własnym czułym, ale nie narzucającym się oglądem przywoływanych wydarzeń. „Pisarka losu polskiego” spłaca tą piękną gawędą dług pamięci zamordowanemu w stalinowskim więzieniu Janowi Rodowiczowi „Anodzie” i  zarazem jego rówieśnikom - ich heroizmowi, złudzeniom, nadziejom i ofiarom. Obok pięciu innych znakomicie napisanych przez nią książek w ramach monumentalnego cyklu „Wierna Rzeka Harcerstwa”, ta niewielka rozmiarami publikacja pełna jest opowieści tchnących prawdą i przesłań dla dalszych pokoleń, w takiej samej mierze jak Kamienie na szaniec Aleksandra Kamińskiego. Styl harcerskiej gawędy Barbary Wachowicz jest obrazowy i żywy, ale nie napuszony. Cytując przytoczone przez autorkę w swojej poprzedniej znakomitej książce, pt. Bohaterki powstańczej Warszawy (napisałam o niej TUTAJ), słowa córki "ostatniego pisarza, co tak piórem wodził", Krystyny Wańkowiczówny, można powiedzieć o tej gawędzie:

 To jest klasa! I nie tylko. To ma wdzięk i dobrego gatunku sentyment. Jest gorące i żywe.






 Wszystkie cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z książki Barbary Wachowicz, Ułan Batalionu „Zośka”. Gawęda o Janku Rodowiczu „Anodzie”, t. 5 „Wiernej Rzeki Harcerstwa, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa  2015.
 




Na stronie "Kamienie na szaniec" można obejrzeć zdjęcia zamieszczone w tej książce: TUTAJ.

                        ZAPROSZENIE NAD MORZE - "OPOWIEŚĆ O WIELKICH RODAKACH"