14 stycznia 2012

"Skrwawione ziemie..."


Skrwawione ziemie nie stanowiły realnego ani wyimaginowanego terytorium politycznego – był to po prostu obszar, gdzie najbardziej zbrodnicze reżimy Europy dokonały swoich najbardziej morderczych czynów. […] Ojczyzny ofiar leżały między Berlinem a Moskwą; skrwawionymi ziemiami stały się po dojściu do władzy Hitlera i Stalina.

Timothy Snyder


Książka historyczna, którą teraz czytam, jest absolutnie wyjątkowa z wielu powodów. Szerzej napiszę o tym w oddzielnym poście, po zakończeniu lektury. Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem czytam już dość długo i z przerwami nie dlatego, że - na przykład  - napisana jest nieprzystępnym  naukowym językiem. Wręcz przeciwnie!
Nad każdą stroną tej publikacji unosi się woń okrutnej, niesprawiedliwej, nieludzkiej śmierci.  Skala emocji przeżywanych w trakcie lektury: wstrząs, szok, wzruszenie itp., zmusza do, chcąc nie chcąc, zamknięcia książki na jakiś czas, aby można było dojść do siebie... Wzruszające są choćby fragmenty o ostatnich dniach życia przetrzymywanych w trzech obozach: Kozielsku, Ostaszkowie oraz Starobielsku, polskich oficerów, którzy przestrzegali  w nich własnego kalendarza politycznego i religijnego (udało im się upamiętnić polskie Święto Niepodległości oraz zorganizowali obchody Bożego Narodzenia). Jednym z więźniów był najsłynniejszy warszawski weterynarz Maksymilian Łabędź, który w obozie opiekował się psami. Szczególnie hołubił kundelka, którego oficerowie nazywali Linkiem, co było skrótem od Stalinka.
Lekturze tej książki towarzyszy rozpacz – wielkie jest bowiem morze ludzkiego cierpienia, nieszczęść i krzywdy przedstawione w tym dziele.

Dziś wspomnę tylko o jednym z walorów Skrwawionych ziem.... Jej autor, wybitny historyk, Timothy Snyder, opisuje politykę masowych mordów dwóch reżimów: nazistowskiego i sowieckiego, nie tylko przez pryzmat narodów, lecz także, a może przede wszystkim, pojedynczych ludzi, zarówno ofiar, jak i sprawców. Przywołuje ich ocalałe świadectwa, pamiętniki i listy. Zachowały się nawet karteczki wyrzucane z autobusów wiozących Polaków do dołów śmierci podczas niemieckich egzekucji w 1940 roku!!!
Historyk oddaje głos jednostkom. Dzięki temu lektura jest ogromnym przeżyciem. Niektóre akapity dławią za gardło i nie pozostawiają obojętnym. Przytaczam kilka cytatów. Może już one sprawią, że zechcecie sięgnąć po książkę, aby wraz z Autorem odbyć niezwykłą lekcję historii i uświadomić sobie, jak pisze w Przedmowie, że dwanaście lat władzy nazistowskiej i siedemdziesiąt cztery lata sowieckiej wywarły ogromny wpływ na naszą zdolność oceny świata.
Lekturę tej książki jesteśmy winni wszystkim ofiarom obydwu reżimów.



Sowieckie klęski głodu

Wracając z wizyty w rodzinnym Berdyczowie, sowiecki pisarz Wasilij Grossman ujrzał pod oknem przedziału żebrzącą o chleb kobietę. Emigrant polityczny Arthur Koestler, który przybył do Związku Radzieckiego pomagać w budowie socjalizmu, miał podobne doświadczenia. Jak wspominał znacznie później, obok stacji w Charkowie, chłopki podsuwały „pod okna wagonów straszne niemowlęta z ogromnymi, kiwającymi się głowami, patykowatymi kończynami i nabrzmiałymi, wystającymi brzuszkami”. Stwierdził, że ukraińskie dzieci wyglądały jak „embriony wyjęte ze słojów z alkoholem”. Musiało upłynąć wiele lat, zanim ci ludzie, uważani obecnie za dwóch spośród moralnych świadków XX wieku, napisali o tym, co zobaczyli.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 45 [wyróżnienia moje].


Terror klasowy

Gareth Jones był jednym z garstki ludzi, którzy mieli okazję przyjrzeć się obydwu ustrojom na początku roku 1933, gdy zarówno Hitler, jak i Stalin konsolidowali swoją władzę. 25 lutego 1933 roku leciał z Adolfem Hitlerem z Berlina do Frankfurtu jako pierwszy dziennikarz na pokładzie samolotu nowego kanclerza Niemiec. „Jeżeli ta maszyna się rozbije – pisał – cała historia Europy pobiegnie innym torem”.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 81.

Terror narodowy

Na wczesnym etapie akcji przeciwko Polakom wielu aresztowań dokonano w Leningradzie, gdzie NKWD dysponowało dużym biurem i gdzie w bezpośrednim zasięgu znalazły się tysiące ofiar. Miasto to było tradycyjnym miejscem osiedlania się Polaków od czasów imperium rosyjskiego.
Pierwsze tamtejsze aresztowania zmieniły życie mieszkającej w Leningradzie młodej Polki Janiny Jurewicz. Jako najmłodsza z trzech sióstr była bardzo przywiązana do najstarszej Marii. Maria zakochała się w młodym człowieku – Stanisławie Wyganowskim. Cała trójka chodziła razem na spacery, przy czym mała Janina odgrywała rolę przyzwoitki. Od 1936 roku Maria i Stanisław byli szczęśliwym małżeństwem. Gdy Marię aresztowano w sierpniu 1937 roku, jej mąż wiedział najwyraźniej, co to oznacza: „Ja ją spod ziemi wydostanę” – powiedział. Gdy poszedł do urzędu dowiedzieć się o żonę, aresztowano i jego. We wrześniu NKWD przyszło do domu rodzinnego Jurewiczów, skonfiskowało wszystkie polskie książki i zatrzymało drugą siostrę Janiny – Elżbietę. Podobnie jak Maria i Stanisław zginęła ona od strzału w głowę i została wrzucona do masowego grobu. Gdy matka Janiny zapytała o nich na policji, usłyszała typowe kłamstwo: córki i zięcia skazano na „dziesięć lat bez prawa korespondowania”. Ponieważ taki wyrok też był możliwy, ludzie wierzyli i mieli nadzieję. Wielu żywiło ją przez dziesięciolecia.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 118 [wyróżnienia moje].


Europa Ribbentropa i Mołotowa

W co najmniej dwóch przypadkach jedno z rodzeństwa zabił terror sowiecki, drugie zaś niemiecki. Janina Lewandowska była wśród polskich oficerów uwięzionych przez Sowietów jedyną kobietą. Już w dzieciństwie wyróżniała się śmiałością; nauczyła się latać na lotni i skakać ze spadochronem. Jako pierwsza kobieta w Europie skoczyła z wysokości ponad pięciu kilometrów. W 1939 roku odbyła szkolenie pilota i trafiła do rezerw wojsk lotniczych. We wrześniu dostała się do niewoli sowieckiej. Według jednej z relacji jej samolot zestrzelili Niemcy. Gdy udało się jej wylądować na spadochronie, jako polskiego podporucznika zatrzymali ją Sowieci. Trafiła do Ostaszkowa, a potem Kozielska. Przydzielono jej własna izbę, a czas spędzała z innymi lotnikami, wśród których czuła się bezpiecznie. 21 lub 22 kwietnia 1940 roku zabito ją w Katyniu i pogrzebano w dole wraz z 4409 mężczyznami. Jej młodsza siostra Agnieszka pozostała w strefie niemieckiej. Pod koniec 1939 roku przystąpiła wraz z kilkoma przyjaciółmi do ruchu oporu. Aresztowano ją w kwietniu 1940 roku, mniej więcej wtedy, gdy zastrzelono jej siostrę. Zginęła w Palmirach 21 czerwca 1940 roku. Obie pochowano w płytkich grobach po fikcyjnych procesach i strzałach w głowę.

Janina Lewandowska



Taki sam los spotkał braci Wnuków, którzy pochodzili z ziem leżących niegdyś na środkowym wschodzie Polski, a czasie okupacji nieopodal granicy niemiecko-sowieckiej. Starszy Bolesław był populistycznym politykiem, posłem na Sejm, natomiast młodszy Jakub studiował farmację i projektował maski gazowe. Obydwaj ożenili się w 1932 roku i urodziły im się dzieci. Jakuba wraz z innymi specjalistami z instytutu aresztowali Sowieci; zginął w Katyniu w kwietniu 1940 roku. Bolesława zatrzymali Niemcy w październiku 1939 roku; w styczniu trafił na zamek lubelski, a 29 czerwca 1940 roku stracono go podczas akcji AB. Na chusteczce napisał list pożegnalny: „Ginę za ojczyznę z uśmiechem na ustach, lecz ginę niewinny”.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 171-172 [wyróżnienia moje].





9 stycznia 2012

O pięknych różnicach dla dzieci, młodzieży i dorosłych

Prawdziwi przyjaciele zawsze mają dla siebie czas, bo razem chcą przeżyć wszystkie najpiękniejsze chwile.

Andreas Steinhöfel, Rico, Oskar i głębocienie


Za kilkadziesiąt lat będzie to z pewnością klasyka literatury dziecięcej i młodzieżowej. Na tle jej bogactwa jest to książka jedyna w swoim rodzaju. Niewielu bowiem autorów piszących dla małych odbiorców poruszało i porusza problem bycia Innym. Jeśli znacie takie tytuły, podajcie proszę.:)
Ta błyskotliwa i zabawna powieść nie tylko ukazuje znaczenie przyjaźni, lecz także uczy, jak można się pięknie różnić. To właśnie „piękne różnice” sprawiają, że nasze przyjaźnie są długie, niezachwiane, wzajemne, szczere i prawdziwe. Ponadto gdyby wszyscy ludzie byli tacy sami i mieli to samo, świat byłby bardzo nudny, jak lubimy czasem mówić.
Rico, Oskar i głębocienie to czarująca opowieść o przyjaźni dwóch chłopców: głęboko utalentowanego i wysoce uzdolnionego. Tak się zresztą przedstawiają nieznajomym i sąsiadom. Nastolatek Rico, wychowywany przez samotną i kochającą matkę pracującą w klubach nocnych, nienawidzi wyrażeń „upośledzony” i „ośrodek specjalny”, ma kłopoty z rozpoznawaniem kolorów i kierunków i aby się nie zgubić na ulicy, porusza się tylko po linii prostej. Drugi bohater nosi niebieski kask z wizjerem, pod którym chowa wielkie odstające uszy, ma olbrzymie zęby, jest dużo niższy od Rica, wszystko wie, ale i wszystkiego się boi. Mimo dzielących ich olbrzymich różnic i początkowej obopólnej niechęci nawiązuje się między nimi nić sympatii i zostają przyjaciółmi. Postanawiają spotkać się następnego dnia u Rica. Jednak Oscar, ku ogromnemu rozczarowaniu i żalowi przyjaciela, nie pojawi się…
Akcja powieści  jest wartka, a rozgrywa się między innymi w sześciopiętrowej kamienicy położonej na berlińskiej ulicy o malowniczej nazwie: Majowej. Pewnego dnia Rico znajduje przed nią na chodniku makaron. Postanawia zabawić się w detektywa i ustalić, kto spośród mieszkańców mógł go wyrzucić przez okno. W najśmielszych swoich snach nie przypuszcza, że wkrótce przyjdzie mu przeprowadzić prawdziwe i zarazem niebezpieczne śledztwo, aby ratować swojego niedawno poznanego, jedynego przyjaciela...   
Wierzcie mi, nie chcielibyście, aby Wam zdradziła całą fabułę (z wątkiem kryminalnym włącznie!), a tym samym odebrała przyjemność, jaką daje lektura tej pięknej powieści. Ujawnię tylko, że obfituje ona w zaskakujące zwroty i wzbudza od czasu do czasu doniosły śmiech, ale przede wszystkim pokrzepia i zmusza do zadumy o tym, co w życiu najważniejsze. Być może popadam w patos, ale zapewniam, że książka niemieckiego pisarza nie jest czułostkowa i nachalna pod względem dydaktycznym.
Powieść może być doskonałą inspiracją i pretekstem do rozmowy rodziców ze swoim synem czy córką  czy nauczyciela z uczniami, choćby na temat postawy wobec szkolnego kolegi czy koleżanki, którzy mają jakieś ułomności ograniczające codzienne funkcjonowanie. Mogą bowiem mieć w klasie rówieśnika albo poruszającego się na wózku inwalidzkim, albo noszącego aparat słuchowy, albo – mówiąc słowami jednego z bohaterów tej uroczej książki – niemającego najtęższego umysłu. Mogą siedzieć w jednej ławce z kimś przemądrzałym, mózgowcem, a tym samym po prostu irytującym, albo kimś, kto jest nadpobudliwy lub dyslektykiem.  
To dziwne, że ludzie nie umieją sobie poradzić ani z kimś niezbyt rozgarniętym, ani z kimś mądrym – zastanawia się Rico. Różnimy się między sobą – to prawda stara jak świat i to akceptujemy. Jednak jesteśmy mniej cierpliwi wobec tych, których słabości i ułomności są bardziej widoczne lub odczuwalne w trakcie bezpośrednich kontaktów. Wtedy brakuje nam empatii i zapominamy o tym, jak bogatsze byłyby nasze relacje, gdybyśmy byli odrobinę bardziej cierpliwi i wyrozumiali. I o tym też, mądrze i atrakcyjnie, opowiada ta książka. Autor nie unika skomplikowanych zagadnień: poczucia obcości i samotności, braku akceptacji oraz trudu wychowania.
 Bez wątpienia powinni ją czytać razem całe rodziny. Śmiało mogę ją określić mianem familijnej, tak jak określa się filmy adresowane do odbiorców każdej grupy wiekowej. Słowem, znakomita lektura dla ludzi między ósmym a osiemdziesiątym rokiem życiem. Jeśli chcecie rozwikłać tajemnicę tytułowych głębocieni, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę!
W związku z tą powieścią mam świetną, nie do odrzucenia propozycję dla rodziców i pedagogów specjalnych, aby w stosunku do swoich podopiecznych zamiast pojęć „osoba/dziecko niepełnosprawne intelektualnie czy upośledzone umysłowo” zaczęli używać wyrażenia „głęboko utalentowane”. Tak jak bohater tej wspaniałej i intrygującej książki nie cierpię tej terminologii naukowej. Jest taka sztuczna, mało przyjemna i nalepia etykietkę... To poważna sugestia, warta rozważenia:)

Ze słownika głęboko utalentowanego chłopca:

Egoista – ktoś, kto myśli tylko o sobie. Przeciwieństwem tego jest ktoś, kto myśli tylko o innych, i jeśli tak robi, to zostaje świętym. Ale święci najczęściej są tylko wykorzystywani i na koniec mordowani. Trzeba byłoby znaleźć coś pośredniego, a przede wszystkim umieć się przełączać.




PS. Gdy "chłonęłam" tę powieść przypomniałam sobie  przeczytany kiedyś fragment książki włoskiego pisarza: Claudio Magrisa. Opisana przez niego scena, której był świadkiem, jest przejmująca do tego stopnia, że postanowiłam poszukać  w sieci ten cytat i go tu wkleić, ponieważ ładnie komponuje się pod względem tematycznym z przedstawioną wyżej powieścią dla dzieci i młodzieży.
      W sali klasztoru Pedralbes w Barcelonie — jednym ze wspaniałych zabytków katalońskiego gotyku — goszczącego dział kolekcji Thyssen-Bornemisza można zauważyć wśród nielicznych zwiedzających dwóch mężczyzn: ojca i syna. Pierwszy jest schludnym mężczyzną w wieku mniej więcej siedemdziesięciu pięciu lat, niskim, o spokojnym wyglądzie. Prowadzi on za rękę drugiego, wyraźnie cierpiącego na zespół Downa albo, jak powiada się mylnie, na mongolizm.
      Ci dwaj przede mną zatrzymują się, aby obejrzeć każdy obraz. Ojciec objaśnia synowi, nie puszczając ani na chwilę jego ręki, Pokorną Dziewicę Fra Angelica, ulubiony temat zakonów żebraczych, mrok, z którego wyłania się Portret Antonia Anselmiego Tycjana, kanarka wymykającego się z klatki na Portrecie damy Pietra Longhiego. Syn przysłuchuje się, kiwa potakująco głową, od czasu do czasu coś mruczy, ma może czterdzieści, może pięćdziesiąt lat, przede wszystkim jednak jest w nieokreślonym wieku dziecka, które zdążyło się już zestarzeć. Ojciec mówi do niego, słucha go, odpowiada mu; prawdopodobnie robi tak od dawna, lecz nie wydaje się ani zmęczony, ani udręczony, widać, że sprawia mu przyjemność uczenie syna, jak kochać Mistrzów.
      Kiedy staje przed Portretem Marianny Austriaczki, królowej Hiszpanii, pochyla się, aby przeczytać nazwisko autora, potem nagle się wyprostowuje i oznajmia nieco podniesionym głosem: „Velázquez!”, uchylając przy tym kapelusza i unosząc go tak wysoko, jak tylko się da. Krzyż w postaci upośledzenia syna, jaki kazała mu nieść niewybaczalna niesprawiedliwość, nie przytłoczył go, nie przygniótł, nie uczynił złym, nie odebrał radości, jaką jest rozpoznanie geniusza, złożenie mu hołdu w obecności osoby, dla której najprawdopodobniej żyje, swojego syna. Często ból niszczy, czyni zgorzkniałym, sprawia, że odrzucamy to, co inni, obdarzeni hojnie przez los, zdołali stworzyć, stając się sławni; szczególnie ból, taki jak owo upośledzenie, zmuszający do przebywania w cieniu, nie pozwala cieszyć się blaskiem będącym udziałem innych. To pełne szacunku i radosne uchylenie kapelusza jest królewskim gestem i jest nim jeszcze bardziej oczywista przyjemność, z jaką stary człowiek przekazuje swój zachwyt synowi. Ojcowskie i synowskie przywiązanie sprawia, że te dwie osoby wystarczają sobie, podobnie jak wystarcza sobie miłość. To przed tym człowiekiem, który całkiem nieświadomie stał się dla mnie mistrzem, powinniśmy uchylić kapelusza.

19 marca 1996

Claudio Magris, Podróż bez końca, Zeszyty Literackie,  2009, tłum.: Joanna Ugniewska, s. 35-36.