Dwudziestowieczna historia Polski obfituje w mnóstwo dramatycznych momentów, w których naród
wykazał się heroizmem (tylko pojedyncze jednostki lub grupy się zhańbiły). Często zapominamy, że odnieśliśmy również wiele
zwycięstw, np. pokonaliśmy bolszewię.
Dziś jakieś paskudne epizody dokonane przez motłoch próbuje się przypisywać całemu narodowi. Prawda jest taka, że największym motłochem w ostatnim wieku były motłoch niemiecki i rosyjski. One miały rangę oraz kaliber państwowych armii, to byli bandyci ubrani w mundury pod dowództwem paranoidalnych wodzów, ludobójców, i dokonywali straszliwych rzeczy, gorszych niż niejeden przestępca nazywany zwyrodnialcem (Jan Pietrzak, "W Sieci" 2015, nr 19).
Jestem pasjonatką polskiej historii, która jest niewyczerpanym zasobem dumy i piękna. Dlatego lubię czytać książki opowiadające o tej tematyce, szczególnie wspomnieniowe, w których głos oddaje się świadkom dwudziestowiecznej historii. Do takich publikacji należy świetnie edytorsko przygotowane opracowanie Jarosława Wróblewskiego. Zacytowane wyżej słowa Jana Pietrzaka, który promuje ideę wybudowania Łuku Triumfalnego Bitwy Warszawskiej, dobrze oddają istotę tego, z czym przyszło zmierzyć się w czasie drugiej wojny światowej Henrykowi Kończykowskiemu ps. "Halicz" oraz całemu jego pokoleniu. On jest symbolem swojej generacji i jednym z ostatnich CZTERDZIESTU CZTERECH. Bo tylu jeszcze żyje żołnierzy
elitarnego Harcerskiego Batalionu AK „Zośka”.
Henryk Kończykowski, ps.
„Halicz”,członek plutonu „Felek”, wraca wspomnieniami do okresu szczęśliwego dzieciństwa i młodości, spędzonego w przedwojennej Warszawie, przerwanego wkroczeniem do Polski Niemiec i Rosjan we wrześniu 1939 roku. Książka przybliża pełną poświęcenia walkę, odwagę i niezwykle trudne doświadczenia głównego bohatera - "Halicz" opowiedział autorowi o swoich działaniach w Małym Sabotażu oraz walce w okrytej chwałą żołnierską batalionie "Zośka". Następnie poznajemy jego powstańczy szlak, który przemierzył w trakcie sierpniowego zrywu. Tracił wówczas kolejnych przyjaciół, został ranny i przeżywał klaustrofobiczne piekło kanałów ("Halicz" walczył na Woli, Starym Mieście i na Czerniakowie). Po wojnie był represjonowany przez komunistów. Spędził kilka lat w więzieniu (w celi siedział z Niemcami!). Udało mu się uniknąć kary śmierci dzięki ojcu, który sprzedał działkę i zapłacił adwokatowi ogromną sumę, około 100 tysięcy złotych. Dowiadujemy się więc, jak PRL wykańczał w więzieniach bohaterów (wylewanie pełnego kibla i zmuszanie rękami do sprzątania to tylko jedna z licznie stosowanych przez strażników metod zeszmacenia człowieka). Przedstawione przez Henryka Kończykowskiego sposoby upodlenia mogą wstrząsnąć mocno, nawet gdy temat okresu stalinowskiego zna się już z wielu innych książek czy, mniej licznych, sztuk teatralnych i filmów.
Wspomnienia wojenne i z pobytu w stalinowskich więzieniach, którymi 'Halicz" z nikim innym wcześniej się nie dzielił, nawet z żoną i dziećmi, dalekie są od kreowania siebie na bohatera czy męczennika, wręcz przeciwnie. Można odnieść wrażenie, że Henryk Kończykowski umniejsza wymiar swojej pełnej heroizmu postawy. Gdy opowiada o tych fragmentach swojego życiorysu, próbuje przekazać, że robił to, co powinno być obowiązkiem każdego Polaka.