30 grudnia 2012

Najlepsze według mnie książki 2012 roku: literatura non-fiction



Mijający rok obfitował w wiele znakomitych publikacji, które można zaliczyć do literatury faktu czy non-fiction. Niektóre z nich ukazały się pod koniec 2011 roku, ale przez cały mijający rok były chętnie czytane, dyskutowane i nagradzane. Mój osobisty ranking pomija oczywiście te, po które nie zdołałam jeszcze sięgnąć, choć jestem przekonana o ich wielkiej wartości. Na przykład warte odnotowania są opublikowane przez upadające właśnie wydawnictwo Świat Książki wyjątkowe wspomnienia Jefrosini Kiersnowskiej, opatrzone wstrząsającymi ilustracjami, zatytułowane Ile wart jest człowiek czy będące owocem „historycznego” śledztwa reportaże Tadeusza M. Płużańskiego zebrane w książce Bestie. Publikacja Płużańskiego została w tym roku wyróżniona przez kapitułę Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Przedstawiam wielce subiektywny ranking najbardziej przenikliwych i zaangażowanych książek, które ukazały się w 2012 roku. Wszystkie publikacje cechują się tym, że są poświęcone najciekawszym wydarzeniom historycznym oraz zjawiskom społecznym i  kulturowym XX i XXI wieku. Autorzy pomagają czytelnikom je zrozumieć, ale także głośno i zdecydowanie wyrażają własne poglądy.



ziemieSkrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, Timothy Snyder, Wydawnictwo Świat Książki
Publikacja została doceniona prestiżową Nagrodą im. Kazimierza Moczarskiego dla najlepszej książki historycznej roku. Jej autor opisuje politykę masowych mordów dwóch reżimów: nazistowskiego i sowieckiego nie tylko przez pryzmat narodów, lecz także (a może - przede wszystkim) pojedynczych ludzi, zarówno ofiar, jak i sprawców. Przywołuje ich ocalałe świadectwa, pamiętniki i listy. Zachowały się nawet karteczki wyrzucane z autobusów, wiozących Polaków do dołów śmierci podczas niemieckich egzekucji w 1940 roku. Historyk oddaje głos jednostkom. Dzięki temu lektura jest ogromnym przeżyciem. Niektóre akapity trzymają za gardło i nie pozwalają pozostać obojętnym. Publikacja ta przypomina, że stąpamy po skrwawionych ziemiach, a ofiary komunizmu wciąż nie zostały należycie upamiętnione, zaś ich mordercy - napiętnowani i ukarani. Na europejskich polach śmierci reżimy sowiecki i nazistowski zgładziły w ciągu 12 lat, od roku 1933 do 1945, 14 milionów ludzi. Niektóre zbrodnie do dziś wymazuje się z historii i sumień…


dzienLepszy dzień nie przyszedł już, Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Wydawnictwo Iskry


To jedna z tych książek, która może - i powinna - jeszcze coś zmienić w  krajobrazie pamięci polskich bohaterów oraz ofiar tragicznej historii XX wieku. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć II wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otwarcia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. Spisane w książce wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale i niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także kserokopie listów, pocztówek i dokumentów.

leningradLeningrad. Tragedia oblężonego miasta, Anna Reid, Wydawnictwo Literackie

We wstępie do swojej monumentalnej książki brytyjska historyk podkreśla, że opowieść o oblężeniu Leningradu jest nie tylko próbą rozprawienia się z pewnymi radzieckimi mitami, związanymi z tym wciąż traumatycznym dla Rosjan okresem ich historii (komunistyczna propaganda ukazywała bowiem nieprawdziwy obraz wydarzeń), lecz przede wszystkim - zrozumienia, co tak naprawdę oznacza być człowiekiem oraz jakiego dna i jakich wyżyn może sięgnąć ludzkie zachowanie. Położenie przez Reid akcentu na taki wymiar przedstawionych wydarzeń pozwala odkryć ponadczasowe prawdy: o cierpieniu, heroizmie i mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. Anna Reid, wykorzystując wspomnienia autentycznych postaci – ofiar oblężenia – prowadzi narrację fabularną, zawsze jednak opartą na faktach. Skupia się na jednostkowych losach, dzięki czemu tę historyczną książkę czyta się jak najlepszą powieść.


pioroPióro. Autobiografia literacka, Marek Nowakowski, Wydawnictwo Iskry


W najnowszej książce autor Księcia Nocy jawi się czytelnikom zarówno jako swego rodzaju varsavianista, odczuwający nostalgię wobec dawnej stolicy, jako przewodnik po jej salonach literackich, jak i jako imponująco wytrwały outsider literacki, od początku swojej drogi twórczej mający ukształtowane poglądy na sens literatury, dobrowolny więzień pewnego modelu wrażliwości oraz osobliwej strategii życiowej i pisarskiej. Zachwycająca, cudowna autobiografia, prawdziwie literacka. Książka jest bowiem także wspaniałą historią literatury polskiej, na którą składają się soczyste portrety osobistości artystycznego hadesu Warszawy lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Nowakowski obficie obdarowuje czytelnika anegdotami związanymi ze swoimi, jak to określa, knajpianymi peregrynacjami (lub jeszcze inaczej – swej zakrapianej perypatetyce) w towarzystwie między innymi Andrzeja Brychta, Ireneusza Iredyńskiego, Stanisława Grochowiaka, Romana Śliwonika. W autobiografii określa siebie i podobnych mu duchem ludzi pióra terminatorami literackiej fikcji. Tworzą oni, wedle jego słów, zakon wolnych pisarzy z generacji nazywanej pokoleniem »Współczesności«.


iwaszkiewiczInne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza Radosława Romaniuka (tom pierwszy), Wydawnictwo Iskry


Radosław Romaniuk wykonał tytaniczną pracę, odtwarzając drobiazgowo pierwszy, mniej znany, okres życia Jarosława Iwaszkiewicza. Związany jest on z ukraińskim Kalnikiem, Elizawetgradem (dziś Kirowogradem), Kijowem, a także z przed- i międzywojenną Warszawą. Udało mu się stworzyć bogatą i fascynującą opowieść o wyjątkowym człowieku i burzliwych czasach, w których przyszło mu żyć. Tom pierwszy biografii Jarosława Iwaszkiewicza to nie tylko niesamowicie zajmujący i szczegółowy opis życia oraz twórczości jednego z najwybitniejszych i najbardziej kontrowersyjnych zarazem polskich pisarzy dwudziestowiecznych, lecz także imponujący fresk Ukrainy i Polski w latach 1894–1939, europejskiej sceny politycznej tego okresu oraz bogatej polskiej kultury, kształtującej się na tle wiekopomnych i tragicznych w swych skutkach wydarzeń. Lektura książki Radosława Romaniuka pozwala prześledzić także losy innych luminarzy polskiej sztuki, których ścieżki przeplatały się z zawiłymi i dziwnymi drogami pisarza.


tyrmandowieTyrmandowie. Romans amerykański, Mary Ellen Tyrmand, Agata Tuszyńska, Wydawnictwo MG


Publikację tę można swobodnie potraktować jako uzupełnienie Złego Tyrmanda Mariusza Urbanka, którego książka, będąca zbiorem licznych wspomnień o pisarzu, dotyczy wyłącznie polskiego okresu jego życia. Agacie Tuszyńskiej udało się skłonić do zwierzeń osobę, która najlepiej poznała Tyrmanda w czasie jego emigracyjnego pobytu na kontynencie amerykańskim. Na niezwykłą historię piętnastoletniego związku Tyrmanda z dużo młodzą od niego i pochodzącą z żydowskiej rodziny Amerykanką składają się listy i opowieści samej ich adresatki. Pozbawiona subiektywnego komentarza narracja pozostawia czytelnikowi pole do interpretacji i pozwala wniknąć w intymny świat bohaterów. Tym razem bowiem Agata Tuszyńska, inaczej niż na przykład w poprzedniej swojej książce o Wierze Gran, postanowiła nie wtrącać się w opowieść swej bohaterki. Mary Ellen Tyrmand, snując wspomnienia (przeplatane znalezionymi w 2010 roku listami) o swoim związku z urodzonym w Warszawie polskim pisarzem, buduje niesamowicie ciekawy portret Tyrmanda jako mężczyzny, męża, a w końcu - ojca.  Z jej opowieści wyłania się także interesujący wizerunek politycznego wygnańca z komunistycznej Polski, który znalazł w Ameryce swoją drugą ojczyznę.


kadiszKadisz dla Ruth. O przyjaźni w czasach nienawiści, Kurt Witzenbacher, Wydawnictwo Promic


Cieniutka to książka, ale każde zdanie ma swoją wartość, zakorzenioną zarówno w Historii, jak i we współczesności, bo i dziś nie brakuje zarzewi wielkich konfliktów na tle narodowościowym i religijnym. Nie opowiada ona tylko o dziecięcej przyjaźni, odwadze i stosunku do wiary wyznawanej przez innych oraz przez siebie, lecz także o tym, jak w latach trzydziestych ubiegłego wieku rodził się w umysłach i sercach członków niemieckiego społeczeństwa totalitaryzm. Kurt Witzenbacher, nauczyciel religii w Karlsruhe, miał dziewięć lat, gdy Hitler napadł na Polskę. Wcześniej był on świadkiem złowieszczych sytuacji, wskazujących na narastające wśród sąsiadów i mieszkańców jego rodzinnego miasta rasizm oraz antysemityzm. Pradziadek autora był zwolennikiem Führera i kazał sobie przynosić nazistowską gazetę „Stürmer”. Któregoś dnia pokazał prawnukowi znajdujące się w niej rysunki, karykaturalnie przedstawiające Żydów, co zapadło w pamięci autora na całe życie. Napisane przez Witzenbachera niezwykle oszczędnym językiem świadectwo przyjaźni z dziewczynką wyznania mojżeszowego to przeszywająco szczera i kameralna zarazem opowieść o współżyciu różnych wspólnot religijnych, chrześcijańskich i niechrześcijańskich.


lagryPrzeżyłem sowieckie łagry. Wspomnienia, Józef Hermanowicz, Wydawnictwo Promic


Wspomnienia Józefa Hermanowicza, marianina, skazanego na 25 lat pobytu w sowieckich łagrach, to niezwykłe świadectwo, mające wartość nie tylko historyczno-dokumentalną, ale przede wszystkim - literacką, bo książka napisana jest z niezwykłą swadą, z dużym zacięciem gawędziarskim. Obrazki z życia w sowieckim łagrze są żywe, dynamiczne i skrzące humorem. Autor - jako świadek i ofiara największego więzienia stworzonego przez komunistyczny reżim - nie epatuje dramatyzmem, patosem i cierpieniem, ale koncentruje się po prostu na opowiedzeniu arcyciekawej, bądź co bądź, historii swojego uwięzienia w latach 1948−1955. Na ten temat napisano już wiele, jednak ta publikacja jest wyjątkowa ze względu na osobowość autora. Obozy sowieckie opisane są tu z perspektywy duchownego katolickiego. Dzięki temu możemy popatrzeć na system łagrowy, będący ucieleśnieniem zła, przez pryzmat wiary w Boga.



Klangor i fanfary. Opowieści z Mazowsza, Lechosław Herz, Wydawnictwo Iskry


Herz zaprasza czytelników na niesamowitą wędrówkę po Mazowszu, ale nawet jeśli mieszkamy z dala od tego regionu, to dzięki jego książce na pewno zechcemy poznać najpierw swoją rodzinną ziemię, a później opisany przez autora region. Publikacja podpowiada, jak obcować z lokalną przyrodą, jak tropić ślady historii, jak przedzierać się przez leśne gąszcze, na co zwracać uwagę, oglądając dworki, pałace i wiejskie kościółka, słowem – jak znaleźć wytchnienie po ciężkim tygodniu pracy, nie wyjeżdżając daleko. Jako niezmordowany piechur, autor uczula na tajemnice flory i fauny, przybliża genezę nazw zwiedzanych miejscowości, opowiada o autochtonach (znanych i nieznanych), hojnie obdarowuje rozmaitymi ciekawostkami i anegdotami oraz tropi ślady historii. Nie można oprzeć się jego fascynacji Mazowszem, które skrywa w sobie mnóstwo sekretów. Wyjątkowo ujmująca jest osobowość autora wyłaniająca się z kart tego nietypowego przewodnika po mazowieckiej prowincji. We wstępie Lechosław Herz określa siebie mianem jednego z ostatnich dinozaurów tak dzisiaj niemodnego krajoznawstwa. Bo któż dziś jeszcze zajmuje się z pasją tą dziedziną i pisze gawędy krajoznawcze?




karawana Karawana literatury, Waldemar Łysiak, Wydawnictwo Nobilis


Bogactwo tematów, które porusza w najnowszej książce Waldemar Łysiak, powinno być punktem wyjścia do szerokiej i pogłębionej dyskusji dla ludzi zatroskanych o stan polskiej literatury w III RP czy kultury w ogóle. Charakterystyczny dla Łysiaka dosadny i barwny język jest wyrazem jego wewnętrznego buntu wobec gangreny, jaka toczy polską kulturę, a ściślej – literaturę. Autor Wysp zaczarowanych po prostu bije na alarm. Nie tylko nasz kraj trawią opisane przez niego choroby, także w innych państwach zauważa się podobne tendencje, co Łysiak ilustruje licznymi przykładami i cytatami. Najnowszą polską literaturę opisuje bowiem na tle globalnego społeczeństwa. Jednych wywody autora, który czarno patrzy na otaczającą nas rzeczywistość, będą irytować, oburzać, innym pozwolą się z jego poglądami zidentyfikować, sprowokują do polemiki czy namysłu lub dadzą odwagę do otwartego sprzeciwu wobec opisanych przez niego negatywnych zjawisk, choćby niegłosowania przy kasach na badziewie reklamowane metodą hucpiarskiego huczka. Z treści publikacji wyłania się konsekwentny obraz zaangażowania i troski jej autora o kondycję literatury/kultury polskiej jako obszaru, który koniecznie należy poddać głębokiemu namysłowi oraz jako przedmiotu większej dbałości o te sprawy ze strony każdego z nas.


Zestawienie przygotowałam na prośbę redakcji wortalu
Książki, wiersze i recenzje


PS. Oczywiście w mijającym roku czytałam także literaturę piękną. Może i taki ranking przygotuję dla bloga. Teraz żegnam mijający rok z powieścią Krwawy południk McCarthy'ego. Wielka literatura! Wkrótce napiszę o wrażeniach.

Życzę Wam wielu wspaniałych odkryć lekturowych w Nowym Roku!

28 grudnia 2012

"Nie ma wyjścia dobrego"

Świadectwo półwiecznej i dozgonnej przyjaźni, niezwykle ciekawe dzieje krakowskiego „Tygodnika Powszechnego” oraz imponującej i niestrudzonej działalności jego redaktora naczelnego w czasach PRL, słowniczek uroczych neologizmów, tworzonych przez korespondentów będących poliglotami, galeria portretów najważniejszych polskich twórców, pochwała życia rodzinnego oraz przykład pięknej epistolografii (sztuki dziś zapomnianej), jak również ukryta w aluzjach historia Polski w latach 1950-1998 − to najważniejsze, ale nie jedyne walory korespondencji Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego z małżeństwem Turowiczów, zebranej w tomie zatytułowanym Wspólna obecność a opublikowanej nakładem krakowskiego wydawnictwa A5.

Pokaźny tom otwiera poruszający list Julii Hartwig z 10 lipca 1950 roku, zaadresowany do nieznanego jej wtedy osobiście Jerzego Turowicza, w którym poetka prosi redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” o położenie kwiatów na grobie jej niedoszłego męża, Ksawerego Prószyńskiego, pochowanego na krakowskim cmentarzu Rakowickim. Prószyński zginął miesiąc wcześniej w wypadku samochodowym na terenie RFN, jadąc z Hagi do narzeczonej. Jerzy Turowicz poznał Prószyńskiego przed II wojną światową, a w 1945 roku zaproponował pisarzowi współpracę z „Tygodnikiem...”. Nie mniej wzruszające są kolejne listy pisane przez Julię Hartwig w tym trudnym dla niej czasie po stracie narzeczonego. W drugim liście, dziękując Turowiczowi za spełnienie prośby, dzieli się ona bólem i refleksją na tematy ostateczne: Kiedy przychodzi się zwrócić do tych, co odeszli, potrafimy przywołać tylko ich dotykalne wspomnienie, ale co dalej, co dziś, w tej chwili, gdy ich już nie ma - pyta poetka. Zauważa też, że kiedy wszystko obsuwa się spod nóg, ludzie systematycznie wierzący wydają się godni zazdrości. 

Piękna jest odpowiedź katolika Jerzego Turowicza na rozterki młodej kobiety, osamotnionej w wyniku nagłej śmierci najbliższej osoby. Naprawdę warto ją przeczytać i wracać do niej, bo samotność jest wpisana w ludzkie doświadczenie. Pisze Pani, że ludzie wierzący są godni zazdrości. Oczywiście, że są godni zazdrości, choć może nie jest zawsze rzeczą łatwą być chrześcijaninem. Właśnie dlatego, że jesteśmy źli i mali, i właśnie dlatego że być chrześcijaninem to jest przede wszystkim olbrzymia odpowiedzialność – stwierdził Turowicz.


22 grudnia 2012

Rychtyg świynta już nadchodzą!

Bombka mola książkowego

 Anegdotka Antoniego Słonimskiego

Na widok klienta sprzedawca energicznie miesza w wannie ze śniętymi karpiami, narzekając przy tym: aleście się rozruchały!

W związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia pewnie u wielu z Was nastąpiło ożywienie, jak w tej anegdotce poety.

  
Rychtyg świynta już nadchodzą; Istny dzień gdy kejtry mowią
Jak wum życzę tu wymiynie; Latoś śniegu na Boże Narodzenie
Prezynty łod Gwiozdora; Niechaj sypnie zez wora
Tyle niechby się wylało; Że Łe jery! Z ty radości Wos zatkało




 Kej pierwszo gwiazdka na niebie zablyśnie
niych Wos Aniołek łodymie uściśnie
I sziknie serdeczne życynia
w Świynta Boskigo Narodzynia.

Na scescie, na zdrowie, na ten Nowy Rocek, 
co by Wom sie dazyło, syćko dobrze rodziło w łoboze, w komoze,
co byscie byli zdrowi weseli i cesto sie smieli.


Drodzy Czytelnicy mojego bloga, życzę Wam radosnych i błogosławionych Świynt Boskiego Narodzynia!  Niech Dzieciątko Jezus hojnie obdarza Was i Waszych bliskich swoimi łaskami.


Zauważyłam, że w grudniu najpopularniejszym postem był ubiegłoroczny post, w którym zebrałam najpiękniejsze wiersze polskich poetów na temat Bożego Narodzenia. Zapraszam zatem ponownie do lektury (patrz na lewo). Zapraszam także do lektury znakomitego, trafnego i pełnego ironii LEKSYKONU TRADYCJI BOŻONARODZENIOWYCH Wojciecha Wencla!!!
Poeta tak o nim napisał:


 Kiedy wracam z hipermarketu, z siatki wypada mi samochód na baterie. Mój ośmioletni syn patrzy na mnie zdziwiony. – No dobra – mówię. – Posłuchaj. Święty Mikołaj żyje w baśni i historii Kościoła, ale powinieneś już wiedzieć, że to dorośli kupują prezenty, bo chyba nie chcesz, żeby śmiali się z ciebie koledzy. Chwila ciszy, drgające usta dziecka. – Żartujesz? Powiedz, że żartowałeś! Chłopak, który z łatwością przechodzi wszystkie poziomy w grze „Sezon na misia”, wybucha żałosnym płaczem. Łzy, jak kuleczki olejku z Sephory, kapią mu na sweter.

– Oczywiście, że żartowałem! Żartowałem i to jak! Żartowałem głupio, nieczule i nieodpowiedzialnie. Już nigdy nie będę tak żartował. Syn przełyka łzy i roztrzęsiony patrzy mi w oczy. Na jego twarzy pojawia się wątły uśmiech. I wiem, że choćby przypiekano mnie żywym ogniem albo kazano mi jeść sałatki z KFC, nie wyrzeknę się więcej tajemnicy Bożego Narodzenia. Ani Jezusa z Murzynkiem w stajence, ani św. Mikołaja, ani nawet orzechów w łupinach i sreberka od czekolady. Aktualne wydanie leksykonu tradycji bożonarodzeniowych jest może trafne socjologicznie, ale nie odpowiada prawdzie o świętach. Lepiej pozostać przy edycjach zapamiętanych z własnego dzieciństwa. Czego i Państwu serdecznie życzę.


Pierwodruk: „Gość Niedzielny” 2007 nr 50; przedruk w książce Wojciecha Wencla „Niebo w gębie”, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2010.




18 grudnia 2012

A mnie się marzą takie książki...






Ukazało się trzecie wydanie Końca kresowego świata i drugie wydanie Koni żal Anny Pawełczyńskiej. Autorka przenosi nas na polskie Podole drugiej połowy XIX wieku i snuje opowieść o losach tamtejszej szlachty do pokoju ryskiego, a następnie opowiada o życiu uciekinierów w wolnej Polsce, kończąc na czasach powojennych. Ten fresk historyczny dawnej Polski, pokazany przez pryzmat dziejów rodzin kresowych, jest bogato ilustrowany starymi fotografiami.

Autorka opisuje świat, który odszedł już sto lat temu i to w wielu wypadkach bezpotomnie, gdyż wiele rodów wyginęło w więzieniach i obozach lub ślad po nich urwał się w zawieruchach wojennych. Byli nawet tacy, którzy wzięci w jasyr stali się Tatarami i ich potomkowie mogą żyć jeszcze w Turcji.


Historia polskiej szlachty na Podolu, ta zapamiętana w rodzinach, sięga XV wieku, kiedy Władysław Warneńczyk nadał wielu rycerzom polskim szlachectwo i dobra, by bronili południowej granicy Polski przeciwko Tatarom i Turkom. Przybywały tu rody bezpośrednio z Małopolski albo poprzez Litwę. Oprócz szlachty istniał też polskie wsie chłopskie jak Rosochy, gdzie matka autorki mieszkała i założyła polską szkołę w 1916. Byli to potomkowie Mazurów, którzy niegdyś osiedlili się na Podolu.


Koni żal, uzupełnienie Kresowego świata, opowiada o losach krewnych dziadków Kazimierza i Wandy Dyakowskich. Losy tej rodziny są symboliczne dla polskiej szlachty na Podolu. W 1917 roku mieli uciekać przed bolszewikami, jednak dotarli tylko do Żytomierza. Kazimierz ukrywał się, później pracował jako palacz i w 1921 roku został jako zakładnik aresztowany i 1,5 roku późnej wymieniony na bolszewików, zaś jego żonie Wandzie z dziećmi udało się uciec przez zieloną granicę dopiero w 1923 roku. Kazimierz podjął pracę w Smordwie pod Dubnem na Wołyniu w stadninie Aleksandra Ledóchowskiego i 17 września po raz drugi uciekał przed bolszewikami. Mimo namów Ledóchowski został w majątku, twierdząc, że „to są ci sami bolszewicy co dawniej” i zginął. Kazimierzowi udało mu się doprowadzić część stadniny do dóbr Jana Zamojskiego w Zawadzie, gdzie podjął pracę jako zarządca. Mieściła się tu placówka AK. Reszta rodziny dotarła tylko do Równego i Łucka, gdzie przetrwała I okupację sowiecką, dzięki jednoczesnemu zameldowaniu we Lwowie. W okresie wywózek zmieniali miasta. W 1941 roku rodzina połączyła się ale w lipcu 1944 roku musiała po raz trzeci uciekać przed bolszewikami. Tym razem dotarli na Śląsk.

Książka ukazuje życie rodzin kresowych pod kolejnymi sowieckimi okupacjami i ich zagładę rozłożoną na raty.



*******************************************************************
Teraz przed świętami jestem "spłukana", ale po Nowym Roku zamówię sobie te perełki. Gdyby ktoś był też zainteresowany, to podaję link. Publikacje można zamówić TUTAJ

12 grudnia 2012

Wybitni Polacy listy piszą, czyli między innymi o Herbercie na Wawelu:)

Kartka pocztowa z widokiem Manhattanu wysłana przez Jerzego Turowicza do żony:


                                                                N.Jork 24 IX 1972

Najmilsza,

no więc spotkaliśmy się, chodzimy z Julią i Arturem po Nowym Jorku, ale czy to prawda? Nowy Jork groźny, ale fascynujący, byliśmy na szczycie Empire State Building, widok nie z tej ziemi. Ale miło by było być teraz w Krakowie.

Całuję najczulej.

                                                                           Jerzy


Źrodło: Wspólna obecność. Korespondencja Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego z Anną i Jerzym Turowiczami, Wydawnictwo A5, Kraków 2012, s.  213.


Foto moje





 Jerzy i Anna Turowiczowie do Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego:

                              Kraków, 1 stycznia 1972


Kochani Najmilsi, Julio, Danielo, Arturze

pewnie myślicie, żeśmy ŚWINIE OSTATNIE,  i prawdę mówiąc to rzeczywiście. Wyście napisali życzenia świąteczne miesiąc przed świętami, i oczywiście doszły na czas, a my dopiero dzisiaj - wstyd, skandal, hańba. Ale to bynajmniej nie brak pamięci ani przyjaźni, tylko niemożność absolutna, o czym niżej. [...]
No więc cóż, w Rzymie powodziło się nam dobrze, acz żyliśmy w "rozwodzie', bo ja koło synodu, a A.[nna] po Rzymie biegała [...] Annie w Rzymie ukradziono torebkę (dwóch chuliganów na skuterze wyrwało jej z ręki, gdy wracaliśmy do domu koło 23. w towarzystwie 1 biskupa i 1 księdza, po kolacyjce klerykalnej, w centrum Rzymu!), mnóstwo z tym było kłopotu, forsy tam na szczęście niedużo, ale paszport! [...]
Przyjaciół widujemy czasem, trochę. Joasia [Guze] z Justyną pisały z W-wy, Jerzy Zagorski (nie wiedziałem) ponoć chorował poważnie, Maryna [Zagórska] też kiepska. Herbertowie - którzy na Waszych śmieciach koczują - byli w Krakowie, on miał ładny wieczór poetycki na Wawelu (Wieczory Wawelskie), widziałem ich naturalnie, tyle że on się niełatwo "aklimatyzuje" po powrocie, no i pije za dużo. (Nie on jeden).
W polityce - to wiecie - mieliśmy zjazd Partii, pozmienialiśmy trochę rząd (raczej na lepsze), teraz będziemy mieć wybory. Gospodarczo chyba sie poprawie niejedno, politycznie-społecznie niby też, ale nie wszystko jeszcze jest jasne, cudów nie należy się spodziewać. [...] Ano zobaczymy. [...]

No i życzymy - na ten Nowy Rok 72 - żeby się nam wszystkim dobrze - if possible - wiodło i żebyśmy się wreszcie zobaczyli, bo już skuczno.

Całujemy was wszystkich troje bardzo, bardzo serdecznie.
                                                                                                                                   Jerzy



 Źrodło: Wspólna obecność. Korespondencja Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego z Anną i Jerzym Turowiczami, Wydawnictwo A5, Kraków 2012, s.  173-178 [wyboldowania moje].

A pod tym listem jest w książce arcyciekawy opis, jak wyglądał wieczór poetycki Herberta na Wawelu:

14 grudnia 1971 r. Zbigniew Herbert wystąpił w Sali Senatorskiej na Wawelu  w ramach cyklu Wieczory Wawelskie. Jak podaje Tomasz Fiałkowski w przypisach do "Korespondencji" Jerzego Turowicza ze Zbigniewem Herbertem, w archiwum poety zachował się program, na którym Herbert zanotował:
"Ten wieczór zacząłem słowami: <<Proszę powstać z miejsc i uczcić wraz ze mną pamięć zabitych rok temu robotników Wybrzeża, którzy walczyli o chleb i godność ludzką>>. Pierwszy poderwał się I sekr[etarz] KW et consortes, bo myśleli, że to jest <<uzgodnione>> z Warszawą".







10 grudnia 2012

Osobowość "dzienna" i "nocna" Jarosława Iwaszkiewicza



Kim byli przyjaciele Iwaszkiewicza, jaki wpływ wywarła na niego jedna z najwybitniejszych polskich rodzin na Ukrainie, czyli rodzina Szymanowskich, w jakich domach zatrudniał się jako korepetytor, jak wyglądała podróż pisarza do Heidelbergu sześć lat przed Hitlerem, który był wtedy   jak potem wspominał  w powietrzu, szukano go, pragnienie powszechne wzdychało do niego, jakie obyczajowe ekscesy wywoływał i jak mu się wiodło w związku małżeńskim z Lilpopówną? Tego dowiedzieć się można z pierwszego tomu książki Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza, która ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry.

Jej autor, Radosław Romaniuk, wykonał tytaniczną pracę, odtwarzając drobiazgowo pierwszy, mniej znany, okres życia Jarosława Iwaszkiewicza. Związany jest on z ukraińskim Kalnikiem, Elizawetgradem (dziś Kirowogradem), Kijowem, a także z przed- i międzywojenną Warszawą. Udało się mu stworzyć bogatą i fascynującą opowieść o wyjątkowym człowieku i burzliwych czasach, w których przyszło mu żyć.

Opisując ukraiński okres życia Iwaszkiewicza, jego dzieciństwo na przełomie XIX i XX wieku na Podolu, Romaniuk wskrzesił umarły świat, w którym chłopiec uczył się skomplikowanej hierarchii społecznej i towarzyskiej pogranicza, osobliwej mieszanki demokratyzmu i elitaryzmu. W Kalniku żyli bowiem obok siebie ukraińscy chłopi, służba, żydowscy kupcy, ukraińscy i polscy pracownicy cukrowni, ilinieccy księża, ziemiańskie rodziny z sąsiedztwa o różnym statusie materialnym i społecznym. W takim wielokulturowym otoczeniu dorastał przyszły pisarz, co zaważy na całej jego biografii. Publikacja jest wspaniałą opowieścią także o symbolach kresowej kultury, o wysepkach polskości w szumiącym morzu pszenicznej Ukrainy, na przykład o „Tymoszówce” – wiejskiej posiadłości Szymanowskich, która –  jak podkreśla Romaniuk –  dzięki światowemu powodzeniu muzyki Karola Szymanowskiego stała się legendą światową, wschodnią arkadią, której duch panuje w utworach napisanych przezeń przed 1917 rokiem. Do krainy dzieciństwa, Tymoszówki, wróci Iwaszkiewicz sześć lat później, po zdaniu matury w 1912 roku. Sąsiadami Szymanowskich była wówczas rosyjska rodzina Dawydowów, w której majątku –  o czym warto wspomnieć –  trzykrotnie gościł Aleksander Puszkin. W czasie drugiego pobytu w Tymoszówce Iwaszkiewicz stał się polskim poetą, gdyż jako język swojej twórczości wybrał ostatecznie polski. Niezwykle interesujące są również obszerne fragmenty opowiadające o zakątkach Polski, które odcisnęły duże piętno na Iwaszkiewiczu, choćby o położonych między Brzezinami, Łodzią a Strykowem Byszewach.

Usytuowanemu w tej miejscowości dworowi zawdzięczał pisarz liczne motywy swojej późniejszej twórczości, które Romaniuk stara się dokładnie wyłuskać. Wątek złożonych relacji między literaturą a biografią jest zresztą jednym z najważniejszych w jego pokaźnej rozmiarami książce. Potem były jeszcze Stawiszcze, gdzie Iwaszkiewicz pracował jako nauczyciel syna Witolda Hanickiego, administratora dób rodu Branickich, Krasnosiółka, w której uczył młodsze pokolenie podolskiej rodziny Lipkowskich, a także Tokarówka, do której podróż pisarza w przededniu wybuchu wojny stanie się zakończeniem jego kontaktów ze szlachecką Ukrainą. W 1917 roku zaczęto burzyć ośrodki kultury polskiej na Ukrainie. Do Iwaszkiewicza dochodziły, jak napisał później w Książce moich wspomnień, złowieszcze wieści: Tymoszówka Szymanowskich, Ryżawka Iwańskich, Hajworon Rzewuskich padały pod niszczycielską ręką. Fortepian Szymanowskiego spoczął w stawie, portret Balzaka u Rzewuskich spalono, kolekcję obrazów Iwańskiego wywieziono do małego muzeum w Humaniu, a dom cioci Masi zrównano z ziemią. Romaniuk zwraca przy tym uwagę, że Iwaszkiewicz bardziej mitologizował, niż pisał zgodnie z prawdą historyczną (dwór w Tymoszówce został zniszczony później, po 1920 roku, a fortepian zabrali sami Szymanowscy), co nie zmienia faktu, że w wyniku wojennej zawieruchy oraz niszczycielskiej siły bolszewików polskie dwory przekształciły się bezpowrotnie we wraki w burzliwym morzu. Rozdziały poświęcone dworom, w którym pisarz zmuszony był przez okoliczności życiowe zdobywać środki na życie, są jednymi z najciekawszych i najbardziej poruszających, ponieważ ukazują wachlarz odmian polskiego życia na Ukrainie. Choćby z tego powodu warto sięgnąć po tę biografię –  aby poznać obyczaje, kulturę i sposób życia Polaków na ukraińskiej prowincji, na wysepkach polskości, przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Ukraina już na zawsze będzie dla autora Sławy i chwały skradzioną ziemią i moim życiem ukradzionym –  elementem, który będzie starał się odzyskać w literaturze i muzyce, którym poświęci swoje życie.

9 grudnia 2012

"Nawet w godzinie dąsów nie susz mężowi głowy"






Niewiarygodne, ale kobiety pracujące na poczcie były w całej c.k. Austrii zmuszane do zachowywania celibatu, który tamtejszy parlament zniósł dopiero w 1912 roku. Rok później prasa donosiła, że ministerstwo wojny chce zatrudnić w armii kobiety. Paryskie akademie piękności na początku XX wieku jako metodę przedłużania rzęs zalecały niewiastom ich… wszywanie do powiek za pomocą igieł! Pewna dama pojawiła się na balu w Londynie w sukni, która ozdobiona była… monetami wszystkich krajów, a jej pończochy zrobione były z włoskich banknotów. W 1911 roku w stolicy Galicji – we Lwowie ubraną w portki niewiastę po wyjściu z kina zaskoczył rozgorączkowany z powodu jej ubioru tłum, przed którym uratował ją policjant, wsadzając ją do dorożki. Inna wielbicielka jupe culotte (tak wtedy nazywano najnowszy krzyk mody, czyli zakładanie przez damy spodni) nie miała tyle szczęścia, gdyż zbiegowisko ją poturbowało i poszarpało jej kostium. Musiała również salwować się ucieczką. Mieszkające we Lwowie damy postanowiły w „honorowy” sposób zawalczyć o mężczyznę. Ukazujące się w Krakowie „Nowości Ilustrowane”  opisywały bowiem w 1907 roku pojedynek, jaki stoczyły ze sobą skłócone przyjaciółki, „śmiertelnie” − dosłownie i w przenośni − zakochane w tym samym kapitanie. Jedną z nich uratował wtedy… stanik.


O takich „doniosłych” wydarzeniach informowała prasa kobieca w latach 1900-1914. Historyk i dziennikarz Jacek Kachel dotarł do ukazujących się wówczas na terenach Śląska Austriackiego i Galicji najważniejszych periodyków adresowanych do słabej płci i przeanalizował ich treść pod kątem położenia kobiet, ich roli w życiu społecznym oraz przemian obyczajowo-społecznych. Archiwalna, benedyktyńska praca historyka wzbudza podziw i zasługuje na uznanie. Będąca jej owocem książeczka jest prawdziwym rarytasem.

 Autor nazwał swoją książkę „małym albumikiem”, akcentując tym samym, że nie rości sobie pretensji do naukowych wywodów, lecz za główny cel postawił sobie podzielenie się swoją pasją dziennikarską i historyczną. Publikacja ma głównie charakter anegdotyczny, gdyż jest przede wszystkim zbiorem rozmaitości i cytatów, które są bardzo (miałam czasami wrażenie, że aż za bardzo) powściągliwie komentowane przez historyka, a jej wartość podnoszą liczne reprodukcje ilustracji oraz zdjęć pochodzących z analizowanych pism kobiecych, ukazujących się na przełomie XIX i XX wieku. Kachel zaprasza czytelniczki (i czytelników także!) na swoistą podróż w czasie. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wyglądało życie kobiet na przykład we Lwowie czy w Wiedniu na początku XX stulecia oraz jak je wtedy postrzegano, sięgnijcie po niewielką rozmiarami, ale niezwykle zajmującą książkę Jacka Kachla.


Zamężne niewiasty na pewno zainteresują popularne sto lat temu dekalogi, którymi posługiwały się kobiety żyjące na pograniczu galicyjsko-śląskim. Nigdy nie zapominaj, iż jesteś żoną człowieka, a nie Boga; więc nie dziw się jego słabościom. Nawet w godzinie dąsów nie susz mężowi głowy – radziły ówczesne kodeksy dla młodych mężatek, a z obszernie zacytowanych w książce fragmentów wydrukowanego w Krakowie „Kalendarza Roli” na rok 1912 może skorzystać także dzisiejsza gospodyni domowa, choć pewnie większość kobiet obruszyłaby się, gdyby ktoś je tak nazwał wprost. Matka i żona – tak pozwalamy o sobie obecnie mówić, ale już określenie „kura domowa” wzbudziłoby u niejednej z pań irytację. A o co powinna dbać pani domu? Do niej należy staranie o wszystko, czego mąż w domu szukać ma prawo i co znaleźć powinien: spokój i przyjemność. Czy dziś kobiety bez wahania zgodziłyby się z tak ujętymi swoimi obowiązkami? Śmiem wątpić. Powiedziałyby, że mąż też powinien, na zasadach partnerstwa, dążyć do zapewnienia domowi czystości, a rodzinie − atmosfery spokoju i poczucia bezpieczeństwa. „Kurier Lwowski” publikował z kolei dowcipne i nieco złośliwe aforyzmy, które warto „odkurzyć”, gdyż ich uniwersalizm jest nieprzemijający, a i (u)śmiech potrafią wzbudzić. No bo czy nie zgodzimy się, że kobieta umie mówić w porę, ale milczeć w porę niezdolna albo że – i tu adresatem są mężczyźni - gdy jesteś młody, wierz kobietom, a będziesz szczęśliwy, ale jak się podstarzejesz i zechcesz być szczęśliwym, nie wierz im nigdy. Jacek Kachel wzbogacił swoją książkę także o żarty obrazkowo-satyryczne na temat relacji damsko-męskich, jednak czytelniczka może być nieco rozczarowana, bowiem ich liczba jest skromna. Może autor szykuje książkę większych rozmiarów o takim samym charakterze? Dobrze by było.


2 grudnia 2012

"Polak, katolik, alkoholik". Władysław Broniewski

Przeżył dwa najbardziej zbrodnicze totalitaryzmy w historii ludzkości, trzy wojny, dwa (a może nawet trzy, biorąc pod uwagę tajemniczy epizod ze znalezieniem się poety w szpitalu psychiatrycznym) pobyty w więzieniu: sanacyjnym (do którego pułkownik Wieniawa-Długoszowski przysłał poecie, Hemplowi i  Watowi kosz z delikatesami) i sowieckim (w którym Broniewski stracił wszystkie zęby) oraz dwie tragedie rodzinne: śmierć drugiej żony Marii (i to dwukrotnie, bowiem za pierwszym razem myślał, że zginęła ona w obozie koncentracyjnym, a drugi raz, gdy kilkanaście miesięcy po tym, jak ją odzyskał, umarła naprawdę na nieuleczalną wtedy chorobę) i córki Anki. Jego biografia odzwierciedla całą złożoność polskiej historii, a także życia w ogóle, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami. Jaki naprawdę był Władysław Broniewski?


                                                                                                      

Wśród mrocznych miast, po mrocznych stronach,

jak stada wypędzanych szczurów,

gromady ludzi przerażonych

pełzają u strzaskanych murów;

bezdomni, ślepi i wylękli,

ruszają chyłkiem, znów przyklękli,

złowrogo patrzą w niebo, szepcą,

że głód, że śmierć, że - wszystko jedno,

i przeklinając ziemię biedną,

ruszają znów, po trupach depczą,

znikają mroczni i samotni...

(Władysław Broniewski Homo sapiens)


Mariusz Urbanek, autor znakomitej biografii Władysława Broniewskiego, opowiadał kiedyś o braku zainteresowania opublikowaniem książki na temat poety. - Wydawcy, z którymi rozmawiałem, obawiali się, że Broniewski to już zamknięty temat. Pytali wprost: „Mariusz, kogo on dziś zainteresuje?”. Okazało się, że jednak interesuje. Bo też i żywot Broniewskiego to gotowy materiał na znakomity film.


Dziwny to był człowiek

Olbrzymim wyzwaniem jest próba zrozumienia wewnętrznych pęknięć Broniewskiego, jego wyborów i postawy po drugiej wojnie światowej. Na tle jego młodzieńczych zasług w walce o niepodległość Polski u boku Piłsudskiego, żołnierskiej odwagi, jaką wtedy okazał, jego konszachty z władcami PRL oraz sławienie Stalina, którego był przecież przez półtora roku (1940-1941) więźniem, jawią się jako szczególne kuriozum. Marek Hłasko, który był w latach pięćdziesiątych jego nieoficjalnym sekretarzem, długo nie potrafił go zrozumieć. W Pięknych dwudziestoletnich napisał: Dziwny to był człowiek; oficer legionów, komunista nie należący do partii, więzień naszych kapryśnych braci, najbardziej polski poeta, jakiego można sobie wyśnić. Hłasko miał kiedyś powiedzieć w czasie jednego z suto zakrapianych wieczorów, że napisać Słowo o Stalinie to jakby pocałować wodza rewolucji w dupę. Broniewski wpadł w furię i krzyczał wówczas, że to jego bito w mordę, więc może pisać, co chce i jak chce, i nikt nie ma prawa zarzucać mu zdrady jego życiorysu. Następnie kazał Hłasce uklęknąć i pocałować w rękę na przeprosiny. Nigdy – usłyszał Broniewski, który miał wtedy złapać Hłaskę za kark i wyrzucić ze swojej willi na Mokotowie. Komunizm potrzebny mu był tylko z jednego powodu: ponieważ, on, Broniewski, najbardziej lubił pisać o komunizmie – stwierdził Hłasko.


Żołnierz Komendanta

Chopinowski mazurek, który nauczył się grać w dzieciństwie na pianinie dzięki namowom swojej babki, będzie towarzyszyć Broniewskiemu przez całe życie. W płockiej szkole był płowowłosym, niesfornym chłopcem, popisującym się w czasie przerw, jak wspominał Jan Lechoń, tańczeniem kozaka. W rodzinnym domu Broniewskiego odbywały się spotkania, w trakcie których czytano patriotyczne utwory Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego i Żeromskiego oraz dyskutowano o zbliżającej się wojnie, nazwanej później pierwszą wojną światową. Usłyszy wtedy, że muszą być gotowi do walki o niepodległą Polskę. Tuż przed jej wybuchem założy zatem w Płocku harcerską drużynę, a także sekcję Związku Strzeleckiego – organizacji, która za cel stawiała sobie przygotowanie młodzieży do powstania.

Na wojnę Broniewski wyruszył jako nastolatek. Rzucił wtedy w tajemnicy przed wszystkimi szkołę. W kwietniu 1915 roku jako jeden z gimnazjalistów wchodzących w skład oddziału strzelców dostaje biało-czerwoną opaskę na ramię z napisem „Legiony Polskie 1 pułk”. Uczestniczy w słynnej bitwie pod Jastkowem, gdzie legioniści z 4. pułku piechoty Legionów starli się z oddziałami armii rosyjskiej. Po odmowie złożenia przysięgi wierności Austrii i Niemcom, zostaje internowany obozie pod Kaliszem, w którym spędzi cztery miesiące. W 1918 roku wróci do Płocka, ale gdy powrót do gimnazjum okaże się niemożliwy, zda maturę eksternistycznie w stolicy i rozpocznie studia filozoficzne.


Diabli mi nadali być całą noc na tańcach i zaspałem

Tak zapisał w swoim pamiętniku chwilę przyjazdu do Warszawy zwolnionego z Magdeburga Piłsudskiego. Gdy w stolicy rozbrajano Niemców, na rok przed maturą popędził do POW, gdzie zbierali się legioniści. Pod koniec listopada, na wieść o wybuchu wojny polsko-sowieckiej, rzuca studia i zgłasza się do wojska. Znów zatem rezygnuje z wygody i własnego dobra, aby walczyć o Polskę. Otrzymuje przydział w jednostce stacjonującej we Włodzimierzu Wołyńskim oraz oficerską kwaterę, ale oczekiwany awans na podporucznika dostanie dopiero rok później. „Życie oficerskie” mijało mu jednak nie tyle na służbie, ile na zabawach, hazardzie, pijaństwie i romansach. W styczniu 1919 roku, gdy Ukraińcy zaatakowali Włodzimierz, pozna prawdziwe oblicza wojny. Jako oficer 1. pułku piechoty Legionów bierze udział w walkach z Armią Czerwoną na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy. Podczas wojny polsko-sowieckiej jego żołnierska odwaga zostanie doceniona przyznaniem mu krzyża Virtuti Militari, a także - czterokrotnie - Krzyża Walecznych.

Po wielu miesiącach spędzonych w wojsku cywilne życie go nużyło i wydawało mu się banalne. W czasie urlopu romansował, czytał Trockiego, plażował, pił wódkę i oglądał „głupie sztuczydła”. Tylko w armii czuł się naprawdę „u siebie”. Swoją legionową epopeję jako żołnierz Komendanta będzie z dumą wspominać przez całe życie, nawet w najczarniejszym, bo stalinowskim okresie PRL-u oraz w obecności komunistycznych aparatczyków. Mógł sobie na to pozwalać z uwagi, jak zauważa reżyser Maciej Gawlikowski, na pozycję, jaką później zyskał – na pozycję nadwornego poety władców PRL.

30 listopada 2012

Cytat na sobotnio-niedzielny "wywczas":)

Przeżyć resztę życia w całkowicie nowych miejscach. Porzucić książki. Spalić wszystko zaczęte. Jechać do krajów, których mowy nigdy nie potrafimy się nauczyć. Strzec się wszelkich wyjaśnień. Milczeć, milczeć i oddychać, wdychać niepojęte. Bycie samemu jest tak ważne, że trzeba w tym celu wyszukiwać sobie wciąż nowe miejsca, gdyż człowiek wszędzie zbyt szybko się zagnieżdża. Najgroźniejsza zaś jest zgromadzona potęga książek... [...] od książek nie ma ucieczki, ich klątwa jest całkowita i nieodwołalna. Uciekniesz do lasu, spalisz bibliotekę, utracisz wzrok, ale dopóki będziesz miał pamięć, przeczytane książki będą szły za tobą jak najwierniejsza kochanka i nieubłagany kat...

Zdzisław Skrok, Książki [w:] tegoż, Wymowność rzeczy, Iskry, Warszawa 2012, s. 142 [wyróżnienie moje].


                                                 Podoba mi się to hasło:)

27 listopada 2012

Paczuszka pełna książek:)

Aktualizacja wczorajszego posta:

Nie będę już wystawiać Waszej, drogie czytelniczki (i czytelnicy!) cierpliwości na próbę i ujawnię wreszcie zawartość paczuszki:)
Oto moje "perełki":



Od dołu: Marek Nowakowski, Joanna Siedlecka, Julia Hartwig, Artur Międzyrzecki, Anna i Jerzy Turowiczowie, Bohdan Urbankowski, Zbigniew Herbert - mnie takie towarzystwo odpowiada. A Wam?

                                         Prawda, że pasują do siebie te publikacje? Zwłaszcza że Julia Hartwig przyjaźniła się z Herbertem. Ostatnio zanurzyłam się w historii literatury polskiej: czytam przede wszystkim o polskich pisarzach i poetach, a następnie sięgam po ich utwory. Tak właśnie było po lekturze znakomitej biografii Urbanka o Broniewskim. Życie i twórczość się zazębiają, więc zaczynam od "lustracji" danego literata, a kończę na zapoznaniu się z jakimiś jego utworami. Od podglądania czyjegoś życia do fikcji literackiej - tak to u mnie teraz wygląda.:)

Przejrzałam książkę Zdzisława Skroka i wpadłam w zachwyt. Jeden z rozdziałów jest... o książkach! Jakże inaczej by mogło być! Biorąc pod uwagę tytuł publikacji. Przecież książka to jedna z najważniejszych rzeczy, bez których żyć nie sposób. A jakie piękne cytaty o książkach znalazłam w eseju Skroka. Cymesik!    







Druga książeczka to zbiór reportaży hiszpańskiej pisarki Carment Laforet z jej podróży po Polsce komunistycznej. Oprócz tego, jak widać niżej, eseje Kosidowskiego, dzienniki Mycielskiego (ci dwaj autorzy są mi zupełnie nieznani), historii telewizji polskiej pióra Dariusza Michalskiego, a także ozdobiona zdjęciami i przedrukami z prasy książeczka o położeniu kobiet na początku XX wieku w Austrii i Galicji wydana nakładem niszowego wydawnictwa z Żywca. 
Alu i Książkowcu, za sprawą poniżej zamieszczonych komentarzy pełnych zachwytu na temat twórczości Kosidowskiego, którego czytałyście, jak piszecie, w dzieciństwie, zaintrygowałyście mnie i zainteresowały jeszcze bardziej postacią i dorobkiem tego autora.:)


Dla tych, którzy tak jak ja, niewiele wiedzą o Kosidowskim i nie czytali jego książek, wklejam notkę biograficzną:


Zenon KosidowskiZenon Kosidowski urodził się w 1898 roku w Inowrocławiu w rodzinie inteligenckiej, był ciotecznym bratem Arkadego Fiedlera. Ukończył Gimnazjum Klasyczne w Poznaniu, zmobilizowany do armii pruskiej walczył pod Verdun. Po dezercji uczestniczył w powstaniu wielkopolskim. Studiował na Uniwersytecie Poznańskim i Uniwersytecie Jagiellońskim.
Zadebiutował w 1919 roku jako poeta. Od 1928 roku był dyrektorem poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia, od 1934 roku prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich w Poznaniu, a od 1937 roku wicedyrektorem Polskiego Radia w Warszawie. W roku 1938 został laureatem Srebrnego Wawrzynu Polskiej Akademii Literatury.
Po wybuchu drugiej wojny światowej dotarł do Portugalii, a następnie USA, gdzie m.in. wykładał na Uniwersytecie w Los Angeles.
W 1952 roku wrócił do kraju i podjął z konieczności – nie mając żadnych środków do życia – działalność pisarską. Wydał: Gdy słońce było bogiem (1956), Królestwo złotych łez (1960), Opowieści biblijne (1965), Rumaki Lizypa (1965) i Opowieści ewangelistów (1979).
Zmarł w Warszawie w 1978 roku.
 (Zdjęcie oraz informacje pochodzą ze strony wydawnictwa Iskry)

Zygmunt Mycielski – kompozytor, pisarz i publicysta – ur. 17 sierpnia 1907 r. w Przeworsku. Studia muzyczne odbył pod kierunkiem Rizziego w Krakowie oraz Nadii Boulanger i Paula Dukasa w paryskiej École Normale de Musique.
W Paryżu przebywał do 1936 roku, gdzie był m.in. założycielem Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polskich i przez pewien czas jego prezesem. Po powrocie do Polski zajmował się komponowaniem i publicystyką muzyczną. W 1939 roku brał udział w kampanii wrześniowej. Przedostał się do Francji, gdzie dostał się do niewoli i przebywał w obozie jenieckim do 1945 roku. Potem wrócił do Polski. Włączył się czynnie w organizowanie powojennego życia
muzycznego. Był m.in. prezesem Związku Kompozytorów Polskich i redaktorem naczelnym „Ruchu Muzycznego”. W roku 1968 za swą bezkompromisową postawę (opublikował w paryskiej „Kulturze” „List otwarty do muzyków czeskich i słowackich"), został na ponad dwadzieścia lat wykreślony z życia publicznego – nie wykonywano jego utworów, zakazano publikacji. Na jego twórczość składają się pieśni, utwory kameralne i symfoniczne, wśród których zwracają uwagę te z ostatniego okresu twórczości – Liturgia Sacra, Trzy psalmy, Fragmenty. Zygmunt Mycielski zmarł 5 sierpnia 1987 roku i został pochowany w rodzinnym majątku w Wiśniowej.

 (Zdjęcie oraz informacje pochodzą ze strony wydawnictwa Iskry)





25 listopada 2012

O postrealnym świecie, w którym zanurzeni są młodzi z wielkich miast



Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłagalnie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem „mam prawo do odrobiny wolności!!!”. Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w sraczu.

Tak Masłowska opisuje w swojej najnowszej powieści piątkowe szaleństwa „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Musiała ta książka zaboleć pseudoautorytety lansujące od zarania III RP hasło „Róbta, co chceta”. Ale po kolei.

Po Kochanie, zabiłam nasze koty Doroty Masłowskiej sięgnęłam trochę z przekory, trochę z ciekawości. Lubię po jakimś czasie skonfrontować się z utworami autorów hołubionych przez rodzimych recenzentów i gremia wszelkie. Zawodowi krytycy literaccy, usadowieni zarówno na lewej, jak i prawej barykadzie (przy czym ta pierwsza, jak łatwo zauważyć, uprawia terror kulturowy w większej mierze, bo ma liczniejsze i większe armaty), cierpią bowiem ostatnio na brak dobrego smaku i zdrowego rozsądku, o czym słusznie wyrokuje Waldemar Łysiak w swojej ostatniej książce, więc staram się zachować dystans do wszelkich nagradzanych i „cmokanych” pisarzy. Zanim jednak napiszę o swoich wrażeniach po lekturze powieści Masłowskiej, opiszę w skrócie to, co działo się wokół pisarki w trakcie jej promocyjnej, właściwie medialnej trasy.

Z najnowszym utworem Masłowskiej wiąże się bowiem pewna typowa dla polskiej sceny literackiej historia. Warto o niej wspomnieć, bo świetnie ilustruje ona te wszystkie zjawiska, o których alarmuje Łysiak, mianowicie sitwowość polskiej krytyki literackiej, która jest wypadkową wojny „różowego” vel „michnikowskiego” Salonu III RP z białogwardyjskim Antysalonem III RP. Otóż pisarka udzieliła w październiku (tuż przed pojawieniem się powieści w księgarniach) wywiadu dla „Rzeczpospolitej” (oczywiście to była jeszcze „stara” Rzepa, przed głośną „czystką” dokonaną na polecenie obecnych władz rządowych – warto odnotować owo słynne nocne spotkanie wydawcy dziennika z rzecznikiem rządu, w czasie którego ten pierwszy informuje polityka partii rządzącej, co się ukaże następnego dnia! Wyobrażacie to sobie na przykład we Francji, w Wielkiej Brytanii albo w Stanach Zjednoczonych?). Co powiedziała Masłowska Mariuszowi Cieślikowi? Na pytanie dotyczące samotności i niezrozumienia drugiego człowieka pisarka odpowiedziała:

Może to, co teraz powiem, zabrzmi w moich ustach dziwnie, ale myślę, że to wynika z braku Boga. Świat bez Boga stracił czubek, środek: zdeformował się. A ludzie zatracili poczucie proporcji, poczucie tego, co jest ważne. Dlatego odsuwają od siebie ból, chorobę, śmierć. Nawet jeśli przydarza im się coś poważnego, to przeżywają to w sposób ekstremalnie płytki, formalny albo biorą środki znieczulające, uspokajające. W tej potężnej maszynerii, jaką jest ludzki umysł i dusza, mielą jakieś śmieci, papierki, bzdury. A potem na nic innego nie wystarcza już energii ani czasu. Na temat mojej nowej książki usłyszałam wiele opinii bagatelizujących jej przesłanie, na przykład taką, że to, że żyjemy w bzdurze i jesteśmy samotni to banał, że to nic odkrywczego. Cóż, to zadziwiające, jak bardzo stało się to oczywiste, przezroczyste, jak bardzo to w sumie zaakceptowaliśmy. A dla mnie to jedna ze składowych Apokalipsy, która dokonuje się na naszych oczach. Podstawowy temat współczesności. Skoro nie ma akurat wojny i pozornie nic nie zagraża naszej wolności...

21 listopada 2012

Ciekawe materiały o Gustawie Herlingu-Grudzińskim


Na stronie Polskiego Radia można zapoznać się z niezwykle interesującymi materiałami na temat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Mnóstwo archiwalnych zdjęć oraz audycji! Absolutnie unikatowych! Polecam.

Klik tutaj

Jedna z ciekawostek pochodzi z archiwum Instytutu Literackiego. Jest to zdjęcie plakietki z włoskiej księgarni, która leżała na biurku pisarza.  Napis na tej plakietce głosi: "Panowie złodzieje książek proszeni są o niewchodzenie".:)

19 listopada 2012

W tajemniczym świecie iluzji i wzruszeń


Było, minęło… Na salonach i w kuchni X Muzy Stanisława Różewicza to wspaniały przewodnik po tajemniczym świecie iluzji i wzruszeń i zarazem piękny pamiętnik filmowy. Wspomnienia wybitnego reżysera tworzą odznaczającą się żywymi barwami historię kina polskiego. Zapiski Różewicza obejmują lata 1946-1989. Zaczynają się od opowieści o jego wejściu w świat filmu dzięki listowi od reżysera Jerzego Zarzyckiego, który przysłał młodemu Różewiczowi scenariusz filmu Jutro premiera. Świeżo upieczony maturzysta skorzysta z zaproszenia i pojedzie do Łodzi.

Co składa się na ten ułożony chronologicznie tekst? Sylwetki (u)znanych, choć dziś już raczej zapomnianych aktorów, scenarzystów, reżyserów, montażystów, dźwiękowców, z którymi Różewicz zetknął się na swojej drodze zawodowej. Różewicz przypomina między innymi postać Antoniego Bohdziewicza, który 
bywał ostry w swoich sądach, na planie dawał czasem „spektakl na wynos”, ofiarą padali asystenci lub kierownicy zdjęć. Producenta zwymyślał od „sprzedawców śledzi”, po minucie był już spokojny i uśmiechnięty. Na rodowód artystyczny Różewicza duży wpływ mieli dwaj krakowscy pisarze: Jan Józef Szczepański oraz Kornel Filipowicz. Obok brata, Tadeusza, byli oni jego największymi współpracownikami. Z Filipowiczem spotykał się najczęściej w jego krakowskim mieszkaniu na ul. Lea: Kornel czasami nastawiał płytę z muzyką Handla, Brahmsa, piosenki Ordonki, nucił „Bywaj dziewczę zdrowe”. Robił herbatę, kawę, piekł kartofle w piekarniku, serwował kaszę gryczaną ze zsiadłym mlekiem.