Przerabianie przez cały tydzień swojego
jedynego, niepowtarzalnego, nieubłagalnie mijającego życia na pieniądze musi
skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem „mam prawo do odrobiny
wolności!!!”. Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi
wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie
palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w
sraczu.
Tak Masłowska
opisuje w swojej najnowszej powieści piątkowe szaleństwa „młodych, wykształconych,
z wielkich miast”. Musiała ta książka zaboleć pseudoautorytety lansujące od
zarania III RP hasło „Róbta, co chceta”. Ale po kolei.
Po Kochanie, zabiłam nasze koty Doroty
Masłowskiej sięgnęłam trochę z przekory, trochę z ciekawości. Lubię po jakimś
czasie skonfrontować się z utworami autorów hołubionych przez rodzimych recenzentów
i gremia wszelkie. Zawodowi krytycy literaccy,
usadowieni zarówno na lewej, jak i prawej barykadzie (przy czym ta pierwsza,
jak łatwo zauważyć, uprawia terror kulturowy
w większej mierze, bo ma liczniejsze i większe armaty), cierpią bowiem ostatnio
na brak dobrego smaku i zdrowego rozsądku, o czym słusznie wyrokuje Waldemar
Łysiak w swojej ostatniej książce, więc staram się zachować dystans do
wszelkich nagradzanych i „cmokanych” pisarzy. Zanim jednak napiszę o swoich
wrażeniach po lekturze powieści Masłowskiej, opiszę w skrócie to, co działo się
wokół pisarki w trakcie jej promocyjnej, właściwie medialnej trasy.
Z najnowszym utworem Masłowskiej wiąże się bowiem pewna
typowa dla polskiej sceny literackiej historia. Warto o niej wspomnieć, bo
świetnie ilustruje ona te wszystkie zjawiska, o których alarmuje Łysiak,
mianowicie sitwowość polskiej krytyki
literackiej, która jest wypadkową wojny
„różowego” vel „michnikowskiego” Salonu III RP z białogwardyjskim Antysalonem
III RP. Otóż pisarka udzieliła w październiku (tuż przed pojawieniem się
powieści w księgarniach) wywiadu dla „Rzeczpospolitej” (oczywiście to była
jeszcze „stara” Rzepa, przed głośną „czystką” dokonaną na polecenie obecnych
władz rządowych – warto odnotować owo słynne nocne spotkanie wydawcy dziennika
z rzecznikiem rządu, w czasie którego ten pierwszy informuje polityka partii
rządzącej, co się ukaże następnego dnia! Wyobrażacie to sobie na przykład we
Francji, w Wielkiej Brytanii albo w Stanach Zjednoczonych?). Co powiedziała Masłowska
Mariuszowi Cieślikowi? Na pytanie dotyczące samotności i niezrozumienia
drugiego człowieka pisarka odpowiedziała:
Może to, co teraz powiem, zabrzmi
w moich ustach dziwnie, ale myślę, że to wynika z braku Boga. Świat
bez Boga stracił czubek, środek: zdeformował się. A ludzie zatracili
poczucie proporcji, poczucie tego, co jest ważne. Dlatego odsuwają
od siebie ból, chorobę, śmierć. Nawet jeśli przydarza im się coś
poważnego, to przeżywają to w sposób ekstremalnie płytki, formalny albo
biorą środki znieczulające, uspokajające. W tej potężnej maszynerii, jaką
jest ludzki umysł i dusza, mielą jakieś śmieci, papierki, bzdury.
A potem na nic innego nie wystarcza już energii ani czasu.
Na temat mojej nowej książki usłyszałam wiele opinii bagatelizujących jej
przesłanie, na przykład taką, że to, że żyjemy w bzdurze i jesteśmy
samotni to banał, że to nic odkrywczego. Cóż, to zadziwiające, jak bardzo stało
się to oczywiste, przezroczyste, jak bardzo to w sumie zaakceptowaliśmy.
A dla mnie to jedna ze składowych Apokalipsy, która dokonuje się
na naszych oczach. Podstawowy temat współczesności. Skoro nie ma akurat
wojny i pozornie nic nie zagraża naszej wolności...
Rozmówcy poruszyli wiele interesujących wątków, nie
zabrakło w wywiadzie odniesień do sytuacji obyczajowej oraz
społeczno-politycznej naszego kraju. Była mowa o tym, dlaczego w Polsce
stadnemu myśleniu ulegają ludzie ponoć najlepiej wykształceni i – jak mówi
Cieślik – „pozornie najbardziej inteligentni”:
Bo jest im najwygodniej, bo czują się
najfajniejsi. I przez to tracą czujność. [...] Ci, którzy czują się zupełnie
wolni od premiera kabaczka czy prezydenta kartofla i zmazy „ciemnogrodu”, żyją
często w największej ciemnocie.
Mocne słowa. A dalej jest jeszcze bardziej ciekawie, bo
między innymi na temat katastrofy smoleńskiej i posmoleńskiej:
DM: - W
katastrofie smoleńskiej widzę wielkie cierpienie osobiste wielu ludzi,
cierpienie, którego nie jestem w stanie zrozumieć i o którym nie miałabym
tupetu się wypowiadać.
Rz: - Ale nie słyszałem też pani głosu wśród
drwiących z katastrofy, rodzin ofiar czy obrońców krzyża.
DM: - Bo to jedna z rzeczy, które mnie nie
śmieszą.
Przywołane przez Cieślika gorszące sceny pod krzyżem na
Krakowskim Przedmieściu, szyderstwa wychodzących z knajp kierowane do modlących
się, wołania „Jeszcze jeden” pod adresem Jarosława Kaczyńskiego Masłowska
komentuje:
To było bydło. Widziałam na wystawie w
Muzeum Sztuki Nowoczesnej film „Krzyż”. Widziałam też u znajomych jakieś urywki
z TVN z tych szamotanin pod pałacem. To bardzo znamienne, że ta sama sytuacja
może zostać pokazana na dwa tak skrajnie różne sposoby. Oba są tak wybiórcze,
że dopiero wymieszane w równych proporcjach, dałyby prawdziwy obraz. Ale on
byłby raczej niewesoły. Zrobiła na nie ogromne wrażenie skala zbydlęcenia
społeczeństwa. Było to tym bardziej przygnębiające, że wielu ludzi, sikając na
znicze, miało przekonanie, że robi to w imię inteligencji i zdrowego rozsądku.
Na koniec Masłowska wypowiedziała się też o środowisku
„Krytyki Politycznej”.
Rz: - W naszej poprzedniej rozmowie
powiedziała pani, ze woli być na sztandarach prawicy niż w gnijącej „Krytyce
Politycznej”.
D.M: - Tak naprawdę to nie chcę być i nie będę
na żadnych sztandarach. Ale rzeczywiście dla mnie „Krytyka” to festiwal
poprawności politycznej, udającej niepoprawność, wzajemne przekonywanie się
przekonanych. […] Jeśli chodzi o „Krytykę Polityczną”, to osobiście już wolę
sobie kupić „Krzyżówki z głową”. Uważam, że więcej z nich można wynieść.
Całą rozmowę można przeczytać tutaj.
Po tym wywiadzie Antysalon ogłosił, że „Wyborcza” już nie kocha Masłowskiej. I
„Krytyka Polityczna” jej nie kocha, bo ukazały się rzeczywiście zgryźliwe
opinie: Dariusza Nowackiego w „Gazecie Wyborczej” i niejakiego Jasia Kapeli na
stronie internetowej Krytyki Politycznej. Środowiska te, które dotąd pod
niebiosa wynosiły pisarkę, ostentacyjnie się od niej odcięły po tym wywiadzie,
ale za to Antysalon zaczął ją uwielbiać. Oliwy
do ognia dolała jeszcze sama literatka, udzielając wywiadu także dla TVN w
programie „Xięgarnia”. Można go obejrzeć tutaj i tutaj.
W wywiadzie
telewizyjnym pisarka podtrzymała swoje najważniejsze tezy wypowiedziane w
rozmowie z Cieślikiem dla Rzepy, choć sama sobie trochę zaprzecza, gdyż
wcześniej powiedziała, że nie chce być wciągana na żaden sztandar, a tu jednak
przyznaje się wprost, że bardziej odpowiada jej konserwatywne podejście do
świata:
Szczerze mówiąc wolałabym być wciągnięta na
sztandar prawicy, niż to ciągłe swoje sflaczałe i pozbawione przekonania
powiewanie na sztandarze lewicy.
Wybaczcie ten przydługi wstęp dotyczący nie tyle samej
książki Masłowskiej, ile tego szumu, który wywołują „metodą hu hu”, jak by to
powiedział Łysiak (czyli hucpiarskiej
hucpy) obie strony. Chcę przez to pokazać, jak bardzo zagubiony może być
zwykły czytelnik w tym całym jazgocie. Jak nie stracić osobistej busoli
czytelniczej? Gdzie są prawdziwi krytycy literaccy, którzy nie będą oceniać
walorów artystycznych utworu przez pryzmat swojego światopoglądu, ale z
zachowaniem profesjonalizmu i typowych cech dyskursu literackiego?
Mimo tego okołoksiążkowego szumu i wynikającego z tego
zagubienia, a nawet niesmaku, zdecydowałam się kupić powieść w czasie
krakowskich targów, zdobyć autograf pisarki i przeczytać najnowszy produkt
Doroty Masłowskiej. Sama autorka przyczyniła się do jazgotu wokół powieści,
gdyż ewolucja jej poglądów nie mogła ujść uwadze i obydwie strony musiały to
odtrąbić na swój sposób.
Do przeczytania powieści wystarczył mi jeden wieczór,
który okazał się zresztą dzięki lekturze przyjemny i pożyteczny. Podkreślam:
nie czytałam poprzednich książek pisarki, więc nie będzie to porównawcza
analiza, jedynie impresje na temat ostatniego jej utworu.
Lektura powieści Kochanie,
zabiłam nasze koty wywoływała u mnie śmiech, ale przede wszystkim okazała
się gorzka jak piołun. Masłowska przypatruje się bowiem w tej powieści mojemu
pokoleniu. Ba! Wsadza dzisiejszym trzydziestolatkom (choć głównymi bohaterkami są kobiety) szpilki, czyli dokucza,
dogryza, robi ironiczne, złośliwe uwagi, oczywiście w zawoalowany literacko
sposób. Znakomicie naigrywa się z ich płynięcia z nurtem, a nie pod prąd, z
ulegania sączącej się ze środków masowego przekazu propagandy, z bezkrytycznego
łykania tez głoszonych na łamach swoich ulubionych pism lajfstajlowych typu
„YogaLife”, porad z książek typu „Życie pełne cudów. Zauważ magię istnienia w
14 dni”, z której dowiadują się, że otaczają je tysiące wspaniałych rzeczy,
„wystarczy wyciągnąć ręce i czerpać garściami”, „rozpuścić toksyczne uczucia w
oddechu” oraz „uświadomić sobie, ile szans codziennie zaprzepaszczasz”.
Sposób (nie)myślenia
i mówienia Farah i Joanne, bohaterek wykreowanych przez nie tyle pisarkę, co
współczesną rzeczywistość, stanowi imitację przekazów płynących z wytworów
medialnych, a przez to niesamowicie sztucznych i przejaskrawionych. Wychowane w
kulturze obrazkowej, spędzające cały czas przed telewizorem lub komputerem,
niczym się nieinteresujące, nie potrafią rozmawiać i nawiązywać szczerych i
opartych na zaufaniu więzi. Znajomość Fah (zapalona czytelniczka pism na temat
medytacji) i Joe (buddystki i wegetarianki) oparta jest na iluzorycznej
przyjaźni:
W ciszy, coraz rzadszych spotkaniach i
kurtuazyjnych telefonach, rosła między nimi jakaś zadra. Asymetria priorytetów,
zapatrywań na życie, konwencji estetycznych, stosunku do życia. To, co podobne,
gdzieś znikło, pochowało się po kątach przed tym, co nie było już o takie „po
prostu różne”, lecz totalnie przeciwstawne, niemożliwe do pogodzenia, a wręcz
kompletnie się wykluczające.
Czy ktoś z nas,
czytelników, niezależnie od wieku, nie mógłby przyznać, że ten cytat to
charakterystyka naszych zanikających, coraz bardziej wątłych relacji z innymi?
Czyż nie zamknęliśmy się we własnych prywatnych światach i odgrodzili od
drugiego człowieka na strzeżonych osiedlach, w ładnych mieszkaniach zakupionych
na kredyty? Coraz większa cisza panuje między nami, jak zauważa Masłowska, a
jeśli już dochodzi do spotkań, to rozmowy toczą się wokół błahych spraw:
liczenia kalorii (- Właśnie, one są ponoć
zdrowe. – Mają dużo witaminy kalcium. – I witaminy LO. – I są
nisko-kalo-ryczne. – Niskokaloszoryczne!), jedzenia: (- Za bardzo kocham skrzydełka z BBQueen Grill. No i Daimsy. Daimsy są
lepsze niż orgazm), co kto napisał na Twiterze i Facebooku, ubrań czy
podróży (- Objedziecie razem Węgry, na
wielkim pęcie salami? – Zgadłeś, Jed. A po drodze zajrzymy nad ocean; mój tyłek
tylko marzy, by być zanurzonym w oceanie). Szczytem autorefleksji są wyznania
pseudofilozoficzne w rodzaju: - To takie
uczucie ogarniającej człowieka kompletnej niemożliwości. Niemożliwości niczego!
Swoich uczuć nie potrafią wyrazić
inaczej niż za pomocą oklepanych frazesów i zwrotów, a na temat swoich
znajomych i „przyjaciół” myślą i monologują (bo przecież nie rozmawiają),
używając formułek typowych dla dzisiejszych feministek i haseł z kolorowych
marszów, czyli przez pryzmat domniemanej orientacji seksualnej (- Moim zdaniem jest lesbą. – Nie jest! –
Jest. – To przez te buty, które nosi. – Coś jakby „szpilki trekkingowe”?
Wygląda przez nie, jakby wiecznie szła
do piwnicy po konfiturę do herbatki). A jak mieszkają i żyją? Wśród wielu zbędnych,
ale modnych rekwizytów reklamowanych jako osiągnięcia współczesnej cywilizacji
i bez hamulców, na maksa, zgodnie z dewizą wyczytaną w książce o życiu pełnym
cudów.
Pod maskami, pozami i zachowaniami podejmowanymi według filozofii „Żyje się tylko
raz” kryją się pustka i samotność (- Zawsze
jak się skończymy kochać, bierze mnie coś takiego smutnego). Zanurzeni w
sztucznej rzeczywistości i sztucznych relacjach trzydziestolatkowie nie mówią swoimi słowami, jedynie
zapamiętanymi sloganami. Myślą wyłącznie „poprawnie”, otaczają się
reklamowanymi wszędzie gadżetami, przystrajają w piórka uduchowionych ludzi, bo
przeczytali magazyn o medytacji i jodze; pomiędzy kolejnymi wypadami na
karaoke, fitness lub do hipermarketu, zrzucaniem zbędnych kilogramów,
zbieraniem na Facebooku jak największej liczby znajomych, starają się zarabiać
pieniądze, bo są przecież pracoholikami, na dodatek spłacającymi kredyty. Diety-cudy,
pop-religie (Mam totalnie religijną fazę
– mówi o sobie jedna z bohaterek) i pop-psychologie usilnie promowane przez
rozmaitych szarlatanów duchowych – to nie jedyne pułapki, w które wpadają. Przeżywane
przez współczesnych trzydziestolatków rozdwojenie swojej osobowości (Najgorsze, że nie potrafiła się na żadną z
tych wersji jednoznacznie zdecydować) to rezultat braku oparcia w rodzinie
w czasie, gdy dorastali, braku twardego kręgosłupa moralnego i silnej
indywidualności. Ich tożsamość to kolekcja bzdur, […] skwapliwie poskładana
ze wspomnień, myśli, śmieci, gustów, obsesji, przykrości… Tak
ukształtowana, zostaje wchłonięta, zassana,
rozproszona. Rozpierzcha się, rozpełza, rozpływa w oceanie innych…
Masłowska
świetnie ukazała rozterki młodych, aspirujących z wielkich miast. Ich totalne
zagubienie, utratę wartości, a co za tym idzie - tożsamości, przygnębienie i
samotność. Trafnie zdiagnozowała zjawiska, które przyczyniły się do
przedstawionej w powieści kondycji dzisiejszych trzydziestolatków: histerycznych snobów, zagonionych singli.
poliamorycznych ludzi ukształtowanych
przez postmodernizm obyczajowy, seksoholików
i alkoholików, przemęczonych i cierpiących na spadek wydajności, zajętych myśleniem wyłącznie o sobie, rodziców
wychowujących dzieci przez Skype’a… Wyjałowiona, wyprana z wszelkich wartości popkultura
promowana przez pseudoautorytety, które dzierżą rządy dusz, gdyż mają olbrzymie
narzędzia ku temu, sieje spustoszenia na tyle duże, iż trudno uciec od czarnych
myśli i wizji. Kochanie, zabiłam nasze
koty to rewelacyjna książka o POSTREALNYM świecie, który sami sobie
stwarzamy, bo przyjaźnimy się przez Facebook, mylimy wolność ze swobodą,
pozwalamy rozmaitym kuglarzom strojącym się na autorytety, żeby robili nam wodę
z mózgu i zmieniali młodych ludzi w bezkształtnych, nieszczęśliwych ludzi, w
syreny, którym grozi wyginięcie. Miałam czasami nieodparte wrażenie, że pisarka
zobrazowała jakąś nieuchronną apokalipsę, która przecież może się ziścić, bo
opisana przez nią fatalna kondycja pokolenia przynieść może wyłącznie złowrogie skutki.
Jedna ze zlepionych przez Masłowską z różnych dominujących cech współczesnego
młodego człowieka postaci postawi zresztą złowieszcze pytanie: Może jest koniec świata?
Wszystkie cytaty oznaczone kursywą (oprócz tych z wywiadów) pochodzą z powieści Doroty Masłowskiej, Kochanie, zabiłam nasze koty, Noir sur Blanc, Warszawa 2012.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń:) Też źle myślałam o autorce:)
UsuńDroga B. Wielkie dzięki za ten post. Czytałam już x razy recenzje 'nowej Masłowskie' ale ani razu z tym bardzo istotnym moim zdaniem wstępem, kim jest a raczej na jakim etapie jest autorka, to hołubione dziecko literackie. Które dorosło i prezentuje pewien rodzaj odwagi cywilnej. Za którą zapłaci słono, zapewne.
OdpowiedzUsuń"Gdzie są prawdziwi krytycy literaccy, którzy nie będą oceniać (...) przez pryzmat swojego światopoglądu, ale z zachowaniem profesjonalizmu i typowych cech dyskursu literackiego?" pytasz.
Nie ma obiektywnych krytyków i recenzentów - ocenia się zawsze po myśli tego, kto płaci pensję. Kiedyś zajmowałam się dziennikarstwem - sądziłam, że chociaż dział kultury może nie być tym bolesnym rodzajem prostytucji, jaką uprawia się w mediach. Ależ skąd! Teraz się nawet nie inwestuje w subtelne kamuflowanie. Napełnione takimi recyklingowymi ścinkami wszelakich ideologii pokolenie trzydziestolatków przełknie pulpę bezrefleksyjnie i bez zmrużenia oka.
Pozdrawiam
"... prezentuje pewien rodzaj odwagi cywilnej. Za którą zapłaci słono, zapewne" - dziś w tramwaju przeczytałam, że dawni apologeci twórczości i światopoglądu Masłowskiej zdążyli ją ochrzcić mianem "córki Rydzyka". Teraz najwyżej mogą jej nie nominować do nagrody Nike:)
Usuń"Napełnione takimi recyklingowymi ścinkami wszelakich ideologii pokolenie trzydziestolatków przełknie pulpę bezrefleksyjnie i bez zmrużenia oka" - nieświadomie, w jednym zdaniu podsumowałaś najważniejsze wątki najnowszej powieści Masłowskiej:)
Obiektywizm recenzentów i krytyków literackich jest w pewnym sensie utopią, zdaję sobie z tego sprawę, ale najbardziej przeszkadza mi to, że zanikło rozgraniczenie funkcji: dziennikarz dawniej nie oceniał utworów literackich, jego wyłącznymi zajęciami były publicystyka, reportaż i news. Dziś natomiast nie tylko podejmuje się zadań przypisanych zawodowym krytykom literackim, ale w dodatku pisze jeszcze powieści. Ponadto ci, co zowią siebie pisarzami, także wchodzą na pole zarezerwowane dotąd przez krytyków literackich, np. Varga. W tym kontekście trafne są określenia Łysiaka: "żurnalizujący beletryści" i "beletryzujący dziennikarze".
Dziękuję za wizytę i pozostawienie komentarza. Pozdrawiam:)
Po rozczarowaniu jakim była "Wojna polsko-ruska" pewnie nie szybko dam się namówić na kolejną książkę Doroty Masłowskiej, zwłaszcza, że z Twojej recencji wynika, że także i "Kochanie" eksploatuje kolejne "kalki". Jej "odkrycia", z tego co piszesz, przypominają gderanie zgrzybiałych staruszków, gderarających "za naszych czasów takich rzeczy nie było". Pewnie nie - "za moich" czasów "łańcuszek św. Antoniego" miał formę listów a niedawny "Liebster blog", który przetaczał przez blogi książkowe dystrybuowany był w formie elektronicznej. Pseudoautorytety, kuglarze, popkultura nie jest wynalazkiem XXI w. - jeśli na tym polega atrakcyjność książki, to nihil novi sub sole, już jakiś czas temu literatura zmierzyła się z tym zjawiskiem - polecam 29,99 :-)
OdpowiedzUsuń"z Twojej recenzji wynika, że także i "Kochanie" eksploatuje kolejne "kalki"" - nie twierdzę, że jej powieść jest odkrywcza i wybitna, ale dobra, bo ciekawa. Masłowska świetnie opisała zanik tożsamości ludzi w coraz bardziej na nasze życzenie postrealnym, sztucznym, pełnym pijarowskich zagrywek świecie, przy czym na uwagę zasługują także fenomenalne, moim zdaniem, konstrukcja powieści i język. Słuch językowy pisarka ma niesamowity! Jestem usatysfakcjonowana, bo mogłam się zanurzyć w świecie dobrze mi znanym. I pośmiać się jeszcze. Czytając niektóre fragmenty, bezwiednie przed oczami stawały mi rzeczywiste, zaobserwowane przez mnie sytuacje. Autentyzm jest duża siłą tej powieści.
Usuń"Jej "odkrycia", z tego co piszesz, przypominają gderanie zgrzybiałych staruszków, gderarających "za naszych czasów takich rzeczy nie było"" -- rzecz jasna „starych dobrych czasów” nigdy nie było!:D
Pisarze często się powtarzają, nawet ci najwybitniejsi nie bywają odkrywczy i podejmują już wyeksploatowane przez poprzedników tematy. Mimo to lubimy ich czytać.
"Pewnie nie - "za moich" czasów "łańcuszek św. Antoniego" miał formę listów a niedawny "Liebster blog", który przetaczał przez blogi książkowe dystrybuowany był w formie elektronicznej" - a co to ma wspólnego z powieścią Masłowskiej?:)
Zanik tożsamości dlatego, że ktoś się przyjaźni przez Facebooka?! Przecież to tylko medium. Co w takim razie powiedzieć o internetowych przyjaźniach blogoksiążkowych? :-) Z Twojej recencji wnioskuję, że Masłowska pisze o tym, co istnieje "od zawsze" i tylko "odkrywa" tylko nowe przejawy. "Wyjałowiona, wyprana z wszelkich wartości popkultura", o której piszesz w swojej recenzji nie jest niczym nowym. Kiedyś jej przejawem był łańcuszek św. Antoniego i Mniszkówna, teraz zostały zastąpione łańcuszkiem w internecie i jakąś operą mydlaną w rodzaju "M jak miłość" czy "Na dobre i na złe" albo "wyciskaczem łez" Steel. To nie pop-kultura tworzy ludzi ("tabakiera dla nosa czy nos dla tabakiery?") - ona odpowiada tylko na społeczne zapotrzebowanie.
UsuńPopkultura odpowiada na zapotrzebowanie ludzi i je tworzy jednocześnie. To tygiel przenikających się wpływów, relacji i zależności.Wybaczyłabym protekcjonalność ale tak rażącą jednostronność? Hm
UsuńPozdrawiam
Dziękuję ci, wyjęłaś mi to z ust.
UsuńTo nie tak, Marlow. Nie stwierdziłam, że - jak to ująłeś - "zanik tożsamości dlatego, że ktoś się przyjaźni przez Facebooka", tylko wyraziłam myśl, iż powieść Masłowskiej porusza problem coraz większego przenikania/"włażenia" sztuczności w życie młodego pokolenia niejako na jego życzenie nawet, a przyjaźń przez Facebook jest tylko jednym z tego symptomów. Ten postrealny świat sami sobie stwarzamy, godząc się na to, żeby jego narzędzia nami zawładnęły. Pisarka podaje w wątpliwość realność otaczającego nas dziś świata. Zauważa nieszczerość w relacjach międzyludzkich, wymuszoność, udawanie, pozy, zanik samodzielnego myślenia i niezależności - to są skutki zbytniego ulegania popkulturze wyjałowionej z wartości oraz sączącej się z wielkich ośrodków medialnych propagandzie sterowanej przez pijarowców. Wszystko to może prowadzić to zaniku tożsamości, a przykład poniżej.
Niedawno jeden z obieżyświatów, Tomasz Michniewicz, ogłosił gromko coś takiego:
"Dla mojego pokolenia ojczyzna to Facebook" (?!).
Na dodatek ma czelność wypowiadać się w moim imieniu! O takich nibynowoczesnych ludziach pisze właśnie Masłowska, niewiedzących skąd pochodzą i dokąd zmierzają, o młodych, dla których "ojczyzna rozumiana jako konglomerat pewnych narodowych funkcji, narodowego spoiwa, które łączy nas językiem, kulturą i "Panem Tadeuszem", to, co kojarzymy ze szkoły, to czas zaprzeszły" (Michniewicz). Obserwuję to samo, co pisarka, dlatego lektura jej najnowszej poruszyła mnie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytałam te artykuły wczoraj. Nie chcę ci się narzucać, ale myślę, że najlepiej będzie, jak zaczniesz poznawanie jej dorobku od "Kotów":) Będę ciekawa Twojej opinii.
UsuńOch, ja jestem wstrząśnięta i zmieszana, w życiu myślałam nie sięgnę po Masłowską, a teraz będzie trzeba samemu się przekonać...pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń