11 maja 2017

Najgorętsze majowe premiery książkowe!

Opowieść o życiu Naczelnika - jego walkach, zwycięstwach i porażkach, miłościach, przyjaźniach i sławie. Poznajemy też krainę dzieciństwa, studia w Rycerskiej Szkole Kadetów, epopeję walk o niepodległość Ameryki, losy Insurekcji, obronę Warszawy, tragedię Maciejowic, moskiewskie więzienie, lata przeżyte we Francji, aż po finał żywota w Szwajcarii.








Bohaterką książki jest siostra słynnego szwoleżera Jana Kozietulskiego – Klementyna z Kozietulskich 1 v. Walicka 2 v. Wichlińska (1780–1862). Była damą słynącą z wielkiej urody potrafiącą wzbudzać gorące uczucia. Prowadziła salon intelektualny w Warszawie, zarządzała majątkiem ziemskim, dbała o ukochany pałac w Małej Wsi, niedaleko Grójca. Uczestniczka i obserwatorka wielu ważnych wydarzeń historycznych i towarzyskich, autorka i adresatka obszernej korespondencji, na podstawie której można odtworzyć szczegóły życia charakterystyczne dla jej epoki. Magdalena Jastrzębska snuje opowieść o miłości, honorze, poczuciu obowiązku, tradycjach, przywiązaniu do ziemi i rodzinnego domu. Koleje życia Klementyny z Kozietulskich przypadające na barwną, niespokojną epokę, wypełnioną galerią malowniczych postaci – władców, książąt, generałów, heroin wielkich romansów – mogą zainteresować współczesnego czytelnika poszukującego autentycznych historii z minionych wieków.

7 maja 2017

„Ale kto jeno o chleb powszedni zabiega, do stołu Pańskiego nie siądzie". 150 lat temu urodził się Władysław Reymont! Wybitny polski pisarz i noblista

Z okazji rocznicy zebrałam anegdoty:
 Otóż z ramienia PCK udałem się kiedyś do sławnego pisarza, żeby odebrać aforyzm, który miał dla naszej instytucji napisać. (…) Po chwili na wewnętrznych schodach prowadzących do gabinetu z pięterka ukazał się laureat Nobla. Wyglądał jak na portrecie, z tą różnicą, że ręką trzymał się za twarz. Nie zdążyłem się odezwać, kiedy Reymont powiedział po prostu: Wie pan, tak mnie cholera, zęby bolą, że nie byłem w stanie nic dla was napisać. Może jutro. Bardzo serdecznie przepraszam. Wtedy się przekonałem, że wielkość chodzi często w parze z prostotą i skromnością
— zapisał Stefan Wiechecki „Wiech” w swoich wspomnieniach zatytułowanych Piąte przez dziesiąte. Pomieszał fakty: Reymont otrzymał Nobla w 1924 r. podczas gdy Wiechecki referentem prasowym Polskiego Czerwonego Krzyża przestał być już rok wcześniej.



Miał zadane: samodzielnie skroić i uszyć ubranie frakowe. Egzamin zdał. Gdym koło roku 1930 odwiedzał osiemdziesięcioletniego już bez mała p. Konstantego Jakimowicza i zapytałem go, jak ów frak był uszyty, sędziwy eks-szef Reymonta uśmiechnął się pod wąsem i odpowiedział: Jak na literata, to robota krawiecka była dobra
— napisał Adam Grzymała-Siedlecki w książce Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim.

 
Ileż on zażył biedy, jakże mu było przez lata całe piekielnie ciężko (…) Bezwstydnie żebrze zamężną siostrę o całe portki na tyłek, o niewystrzępioną koszulinę. (…) Z wędrowną trupą aktorską włóczył się po miasteczkach, ale i aktorem był miernym, a że się nie rozłajdaczył, nie zapił na śmierć, to cud istny. Inni sobie w łeb palili.
 — napisał  prozaik i reportażysta Wojciech Żukrowski.


 Przyjechał Reymont. Młody, okropnie nieokrzesany, utalentowany, głodny, goleńki… Zaproponowałem mu pożyczkę… Wyobraź sobie, jak mu się palce zakrzywiły… Nie mogę zapomnieć, że i ja byłem niegdyś może trochę utalentowany, a na pewno goleńki i nikt mi takiej propozycji nie zrobił….

 — donosił  w 1898 roku z Paryża Sienkiewicz.

Przechodziłem kiedyś z Reymontem przez ulicę Królewską w Warszawie, koło placu Saskiego. Naraz Reymont odzywa się do mnie: Zamknij na chwilę oczy i powiedz mi, co na placu widziałeś przed chwilą. Poddałem się temu egzaminowi, ponieważ jednak niewiele miałem do zeznania i czułem się tym niejako zakłopotany, więc postanowiłem szukać odwetu. Zatrzymałem Reymonta umyślnie na miejscu przez kilka minut, wciągnąłem go w temat żywszej jakiejś rozmowy po czym naraz rzuciłem mu: No, a teraz ty zamknij oczy i powiedz, coś na placu widział przed chwilą. Przywarł powieki, odwrócił się tyłem do placu i zaczął: — Od strony ulicy Wierzbowej wjeżdżały przed chwilą dwie dorożki, jedna, z siwym koniem, skręciła w ulicę Czystą; druga dwukonka, z gniadym i kasztanem, jedzie ku Mazowieckiej; w pierwszej siedzi jakaś starsza dama, w dwukonce dwaj oficerowie, ten po lewej stronie, huzar, pałasz trzyma na założonych noga na nodze kolanach, drugi, zdaje się, sztabowiec, sądząc po lampasie na czapie; na środku placu grupa trzech jegomościów żywo rozmawia, najstarszy z nich z siwą bródką...
 — tak poeta Artur Oppman „Or-Ot” opowiadał o fantastycznym darze pamięci wzrokowej, jaki posiadał Reymont.



Jak pisze Grzymała-Siedlecki:
Nie znało się bardziej towarzyskiego odeń człowieka. Gościnność jego przechodziła w legendę. Słynęły jego obiadki i kolacyjki, na których pani Reymontowa dawała dowody talentu kulinarnego, równego uzdolnieniom pisarskim jej męża. Żył nieustanną potrzebą obcowania z ludźmi. Jeśli tylko nie był zajęty pisaniem lub gdy tylko skończył dzienne swoje pensum, któremu poświęcał czas od wczesnych godzin rannych do trzynastej, najwyżej czternastej - natychmiast wypływał na świat, czy to na umówione już z kimś spotkanie, czy do kawiarni, gdzie niechybnie złowi miłe towarzystwo.
******************************************************

 Barbara Wachowicz:

Wędrował po okolicznych wsiach. Jedna nazywała się Lipce. Lipecki lud, zadziorny i hardy, popatrywał nieufnie na tego krótkowzrocznego pracownika kolei, co lubił stawać pod oświetlonym oknem chat, skąd niosła się muzyka. Ceratowy notes puchł zapiskami, jego właściciel biedował i marzył. „7 maja 1892. (…) czy kiedykolwiek będę drukowanym? Nie zdaje mi się”.

Spełniło się jego marzenie. Był drukowanym. Już nie był goleńki, miał co jeść, ale nie miał zębów...


Przyszły prezydent Polski – Stanisław Wojciechowski – wspomina, że kiedy Reymont przyjechał do Londynu, trafił do rodaków w czas wielkiej biedy. Żywili się chlebem i cebulą i tym gościa podjęli. „Przypomniał mi tę wizytę Reymont, kiedy po otrzymaniu Nagrody Nobla przyszedł do Belwederu. – Kiedy były zęby – żalił się – brak było chleba, teraz mam co jeść, ale zębów nie ma!”.

Krakowianie zaś powinni pamiętać, że  15 lipca 1902 roku to właśnie w królewskim mieście, w kościele Karmelitów na Piasku, odbył się ślub Reymonta z Aurelią Szacnajder-Szabłowską elegancką, wytworną blondynką. Nawiasem mówiąc: po udzieleniu przez papieża Leona XIII dyspensy i unieważnieniu małżeństwa wybranki.
Z małżeństwa z Aurelią pisarz nie pozostawił potomstwa.


O pisarzu pisze pięknie w swoich książkach i artykułach Barbara Wachowicz. Na portalu "Hej, kto Polak", można przeczytać cały esej. TUTAJ

O Chłopach pisałam TUTAJ

O dożynkach Reymontowskich pisałam TUTAJ