21 czerwca 2015

Powrót Melchiora Wańkowicza do "wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży"



[...] Rozrachowały się dwie prawdy. Kresom to nie nowina. Szumią sobie lasy dalej, jak przed laty, broczy żywica na wrzosowiska, pachnie ziemia, lśni rzeka, mrówki po lasach odbudowały kopce na wyrąbanych przez wojnę przesiekach i snują się drożynami z igliwia. […] Ziemi tej to nie pierwszyzna i Bogu nie pierwszyzna, pamięci lat kresowych nie pierwszyzna […].

Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata, wstęp Anna Bernat, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 93.

Uwodzicielskim urokiem gawędy i miłością do tradycji (co wyraża choćby taka inwokacja: O, jakże przedziwnie mocne szpony ma tradycja wieków) tchnie Melchiora Wańkowicza opowieść o „kraju lat dziecinnych” i jego blaskach. Nie ma bowiem cenniejszej i piękniejszej książki o Kresach, zwyczajach, minionej epoce niż „Szczenięce lata” - jak pisze  Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swojej książce Na tropach Wańkowicza po latach, poświęconej pisarzowi rodem z Mińszczyzny. Jej zdaniem piękniejsza niż Dolina Issy Czesława Miłosza.

Wańkowicz powraca myślą do czasu, gdy życie w dworku kalużańskim i „majątku babki, matczynych Nowotrzebach”, było dla niego oazą tradycji, polskości, piękna i dobra. Kultywowany we wspomnieniach arkadyjski obraz przeszłości ulega mitologizacji, nie brakuje jednak gorzkich refleksji, np. o tajemnicy istnienia, nieubłaganym upływie czasu lub dramatycznych zakrętach historii, gdy pisze w puencie: Pstrokatemu srokoszowi historii podobało się przewłóczyć żywe serca ludzkie.

 Pisarz odtwarza niewzruszone piękno pejzażu Kowieńszczyzny i Mińszczyzny, ponadczasowy urok domostw tam położonych oraz pokrytych patyną dziesięcioleci przedmiotów. Nie stanowią one jedynie tła i odległego echa wspomnień, ale odżywają na naszych oczach dzięki rzadkiemu talentowi autora, który potrafi wzbudzić entuzjazm i rozrzewnienie czytelnika odpowiednim budowaniem nastrojów, sposobem narracji i innymi zabiegami literackimi. Potrafi także rozśmieszyć, wplatając w swoją opowieść „witaminy humoru”, jak to nazywał, by rozładować wzniosłość.