24 grudnia 2013

"W dzień Bożego Narodzenia radość wszelkiego stworzenia..."



Udało mi się dziś  "dorwać" do nieswojego komputera, by złożyć życzenia czytelnikom mojego bloga, zarówno tym wiernym, jak i rzadziej tu zaglądającym, a także tym, którzy jakimś trafem tu zabłądzili i może już zostali?

Dedykując wszystkim czytelnikom i bibliofilom wiersz Mariana Hemara, zwłaszcza tym, którzy spędzają te szczególne dni na obczyźnie, życzę błogosławionych i prawdziwie radosnych Świąt Bożego Narodzenia. "Uwierzmy kolejny raz w jeszcze jedno Boże Narodzenie".


Marian Hemar

Kolęda 

W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia
Tylko Polacy płaczą.
Twarze u nich niby uśmiechnięte
Ale serca pod uśmiechem ściśnięte
Rozpaczą.
Raju utracony
Kraju opuszczony
Trzej królowie pogubili
Złociste korony-
Ptaszki w górę podlatują,
Jezusowi wyśpiewują
Hosanna!
Wół ryczy i wesołek
Pokrzykuje osiołek
i uśmiecha się Panna.
Biegli w takiej zamieci-
Jeden, drugi i trzeci-
I na mrozie zgrabiały im ręce-
jakże staną królowie-nędzarze
Przed tą radością w stajence?
O, Dzieciąteczko, w żłobie,
Przebacza naszej żałobie!
Uśmiechamy się. Siły ostatkiem.
Już twarze łez się wstydzą,
Już oczy przez łzy nie widzą,
Trzęsie się ręka z opłatkiem.


19 grudnia 2013

"Chcielibyście łatwej literatury? Nic z tego." :)

Najnowsza książka Jana Tomkowskiego dostępna na www.2kolory.com


Jedne książki zmieniają nas na całe życie, inne – przechodzą bez śladu. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie, które są ważniejsze.
Wydaje się ponadto, że trzeba zmierzyć się z pewnymi arcydziełami już w wieku młodzieńczym. Bo potem nasza lektura przebiegać będzie już inaczej. Jestem zdania, że administracyjne władze zamierzają okraść młodych czytelników właśnie z owego bezcennego doświadczenia. Po co? By im ułatwić życie, oczywiście. Tyle, że życie ułatwione to niekoniecznie życie doskonałe, mądre, pełne refleksji. Może ciężka praca, intelektualny wysiłek, samodzielne myślenie też mają swoją cenę? [...]
Czy wzgardzony przez urzędników "Pan Tadeusz" to trudna książka? Jeszcze jak! Ale Paul Valéry, jeden z najwybitniejszych poetów europejskich, powiadał, że warto czytać tylko książki  trudne. Trzeba przedzierać się przez stronice na pierwszy rzut oka nieczytelne, jakby nas przerastające, bo tylko wówczas się rozwijamy! Nie jeden raz musimy sięgać po słownik czy encyklopedię, przerywać lekturę, by pomyśleć choć chwilę nad kolejnym zdaniem. Idzie wolno i ciężko? Oczywiście, ale tak właśnie  powinniśmy rozmawiać z arcydziełami, które nie mają wiele wspólnego z codzienną esemesową paplaniną. Nie warto natomiast tracić czasu na czytadła, które pochłaniamy bezmyślnie i bez żadnego pożytku, i których kiepską fabułę zapomnimy po kilku tygodniach. [...] 

 

Zapewne, każdy ma chwile zwątpienia i wtedy ciągnie go do„lekkich” filmów i książek, do muzyki, którą trudno się pochwalić w bardziej wybrednym towarzystwie. Ale niestety nasza wiedza, a ośmielam się sadzić, że również inteligencja, rozwija się wyłącznie dzięki przezwyciężaniu trudności. Niełatwa jest współczesna matematyka, fizyka, astronomia. Chcielibyście łatwej literatury? Nic z tego. Zarówno arcydzieła XX, jak i XXI wieku są trudne – na przekór miłośnikom rozmaitych bestsellerów, których sława trwa jednak bardzo krótko. 


Czytanie "Ulissesa" Jamesa Joyce`a, uznanego powszechnie za najwybitniejszą powieść XX wieku, to naprawdę kawał ciężkiej roboty. Niejeden wolałby w tym czasie zamontować baterię zlewozmywakową albo upiec placek drożdżowy ze śliwkami (robiłem jedno i drugie, więc swoje wiem). Niestety, bez lektury Joyce`a, Dostojewskiego,Cervantesa, Goethego, Dantego i przynajmniej stu innych autorów nie ma znajomości literatury europejskiej. I nie ma najmniejszych podstaw do wydawania sądów, które mogłyby obchodzić kogokolwiek poza autorem niepoważnych opinii. Dawniej wypisywano je na ścianie, dziś coraz częściej pojawiają się w Internecie, gdzie oczywiście przeczytać możemy, że "Pan Tadeusz" to książka beznadziejna, instrument represji ze strony pedagogów, dzieło niezrozumiałe, trudne i całkowicie zbyteczne. [...]

Jan Tomkowski






Moją listę lektur (stale się rozrastającą) uzupełniam o najnowszą książkę prof. Jana Tomkowskiego, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jak deklaruje wydawca, książka jest zbiorem trzydziestu eseistycznych portretów twórców polskiego eseju, wśród nich Norwida, Stempowskiego, Miłosza, Herberta, Rymkiewicza. Autor, odpowiadając na pytanie, czym jest esej jako dzieło sztuki, znajduje go jako jedną z najistotniejszych form artystycznej wypowiedzi, z którą mierzyli się najważniejsi polscy pisarze.
Jeszcze nie mam tej książki (na pewno pasjonującej), ale za to można przeczytać fragment. TUTAJ.

14 grudnia 2013

"Pół czarnej, proszę!"


Już widzę dawną Kawiarnię Literatów i stołówkę w piwnicy; nieraz tutaj jadałem tzw. związkowe obiady, tanie i smaczne. Pierwszy raz przyszedłem do Literatów w 1957 roku. […] Czas był po Październiku i w kawiarni panowało ożywienie. Wtedy, w wyniku odwilży po Stalinie, wróciło do Polski wielu zesłańców z ZSRR. […] Wśród nich znaleźli się ludzie pióra. […] Przychodziłem do Kawiarni Literatów z kolegami ze „Współczesności”: Staszkiem Grochowiakiem, Leszkiem Płażewskim, Edkiem Stachurą, Bogdanem Wojdowskim, Andrzejem Brychtem, Romanem Śliwonikiem. Wszyscy tam drukowaliśmy, zdobywając literackie ostrogi. Towarzyszył nam nieraz  Janek Himilsbach, wtedy jeszcze nieaktor i niepisarz, raczący nas obficie barwnymi opowiastkami z życia niższych sfer. Głos już miał charakterystyczny, sznapsowaty i śmiesznie wyglądał w ożywionej rozmowie ze Stanisławem Dygatem. Pat i Pataszon. […] W dniach zebrań zarządu głównego i zjazdów ZLP można było spotkać w kawiarni luminarzy literatury: Marię Dąbrowską, Juliana Stryjkowskiego, Andrzeja Kuśniewicza, Wilhelma Macha, Adama Ważyka, Adolfa Rudnickiego i wielu innych.

Marek Nowakowski, Nekropolis, Świat Książki, Warszawa 2005, s. 23-30.

Wspominając w tomie Nekropolis nieistniejącą już Warszawę, wybitny pisarz Marek Nowakowski wraca pamięcią między innymi do dawnej Kawiarni Literatów (dziś Literackiej). Wydawałoby się, że lokal ten spełnia wszystkie kryteria, które wymienił w swojej niedawno opublikowanej książce Andrzej Z. Makowiecki, aby można było go określać mianem „kawiarni literackiej”. Autor jednak pominął ten zakład gastronomiczny w swojej publikacji, tłumacząc to tym, że lokale stowarzyszeń twórczych okupowali jedynie przedstawiciele danych środowisk i że brakuje w nich publiczności nietrudniącej się literaturą czy sztuką. Przedstawione przez Makowieckiego kryteria dokonanej selekcji są zrozumiałe i do przyjęcia, ale trochę szkoda, że ograniczył w ten sposób opis tego typu instytucji życia literackiego. Mam nieodparte wrażenie, że obok powojennych kawiarni, takich jak PIW, Ujazdowska i Czytelnik, które obszernie charakteryzuje i demitologizuje, Kawiarnia Literatów również zasługuje na uwagę i opisanie, bo przecież też była lokalem otwartym i z pewnością kulturotwórczym. Wstęp do niej był wolny, zatem może jednak publiczność nie składała się wyłącznie z literatów, filmowców czy aktorów, wbrew temu, co pisze Nowakowski - „rasowy” bywalec kawiarni warszawskich.

Oczywiście ta cecha wcale nie umniejsza znaczenia i walorów książki historyka literatury okresu Młodej Polski i Dwudziestolecia Międzywojennego, notabene wielbiciela kawy i kawiarni - Andrzeja Makowieckiego. Monografia wypełnia bowiem istniejącą od dawna lukę w obrazie polskiej kultury literackiej. To chyba pierwsze takie syntetyczne i bardzo potrzebne z tego względu ujęcie zjawiska rodzimych kawiarni jako instytucji życia literackiego.


Początki instytucji kawiarni literackiej sytuuje autor na przełomie XIX i XX wieku… w Krakowie, nie Warszawie. To właśnie w grodzie wawelskim narodziła się protoplastka wszystkich polskich kawiarni literackich. Była to kawiarnia założona przez Turlińskiego przy placu Szczepańskim, naprzeciwko Teatru im. Modrzejewskiej, dziś Starego. Jej pewne cechy i elementy, pozwalające określić dany przybytek jako lokal kawiarniany o charakterze literackim, powtarzały się potem przez sto lat. Makowiecki zwraca też uwagę na romantyczny i postyczniowy rodowód warszawskich kawiarni literackich. W kulturze literackiej lokale w takiej postaci funkcjonowały już w dobie romantyzmu, ale ich wydźwięk i forma nie mieszczą się w ramach przyjętych przez badacza starannie uzasadnionych kryteriów. Peregrynację po dawnych warszawskich kawiarniach literackich rozpoczyna on więc od wizyty w młodopolskich przybytkach: Starorypałce, U Miki, Nadświdrzańskiej i Udziałowej. Później szlak wiedzie do kawiarni powstałych w trakcie dwudziestoletniego karnawału wolności, czyli do obrosłych legendą: Picadora, Kresów, Małej Ziemiańskiej, IPS-u, SiM-u i Zodiaka. Wędrówka „wśród oceanu czarnej kawy” zaprowadzi autora do takich dwudziestowiecznych „wysp Ukojenia”, jak wspomniane wcześniej: PIW, Ujazdowska i Czytelnik. Symbolem łączącym prawie wszystkie wymienione kawiarnie był i pozostał paradoksalnie człowiek, który nie parał się rzemiosłem literackim, mianowicie Franciszek Fiszer - oryginał, erudyta, bohater i twórca licznych anegdot i paradoksalnych dowcipów, ale na pewno nie człowiek pióra. Na miano weterana kawiarnianych konwentykli zasługuje też niewątpliwie Antoni Słonimski. Postacie te najczęściej przewijają się przez zachowane relacje i wspomnienia, których fragmenty obficie przytacza Makowiecki. Pod względem dokumentacyjno-badawczym praca autora jest bowiem godna podziwu i uznania. Nie tylko porządkuje wiedzę oraz rozwiewa mity na temat kultowych kawiarni literackich, czyli międzywojennych i powojennych, ale przede wszystkim przybliża szczegółowo mniej znane tego rodzaju instytucje środowiskowe oraz ich uwarunkowania. Najciekawsze są rozdziały poświęcone właśnie młodopolskim lokalom, choć niestety skąpo zachowana dokumentacja nie pozwalała autorowi na rozwinięcie wielu ciekawych wątków.

Źródło: strona wydawnictwa Iskry.
W kawiarni u Miki przesiadywali Henryk Pytliński (według zachowanej relacji, „do niedawna żonaty z córką Marii Konopnickiej"), Jan Kleczyński („mąż siostry przyszłej żony Żeromskiego”), ceniony za parnasistowską erudycję poeta, pisarz i tłumacz (m.in. Baudelaire’a) Antoni Lange oraz najwięksi prozaicy młodopolscy: Władysław Reymont („sensata o skromnym zasobie sensu”, jak pisarza określił Fiszer prawdopodobnie w tym lokalu ) i Stefan Żeromski. Dzięki wizytom w innej kawiarni, mianowicie Udziałowej, autor Popiołów poznał w 1908 roku swoją przyszłą żonę, Annę Zawadzką. Reymont również odwiedzał tę modną wówczas kawiarnię, najczęściej z żoną Aurelią, która z zapałem czytała tam magazyny paryskie. Młodopolscy „matadorzy pióra” okupowali też Nadświdrzańską - słynącą nie tylko ze znakomitej białej kawy, ale też z masła śmietankowego, zawsze świeżego pieczywa i dającego się kroić nożem zsiadłego mleka. Kawiarnia ta była w zasadzie… mleczarnią. W wymienionych lokalach zjawiało się wiele barwnych postaci młodopolskiej cyganerii artystycznej, natomiast Udziałowa była w trakcie pierwszej wojny światowej miejscem zespalającym dwie epoki literackie: Młodą Polskę i nadchodzące dwudziestolecie międzywojenne.

13 grudnia 2013

"L'orde regne en Pologne!" i sprawa książki Mackiewicza o Katyniu

Mam w domu niezwykły album wydany przez IPN Szyfr Lebensteina. Polska w XX wieku. Śladami rysunków Jana Lebensteina. Dzięki tej publikacji możemy podziwiać poruszające do głębi grafiki wybitnego twórcy, m.in. związane ze stanem wojennym. Tytuł został zaczerpnięty z poprzedzającego reprodukcje obrazów i rysunków eseju Marka Nowakowskiego o życiu i sztuce zmarłego w 1999 roku artysty. Panowało błędne przekonanie wśród wielu egzegetów jego twórczości, jakoby był artystą pogrążonym w mrokach swej ciemnej wyobraźni, wizjonerem oderwanym od realności. Twardo stąpał po ziemi – twierdzi Marek Nowakowski, o czym przekonują zamieszczone w albumie ilustracje. Nie tylko karykatury polityczne, bezpośrednio odnoszące się do m.in. Marca '68, agresji państw-członków Układu Warszawskiego na Czechosłowację, inwazji sowieckiej na Afganistan, stanu wojennego w Polsce, pacyfikacji "Wujka" i dyktatorskich rządów generała Jaruzelskiego, ale także niesamowite ilustracje do Księgi Hioba, do Folwarku zwierzęcego Orwella, opowiadań swego przyjaciela Gustawa Herlinga-Grudzińskiego publikowanych w „Plusie Minusie” oraz rysunki sarmackie. Świetny album.

Z okazji 32 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego prezentuję dwie grafiki pochodzące z tego albumu spośród kilku dotyczących właśnie tego dramatycznego etapu w historii Polski.

Karykatura polityczna związana z wprowadzeniem stanu wojennego (1982 r.)Źródło: IPN
"L'orde regne en Pologne!" (Porządek panuje w Polsce), projekt plakatu związanego z wprowadzeniem stanu wojennego (1982 r.) Źródło: IPN

13 XII 1981 roku, wbrew ówczesnej konstytucji, ogłoszono wprowadzenie stanu wojennego. Powstała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON), na czele której stanął gen. Wojciech Jaruzelski, pełniący wówczas funkcję I sekretarza KC PZPR, premiera i ministra obrony narodowej. Rozpoczęły sie brutalne represje - internowano i aresztowano tysiące osób, wiele z nich stawało przed sądami cywilnymi i wojskowymi. Zniesiono wszelkie prawa  obywatelskie, zawieszono działalność wszystkich organizacji poza PZPR, ukazywało się zaledwie kilka pism. Brutalnie stłumiono wszelkie protesty, symbolem stała się krwawa pacyfikacja strajku w kopalni "Wujek", podczas której zabito 9 górników. Tysiące osób zostało zmuszonych do emigracji. Ponura rzeczywistość stanu wojennego stała się inspiracją dla przejmującego cyklu grafik Jana Lebensteina, w których główną postacią jest złowroga wrona, wyposażona w symboliczne cechy gen. Jaruzelskiego (mundur, czarne okulary) - tak ten okres przypomina we wstępie do albumu Mariusz Kamiński.

Stan wojenny w PRL-u ogłoszony przez generała Jaruzelskiego w grudniową noc 1981 roku odebrał Jan Lebenstein jako powrót jawnej przemocy w ojczyźnie - pisze Marek Nowakowski, opisując antykomunistyczną postawę artysty. - Tym boleśniejszy, że dokonany przez rodzimych renegatów. Lawinowo następujące po sobie wydarzenia: pacyfikacje hut i kopalń, śmierć górników z "Wujka", nocne aresztowania, więzienia, obozy przypominały czas sowieckiej okupacji rodzinnego Brześcia,, terror, wywózki do łagrów.. Wszystko podobne. Naznaczone klęską. Polskie fatum.



Szyfr Lebensteina. Polska w XX wieku. Śladami rysunków Jana Lebensteina, Instytut Pamięci Narodowej, Komisja Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu, Warszawa 2010.

PS. Uzupełnienie. Symboliczna sprawa. Przed chwilą przeczytałam na stronie "Rzeczypospolitej", że dziś, w rocznicę stanu wojennego, sąd ogłosił, iż wydanie zbioru tekstów Józefa Mackiewicza o zbrodni katyńskiej jest legalne. Jak czytamy w artykule, Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie oddalił pozew właścicielki autorskich praw majątkowych do jego książek, która kwestionowała publikację z 1997 r. pt. "Katyń - zbrodnia bez sądu i kary". Piątkowy wyrok oznacza zniesienie zakazu rozpowszechniania książki, wydanego w 1998 r. przez sąd na wniosek powódki Niny Karsov-Szechter, właścicielki londyńskiego wydawnictwa "Kontra". Pozwała ona prof. Jacka Trznadla, który opracował teksty Mackiewicza, córkę pisarza Halinę, wydawcę książki i Polską Fundację Katyńską. Żądała od nich po 20 tys. zł odszkodowania oraz przeprosin za wydanie publikacji bez jej zgody. Pozwani wnosili o oddalenie pozwu, powołując się m.in. na fakt, że powódka wcześniej nie wydała tej książki (uczyniła to dopiero w 2009 r.). 

Więcej można przeczytać TUTAJ

8 grudnia 2013

O proteście skamandrytów "przeciwko panoszącej się w życiu artystycznym stolicy tandecie":)

W książce Urbanka o Tuwimie, którą właśnie skończyłam czytać (refleksje, niestety smutne i negatywne, postaram się wyłuszczyć wkrótce; najpierw muszę parę informacji podanych przez autora zweryfikować, jeśli się uda), jeden wątek nasunął mi skojarzenie z ostatnimi krakowskimi wydarzeniami. Mam na myśli to, co dzieje się z narodowym Starym Teatrem. Zapewne czytaliście lub słyszeliście o protestach części publiczności w trakcie spektaklu, a potem odejściu niektórych aktorów, więc nie będę tutaj tego opisywać. Wspomnę tylko, że protestujący krzyczeli, że to, co robi Jan Klata, to obraza dla moralności i ducha narodowego Starego Teatru. A jakie to skojarzenie? Otóż pojawiły się głosy oburzenia, że osoby przerywające spektakl i wyrażające w ten sposób swoją niezgodę na niszczenie teatru i jego dorobku, to wyłącznie starsi ludzie, więc oszołomy, prawicowcy i tym podobne łaty przyklejano (i będzie się przyklejać, bo tak łatwiej, gdy brakuje argumentów i woli do dyskusji). Wczoraj zaś przeczytałam, że podobną formę protestu przeciwko obniżaniu poziomu artystycznego narodowej sceny obrali sobie przed wojną... "pikadorczycy". Tak! Tak! Jak to wyglądało, opisuje Urbanek tak:

W niespełna miesiąc po powstaniu kawiarni wywołali skandal podczas premiery sztuki Stefana Krzywoszewskiego Pani Chorążyna w Teatrze Polskim. [...] Demonstracyjnie, "perfidnie i obrzydliwie podkreślaliśmy brawami każdy banał dialogu, każde zdawkowe powiedzonko", wspominał Słonimski. Gdy aktor wznosił się na wyżyny interpretacji, wypowiadając słowa: -"Coś mi się widzi, że waćpan w piętkę gonił", pikadorczycy wybuchnęli "niepowstrzymanym rykiem entuzjazmu: "Brawo! Brawo! Genialne! Niech  żyje autor, niech żyje piętka! Bis! Bis!"". Potem na scenę wdarł się Lechoń, by odczytać protest przeciwko obniżaniu poziomu pierwszej sceny Warszawy i podporządkowaniu interesów artystycznych wyłącznie kasie, czego wyrazem miała być ta premiera i poprzednie. Dostało się przede wszystkim dyrektorowi [Teatru] Polskiego Arnoldowi Szyfmanowi. "Zarówno program ideowy p. Szyfmana, jak i inscenizacja Xięcia Niezłomnego oraz Cyrulika sewilskiego postawiły Teatr Polski na takiej wysokości, z której zejść można tylko, skacząc w przepaść"  - czytał Lechoń. Tuwim, Słonimski i Iwaszkiewicz rozrzucali w tym czasie ulotki. W końcu spuszczono kurtynę i na salę wkroczyła policja. Ale oni powtarzali podobne manifestacje "przeciwko panoszącej się w życiu artystycznym stolicy tandecie" jeszcze kilkakrotnie.

(M. Urbanek. Tuwim. Wylękniony bluźnierca, Iskry, Warszawa 2013, s. 53).


Niezłe "oszołomy" były z tych poetów:)




4 grudnia 2013

W warsztacie dawnych mistrzów - drzeworytników



Zapraszam do obejrzenia galerii moich zdjęć pokazujących wspaniałe zajęcia, na których zgłębiałam proces drukowania metodą XVI-wiecznych drzeworytników. Kurs odbywał się w wyjątkowym miejscu, bo w Pałacu Biskupa Erazma Ciołka. W latach 1513–1515 znajdowała się w nim oficyna Floriana Unglera, w której drukowano pierwsze książki w języku polskim. Florian Ungler to jeden z najważniejszych polskich drzeworytników tworzących w Krakowie w XVI wieku. Podstawowym zdobieniem szesnastowiecznej książki był drzeworyt - w znacznym stopniu ją wzbogacający. Kurs poprowadzili dr Anna Kocot (Katedra Edytorstwa i Nauk Pomocniczych Wydziału Polonistyki UJ) oraz Tadeusz Grajpel - twórca Pracowni Badań i Edukacji Historycznej, zajmujący się od 20 lat odtwarzaniem dawnych technologii i rzemiosł związanych z dziejami książki, dokumentu i drzeworytu.


[...] nie tak pożytku swego szukając, jako tego wielmi lutując, prace-m się tej naprzód i przed innemi podjąl - żem księgi polskie nigdy nie bywałemi buksztaby drukował. Potym inni ze mnie przykład brali. Już teraz to pismo na wsze strony rozszerzyło się i szerzyć się będzie. Jedny wy, mili Polacy, jakom wyższej namienił, obaczywszy się, rozmiłujcie się języka swego. Ten niech przoduje, ten niech dziedziczy.

Florian Ungler, Posłowie, w:  Stefan Falimirz, O ziołach i mocy ich, Kraków, 24 XII 1534



27 listopada 2013

"Na święty Mikołaj do butów wołaj"

"Alboć wezmą, alboć daj -
 Tak kazał św. Mikołaj.
Bo jeśli mu barana dasz, 

Pewny pokój od wilka masz".

 Podpowiadam św. Mikołajowi...
Oto moja lista lekturowych życzeń. Tworzą ją książki należące tylko do literatury historycznej.

Wydawnictwo Fronda tak zapowiada niezwykłą książkę:

JEDEN Z OSTATNICH CZTERDZIESTU CZTERECH. Bo tylu jeszcze żyje żołnierzy Harcerskiego Batalionu AK „Zośka”. Henryk Kończykowski, ps. „Halicz”,członek plutonu „Felek”, wspomina świat, który przeminął. Dzieciństwo i młodość w przedwojennej Warszawie przerwane wojną i okupacją. Potem udział w konspiracji, w akcjach „małego sabotażu”, wreszcie – w Powstaniu Warszawskim. „HALICZ” wspomina dramatyczne wydarzenia, których był uczestnikiem. Wydarzenia, o których można przeczytać w podręcznikach historii. Dzięki niemu poznajemy je Z PIERWSZEJ RĘKI. Transport broni przygotowanej na godzinę „W”, krwawe walki na Woli, zdobycie więzienia „Gęsiówki”, obrona szpitala Jana Bożego, odwrót kanałami. Grozę budzi relacja z walk na Przyczółku Czerniakowskim, gdzie na jego oczach zginął Andrzej Romocki „Morro”. Henryk Kończykowski jest JEDNYM Z NICH. To JEDEN Z OSTATNICH.
Wspomnienia ilustrują fotografie z rodzinnych zbiorów „Halicza”, po raz pierwszy publikowane zdjęcia ze Starego Miasta z okresu Powstania Warszawskiego, a także nieznane dotychczas dokumenty z archiwum IPN.

Premiera: 19 grudnia 2013 r.



Oprócz tego chciałabym przeczytać:











Przysłowia związane ze św. Mikołajem, zaczerpnięte z polskiej tradycji ludowej:


 Święty Mikołaju, wewiedź nas do raju: daj nam tyle złota, ile mamy błota.
 Na polskiego Mikołaja przybywa dnia jak skorupka jaja.
Na świętego Mikołaja czeka dzieciąt cała zgraja, da posłusznym ciasteczko, złych przekropi rózeczką.
Na święty Mikołaj do butów wołaj.
Dwa są Mikołaje: jeden przynosi lato, drugi zimę daje.
Ile śniegu przy Mikołaju, tyle trawy da drugi Mikołaj w maju.
Jeśli święty Mikołaj lodu nie roztopi, będą długo w ręce chuchać chłopi.
W Mikołaja, gdy deszcz wszędzie, cała zima lekka będzie.

24 listopada 2013

Osadzanie chochoła


Patrz pan różę na ogrodzie
owitą w chochoł ze słomy;

przed tą pałubą słomianą

poskarżę się mej poezji;

wyznam, jakich się herezji

nasłuchałam;

jak się jęto kąsać, gryźć

mnie, com przyszła zakochana! —

Zmówię chochoł, każę przyść

do izb, na wesele, tu —

może uwierzycie mu,

że prawda, co mówi Rachela.

Po warsztatach, o których napiszę w osobnym poście, podjechałam tramwajem do Bronowic na święto osadzania chochoła w 113 rocznicę słynnego wesela. Oto moja relacja fotograficzna.

Pani w stroju krakowskim zdążająca do Rydlówki ulicą Włodzimierza Tetmajera



Gromadka dzieci w strojach krakowskich czeka na rozpoczęcie imprezy


Potomkowie Jadwigi Mikołajczykówny i Lucjana Rydla witają licznie przybyłych mieszkańców Krakowa i oczywiście Bronowic
Myśmy lecieli

na lep poezji — i teraz

dwór się od poezji trzęsie;

odbywa się wielkie darcie

piór wszelijakiego drobiu:

grunwaldzkie duchowe starcie,

lecą pióra orle, pawie, gęsie,

wnet ujrzymy husarię i króla;

zatrzęsło sie tu ze wszech jak do ula.
Przed osadzeniem chochoła uczniowie z miejscowej szkoły recytowali fragmenty dzieła Wyspiańskiego, a robili to wspaniale!

Ujrzę panią rad,
błądzącą przez mroczny sad,
niby zakochaną i błędną,
pół dziewicą, pół aniołem,
pochyloną nad chochołem,
jakby z obrazu Bern–Dżonsa
gdy ja będę w cieple stać.

Zaprośże tego chochoła;
tam za oknem skrył się w sad.

Cha cha cha — cha cha cha,
przyjdź, chochole,
na Wesele,
zapraszam cię ja, pan młody,
wraz na gody
do gospody!

Osadzanie chochoła przy dźwiękach kapeli

Dziewczynka tańcząca wraz z innymi dziećmi wokół chochoła

Jan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla, rozmawia z lokalnymi mediami tuż po osadzeniu chochoła

Chochoł albo chachoł to powtarzający się motyw u Wyspiańskiego; występuje np. w obrazie (pastelu) Chochoły już w 1898 r., także w Nocy listopadowej (1904) mowa jest o „krzewach w słomianej uwięzi”. Słownik języka polskiego, tzw. warszawski, z 1900 r. objaśniał, podając formy oboczne: chochoł, chachoł etc.: „a) wierzch spiczasto okrągły, wierzchołek spiczasto wypukły […]; b) najwyższy snop w mendlu […] (snop rozczapierzony i opuszczony w okap, niby daszek); c) snopek przykrywający ul […]; c) okrycie słomiane, używane przez pasterzy w polu” i inne. Znaczenie, w jakim wyrazu używa Wyspiański, było, jak się okazuje, opracowującym Słownik (przed Weselem) nieznane.

Na święcie osadzania chochoła można było zobaczyć jednego z najstarszych mieszkańców Bronowic, który z tej okazji wdział ludowy strój krakowski


Krótkie wideo można obejrzeć TUTAJ

21 listopada 2013

Bronowice po Wyspiańskim

Fot. Anna Kaczmarz. Źródło: "Dziennik Polski"

W wortalu Granice.pl ukazał się dziś mój artykuł o dawnych Bronowicach! Zapraszam do lektury! KLIK



20 listopada 2013

"Cóż tam, panie, w polityce?"


CZEPIEC
Cóż tam, panie, w polityce?
Chińcyki trzymają się mocno!?

DZIENNIKARZ
A, mój miły gospodarzu,
mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.

CZEPIEC
Pan polityk!

DZIENNIKARZ
Otóż właśnie polityków
mam dość, po uszy, dzień cały.

CZEPIEC
Kiedy to ciekawe sprawy.

DZIENNIKARZ
A to czytaj, kto ciekawy;
wiecie choć, gdzie Chiny leżą?

CZEPIEC
No daleko, kajsi gdzieś daleko;
a panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop chłopskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.
A i my tu cytomy gazety
i syćko wiemy.

DZIENNIKARZ
A po co - ?

CZEPIEC
Sami się do światu garniemy.

DZIENNIKARZ
Ja myślę, że na waszej parafii
świat dla was aż dosyć szeroki.

CZEPIEC
A tu ano i u nas bywają,
co byli aże dwa roki
w Japonii; jak była wojna.

DZIENNIKARZ
Ale tu wieś spokojna.
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.



CZEPIEC
Pon się boją we wsi ruchu.
Pon nos obśmiwajom w duchu. -
A jak my, to my się rwiemy
ino do jakiej bijacki.
Z takich, jak my, był Głowacki.
A, jak myślę, ze panowie
duza by juz mogli mieć,
ino oni nie chcom chcieć!





18 listopada 2013

Opowieść o życiu w Kręgu Młodej Polski

W odniesieniu do pewnych książek lubię czasem używać słowa "zacna", mimo że przymiotnik pasuje bardziej do scharakteryzowania człowieka, a nie przedmiotu. Dawniej używało się określenia "przezacny", np. ród czy gość. W moim przekonaniu na takie miano zasługują wspomnienia Marii Rydlowej - wdowy po Jacku Rydlu, wnuku Pana Młodego. Przezacna to książka! Moje Bronowice, mój Kraków to nie tylko kolejne cenne cracoviana czy pełne szlachetnej prostoty wspomnienia przybierające momentami charakter wypominek stworzonych w stylu Joanny Siedleckiej (to nie zarzut, wręcz przeciwnie!). Są to wypominki nawet znacznie wiarygodniejsze, bo z pierwszego, pierwotnego źródła! Jednak mamy przede wszystkim do czynienia, choć zabrzmi to być może zbyt patetycznie, z niezwykłym świadectwem pamiętnikarskim nasyconym najpiękniejszymi wartościami, m.in. miłością do ojczyzny oraz polskiej literatury. Książka Marii z Trąbków Rydlowej do tego stopnia mnie poruszyła, że sięgnęłam po dawną moją lekturę obowiązkową zarówno w liceum, jak i na studiach. Ponownie przeczytałam Wesele!

Autorka spisała swoje wspomnienia na poddaszu Rydlówki, którą opiekuje się od prawie dwudziestu lat. Wraca do dzieciństwa spędzonego w przedwojennych Bronowicach Małych, opowiada o swojej wczesnej młodości, która przypadła na złowrogi czas drugiej wojny światowej, wskrzesza atmosferę, w jakiej narodził się dramat Wesele, portretuje dwie niezwykłe kobiety, które doskonale znała osobiście, a które upamiętnił w swoim dziele Wyspiański, czyli Józefę Singer (Rachelę) i Anne Rydlównę (Haneczkę). Razem z nastoletnią Marią Trabkową bywamy w słynnym  bronowickim dworku w czasie okupacji. Poznajemy obyczaje ludu bronowickiego. Przemierzamy także Kraków okresu stalinizmu i późniejszych lat, nie tak znowu odległych... Nostalgiczne obrazy z przeszłości swojej i ludzi, których los postawił p. Marii na drodze, okraszone są uroczymi anegdotami o rodzinach Tetmajerów i Rydlów, np. ta o solniczce należącej do karczmarza, którą miał ponoć, ku jego oburzeniu,  zabrać ze sobą marszałek Foch goszczący u Tetmajerów po wojnie polsko-bolszewickiej. Nie będę historyjek przytaczać, aby nie odbierać wam przyjemności lektury. Niektóre z nich opowiadałam koleżance w pracy. Z racji wykonywanego przeze mnie zawodu smaczkiem były opowieści związane z redagowaniem tekstów czy książek. Maria Rydlowa przez wiele lat wykonywała bowiem ten sam zawód, co ja, więc śmiem stwierdzić, że nić porozumienia z pewnością między nami by się zawiązała. Zna wszystkie blaski i cienie tego fachu. Gdy pracowała jako korektorka w "Dzienniku Polskim", jedna literówka kosztowała ją utratę pracy (ale nie do końca z jej winy). Na szczęście tylko na tym się skończyło, biorąc pod uwagę, że było to  w najgorszym okresie terroru komunistycznego, gdyż wiadome organy mogły uznać ów błąd językowy za polityczny. Zamiast "Niech żyje pokój między narodami", wydrukowano "Nie żyje pokój między narodami". Później jako redaktorka pracowała w Wydawnictwie Literackim i wspomina, jak po pracy koleżanki i koledzy nie rozchodzili się pośpiesznie do domów, tylko zostawali jakiś czas, by pobawić się w chowanego. O tempora, o mores!

 Niezmiernie ciekawe historie przywołuje z pamięci wdowa po wnuku młodopolskiego poety i dramatopisarza Jacka Rydla. Poruszające są choćby fragmenty o służbie w Armii Krajowej. Skrupulatnie zaznaczałam wszystkie adresy krakowskie podane przez autorkę i mam zamiar stworzyć swoistą mapę Krakowa z okresu wojennego i powojennego. Książka może posłużyć jako doskonały przewodnik po Bronowicach, gdy zechcemy wybrać się do tej dawnej podkrakowskiej wsi, dziś części Krakowa, ale dla Marii Rydlowej, jak napisała, Bronowice Małe są nadal i na zawsze pozostaną wsią. Z dawnego uroku, jak ubolewa, niewiele pozostało (władze Krakowa walnie się do tego przyczyniły - o tym w książce nie ma mowy, ale nutka żalu przebija z kart książki i z wywiadów, które udzieliła, wiem, że tak uważa) do tego stopnia, że gdy syn Żyda karczmarza, Michał Borwicz, przyjechał po wielu latach pobytu we Francji odwiedzić "kraj lat dziecinnych",  przeżył wstrząs

Abstrahując od tego, chcę podkreślić, że Moje Bronowice, mój Kraków to cudna książka! Nie tylko każdy polonista powinien ją mieć w bibliotece domowej i polecać ją uczniom przy omawianiu Wesela, chyba że dramatu nie ma już na liście lektur szkolnych... Nie tylko każdy wielbiciel cracovianów, ale po prostu każdy Polak powinien ją przeczytać! Amen!

17 listopada 2013

"Nocna Ojczyzna" Kazimierza Wierzyńskiego


Nocna Ojczyzna

Jest jeszcze miłość,
Raniona miłość
Samotna, gorzka,
Której nic nie odstraszy:
Dla "śmiesznej nędzy polskiej”,
Dla sensu nad klęską
Wszystkiemu na przekór
Budować co można,
Co zbudowane
To nasze.


Miłość karalna,
Młodość raniona,
Trud by dorównać
Niepodzielności sumienia:
Wszystkiemu na przekór
Idzie milczący
Ale go słychać,
Świadomy siebie
Krok pokolenia.


Z lądu na morze
Białe okręty
Spychają w życie
Nieznani,
Zamknięci w sobie
Ludzie bezsłowni:
W mieście uśpionym
Świeci im w pustce
Nocna ojczyzna,
Lampa w pracowni.


Tam przemijały
Złe, nadliczbowe
godziny rozpaczy,
Zmory pamięci,
I stamtąd płyną
Rozchybotane
Ale je widać
Maszty nadziei
Na każdym okręcie.


To jest ta miłość,
Miłość raniona
Co przeliczyła
całe bogactwo
Odbudowane
rana po ranie:
Wierność sumienia,
Sens ponad klęską,
Tego nie wezmą,
To było nasze
Jest i zostanie.


 Nocna Ojczyzna pochodzi z antykomunistycznego tomiku Czarny Polonez, wydanego w 1968 roku przez paryski “Instytut Literacki” i jest dzisiaj wierszem całkowicie zapomnianym, nieuwzględnianym w antologiach ani lekturach szkolnych. To unikatowe wydanie kosztuje około 90 zł na Allegro. Niesamowite, że żaden wydawca w wolnej Polsce nie wznowił tego tomiku!!!



 Film Errata do biografii przypomina emigracyjną biografię pisarza, w którym wypowiadają się: Anna Nasiłowska (IBL) i syn pisarza, Maciej Wierzyński (USA) oraz Sławomir Cenckiewicz, Nina Polan (USA). Realizatorzy filmu odwiedzili również Saq Harbour - małą osadę rybacką na północnym wybrzeżu wyspy Long Island. Zachęcam do obejrzenia.


 
Piękną pieśń autorowi Wiosny i wina poświęcił bard Jacek Kaczmarski:

Kielich pór roku zgłębiając wielekroć
Dotrzesz do Stanów Zjednoczonych Duszy
Kiedy sprzeczności się ze sobą zetkną
Jedno pragnienie nieodmiennie suszy:
Zgubić za sobą ból gorycz i żal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal.


Unieść się ponad spiekotę epoki
Śmignąć ścianom dymów z jednego odbicia
Przeskoczyć wieczność w jednym mgnieniu oka
I pobić rekord świata w długości przeżycia
Opaść w zaświecie jak świetlisty szal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal


Zaświat wygląda jak przedświat dziecięcy:
Jeśli wojna to tylko – z błękitem – zieleni
Popłoch – jedynie słonecznych zajęcy
Jeśli stronnictw rozgrywki – to stronnictw strumieni
Jeśli ofiara – to z wiatru i fal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal


A w samym środku jest muzeum grozy
Czarnych polonezów strojów i ustrojów
Poustawianych w nierozumne pozy
Jak płomieni języki zastygłe w podboju
I nikt nie pojmie szeptu ciemnych sal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal


Zaświat to przecież – Kresy naszych marzeń
- Rajów utraconych w dzieciństwie rubieże
Gdzie z kapeluszem w ręku mówią Twarze
- Miło Pana ujrzeć Panie Kazimierzu!
Gdzie uroczyście trwa największa z gal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal…






7 listopada 2013

"Każdy Polak ma życiorys obejmujący ponad tysiąc lat"

 To, co dobre, żyje, trwa, odnawia się bez słów. Co szare, otoczone obawą, unika ciszy i wpada w słowotok.

Jan Polkowski, Ślady krwi, Wydawnictwo M, Kraków 2013, s. 353.


 Z dużym dystansem podchodziłam i podchodzę do polskich powieści współczesnych, pisanych dziś przede wszystkim przez publicystów, na dodatek entuzjastycznie recenzowanych przez kolegów publicystów, a nie wybitnych krytyków literackich. Jednak gdy dowiedziałam się, że to poeta ma zadebiutować w roli prozaika, bardzo się ucieszyłam. Przed przystąpieniem do lektury Śladów krwi Jana Polkowskiego żywiłam przekonanie, że powieść mi się spodoba. I nie zawiodłam się.

Wreszcie doczekałam się genialnego utworu epickiego, który daje obraz nie tylko Polski po ‘89 roku, lecz także całej dwudziestowiecznej skomplikowanej, poplątanej historii naszej ojczyzny.  Co więcej, powieść niesie pogłębiony psychologicznie i obyczajowo obraz współczesności. Jest to ujęcie fragmentami przeciągnięte w stronę udziwnienia, czyli karykatury (w portretowaniu nie tylko głównego bohatera), ironii i surrealizmu (np. opisy wiecu partyjnego, wizyty w urzędzie lub pracy w korporacji to majstersztyk!). W powieści mieszają się ze sobą realizm i nadrealizm, fikcja z prawdami życiowymi, kryminalne wątki z psychologiczno-obyczajowymi oraz rozważania historiozoficzne z egzystencjalnymi. Nie ma się co jednak bać, bo Polkowski zachowuje umiar we wszystkich tych warstwach czy poziomach. Nie zanudza i nie zamęcza. Przynajmniej ja tak to odbieram.

Powieść ukazuje czteropokoleniowe doświadczenia polskiej rodziny przez pryzmat losów głównego bohatera Henryka Harsynowicza - emigranta mieszkającego w Kanadzie, wiodącego nudny żywot człowieka pozbawionego złudzeń i marzeń, czytającego po kilka razy te same książki, unikającego ludzi, samotnego, gdyż żona go opuściła, a syn i córka nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Po trzydziestu latach pobytu na emigracji powraca do Polski, na zaproszenie warszawskiej kancelarii prawnej, a więc właściwie nie z własnej woli, ale by załatwić sprawy rodzinne. Owe sprawy zaczynają się przeciągać i niespodziewanie dla bohatera nabierać niebezpiecznych kształtów. W pewnym momencie zostaje niejako zmuszony do szukania śladów swojej rodziny, do odkrywania swoich korzeni. Owe ślady często ociekają  tytułową krwią, gdyż dowiaduje się, jak bardzo dramatyczne były losy jego przodków. Poznaje głęboko skrywane tajemnice rodzinne, w tym tę najważniejszą, bo o swoim pochodzeniu. Do czego go ta wiedza doprowadzi? Można się tylko domyślać, gdyż Henryk znika w dziwnych, niewyjaśnionych okolicznościach.

Ślady krwi to proza najwyższych lotów. Lektura powieści wymaga od czytelnika dużego wysiłku intelektualnego. Jej kompozycja wzbudza prawdziwy podziw. Akcja rozgrywa się w czterech planach czasowych. Pisarz zastosował retrospekcję, co nie jest nowatorskim posunięciem, ale z pewnością wymaga od autora niemałych umiejętności warsztatowych. Wielowątkowość sprawiała, że miałam i nadal mam kłopot z uporządkowaniem w wyobraźni kolei losu głównego bohatera i jego przodków. Mam ochotę ponownie ją przeczytać z tego względu, ale przede wszystkim dla samej przyjemności rozsmakowywania się warstwą językową tej powieści. Pewnie pomyślicie, że przesadzam, ale uważam, że powieść Polkowskiego jest doskonałym przykładem prozy artystycznej ukazującej piękno polszczyzny. Język autora cechuje się humorem, groteską i liryzmem. Nie brakuje dowcipów językowych. Choć muszę przyznać, że zdarzają się mu dłużyzny w przedstawianiu pewnych postaci czy wydarzeń.

Powieść ma charakter dyskursywny, wielogłosowy. W losach postaci literackich wykreowanych przez Polkowskiego można zobaczyć „odpryski” biografii prawdziwych ofiar i sprawców, zdrajców i  bohaterów, a więc Polaków, którzy chlubnie lub niechlubnie zapisali  się w rodzimej historii. Utwór Polkowskiego stwarza szansę na zanurzenie się w najnowszych dziejach Polski, na dyskusję, zastanowienie się nad  kondycją narodu, nad uwikłaniem człowieka w tryby Historii. Nie mamy jednak do czynienia z typowym narzekaniem na polski los naznaczony martyrologią, ale refleksją o jego absurdalności i o tym, do jakiego stopnia dziejowe wypadki mogą determinować egzystencję każdego człowieka. Powieść porusza też problem amputacji pamięci i skutki tej operacji, ukazuje konsekwencje ukrywania prawdy, tego, jak bardzo niszczycielską moc ma kłamstwo, które dziurawi życie zarówno jednostki, jak i narodu. Bohater powieści usłyszy od stryjenki: Są tacy, co mówią: pamiętać, ale wybaczyć. Kłamią. Chcą amnestii i amnezji, a w zamian wyciągąją rękę po napiwek.





Jan Polkowski (rocznik ‘53) - pisarz, wydawca i redaktor. Mieszka w Krakowie. Przed 1989 rokiem redagował i wydawał w podziemiu  książki i czasopisma, po 1989 roku  m.in. wydawca i redaktor naczelny dziennika „Czas Krakowski”. Z powodu działalności w antykomunistycznej opozycji internowany 13 grudnia 1981 roku. W  2008 roku został odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski. Laureat Nagrody imienia Kościelskich, Andrzeja Kijowskiego i K.I. Gałczyńskiego za twórczość poetycką. 

31 października 2013

"Niezwykłe dni pełne wiernej pamięci"

Cmentarz na Rossie. Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa. Wilno 2009


Jak zwykle, ku refleksji na 1 i 2 listopada, zacytuję, jedną z moich ulubionych pisarek Barbarę Wachowicz:


1 i 2 listopada - niezwykłe dni pełne wiernej pamięci. 1 listopada - dzień Wszystkich Świętych! To więź zbawionych w niebiosach z nami żyjącymi na ziemi. Pochodzą ze wszystkich ras, narodów, wszystkich epok i stanów. Są wśród nich mędrcy i władcy, pastuszkowie i rycerze. Zofia Kossak-Szczucka w swoim "Roku Polskim" napisała: 

"Gdziekolwiek rośnie wiecznie zieleniejące drzewo wiary, rodzą się święci. Kościół przechowuje ich imiona niby perły i wyjmuje je ze skarbca, by wstawić w złoto ołtarzy. W dniu 1 listopada oddajemy im cześć, wielbiąc wszystkich świętych. Święci są opiekunami i orędownikami kraju, miłują swoje strony i swych rodaków. Ich zasługi, wstawiennictwo świętych tworzy baldachim opiekuńczy rozpostarty nad ziemią ojczystą".


Wilno 2009. Mały cmentarzyk wojskowy na Rossie. Spoczywają tu żołnierze polscy polegli w walkach o Wilno w latach 1919, 1920, 1939, 1944.

W dniu Wszystkich Świętych Kościół pochyla się z pamięcią nad duszami tryumfującymi w niebiesiech. Dzień Zaduszny poświęcamy duszom cierpiącym. Wszystkim im ofiarowujemy wspomnienia i modlitwy. Tradycje obchodów tych dni są tak sędziwe jak sama ludzkość. Już w Starym Testamencie czytamy, że sporządzano spisy zmarłych, aby się za nich modlić. Święty Odylon, opat z Cluny, już w roku 998 ustalił, że 1 listopada we wszystkich klasztorach benedyktyńskich będzie trwał Dzień Zaduszny. [...] We wstrząsającym testamencie, jaki zostawił nam członek ostatniego Rządu Narodowego Powstania Styczniowego, zanim zginął u boku Romualda Traugutta na Cytadeli, są słowa: 

"Umarli nie wołani nie przychodzą, trzeba ich kochać i obcować z nimi - a wtedy Oni wiele powiedzą!". 

W dniu Wszystkich Świętych słuchamy tego, co do nas mówią, słuchamy owego "szeptu Ojczyzny" - jak napisał Żeromski.  W te dni wspominamy tych, na których mogiłach pomodlić się nie możemy, bo ich nie ma! [...]


Barbara Wachowicz

Cały piękny esej pisarki można przeczytać TUTAJ

Wilno 2009. Grób przykryty płytą z czarnego wołyńskiego granitu - spoczywa tu serce Marszałka Józefa Piłsudskiego u stóp trumny ze szczątkami jego matki Marii z Billewiczów Piłsudskiej.

Wilno 2009. Rossa jest największym ze starych cmentarzy w Wilnie, mocno związanym z polską historią. Teren ten położony jest ok. 1 km na południe od Ostrej Bramy. Był miejscem pochówków już w XV w., należąc do cerkwi Św. Jura. Właściwa nekropolia, obejmująca powierzchnię 3,5 ha, została założona w 1769 r. z inicjatywy burmistrza Wilna Bazylego Müllera, jako cmentarz parafii Św. Józefa i Nikodema.

Wilno 2009. Adam Piłsudski - brat marszałka, senator Rzeczypospolitej, wiceprezydent miasta Wilna.

Wilno 2009. Zmarły w 1862 roku Władysław Syrokomla piszący wiersze w stylu bliskim poezji ludowej.
 Nazywał siebie "lirnikiem wioskowym".

Wilno 2009. Maria z Koplewskich Piłsudska - pierwsza żona marszałka, córka znanego w Wilnie lekarza, socjalistka, konspiratorka, została żoną J. Piłsudskiego po siedmiu latach przyjaźni.

Wilno 2009. Liczne groby zasłużonych podniosły Rossę do rangi panteonu narodowego. Cmentarz posiada olbrzymie walory krajobrazowe i przyrodnicze, wynikające z położenia wśród wysokich wzgórz morenowych otaczających miasto.  Najstarszą część Starej Rossy tworzy Dolina Południowa, w której znajdują się groby z początku XIX wieku.

Wilno 2009. Ze wzgórz starego cmentarza można podziwiać m.in. starówkę wileńską. Zwiedzający go w 1915 r. Lucjan Rydel tak napisał: Cmentarz jest rozległy i dziwnie piękny. Samo jego położenie niezwykłe: rozkłada się on tarasowato na stoku dość pochyłego pagórka. Osobny urok nadają mu rozłożyste stare drzewa, rosnące gęsto i nieregularnie, jak w lesie. Między nimi wiją się swobodnie, wspinają w górę i schodzą w dół ścieżki, snujące się kręto wśród mogił. Tak przynajmniej wygląda najstarsza, najrozleglejsza, trochę dzika i właśnie dlatego najpiękniejsza część tego leśnego cmentarz.