Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty

26 kwietnia 2019

Kresy - tam nadal dla Polski biją polskie serca


Zmarła 7 czerwca ubiegłego roku Barbara Wachowicz nie tylko z dramatycznej perspektywy spoglądała na Kresy. Jej gawędy i reportaże nie są wyłącznie opowieściami o mitycznej krainie, lecz także próbą zrozumienia potencjału tkwiącego w utraconych ziemiach, a opiera się on na polskiej, żydowskiej, ukraińskiej oraz ormiańskiej historii i kulturze. Wileńszczyzna, Nowogródczyzna, Wołyń, Grodzieńszczyzna są przesiąknięte przeszłością tych narodów, ale przede wszystkim polskością. Ta ziemia ma dla nas, Polaków, ogromną wartość duchową, wciąż promieniującą. Obficie czerpiemy i będziemy czerpać z dziedzictwa „kresowej Atlantydy”.

Swoimi książkami, wystawami, widowiskami i gawędami Barbara Wachowicz niestrudzenie ocalała kruszec polskości. Jej olbrzymi dorobek dotyczy doświadczeń biograficznych wybitnych Polaków, przygód intelektualnych, fascynacji Kresami i ich bogactwem. W ten krąg zainteresowań literackich pisarki doskonale wpisuje się, wydana pośmiertnie (jesienią 2018 roku), książka Wielcy Polacy na Kresach, będąca wznowieniem jej reportaży należących od dawna do klasyki tego gatunku, opublikowanych po raz pierwszy w 1994 roku w tomie zatytułowanym Ty jesteś jak zdrowie. Książka posiada wymowną dedykację: „Rodakom wiernym Polsce gdziekolwiek są”. Barbara Wachowicz obdarzona była niesamowitym wyczuleniem na piękno literatury i historii polskiej, w tym na historię dawnych ziem I i II Rzeczypospolitej  tamtejszą przyrodę, kulturę i żyjących tam ludzi, ich wybory i koleje losu. W poczuciu misji i z radością wiele razy przemierzała szlaki życiowe wybitnych Polaków urodzonych na Kresach. Spotkany w 1990 roku w Wilnie przez Barbarę Wachowicz dyrektor tamtejszej szkoły średniej im. Adama Mickiewicza, Czesław Dawidowicz, powie pisarce: „Nastała w Polsce moda na kresy. Żeby to nie była tylko moda. Żeby pamiętano, że my znikąd tu nie przyszliśmy. Tu trwamy”. Zachować historię i dziedzictwo kulturowe Kresów w narodowej pamięci - taki cel obrała sobie pisarka w początkach swojej pracy twórczej i do końca życia pozostała wierna tej idei. 

22 stycznia 2017

Obraz Powstania Styczniowego w zapomnianych skarbach polskiej literatury (1)

Zacznę nieco żartobliwie: urodziłam się w rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, dzięki temu od małego w szkole zawsze pamiętałam dokładnie jego datę. Dziś zapraszam więc do lektury prawdziwie rocznicowego postu. W ostatnim czasie zagłębiłam się w polskiej prozie historycznej. Przeczytałam wszystkie, jakże wspaniałe i poruszające do głębi, utwory (niektóre ponownie po latach) Stefana Żeromskiego, Elizy Orzeszkowej oraz Stanisława Rembeka, tematycznie związane z narodowym zrywem w styczniu 1863 roku. Wczoraj na dodatek miałam niesamowity zbieg okoliczności, bo tuż po skończeniu lektury gawęd styczniowych Stanisława Rembeka włączyłam telewizor. Na kanale Kino Polska zaczynał się akurat film Janusza Machulskiego pt. Szwadron, nakręcony właśnie na podstawie jego opowiadań! Rewelacyjny i wiernie oddający klimat utworów film!

 Nie sposób omówić każde dzieło wyczerpująco, dlatego ograniczę się do krótkich opisów/dykteryjek/refleksji.


Wierna rzeka (1912) Stefana Żeromskiego
Żeromski ukazał w "klechdzie domowej" stan duszy polskiej – jej tragiczne rozdarcie w drugiej połowie XIX wieku – oraz pojawiające się w ówczesnym okresie różnice w ocenie Powstania Styczniowego i jego sensu. Ponadto jest to jeden z najpiękniejszych utworów powieściowych o tematyce miłosnej w literaturze polskiej. 

Urzekała mnie zawsze proza Stefana Żeromskiego ze względu na jej sensualizm,  bezbrzeżną „seremność” (to słowo pochodzi z języka mieszkańców Gór Świętokrzyskich: „seremno” znaczy smutno), sposób ukazywania kobiety i jej natury. Wierna rzeka przedstawia realia powstania, jego uczestników i ich motywy, ale także zróżnicowany stosunek chłopstwa do sprawy niepodległościowej. Któż z nas nie pamięta tej sceny, gdy ranny w bitwie pod Małogoszczem książkę Odrowąż wlecze się z trudem ku dworskim zabudowaniom, a tłum chłopski ciska w jego skrwawioną głowę skibami zmarzniętej ziemi. Działo się to nad rzeką Łośną, bliżej Gór Świętokrzyskich. Jednak mamy w tym utworze, obok takich wizerunków chłopów, także odmienną sylwetkę. Oto do dworu w Niezdołach przybywa chłop ze świętokrzyskich lasów, aby oznajmić pannie Salomei o śmierci jej ojca-powstańca, który "krył się ciężko chory po chałupach wieśniaczych w pobliżu Świętej Katarzyny". Ten chłop "to był człowiek zgoła inny, niż chłopi niezdolscy. Stał po stronie "wiary", jako i wszystkie sąsiady we wsiach tamecznych. Głęboko się dziwował chłopom odgrażającym się na "Polaków". [....] W jego bowiem okolicy ludzie wierzyli swoim i na polską patrzyli stronę, pomagali w przeprawach, ukrywali rannych, a nawet sami, co młodsi i ognistego ducha, z partią chodzili". Przeważnie jednak mieszkańcy wiosek byli powstaniu duszą i ciałem oddani, a taka postawa wynikała z umiłowania stron ojczystych. 

A jaki był pierwowzór Salomei? Była nim panna Aniela Lubowiecka -  wychowanica ciotki Żeromskiego, Józefaty Saskiej, z której autentycznej opowieści o dziewczynie ratującej życie księcia-powstańca (w dworku w Rudzie) narodziła się "klechda domowa". Panna Aniela pokochała księcia Jana Połubińskiego wielką miłością. Zmarła w tajemniczych okolicznościach (samobójstwo?)  tuż przed ślubem wyznaczonym na wiosnę 1865 roku, podobnież załamana sugestiami, że książę nie odwzajemnia jej miłości, a żeni się tylko z wdzięczności za ocalenie życia. Pozostała do dziś w legendzie, a mieszkańcy wsi Ruda Zajączkowska  opowiadają o niej jak o żywej istocie, o czym przekonała się Barbara Wachowicz w trakcie swoich wypraw na ziemię Żeromskiego. Od spotkanych mieszkańców wsi Ruda Zajączkowska usłyszała, że utonęła, czyli "Wiernej zawierzyła śmierć". 

"Rozdziobią nas kruki, wrony"  (1894)  Stefana Żeromskiego
 To przeszywająca opowieść o losie jednego powstańca, który nazywał się Winrych i szedł w 1864 roku polnymi drogami z Mławy do Nasielska. Umiera, zabity przez ośmiu ułanów rosyjskich, z poczuciem, że "wszystko przełajdaczone", że światem, w tym i polskim narodem, będzie rządzić "strach o wielkich ślepiach" i "wypędzi  z mysich nor wszystkich metafizyków reakcji i proroków ciemnoty", którzy będą przekonywać, że zdrada i tchórzostwo są cnotami. Żeromski daje wgląd w rozdartą, umęczoną sytuację duszy polskiej  z końca XIX wieku. Utwór ten można interpretować jako opowieść również o losie wszystkich polskich powstańców, a nawet każdego Polaka - o naszych przerażających, tajemniczych i romantycznych dziejach. Któż z nas nie pamięta przejmującej sceny, gdy chłop obdziera zabitego powstańca i spycha go wraz z trupem końskim do jamy, "tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu"...

28 listopada 2016

"Są miłości, które mogą się układać zależnie od warunków życia, (...), lepiej albo gorzej, mogą zwiększać się lub słabnąć, ale zupełnie inaczej jest z miłością między Matką a synem..."



Jej pisane płomiennymi słowami książki pozwalają myślą, sercem i duszą ulatywać wstecz, szczególnie do domów rodzinnych, w których wzrastali najlepsi synowie i córki naszej ojczyzny. W tropieniu i odkrywaniu ulotnych znaków ziemskiego losu najwybitniejszych Polaków Barbara Wachowicz jest niestrudzona. Otrzymujemy kolejny owoc przeżywanych przez pisarkę „przygód w poszukiwaniach rzeczy narodowych polskich”. Oto zbiór niezapomnianych portretów najpiękniejszych postaci matczynych naszej historii, muzyki i literatury - prawdziwych Mulier Fortis (statecznych niewiast), familiae matris, „matron Sercem i Sumieniem błyszczących”, „zwykłych polskich matczysk”…

Współczesne polskie matule mogą w tej książce zobaczyć siebie w radości i trudzie budowania ogniska domowego, wychowywania dzieci, organizowania dnia codziennego, wspólnego bytowania, śmiania się, podróżowania i walczenia z przeciwnościami. Książka opowiada o różnych barwach macierzyństwa i dzieciństwa. Używając słów Melchiora Wańkowicza, można metaforycznie powiedzieć, że

Przecież ta książka jest dla mamuś i dla tych, którzy mieli dzieci, i dla tych, którzy byli dziećmi. Ta książka jest po to, żeby złożyli samotne ręce stwardniałe od pracy i przypomnień.

Z najnowszego dzieła Barbary Wachowicz dowiadujemy się o tym, w aurze jakich tradycji wzrastali: MAREK i JAN SOBIESCY, TADEUSZ KOŚCIUSZKO, ADAM MICKIEWICZ, FRYDERYK CHOPIN, JULIUSZ SŁOWACKI, HENRYK SIENKIEWICZ, JAN KASPROWICZ, STEFAN ŻEROMSKI, MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA i MAGDALENA SAMOZWANIEC, a także KRZYSZTOF KAMIL BACZYŃSKI, na jakich lekturach macierze kształciły swoje utalentowane, ale i zarazem krnąbrne dzieci, jakie wartości im zaszczepiały, z jakimi problemami się borykały. Wszystkie sportretowane matki starały się, aby ich synowie i córki poznali dzieje przodków i „najświętsze narodu epoki” oraz aby wzrastali w wierze chrześcijańskiej. Pisarka podaje wiele na to dowodów, przytacza choćby niezmiernie symboliczną scenę: ksiądz, który spowiadał umierającego Fryderyka Chopina, podając mu Pana Jezusa ukrzyżowanego, zobaczył łzy w oczach kompozytora i spytał, czy wierzy. Odpowiedział:  Wierzę. Jak Cię matka nauczyła? Jak mię nauczyła matka!


1 listopada 2016

Epitafia Cypriana Kamila Norwida, czyli literackie zaduszki

Okładka pierwszej krytycznej edycji tekstów Norwida. 






 ...w dagerotyp raczej pióro zamieniam...
(Cyprian Kamil Norwid, Czarne kwiaty)


Cyprian Kamil Norwid był najukochańszym poetą Jana Pawła II, który w trakcie audiencji udzielonej Polakom nazwał go

jednym z największych poetów i myślicieli, jakich wydała chrześcijańska Europa (cyt za: B. Wachowicz, Siedziby wielkich Polaków).

Norwid pracował twórczo do samej śmierci. W ostatnich latach życia popełnił m.in. dramat Miłość czysta u kąpieli morskich, nowele Stygmat, „Ad leones!”, „Tajemnica lorda Singelworth. Tom Proza I, kunsztownie przygotowany i wydany przez Towarzystwo Naukowe KUL, zawiera wymienione opowiadania, a także inne utwory prozatorskie, w tym Czarne kwiaty i Białe kwiaty.





Cykl impresji „Czarne kwiaty”, łączący cechy eseju, wspomnienia pośmiertnego i pamiętnika, porusza problem przemijalności i pustki po odejściu wszystkich jego wielkich współczesnych, których nazwie niezwykle trafnie „szlachetnie różniącymi się przyjacielami”. Norwid uwiecznił tam sześć postaci stojących już w obliczu śmierci: urodzonego na Podolu romantycznego poetę Stefana Witwickiego, francuskiego malarza Paula Delaroche’a, piękną nieznajomą (podobno Irlandkę) spotkaną na statku podczas podroży do Ameryki (warto przy tym podać dwie ciekawostki, że Norwid jako pierwszy polski romantyk widział Amerykę i że na pamiątkę podróży morskiej spał odtąd na hamaku), wreszcie - Słowackiego, Chopina i Mickiewicza. 

4 września 2016

Ukochane miasto Skamandrytów


[…] Pewnego dnia miałem godzinną przerwę w zajęciach uniwersyteckich i wybrałem się na spacer Nowym Światem. Było południe. Słoneczne, wiosenne. Dwóch panów. Zatrzymali się. Jeden szczupły, młodzieńczy. Żywo gestykulował. Drugi nieduży, korpulentny, z siwą, starannie przystrzyżoną bródką. Śmiał się i potakiwał. Poznałem ich natychmiast. Julian Tuwim i Leopold Staff. […] Julian Tuwim otworzył drzwi Kuchcika. Pokłoniwszy się nisko, zapraszał Leopolda Staffa. Staff opierał się. Długą chwilę celebrowali wejście. Staff cofał się wstydliwie, niewysoki jegomość o rumianej twarzy gimnazjalnego belfra. Tuwim pochylony w uniżonym pokłonie napierał. Gibki, ruchliwy, ostry, jastrzębi profil i ciemne, diabelskie znamię na policzku. Staff wszedł wreszcie, wyraźnie zażenowany teatralną ceremonią odprawianą przez młodszego kolegę po piórze. To było pierwsze dotknięcie żywej literatury. Ci dwaj luminarze literatury tak blisko; głowy, gesty, twarze. Tuż! Stałem i patrzyłem na zamknięte drzwi baru Pod Kuchcikiem. Tym razem nie wszedłem. Idąc dalej, zobaczyłem na ulicy Foksal olbrzyma w kapeluszu.  To Jarosław Iwaszkiewicz. W słońcu wyglądał jak olimpijczyk. […]

 (Marek Nowakowski, Nekropolis 2, Świat Książki, Warszawa 2008, s. 19-20) 



Książka Lidii Sadkowskiej-Mokkas jest właśnie taką próbą dotknięcia literatury. Bardzo udaną próbą. Autorka z dużym wyczuciem opisała na tle niegdysiejszej Warszawy Skamandrytów, którzy swoją osobą i twórczością przywołują czasy niedawne i bezpowrotnie minione. Niejako jeszcze bardziej sprzęgła ze sobą losy wielkiej piątki - wybrańców bogów, którzy w ciemnym chaosie poszukiwali światła, porządku i piękna. Piórem dawali temu wyraz. Wygrywali lub przegrywali w walce ze sobą lub światem. Ukazując blaski i cienie najsławniejszego przed drugą wojną parnasu poetyckiego, stworzyła jakby mimochodem poruszającą opowieść o mocy literatury, wartości przyjaźni, złożoności ludzkiej natury i skomplikowanej historii naszego kraju.


6 sierpnia 2016

"Każde dzieciństwo jest jakąś ruchomą prawdą". Przesiedleńcza opowieść Aleksanda Jurewicza



Ten chłopiec był jednym z tysięcy dzieci, które trzymając kurczowo za rękę, poprowadzono na dworce kolejowe; nie pierwszy i nie ostatni raz dzieci swoim płaczem i wołaniem bezbronnym głosem wypełniają dworce, pociągi, przypadkowe stacje, i te dworce, i te pociągi, i swój bezsilny płacz będą niosły do końca dni, jakby nigdy nie wychodziły z tych dworców i pociągów straszących wyziewami buchającej pary, jakby zeszły się tam smoki ze wszystkich bajek (Aleksander Jurewicz, Lida, Wydawnictwo Latarnia, Gdynia 2015, s. 56).

Kiedy po drugiej wojnie światowej ponad dwa miliony ludzi z dawnych Kresów zmuszono do opuszczenia Ojczyzny, razem z nimi zapakowano do wagonów kilkaset lat historii. Musiała sobie z tym poradzić wyobraźnia nie tylko zbiorowa, lecz także jednostkowa, szczególnie dziecięca.

Przeżycia związane z opuszczeniem ukochanej wsi głęboko wryły się w pamięć pięcioletniego Alika. Książka opowiada o przerwanym dzieciństwie urodzonego w Lidzie na Białorusi chłopca, który z rodzicami jedzie pociągiem repatriacyjnym do niechcianej, obcej Polski... Alik zostawia za sobą cały swój mikrokosmos: drzewa, płot, kościółek, rzekę i niebo, babcię i dziadka, siwego księdza, listonosza, głupiego Antośka, jabłka w sadzie, słoiki z marmoladą śliwkową, ryby obłożone tatarakiem, bliny, krowę, konie, kartofle w kołchozie, słońce i księżyc, jarzębiny i głogi… To wszystko, co tworzyło jego stabilną i spokojną codzienność dziecięcą.

24 lipca 2016

"Mój staw, moja rzeka, moja matka". Wędrówki Barbary Wachowicz tropami Stefana Żeromskiego po Górach Świętokrzyskich

Zdobiące okładkę zdjęcie ukazuje górę Radostową, pod którą mały Stefan "ujrzał zieleń modrzewi strzelających  w niebo nad dachem ciekockiego dworku"


Każdy człowiek ma dwie matki: tę, która go porodziła, i tę, na której żyje. Tak kochał Stefan Żeromski. To były dwie jego największe miłości: matka i „ojczyzna najściślejsza”, jak określał rodzinną ziemię świętokrzyską. Barbara Wachowicz z typowym dla siebie kunsztem i gorejącym żarem odtworzyła „pejzaż serca” Stefana Żeromskiego. Opisana przez nią ojcowizna pisarza płonie, drga i zachwyca wieloma barwami i zapachami, a sylwetka matki, Józefy z Katerlów, jawi się nam jak świetlisty i familijny, a więc ciepły, serdeczny portret „kobiety polskiej”. W Dzienniku przyszły autor Syzyfowych prac zanotował piękne słowa brzmiące jak inwokacja do matki:



Samotność naszych uczuć i naszych myśli. Takiej samotności może nas pozbawić tylko kobieta. Imię jej: matka.



Stefan Żeromski utrwalił postać matczyną w Syzyfowych pracach, Ludziach bezdomnych i Przedwiośniu. Matka była jego największym serca przyjacielem, powiernikiem. Do 2003 roku nie był znany żaden wizerunek ukochanej i przedwcześnie zmarłej matki pisarza. Zdjęcie znalazła Kazimiera Zapałowa - kustosz Dworku Stefana Żeromskiego w Ciekotach i autorka kilku cennych książek mu poświęconych. W trzecim wydaniu książki Barbary Wachowicz, której jestem szczęśliwą posiadaczką, możemy zobaczyć to przepiękne młodzieńcze zdjęcie rodziców autora Popiołów. Warto wspomnieć, że Kazimiera Zapałowa jest również odkrywczynią niezwykłego listu najmłodszej siostry pisarza, Bolesławy, jaki napisała w wieku siedemdziesięciu lat do redakcja pisma „Zwierciadło”, aby sprostać przekłamania na temat pogrzebu ich ojca.


Jedna ze stronic Ciebie jedną kocham


2 kwietnia 2016

Jedyna powieść Marty z Pusłowskich Krasińskiej

Źródło: Biblioteka Narodowa. Polona.pl





Ale łąki nad rzeką Hrywda pod Kosowem Poleskim jeszcze zielone... i lipy szumią w alei łączącej dwór Kościuszków z pałacem Pusłowskich...

(Barbara Wachowicz, Siedziby wielkich Polaków. Od Reja do Iwaszkiewicza, Świat Książki, Warszawa 2015, s. 81)


Do przeczytania tej zapomnianej i - jak się okazuje - niezmiernie pięknej powieści polskiej, której akcja rozgrywa się między innymi na Litwie, zainspirowała mnie obszerna i interesująca wzmianka Barbary Wachowicz o jej autorce. W monumentalnych Siedzibach wielkich Polaków jedna z zachwycających gawęd jest poświęcona Mereczowszczyźnie - miejscu urodzin Tadeusza Kościuszki. W 2004 roku zrekonstruowano dwór na wzór tego, w którym przyszedł na świat przyszły „generał wojsk amerykańskich, generał wojsk koronnych, Najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej”.


Od 1771 roku Mereczowszczyzna należała do Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej. U progu XIX wieku dobra te przeszły w ręce Pusłowskich. Przez pewien czas posiadaczem dóbr kosowskich z Mereczowszczyzną  był Wandalin Pusłowski (1814-1884), który obok dworu Kościuszków wzniósł w 1838 roku oryginalny neogotycki pałac, otoczony wspaniałym parkiem. Jak pisze w Siedzibach wielkich Polaków Barbara Wachowicz:


Po ojcu Wandalinie odziedziczyła dobra Kosowskie Marta z Pusłowskich Krasińska. W Mereczowszczyźnie spędziła dzieciństwo i młodość. U progu XX wieku zamieszkała na stałe w Warszawie i stworzyła głośny salon literacko-muzyczny, w którym bywały największe sławy z Sienkiewiczem i Reymontem na czele. Zbiory Biblioteki Narodowej w Warszawie przechowały unikatową edycję jedynej powieści, jaką napisała ta niezwykła niewiasta, zatytułowaną „Wolny ptak”…

AKTUALIZACJA: 5 kwietnia (dodałam trzy zdjęcia)

Zdjęcie stronicy książki Poczet polskich rodów arystokratycznych Z. Zielińskiej. Otrzymałam od Magdaleny Jastrzębskiej, która napisała: "oryginał fotografii znajduje się w Archiwum Głównym Akt Dawnym, mają tam piękne zbiory starych zdjęć, często sama zamawiam do swoich książek". Bardzo dziękuję!

Zdjęcie stronicy książki Poczet polskich rodów arystokratycznych Z. Zielińskiej.

Zdjęcie stronicy książki Poczet polskich rodów arystokratycznych Z. Zielińskiej.






18 marca 2016

Kazimiera z Jasieńskich Zawistowska: zapomniana polska poetka

Kazimiera z Jasieńskich Zawistowska. Źródło: Biblioteka Narodowa - Polona.pl

Do zapoznania się z sylwetką i twórczością jednej z wyjątkowych poetek młodopolskich zainspirował mnie list, który niedawno otrzymałam od Pani Anny. List dotyczył mojego wpisu blogowego z zeszłego roku. Szczegółów na razie nie chcę zdradzać, bo to będzie niespodzianka! Pani Anna przygotowuje ciekawą i poruszającą publikację, z fotografiami pochodzącymi ze swojego archiwum rodzinnego oraz nowymi informacjami na temat... No właśnie. To na razie tajemnica.

Dziś, w ramach swoistego wprowadzenia do tematu, zaprezentuję rys biograficzny i parę wierszy Kazimiery z Jasieńskich Zawistowskiej, w tym jeden wyjątkowy utwór, który ma związek z bliską Pani Annie osobą. 


Kazimiera Zawistowska była kresowianką. Urodziła się w 1870 roku w Rasztowcach na Podolu. W Przewodniku krajoznawczo-historycznym po Ukrainie Zachodniej: Podole znajduje się krótka wzmianka o tej wsi oraz informacja, że urodziła się tam młodopolska poetka ("pochowana w Supranówce koło Podwołoczysk"). Autor przewodnika podaje także, że w Rasztowcach znajdował się niegdyś monaster skalny, a obecnie stoi cerkiew pw. Podwyższenia Krzyża Św. z 1912 roku. Godzi się w tym kontekście podkreślić, że przyroda i życie codzienne rodzinnej wsi podolskiej stały się jednym z głównych motywów twórczości poetyckiej Kazimiery Zawistowskiej.

Źródło: Polona.pl


15 sierpnia 2015

Dożynki Reymontowskie


Aurelia i Władysław Reymontowie w towarzystwie znajomych we Florianowie
Źródło: Polona.pl

15 sierpnia 1925 roku Władysław Reymont przyjechał do niewielkich podtarnowskich Wierzchosławic na zaproszenie Wicentego Witosa. Wtedy już mocno schorowanemu Nobliście towarzyszyła żona Aurelia. Na cześć autora czterotomowej powieści Chłopi wyprawiono w Wierzchosławicach wielkie dożynki reymontowskie. Uroczystość powitania Noblisty odbyła się na stacji kolejowej w Bogumiłowicach. Na trasie od tamtejszej  stacji kolejowej na błonia wierzchosławickie ustawili się chłopi z całej Polski ze sztandarami. Na spotkanie z noblistą przybyło, według niektórych źródeł, nawet 40 tysięcy osób, a wyjątkowy gość przyjechał specjalnie wynajętym pociągiem. Na pisarza czekała dorożka. Wysiadającego z wagonu pisarza chłopi przywitali niezwykle entuzjastycznie. Reymonta wzięli na ręce i wśród okrzyków na jego cześć zanieśli na udekorowany wóz zaprzężony w cztery siwe konie. Odświętny pochód ze śpiewem i muzyką wiejskiej kapeli ludowej podążył do Wierzchosławic, przejeżdżając zbudowaną na tę okazję bramę w kształcie wiejskiej strzechy.  Po wysłuchaniu laudacji wygłoszonych na swoją cześć poruszony gorącym przyjęciem pisarz zwrócił się do uczestników uroczystości dożynkowych: 

Obywatele! Darujcie, tylko kilka słów powiem, gdyż jestem chory. Zawstydzacie mnie - hołd wasz niezasłużony [...] Obdarzyliście mnie po królewsku. Wzruszenie mię dławi i nie pozwala mi dłużej mówić, więc kończę staropolskim - Bóg zapłać za wszystko, Chłopi, Obywatele i Polacy. 

Po skończonej uroczystości odwieziono pisarza do szpitala w Krakowie, a potem do Poznania. Wracał jednak myślami do tamtych dożynek. W ostatnim liście adresowanym do J. Gluzińskiej napisał:

 A przecież do Wierzchosławic jechać musiałem. Wydobyłem na to ostatki sił. [...] Nie żałuję. Niestety, nawet za najwyższe dobro placić trzeba. Nic darmo. 

Zdawał sobie sprawę, że pogarsza się jego stan jego zdrowia. Zmarł 5 grudnia 1925 roku. Noblistę pochowano w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, a jego serce złożono w kościele Św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu.


[...] Południe już przechodziło, chude cienie jęły wypełzać spod drzew i domów, a we zbożach, co się ździebko kłoniły za słońcem, zagrały z cicha koniki polne, bąk też kajś niekaj zahuczał i przepiórki odzywały się po swojemu. 
Ale upał wzmagał się coraz barzej i prażył już niemiłosiernie.
Suma się wnet skończyła i nad stawem jęły gęsto przysiadać kobiety do zezuwania trzewików, zaś drogi tak się zamrowiły ludźmi, wozami a gwarem, że Hanka spiesznie powróciła do chałupy. [...]

(Władysław Reymont, Chłopi, cz. IV: Lato)

11 stycznia 2015

Lektury kresowe Krzysztofa Masłonia i nasze



Mojego Drohobycza już nie ma, on żyje wyłącznie we wspomnieniu i rozrzewnieniu serdecznym, w uwzniośleniu i w wyższośćwstąpieniu wspomnień.

Są to słowa (jakże wymowne i symboliczne) Andrzeja Chciuka - jednego z bohaterów opasłej i pięknie wydanej książki znanego krytyka literackiego, Krzysztofa Masłonia. Publikacja jest zbiorem esejów. Część z nich ukazała się w latach 2010-2011 w kresowym dodatku „Rzeczpospolitej”. Chwała autorowi, że je zgromadził w jednym tomie, dzięki czemu czytelnicy zaliczający siebie do miłośników Kresów mogą uporządkować sobie wiedzę na temat dzieł literackich sławiących ojczyznę wielu narodów, języków, kultur i religii. Teksty te razem tworzą swoistą panoramę literackich opowieści o mitycznej krainie, potencjale tkwiącym w utraconych ziemiach (czy na zawsze? Wszak historia jest rodzaju żeńskiego, jak słusznie zwraca uwagę Waldemar Łysiak), o polskich pisarzach i ich rodzinach mieszkających na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Jedną z inspiracji do powstania tej książki, jak wspomniał Masłoń w trakcie warszawskiego spotkania promocyjnego, było zdanie przypisywane Józefowi Piłsudskiemu, którego autorem był wybitny poeta, Kazimierz Wierzyński: „Polska będzie wielka albo żadna”.

Książkę Krzysztofa Masłonia można potraktować jako wypiski z dziejów piśmiennictwa polskiego. Kalejdoskop opisanych postaci obejmuje bowiem różne epoki. W szkicach tu pomieszczonych przeglądają się kresowe losy zarówno klasyków literatury polskiej, jak i debiutantów, a także nieliteratów. Na stronach publikacji wprost roi się od wspaniałych nazwisk tworzących niebywale barwny korowód. Nie przeszkadza  skrótowość w kreśleniu ich sylwetek, wręcz przeciwnie - lapidarność zaostrza apetyt oraz inspiruje do samodzielnych poszukiwań i lektur. Zresztą artykuły prasowe rządzą się swoimi prawami i trudno mieć o to pretensje do autora. Puklerz Mohorta to skarbnica inspiracji lekturowych, może też być (uwaga!) przyczyną wyrzutów sumienia, jeśli się czegoś jeszcze nie przeczytało (na półce mojej czekają Nadberezyńcy Czarnyszewicza).

Autor ma talent do portretowania.  Szkice Masłonia cechują urok i magnetyzm, a także swada narracyjna. Książka obfituje w wiele pasjonujących ciekawostek, historyjek i charakterystyk poetów i pisarzy związanych z Kresami. Na przykład fascynująca się historia pojedynku „lwowskiego Dumasa”, jak nazywano nad Pełtwią Walerego Łozińskiego, z innym lwowskim pisarzem, Karolem Ciszewskim. Poszło, rzecz jasna, o kobietę. Warto też przypomnieć sobie historię Iwana Mazepy, który tak zainteresował największych romantyków. Piękna jest także opowieść o związanym ze Lwowem rodem Scottów, których na ziemie polskie przyciągnęła nafta. Poświęconą Scottom książkę napisał Jerzy Janicki, który poznał po wojnie w Kanadzie jednego z potomków, syna konsula Jego Królewskiej Mości. Jerzy Janicki był też znawcą bałaku, w którym, jak zaznaczał, przeglądała się długa i bujna historia grodu nad Pełtwią. W  Krakidałach (Iskry, 2004), w rozdziale poświęconym bałakowi, Jerzy Janicki zwracał uwagę:

[...] raz na zawsze należy wiedzieć, że lwowiak nie jada, tylko wcina albo wbija w krzyżbanty, nie idzie ulicą, tylko faluji, a jeśli z płcią piękną, to z dziunią, a do tego trzyma ją popud kolki, chyba że jest brzydka, w takim razie idzie z rymundą. Kiedy będzie się żenił, to si okołtuni i wtedy wypije moc ćmagi albo bajury, poczem gdy tak da sobi do nosa, to będzie hirny albo zaćmakany.


Po lekturze książki Krzysztofa Masłonia po raz kolejny uświadamiamy sobie, że niezwykłe bogactwo kulturowe dawnej Rzeczpospolitej będzie naszą krynicą dopóty, dopóki w naszych sercach i w naszej pamięci pozostanie całe jej dziedzictwo. Niech zatem żyją i we wspomnieniach, i w rozrzewnieniu serdecznym, i w uwzniośleniu utracone ziemie kresowe i zakotwiczone w nich wspaniałe dzieła literackie.

16 listopada 2014

"To nasz polski grunt klasyczny". Literackie wędrówki z Barbarą Wachowicz




Dwutomowa księga Siedziby wielkich Polaków to zbiór czarujących i pulsujących polskością opowieści o rozsianych w kraju i poza jego granicami wioskach, miasteczkach i miastach, zabytkowych dworach i pałacach oraz o zasłużonych ludziach, którzy żyli w ich cieniu lub swoimi działaniami i twórczością dodawali im blasku. To zaproszenie do ponownego odkrycia niezmierzonego bogactwa polskiej kultury i przeszłości. Każdy z nas całymi garściami może czerpać i czerpie z tej obfitości talentów, myśli i dzieł wielkich Polaków. Dziedzictwo to jest na wyciągnięcie ręki i często czujemy swoiste onieśmielenie wobec jego ogromu. Barbara Wachowicz pomaga ten respekt przełamać i zachęca do nie tyle nabożnego czytania i poznawania tej spuścizny, ile do nowego na nią spojrzenia i pokochania. O urodzie i swojej fascynacji dorobkiem kulturowym opowiada na tle pejzażu polskiego, o którym decydowały trzy główne dominanty: dwór, wieś i kościół. Niekiedy wieś zastępowało miasteczko, ale wszystko pozostawało jak u Mikołaja Reja, od którego nieprzypadkowo zaczyna pisarka swoją księgę: między panem, wójtem i plebanem. Dziś ten rodzaj pejzażu uległ degradacji, w szczególności w sąsiedztwie dużych ośrodków miejskich. Na szczęście nie całkiem i nie wszędzie staropolski i romantyczny krajobraz został zniszczony. Przedstawione przez Barbarę Wachowicz siedziby wielkich Polaków uchowały się dzięki ogromnemu wysiłkowi ich spadkobierców, a także ludzi pasjonatów, takich jak profesor Marek Kwiatkowski, który odbudował i z pietyzmem zaaranżował dwór w Suchej na Podlasiu - "dom, który nienawidzi nieżyczliwych". Na to, co ocalało, powinniśmy chuchać i dmuchać, gdyż jest to wartość bezcenna i najważniejsza wizytówka narodu. Bez tego byłoby smętnie na ojczystej ziemi.