20 grudnia 2015

Galeria sarmackich typów



Powrót posła. Komedię we 3 aktach Juliana Ursyna Niemcewicza zamyka przesłanie, adresowane do szlachty, które wypowiada Podkomorzy, obdarzający swoich włościan wolnością:

Cnotliwie wszyscy w zgodzie i jedności żyli
I na szczęście ojczyzny i dzieci patrzyli.


Wszystkich bohaterów czternastu wspaniałych mikropowieści Joanny Puchalskiej łączy to, że „na szczęście ojczyzny i dzieci patrzyli”, że byli niestrudzonymi strażnikami rodzimej tradycji i swoich ukochanych kresowych krain dzieciństwa. Sportretowani przez autorkę Sarmaci to oryginałowie, sobiepankowie, facecjoniści i dziwacy, ale o gorącym sercu miłującym ojczyznę i namiętnie ceniącym wolność. Każdy z nich wiódł życie półromantyczne i półpozytywistyczne, choć bywało, że momentami niezbyt cnotliwie, po prostu sarmackie.

Urokiem gawędy i miłością do Nowogródczyzny, Wileńszczyzny, Polesia i innych „zatopionych kresowych Atlantyd” tchną opowieści Joanny Puchalskiej. To próba odtworzenia autentycznej szlachecko-sarmackiej mentalności i obyczajowości, które przetrwały zresztą do czasów międzywojennych, gdyż wtedy nie zatarły się jeszcze dawne poczciwe obyczaje i ideały. Otrzymujemy zbiór barwnych i świdrujących duszę opowieści. Nie pozostaniemy obojętni na przykład wobec niezwykłej historii o niewidomym „Antku Muzykancie” z Worończy, który w 1943 roku w wyniku okrutnego morderstwa stracił całą swoją rodzinę w „imię sowieckiej sprawiedliwości dziejowej”. Ostatni z rodu Czarnowskich (właścicieli najpiękniejszego dworu Nowogródczyzny) znalazł schronienie u mieszkającej w Rowinach wdowy. Kochająca śpiew kobieta przygarnęła go pod swój wiejski, skromny dach. Wacławę Iwańczyk i Antoniego Czarnowskiego połączyła miłość do muzyki i… do siebie nawzajem.


Autorka z powabem przedstawia, przeplatając anegdotami, dzieje ośrodków wysokiej kultury, czyli dworów oraz żyjących w nich przez pokolenia zacnych i zasłużonych dla polskiej niepodległości i kultury rodzin, na przykład Sierakowskich, Woyniłłowiczów, Bułhaków, Zaleskich, Meysztowiczów. Zaczyna jednak od sportretowania… hałaburdy, czyli najsłynniejszego szulera doby oświecenia, Michała Walickiego, którego dla potomnych uwiecznił Henryk Rzewuski. Urodzony na Mińszczyźnie „prosty szlachetka” zasiadał do kart z możnymi tamtego świata, którzy bardzo go lubili. Podobno sama Maria Antonina darzyła go wyjątkowym zaufaniem, gdyż był to człowiek pełen galanterii, zawsze opanowany i uprzejmy. Nie przejawiał skłonności do swarów i chętnie udzielał kredytów. Puchalska szczegółowo i malowniczo opisuje jego drogę od pucybuta do milionera, a przy okazji legendę le saphir merveilleux należącego do „polskiego szulera wszech czasów”. Jak przekonuje autorka, jego biografia, pełna wątków karciano-awanturniczych, ale i filantropijnych i patriotycznych, może stanowić kanwę do filmowego przeboju.

Następnie przenosimy się do krainy zajazdów, a więc mickiewiczowskich z ducha opowieści o procesach, wzajemnych zajeżdżeniach i najeżdżeniach, które urozmaicały spokojne życie niewielkiego obszaru Nowogródczyzny. Jak wiadomo, twórca Pana Tadeusza miał okazję zetknąć się ze sprawami dotyczącymi naruszenia czyjejś własności dzięki pracy swojego dziadka, który był ekonomem, a także ojca - prawnika. Poznajemy różne „odkazanki y pochwałki” na przykładzie dawnych właścicieli Czombrowa, dworu należącego do chrzestnej matki wieszcza, Anieli Uzłowskiej. Na podstawie zachowanych dokumentów sądowych autorka rekonstruuje graniczne procesy i wojenki dziedzica Józefa Uzłowskiego z sąsiadami. Przyznam się szczerze, że ten rozdział bardzo mnie znudził, gdyż owe zawiłości prawno-sądowe do mnie nie przemawiają i gdy czytam epos Mickiewicza także podobne fragmenty pomijałam i pomijam nadal. Nic na to nie poradzę.

Jak to w życiu, tak w tych biograficznych nowelach bywa czasami komicznie, czasami wzruszająco. Poznajemy bliżej kapturnika, na którym Mickiewicz wzorował księdza Robaka. Prawdziwy bernardyn nazywał się Fabian Ignacy Bułhak i z racji najpierw żołnierskiej, a potem zakonno-politycznej działalności cieszył się dużą sympatią mieszkańców Nowogródczyzny. Po tej ziemi wędrował, nie tylko zbierając datki od hojnych dziedziców, lecz także niosąc dobre słowo, godząc skłóconych ludzi, jednając zwaśnionych małżonków i zapobiegając pojedynkom. Był swoistym łącznikiem  różnych miniświatów w staropolskim mikrokosmosie Wielkiego Księstwa Litewskiego. O wielokulturowości Księstwa świadczy kolejna przypomniana przez Joannę Puchalską postać mogąca być symbolem spolonizowanych Tatarów, którzy wiernie trwali przy swojej przybranej ojczyźnie. Chodzi mianowicie o gen. Józefa Bielaka, który walczył między innymi w powstaniu kościuszkowskim. W cechach tego tatarskiego żołnierza nieraz ujawniała się sarmacka fantazja. W kolejnej opowieści zwiedzamy dworek w Borejkowszczyźnie, którym zarządzał zapomniany dziś nieco poeta Władysław Syrokomla. Co ciekawe, ten „wiejski lirnik”, jak go nazwano, był wielkim przyjacielem litewskich włościan. Litwini go kochali i podziwiali.


Niejako w cieniu opisanych Sarmatów znajdują się dzielne kobiety - ich babcie, matki, żony, kochanki, siostry… One także ofiarnie tworzyły dziedzictwo kulturowe Kresów. Z założenia tematycznego i kompozycyjnego w książce Puchalskiej  znajdują się one na drugim planie, ale ich rola w podtrzymywaniu polskości w należących od pokoleń do ich rodzin dużych majątkach ziemskich była równorzędna. Pracowały tak samo ciężko i ofiarnie jak mężczyźni. Żeby przychylić nieba swoim mężom, były gotowe do najwyższych poświęceń, nawet porzucenia spokojnego życia i podążenia aż na Syberię, jak to uczyniła żona konarszczyka, Tomasza Bułhaka, którego Teresa poślubiła… w wileńskim więzieniu.



Pulsujące dawnym życiem opowieści biograficzne wzbogacają liczne fotografie, które cudem przetrwały częstokroć zagładę ich pierwszych właścicieli. A skoro o fotografiach mowa, trzeba wspomnieć, że miłośnicy dorobku Jana Bułhaka, mistrza obiektywu i kronikarza życia ziemiańskiego, znajdą w tej książce również charakterystykę jego ukochanej ziemi, czyli - jak sam wspominał w Kraju lat dziecinnych - „stron Mickiewiczowskich, najpiękniejszego zakątku kraju. Tuhanowicze, Nowogródek, Świteź - nie były dla mnie tylko głuchymi terminami geografii poetyckiej, lecz żywą codzienną rzeczywistością”.  Joanna Puchalska na podstawie pamiętników i innych źrodeł ukazuje nam geografię serdeczną tego wybitnego fotografa kresowego. Podążamy śladami jego dziecinnych wypraw, zachwytów i przygód, dowiadujemy się, jak kształtowała się jego artystyczna wrażliwość na urodę Nowogródczyzny oraz tego wszystkiego, co jest jasne, piękne i doskonałe.

Miłośnicy mocnych wrażeń znajdą w tej książce krążące do dziś wśród potomków zaprezentowanych rodów rozmaite  legendy i opowieści o duchach, seansach spirytystycznych lub dziedziczce, która modlitwą poskramiała burze. Szczególnie interesująco i nawet przekonująco, a więc groźnie, brzmi historia opowiadana w rodzinie Zalewskich o Krzysztopolu, gdzie odwiedzających dom Fitinghofów straszy duch zamurowanego w piwnicy po powstaniu listopadowym młodego Puzyny, który dopuścił się jakiejś nieprawości i sąd rodzinny skazał go na okrutną karę, gdyż śmierć głodową…. A miłośników anegdot też ucieszy wiele historyjek wplecionych przez autorkę w dzieje kresowych rodów. Nie sposób wspomnieć o wielu innych ciekawostkach i zmitologizowanych nieco historiach rodzinnych. Jak powiedział prof. Stanisław Nicieja,

w opowieściach, jakie przetrwały w polskich rodzinach, jest mnóstwo prawdy o Kresach i trochę mitów, ale nie należy ich burzyć.

A dlaczego? Bo:

Mity o Kresach są jak kobieta po wizycie u fryzjera: troszkę oszukana, dużo piękniejsza, ale nadal jest sobą.

 

Galerię kresowych Sarmatów zamyka sylwetka charyzmatycznego kapłana, kapelana jedenastu nowogródzkich sióstr męczenniczek, zamordowanych przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, księdza Aleksandra Zienkiewicza, któremu Boża opatrzność, jak wspominał, wielokrotnie ratowała życie dzięki ich wstawiennictwu.

Joanna Puchalska zaprasza na wspaniałą wyprawę do krainy, która po stracie tych ziem przez Polskę w wyniku zawieruch wojennych pogrążyła się w odmętach niepamięci. Autorka wydobywa z zapomnienia wiele fascynujących wydarzeń, zdumiewających biografii znanych i nieznanych Polaków, Tatarów, mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego i ziem porozbiorowych, a także wygasłych już w świadomości obecnych pokoleń legend i mitów. Historię utraconych Kresów opowiedziała autorka życiorysami ich mieszkańców - sarmackich typów - pełnymi sukcesów, porażek, dramatów, a czasem skandali.


11 listopada 2015

"Nie dosyć jest mieć wolną Polskę: trzeba ją mieć szlachetną, prawą, trwałą". Cytat na święto niepodległości



Oto jestem przed frontem jakoby - kończył przypomniawszy wiekopomny czyn Konstytucji Trzeciego Maja. - Przed frontem walczącym. Bo i Kościół na ziemi walczącym jest, i każdy człowiek na walkę tu jest wybrany i posłany. Oto nas Bóg wrócił cudem na Ojczyzny łono. Oddajmy bohaterom poległym w długich walkach o wolność, w strasznych bojach ostatnich - cześć. Przyłożyli oni pieczęć czerwoną swej krwi serdecznej na dokumencie historii Narodu. Naród, co sobie na to imię zasłużył, to gmach potężny, gdzie każdy z nas powinien być ziarnkiem piasku, odrobiną wapna, cegiełką, głazem, czym kogo stać, do pospólnej budowy. Zaczynają się dzieje od legendy, od smoczej jamy, od Krakusa i Wandy, od Piasta kołodzieja - nad kamieniem tym węgielnym stają relikwie patronów, królewskie groby, bohaterów pomniki, mędrce i rajcy wielcy, wieszcze i ofiarnicy. Od Krakusa do Kościuszki imię im Legion - oto Naród. Po latach niewoli wrócił nam Bóg cudem Polskę. Stoimy na progu nowej ery naszej historii do troistej walki: z dwoma sąsiadami wszyscy i ze sobą każdy. Odziedziczyliśmy przodków cnoty i grzechy - niewola zaszczepiła nam nowe. Wraże były prawa i rządy, więc nie było grzechem ich nie szanować. Bracia, teraz nastaje polskie prawo i rząd, i grzechem się stanie niekarność i bunt, i oszustwo, i kłamstwo. Za gardło te grzechy brać pod stopy ciskać, bić - kto w Boga wierzy. Nie dosyć jest mieć wolną Polskę: trzeba ją mieć szlachetną, prawą, trwałą. Teraz stanie jeden do obrony granic, drugi do warsztatu, trzeci do urzędu, inny do roli, inni do nauczania, inni do sądzenia.

    Każdy we własnym już kraju, na własnym obowiązku. Przemówił wam to przykazanie Jagielloński dzwon. Honor ojczyzny każdego honor. Polska w naszych duszach niech żyje, niech kwitnie, niech owocuje cnotą! A byśmy w tym boju i pracy moc mieli, i wytrwanie, i zwycięstwo, dopomóż nam Bóg i Korony naszej Królowa.

    Z chóru srebrem zadzwonił głos kobiecy: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród…” A kościół zahuczał spiżem wojackich męskich piersi: „Nie damy pogrześć mowy. Polski my naród, polski lud, Królewski szczep piastowy.”

10 listopada 2015

Czyj ty jesteś? – odpowiadał – „Trapszy” i gwizdał pierwsze takty mazurka „Jeszcze Polska nie zginęła”. Opowieści o Mieczysławie Ćwiklińskiej

Zdjęcia, która dziś zamieszczam, pochodzą z kolekcji zdjęć zbieranych przez Jana Janotę. O historii kolekcji można przeczytać w specjalnej zakładce zamieszczonej na blogu.



Cytuję za stroną Instytutu Pamięci Narodowej:


Mieczysława Ćwiklińska z domu Trapszo (1879-1972), wybitna aktorka i śpiewaczka zapamiętała z rodzinnego domu trzymanego w klatce kosa, którego jej rodzice uczyli śpiewać. – Kos, jak przystało na stworzenie wyedukowane w naszej rodzinie, miał silne poczucie przynależności do „klanu Trapszów”, był muzykalny i chętnie demonstrował uczucia patriotyczne. Na pytanie: – Czyj ty jesteś? – odpowiadał – „Trapszy” i gwizdał pierwsze takty mazurka „Jeszcze Polska nie zginęła”.



W wywiadzie-rzece Rozmowy z Panią Miecią Ćwiklińska wspominała jak podczas I wojny światowej brała udział w akcji pomocy ofiarom wojny i występowała na koncertach w Paryżu. Raz zamiast „Z dymem pożarów” zaśpiewała „Mazurka Dąbrowskiego”. 

W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że wywołam swoim śpiewem tak gorącą manifestację publiczności na rzecz Polski. Trudno opowiedzieć, jak owacyjnie mnie przyjęto; starzy emigranci całowali mnie po rękach, płakali ze wzruszenia. Musiałam bisować hymn, co chyba rzadko się zdarzało – mówiła po kilkudziesięciu latach.






Właśnie skończyłam czytać świetną i wzruszającą (naprawdę!) książkę biograficzną Ryszarda Wolańskiego o Aleksandrze Żabczyńskim (o której postaram się wkrótce więcej napisać). Na jej stronicach przewija się oczywiście postać Mieczysławy Ćwiklińskiej, nie wspominając już o innych aktorkach i aktorach.

Ćwiklińska zagrała z Żabczyńskim w filmie Panienka z poste restante (premiera 31.10.1935), do którego zdjęcia plenerowe kręcono na południu Europy. Ich artystyczne drogi wielokrotnie się przeplatały. Rok później odbyła się premiera bijącej przed wojną rekordy popularności komedii muzycznej pt. Jadzia, w której Ćwiklińska zagrała prezesową Okszę, a Żabczyński syna prezesowej. Kolejne występy  tych aktorów (oczywiście nie jako pary) podziwiała publiczność w filmach Pani minister tańczy, Dyplomatyczna żona oraz Biały murzyn. Do tego ostatniego filmu scenariusz napisał Tadeusz Dołęga-Mostowicz na podstawie powieści Michała Bałuckiego. W 1940 roku odbyła się premiera Złotej maski, tym razem według powieści Dołęgi-Mostowicza. Zatem w okresie przedwojennym i wojennym zagrali razem w sześciu filmach.

Po zakończeniu wojny spotkali się na deskach Teatru Kameralnego. W lutym 1954 roku odbyła się premiera Molierowskiego Mizantropa, na którą przybyły tłumy. Ćwiklińska zagrała kuzynkę Celimeny, a Żaba - Orontę. To była jednak klapa. Niektórzy aktorzy mieli złe recenzje, w tym i Żaba. A Gogolewski wspominał po latach:

Recenzje miałem fatalne, a Jan Kott napisał o Glińskim i o mnie, że wyglądaliśmy na poprzebieranych urzędników magistrackich (cytuję za książką Wolańskiego, s.  423).

Ciekawe, czy któryś z krytyków zwrócił uwagę na rolę Ćwiklińskiej.


Kolejne spotkanie na deskach teatralnych miało miejsce w 1955 roku w przedstawieniu Miesiąc na wsi, sztuki napisanej przez Ivana Turgieniewa.  Ćwiklińska w roli Anny Siemionownej, a Żaba - przyjaciela domu, Rakitina. Prasowa premiera tej sztuki, jak pisze Wolański, wiązała się pewnymi zakulisowymi dramatami, których doświadczyli właśnie Ćwiklińska i Żabczyński. Oddajmy głos Wolańskiemu:

Ćwiklińska, wracając do domu po próbie, usiłowała w ostatniej chwili wsiąść do tramwaju. Ledwie zdążyła postawić jedną nogę na stopniu, gdy wagon niespodziewanie ruszył. Natychmiast z pomocą pospieszył pewien młodzian. Wyskoczył z tramwaju, chwycił ją mocno pod ramię i "postawił" na przystanku. "Ale też z tego stąpnięcia - wspominała Ćwiklińska w książce Marii Bojarskiej - coś mi się w nogę zrobiło, że nie mogłam iść, ledwie też dokuśtykałam do domu".

Ćwiklińskiej udało się powiązać chwilową niedyspozycję z rolą, gdyż stale narzekała na nogi. Żabczyńskiego los dotknął mocniej. O jego kłopotach wiadomo też z jej pamiętnika. Dopadł go atak wątroby. Gorączka, penicylina, lekka żółtaczka. Nie obeszło się bez pomocy lekarza. A dublerów nie było (s. 437).




4 listopada 2015

Joanna Siedlecka rozwikłała zagadkę śmierci córki Władysława Broniewskiego

Jeszcze w tym roku ma się ukazać nowa książka Joanny Siedleckiej! Jak zapowiada wydawca,

autorka przedstawia dramatyczne losy pisarzy rangi Gombrowicza, Broniewskiego i innych, którym machina totalitarnego państwa zrujnowała nie tylko kariery, ale przede wszystkim życie osobiste i prywatne. Zniszczyła zdrowie, rozbiła rodziny, wdarła się głęboko w cztery ściany ich domów, które nie były przystanią, ale nafaszerowaną podsłuchami pułapką.


Joanna Siedlecka to autorka wielu głośnych, wznawianych biografii polskich pisarzy, m.in. „Jaśnie panicza” o Witoldzie Gombrowiczu, „Mahatmy Witkaca” o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu czy „Pana od poezji” o Zbigniewie Herbercie. W swoich ostatnich książkach „Obława. Losy pisarzy represjonowanych” i „Kryptonim »Liryka«. Bezpieka wobec literatów” zajrzała za kulisy życia literackiego w PRL-u, zapuszczając się w rewiry wstydliwie dotychczas omijane
 

Jednak już teraz, nie czekając na ukazanie się książki, możemy się dowiedzieć, jak naprawdę wyglądało życie "córki-bzdurki" Władysława Broniewskiego, Anki, samego poety oraz jego pierwszej żony Janiny - wojującej komunistki. Bardzo smutna i wstrząsająca historia na temat okoliczności śmierci córki... Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "DO RZECZY", w którym znajdziemy duże fragmenty książki Joanny Siedleckiej.


Dorys, Benedykt Jerzy (1901-1990)
Portret Władysława Broniewskiego z córkami: Joanną Broniewską-Kozicką i Marią Broniewską-Pijanowską (przybraną córką)
Data powstania dokumentu: 1950
Źródło: Polona.pl
Znaleziono ją martwą - pisze Mariusz Urbanek w biografii Broniewskiego, bardzo wiernie opierając się na wspomnieniach Janiny Broniewskiej. - leżącą w poprzek tapczanu. W maleńkim mieszkaniu na warszawskim MDM-ie było pełno gazu. Na kuchence wykipiała kawa, która zalała płomień palnika. Obok ciała Anki leżała książka, na podłodze stały niedopakowane do końca walizki. 

O Broniewskim dużo ostatnio napisano, ale to Joannie Siedleckiej udało się wyjaśnić zagadkę samobójczej śmierci ukochanej córki Broniewskiego. Jak pisze autorka, była to skrywana również przez samego Poetę wielka tajemnica rodzinna, a w jeszcze większym stopniu partyjna.




O poecie pisałam TUTAJ.
O książce Joanny Siedleckiej Mahatma Witkacy TUTAJ

31 października 2015

Amerykańskim bitewnym tropem Kościuszki. Zaproszenie na wystawę i promocję książki Barbary Wachowicz







To o Kościuszce powiedziano – stał się kotwicą Polaków!


Ksiądz Janusz Stanisław Pasierb

Był Kościuszko z tego wielkiego plemienia polskich żołnierzy, którzy w nieporównany sposób jednoczyli geniusz wodza z umysłem i duszą obywatela

Druh Aleksander Kamiński, marzec 1944
150. rocznica Insurekcji Kościuszkowskiej


Mam Cię nazwać obrońcą twej Ojczyzny? Bohaterem wolności? Szlachetnym Polakiem? Bohaterem dwóch światów? Nazwę Cię – Kościuszko! Inne imiona potrzebują może tytułów, ale Twoje wystarczy za najwyższy tytuł

Amerykanka w liście do Kościuszki, 1797


Od jednego człowieka tylko jedno życie wziąć można, a Tyś nam dał najcenniejszą i najczynniejszą część swojego i my teraz zbieramy owoce i udoskonalamy je. Każdy prawy Amerykanin kocha Cię i czci…

Prezydent Stanów Zjednoczonych
Thomas Jefferson do Kościuszki, 1813

Idźcie z pełną szybkością wywalczoną już drogą, a wówczas poznacie z doświadczenia, że życie we własnym domu, w wolności, jest najlepszym darem, jakiego natura udzieliła człowiekowi

Tadeusz Kościuszko, żegnając
przyjaciół amerykańskich
przed wyjazdem do Polski
po ośmiu latach walki
o wolność Stanów Zjednoczonych
(lato 1776 – lato 1784)
 




Pierwsza w Polsce wystawa amerykańskim bitewnym tropem Kościuszki

BARBARA WACHOWICZ jest jedyną osobą, której udało się przemierzyć szlak ośmiu lat walki Kościuszki o niepodległość Stanów Zjednoczonych – przez 15 stanów i 15 tysięcy mil.

Filadelfia, Saratoga, Ticonderoga, West Point – najważniejszy posterunek Ameryki, rzeki Yadkin, i Dan w Północnej Karolinie, twierdza Ninety Six, tajemnicze plantacje pod Charlestonem, urocze miasteczko Kosciusko w stanie Mississippi i miasto Warszawa w Kościuszko County – wszystkie miejsca związane z działaniami bojowymi i inżynieryjnymi Kościuszki, a także miejsca wiernej pamięci wdzięcznych Amerykanów zobaczymy na wystawie. 

Jest także cała galeria fantazyjnych i autentycznych portretów Kościuszki, a także prezentowane po raz pierwszy autografy jego listów i notatek z amerykańskiego eposu, włącznie z legendarnym listem Washigtona, potwierdzającym naczelne dowództwo Kościuszki  przy pracach fortyfikacyjnych West Point. Obok Ameryki prezentujemy także protoplastów Naczelnika, miejsca jego narodzin i młodości na Polesiu (zrekonstruowany dwór w Mereczowszczyźnie), a także pejzaże miejsc, które wpisały się w epopeję Insurekcji – Racławice i Maciejowice.
Ekspozycji towarzyszy znakomita książka Barbary Wachowicz relacjonująca barwnie epopeję bitewną naszego bohatera w USA.
Kościuszkowskie prace Barbary Wachowicz zostały uhonorowane Dyplomem Polskiej Fundacji Kościuszkowskiej i Medalem Ignacego Jana Paderewskiego przyznanym przez Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w USA.






„Nazwę Cię – Kościuszko!”
Szlakiem bitewnym Naczelnika w Ameryce
 

Galeria Vauxhall
w Krzeszowicach
Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie
Liceum im. Tadeusza Kościuszki
w Krzeszowicach

zapraszają

na uroczysty wernisaż – widowisko słowno – muzyczne -  
otwierające wystawę
autorstwa Barbary Wachowicz


„Nazwę Cię – Kościuszko!”
Szlakiem bitewnym Naczelnika w Ameryce

Dnia 6 listopada (piątek) 2015 o godzinie 18.00
W siedzibie Galerii Vauxhall
Ul. Walkowskiego 1



Mereczowszczyzna, domek Kościuszki; Kosciuszko's House.
Pocztówka z 1939 roku.
Źródło: Polona.pl




17 października 2015

W rocznicę śmierci Fryderyka Chopina. "Po Matce jestem pół-Kujawiak".

"Jedyny portret matki Chopina pochodzi z roku 1829, gdy miała lat 47!"
17 października 1849 roku zmarł, w wieku 39 lat, Fryderyk Chopin.


Ostatnie słowa jego były: "Matka, moja biedna Matka" ciągle bowiem o swej matce myślał i z tymi wyrazami na ustach życie zakończył [...] rozdzierała mu też serce myśl, jakim ciosem będzie śmierć jego dla ukochanej matki" - tak pisze siostrzenica Chopina, Ludwika, która towarzyszyła wraz ze swą matką - imienniczką - ostatnim chwilom Fryderyka.
Justyna Chopinowa przeżyła swego genialnego syna o lat 12. "Kurier Warszawski" napisał po jej pogrzebie: "W oddaniu pośmiertnego hołdu sędziwej nieboszczce społeczeństwo chciało uczcić pamięć Artysty, który potęgą geniuszu swego wzbudził cześć i uwielbienie [...]. Wieczny pokój Matce, która wydała i wykształciła takiego syna, co będzie chlubą narodu naszego".

 (Zdjęcia i źródła cytatów: Barbara Wachowicz, "Mameczka" Fryderyka Chopina, "Nasz Dziennik", 31 lipca 2015, s. 19-20).





11 października 2015

Rodzicie, kupcie dziecku na św. Mikołaja "Trylogię" Henryka Sienkiewicza! :)

Urocza książeczka! Po jej lekturze będziesz mieć olbrzymią ochotę, by wrócić do dzieł Sienkiewicza, odkurzyć je, pokochać na nowo. Jednak ta publikacja, jak pisze we wstępie znany krytyk literacki, jest przede wszystkim dla tych, którzy jeszcze nigdy nie przeczytali choćby Trylogii:

Jeśli przekonam kogoś z "nieczytających" Sienkiewicza, będę szczęśliwy. Jeden z moich młodych znajomych opowiadał, że podczas rodzinnej Wigilii dzieci siostry chwaliły się, że dostały pod choinkę komplet "Harry'ego Pottera". - To świetnie - odrzekł wujek - ale może następnym razem - tu zwrócił się do siostry - kupisz dzieciakom "Trylogię"? Ależ oczywiście - zgodziła się indagowana - tylko doradź mi: Z "Hobbitem" czy bez? No więc autorowi tej książki chodzi o "Trylogię" bez "Hobbita".


 Książka Masłonia jest osobistym hołdem złożonym Henrykowi Sienkiewiczowi, swego rodzaju zapisem recepcji jego dzieł przez kolejne pokolenia Polaków (np. przywołuje interpretacje zwolenników i krytyków), a także udaną próbą ukazania pisarza jako człowieka z krwi i kości. Czyli autor oczywiście nie strąca go z piedestału, ale stara się uczynić jego postać mniej pomnikową, przydać mu więcej cech ludzkich, a nie tylko autorytetu i godności. Stąd duże są w jego publikacji warstwy anegdotyczna i biograficzna. Poznajemy Sienkiewicza jako człowieka - jego cechy charakteru, wybory, światopogląd, perypetie, warsztat, okoliczności powstawania poszczególnych utworów... Ponadto Masłoń zaprasza na wędrówkę śladami polskości, której Sienkiewicz był jednym z największych tropicieli i krzewicieli. Aż dziw, że tyle ciekawych  informacji udało się Masłoniowi zmieścić na zaledwie stu stronach!

"Nareszcie para się udała..." Przedwojenne pary aktorskie w filmie i/lub w życiu (z kolekcji Jana Janoty)



...Dni są takie krótkie, a oni mają sobie tyle do powiedzenia...

Nareszcie para się udała, jaka rzadko udaje się w filmie: Pat Paterson i Nils Asther

Greta Garbo i Fredric March w najnowszym filmie Anna Karenina ukażą się na otwarcie nowego kina...
Wokół biografii Grety Garbo pióra Antoniego Gronowicza skandal wybuchł na długo przed publikacją. Autor opowiada o swojej wieloletniej przyjaźni z aktorką i tłumaczy, dlaczego projekt wywołuje tyle emocji.

Na zdjęciach:
- Antoni Groniewicz;
- Greta Garbo w filmie "Królowa Krystyna".
 

 (Źródło: "Film" 1978, nr 33)

7 października 2015

Ludzkie namiętności i bolączki w scenerii siedemnastowiecznego Wilna w powieści "Silva rerum"

Piękna powieść historyczna o ulotności życia w barokowym sztafażu! Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień. Gdy czytałam Silva rerum, czułam się jak jeden z bohaterów, Jonalis, który po wykonaniu nielubianych obowiązków wsadzał nos w książkę, gdzie wrzało życie ciekawsze niż w rodzinnym domu. Dzięki powieści zapomniałam o całym bożym świecie. Nie mogę się już doczekać dalszego ciągu, kolejnego tomu sagi.

Kristina Sabaliauskaitė  stworzyła utwór imponujący niewyszukaną prostotą kompozycyjną i zarazem głębią metafizycznego przesłania. Scenerią fabularnych wydarzeń uczyniła odradzające się z popiołów po niszczycielskim najeździe Rosjan (1655) Wilno, a głównymi bohaterami - polską rodzinę średniozamożnych szlachciców. Akcja rozpoczyna się typowym dla baroku wątkiem - opisem śmierci kota Maurycego. Zgon zwierzęcia stanie się przedmiotem rozmów dzieci z ojcem o naturze śmierci. Pewnego dnia po uroczystym pogrzebie kota bliźniacze rodzeństwo postanawia sprawdzić na przykładzie zwierzaka, czy prawdziwe jest często słyszane powiedzenie o przewracających się w grobie nieboszczykach. Dzieci przeżyją wstrząs, gdy zobaczą zaatakowane przez wszelkie robactwo zwłoki kota. Ten wybuch gejzeru śmierci i unicestwienia zaciąży na całym późniejszym życiu Urszuli i Kazimierza Narwojszów. Dziewczynka postanowi zostać świętą, żeby nie przeistoczyć się w zgniłą, zjadaną przez robaki padlinę, a jej brat wyrośnie na cynicznego i leniwego człowieka, przekonanego, że wszelkie ludzkie wysiłki są nic niewarte, bo kres życiu zawsze i bezwzględnie kładzie śmierć. Rodziców Urszuli i Kazimierza także poznajemy w chwili, gdy pogrążona jest w żałobie po stracie kolejnego małego dziecka. Śmierć nawiedza rodziną Narwojszów tak często, że nieomal staje się przyczyną jej rozpadu oraz utraty wiary w Boga. Jednak jej niszczycielską siłę uda się małżonkom pokonać. Ocalą siebie i swoją miłość. Bo skoro nie da się przezwyciężyć świata rządzonego przez okrutny chaos, można próbować uporządkować przynajmniej niewielki jego skrawek.

Powieść eksponuje typowe dla baroku upodobanie do procesu rozkładu, śmierci, ostrych kontrastów, erotycznej zmysłowości i silnie odczuwanej tożsamości religijnej.  Głównym motywem - jak na nawiązanie do poprzedników z XVII wieku przystało - jest śmierć, przemijanie, a nawet samo umieranie i agonia, ukazywane dosadnie i bez patosu. W takiej specyficznie stylizowanej scenerii, bardzo zmysłowej, bliskiej parodystycznie turpizmowi, sytuuje autorka swoje owiane czarnym humorem rozważania o sense ludzkiej egzystencji naznaczonej śmiertelnością. Zmieniają się władcy, ustroje, obyczaje, ale ludzkie namiętności, bolączki, wzloty i upadki, związane z lękiem przed śmiercią, pozostają wciąż takie same.


3 października 2015

"Oto baśń, w której wszystko wydarzyło się naprawdę". O Krzemieńcu i Zygmuncie Janie Rumlu



Z godną podziwu pieczołowitością i ogromnym czarem ukazała Barbara Gorska atmosferę międzywojennego Krzemieńca, dzieje tamtejszego Liceum, a na tym tle sylwetkę Jana Zygmunta Rumla. Wołyńskie miasteczko, którego sercem i centrum kulturalnym była znakomita szkoła, pod piórem tej autorki odżywa wszystkimi swoimi barwami, dźwiękami i zapachami. Na podstawie kwerendy przedwojennej prasy i innych źródeł udało się autorce ułożyć pasjonującą opowieść poecie, którego dziś określa się nie bez powodu mianem "Baczyński Wołynia", oraz o Atenach Wołyńskich: jej twórcach, kadrze nauczycielskiej, metodach kształcenia i wychowania oraz najsłynniejszych uczniach. Choć Barbara Gorska podaje olbrzymi materiał faktograficzny (wiele nazwisk i dat), to jednak czyni to w tak zniewalającym stylu, że ani przez moment nie byłam znudzona. Autorka świadomie nadała swojej opowieści sztafaż baśniowy, by wzbudzić w czytelniku zachwyt i emocje. Wskazują na to już pierwsze słowa książeczki:

Oto baśń, w której wszystko wydarzyło się naprawdę.


Wydana po raz drugi przez Stowarzyszenie  Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich publikacja podzielona jest na trzy części. W pierwszej - największej objętościowo - autorka opowiada dzieje wyjątkowego Gimnazjum, a potem Liceum Wołyńskiego. W drugiej części Barbara Gorska prezentuje sylwetkę Rumla jako człowieka przede wszystkim i społecznika, opierając się (jak sama to ujmie) na swego rodzaju archeologii, gdyż poruszała się wśród białych plam oraz dysponowała niewieloma dokumentami, publikacjami i wspomnieniami na temat przedwcześnie zmarłego poety. W ostatniej zaś części poznajemy go jako poetę. Jego skromna twórczość wskazuje na duży talent, który jednak nie zdążył w pełni wybrzmieć...  Wszystkie rozdziały harmonijnie łączą się ze sobą, tworząc niezwykle pociągający obraz Kresów jako zagłębia wszelkich talentów na przykładzie Krzemieńca i poety, którego charakter i światopogląd ukształtowała kulturotwórcza atmosfera miasteczka położonego w malowniczym jarze, otoczonym siedmioma wzgórzami.


22 września 2015

Aleksander Fredro i jego arcydzieła komedyi polskiej


Portret Aleksandra Fredry wklejony na początku albumu Jana Janoty, o którym pisałam w poprzednich odcinkach cyklu Przedwojenni aktorzy. Historia niezwykłej kolekcji. Na odwrocie litografii widnieje urocza adnotacja: "Aleksander Hr. Fredro urodz. [w] 1793 roku w Surochowie pod Jarosławiem, w 1809 r. mając 16 lat wstąpił do armji Księztwa Warszawskiego i pozostał w niej do 1814 roku. Opuściwszy służbę w stopniu kapitana osiadł we Lwowie. W r. 1821 przetłómaczył dramat Goethego Clavigo dla lwowskiej sceny, 29 kwietnia 1822 wystawił własną komedyę Mąż i żona, za którą poszedł cały szereg najznakomitszych arcydzieł komedyi polskiej pisanych w dwórku w Jatwingach i Bieńkowskiej Woli; ostatnią z wystawionych za życia poety sztuk była Zemsta w r. 1834. Zmarł we Lwowie 1876.  (Litografia M. Fajansa ze zbiorów p. t. "Wizerunki Polskie")".


Lecz com czytała, pamiętam dokładnie:

«Że miłość gorsza nad wszelką przygodę,
Że masz się kochać, wolisz skoczyć w wodę».

(Aleksander hr Fredro, Śluby panieńskie czyli Magnetyzm serca: komedja w 5 aktach wierszem, Spółka wydawnicza ,,Vita", Lwów 1929).



Jednym z pierwszych portretów wklejonych przez Jana Janotę w jego kolekcji zdjęć przedstawiających przedwojenne gwiazdy Dziesiątej Muzy i teatru jest sylwetka Aleksandra Fredry. To może dziwić tylko przez chwilę. Jeśli się dobrze zastanowimy nad tym, dlaczego litografia z najwybitniejszym komediopisarzem polskim rozpoczyna ten "album", dojdziemy do wniosku, że taki wybór nie był wcale przypadkowy. Chyba każdy aktor marzy, by zagrać jedną z ról w którejś komedyi napisanej przez mistrza gatunku i wystawianej na deskach teatru. Może i autor kolekcji zagrał? Widziałabym go w roli  Cześnika Raptusiewicza niezrównanego żolnierza-samochwałę lub Wacława starającego się o rękę Klary.

Jak pamiętamy, Fredro żył i tworzył w okresie romantyzmu, lecz był niezależny od stylu epoki. Pisał komedie obyczajowe ukazujące egzystencję zaściankowej szlachty, tworząc barwne, wyraziste postacie mówiące soczystym i dowcipnym językiem. Nie stronił od wykorzystywania w swoich utworach elementów farsowych. Jest też autorem wierszy (najbardziej znane to Małpa w kąpieli oraz Paweł i Gaweł), poematów, aforyzmów oraz pamiętnika z czasów napoleońskich (Trzy po trzy). W trzy po trzy tak wspominał swoje dzieciństwo:


Świat mego dziecinnego i młodocianego wieku cały w Beńkowej Wiszni. Długie tam dnie, długie pory roku, bo kiedyż dłuższe, jak w dzieciństwie, nie odgrzebuję w pamięci, ale dokładnie pamiętam.


W tym momencie wypada wrócić do litografii. W adnotacji jest mowa o dwóch dworkach, w których mieszkał, gospodarował (z powodzeniem) i tworzył Fredro. Te miejsca są różnie zapisane: tam Bieńkowska Wola, a w pamiętniku Beńkowa Wiszna. Najwyraźniej w podpisie portretu M. Fajansa jest błąd, a nawet dwa, gdyż drugi dworek zarządzany przez pisarza znajdował się w... Jatwięgach (może to kwestia zmiany ortograficznego zapisu). Warto wspomnieć o cechach autora Ślubów panieńskich jako zarządcy tych majątków. W 1841 roku obok pałacu w Beńkowej Wiszni stanęła oranżeria. Fredro, tak jak jego matka, lubował się w pracach ogrodniczych, a że był (nie wyobrażam sobie komediopisarza pozbawionego poczucia humoru) człowiekiem dowcipnym, posadził brzozę... do góry korzeniami. Drzewo o dziwo urosło i można je podziwiać do dziś. 


Premiera Ślubów panieńskich, która odbyła się w 1833 roku w — a jakże! — we Lwowie, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem i wkrótce sztuka obiegła sceny trzech zaborów. Jędrne dialogi, krwiste postacie, maestria języka — wszystko to sprawiło, że komedia ta, obok Zemsty i pozostałych utworów tego gatunku stworzonych przez Fredrę, weszła na stałe do repertuaru teatralnego i wybierana jest chętnie na benefisowe popisy przez najwybitniejszych polskich aktorów. Cała plejada przedwojennych polskich gwiazd grała w sztukach mistrza gatunku. Wystarczy wspomnieć, że Marceli Trapszo (z którego pomocą tajemnice sztuki aktorskiej zgłębiał, jak twierdzi wnuczka Jana Janoty, twórca prezentowanej kolekcji) słynął z wcielania się w rolę Papkina, a jego córka, Mieczysława Ćwiklińska grała Szambelanową w Panu Jowialskim. 





Fotografia z kolekcji Jana Janoty. "Marja Majdrowiczówna w Damach i Huzarach Al. Fredry". Fot. J. Malarski
 W 1925 roku Teatr Narodowy w Warszawie wystawił Damy i huzary. W rolę Zosi wcieliła się urodzona w Częstochowie Maria Majdrowicz. W zbiorach Biblioteki Narodowej znajduje się fotografia dokumentująca to wydarzenie.


Źródło: Polona.pl.
Scena ze spektaklu Damy i huzary Aleksandra Fredry
Od lewej Kazimierz Kamiński jako Kapelan, Stefan Jaracz jako Rotmistrz, Stefan Hnydziński jako Porucznik, Mieczysław Frenkiel jako Major, Maria Majdrowicz, Maria Mirska-Zarembina, Aniela Rotter. Spektakl w Teatrze Narodowym w Warszawie, scenogr. Wincenty Drabik.


Nie ma wyjścia. Zakończę ten post akcentem... krakowskim. Odwiedzający Kraków chętnie fotografują się koło popiersia Aleksandra Fredry stojącego przed jednym z największych polskich teatrów. Pierwotnie najwybitniejszego twórcę komedyi polskiej planowano bowiem uczynić jego patronem, ale w 1909 roku władze miasta nadały instytucji imię Juliusza Słowackiego. To właśnie w tym teatrze, mając zaledwie 15 lat (!), debiutowała Marja Majdrowiczówna.

**************************************************************

Na blogu utworzyłam zakładkę pt. Przedwojenni aktorzy. Historia niezwykłej kolekcji Jana Janoty, aby odwiedzający mogli w jednym miejscu przeglądać kolejne moje wpisy na ten temat.