Zapomnij o mnie.
(Adam Mickiewicz)
Recenzja ku pamięci pomordowanych Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej
We wprowadzeniu
do książki, do której lektury chcę w przededniu 70. rocznicy rzezi wołyńskiej
zachęcić, ks. prof. Józef Marecki opowiada przejmującą i symboliczną historię dziewczynki w
czerwonej sukience. Jako historyk badający relacje polsko-ukraińskie
wielokrotnie przemierzał Wołyń, Podole, Lwów i Kijów. Dwadzieścia lat temu w
Kamionce Strumiłłowej (dziś Buskiej) przyszła do niego starsza kobieta, która
chciała się wyspowiadać „przed ksiondzem z Polszy”, ale w imieniu jej
nieżyjącego ojca. Na taką formę spowiedzi ksiądz jednak nie mógł się zgodzić.
Dopytywana, dlaczego zamierzała się wyspowiadać w imieniu swojego ojca, opisała
zgromadzonym w kościele wiernym, jak wyglądała jego śmierć. Ojciec umierał w
strasznych męczarniach, rzucając wyzwiskami i bluźnierstwami. Opowiedziała
także o swoim dzieciństwie. Urodziła się na Wołyniu w posiadającej dosyć duży
majątek i szczęśliwej rodzinie. Z rodzicami uczęszczała na cerkiewne
nabożeństwa, wspominała także szkołę z polską nauczycielką oraz koleżanki z
sąsiedztwa. Po wybuchu wojny zdawała sobie sprawę, iż bolszewików należy się
bać. Ojciec ukrywał ziarno i stale pouczał ją, iż nie wolno jej nikomu nic
zdradzić. Kolejna wojna sprawiła, że Ukraina stała się wolna. Z matką spała na
strychu, gdyż pozostałe pomieszczenia zajmowali mężczyźni, którzy zbierali się
w ich domu. Zapamiętała, że to wtedy zaczęły się kłótnie między jej rodzicami,
a ojciec ciągle gdzieś znikał na kilka nocy. Wracał brudny, pijany i
zakrwawiony. Przywoził wiele rzeczy: meble, sprzęt gospodarczy, kury i kaczki,
ubrania. Matka płakała i błagała męża, by więcej już nie wyjeżdżał. Pewnego
dnia przywiózł dla swej córki czerwoną sukienkę, poplamioną, chyba krwią, więc
matka ją wyprała. Załatała także małą dziurkę na wysokości serca. Okazało się,
że świetnie pasuje. W całej wsi żadna dziewczynka nie miała takiej sukienki.
Jedna z sąsiadek powiedziała jej, że „wygląda jak polska panienka”. Jednak
wówczas jeszcze nic nie rozumiała. Okrutną prawdę o tej sukience pozna wiele
lat później. Po zamążpójściu opuściła rodzinną wioskę i pracowała w kołchozie.
Dowiedziała się, jak naprawdę wyglądała wojna, w której brał udział jej ojciec,
i zrozumiała, że nosiła sukienkę swej
polskiej rówieśniczki, której serce przebił ukraiński nóż. Po powrocie w
rodzinne strony dręczyła ją przeszłość. Pytana o czas wojny, matka
odpowiedziała, że „wszyscy mordowali, bo tak trzeba było”. Od ojca usłyszała
zaś kilka przekleństw i pytanie: „czy ci
źle w wojnę było, brakowało ci czego?”. Później, jak wspominała, żyła w biedzie
i nieszczęściu. I pomyślała sobie, że jak
wyspowiada się w imieniu ojca przed polskim księdzem, to może Pan Bóg jej i
rodzicom wybaczy. Opowiedziana przez księdza historia swojego spotkania z
Ukrainką jest dla niego kwintesencją wydarzeń, do jakich doszło na Wołyniu w
1943 roku. Ewa Siemaszko z kolei podkreśla w swoim wprowadzeniu do lektury
książki dr Szarkowej, że podczas II wojny
światowej naród polski był ofiarą trzech ludobójstw - niemieckiego, sowieckiego i ukraińskiego.
Ta prawda powoli, ale jednak przebija się do naszej, polskiej, świadomości. Ale czy nasi sąsiedzi
ją pojmują i przyjmują? O tym, jak ciężko dziś zmierzyć się Ukraińcom i
Kościołowi Greckokatolickiemu z przeszłością, można przeczytać w końcowych
rozdziałach książki Joanny Wieliczki-Szarkowej.
Historyczka podaje,
że ponad 100 tysięcy (według niektórych źródeł, 130 tysięcy) Polaków padło
ofiarą niespotykanego ludobójstwa. Tej tragedii nie można zrozumieć bez tła
historyczno-geograficznego. Autorka przybliża więc najpierw czytelnikom długie dzieje
Wołynia oraz opisuje jego położenie i sielską przyrodę. Przywołuje postaci
znanych Polaków związanych z tą krainą leżącą niedaleko, bo między górnym
Bugiem i Słuczą (do stolicy Wołynia, Łucka, trzeba z Warszawy pokonać tylko 400 km). W końcu XVIII wieku, gdy
ziemia wołyńska znalazła się częściowo pod zaborem rosyjskim, a częściowo
austriackim, pojawiały się wśród Ukraińców zachowania zapowiadające późniejsze tragiczne wydarzenia,
w których podczas dwóch wojen światowych z wielką mocą odżyły okrutne, krwawe
tradycje kozaczyzny hajdamacczyzny, prowadzące do niewyobrażalnych cierpień
tysięcy niewinnych i bezbronnych Polaków. Nie mogło zabraknąć wzmianek o
Zofii Kossak-Szczuckiej i Kornelu Makuszyńskim, którzy byli naocznymi świadkami
dantejskich scen, jakie rozgrywały się w listopadzie 1917 roku. Bolszewicy
zniszczyli ponad sto polskich dworów i folwarków, w tym pałac Sanguszków w
Sławucie. Właściciela tych dóbr, Romana Sanguszkę, bandyci bestialsko
zamordowali. Autor Awantury o Basię,
który także widział, jak to określił, szaleństwo
zbolszewizowanych Ukraińców, niezwykle sugestywnie opisał, jak ludzkość została sponiewieraną po tysiącu
lat chrześcijaństwa w tym kraju. Wyrażał nadzieję, że może przyjdzie jeszcze ten czas, że i ten człowiek oszalały, co piłą
rzezał człowieka i gwałcił dzieci, stanie nagle nieprzytomny z lęku przed
ohydnym widmem tego czynu i człowiek się w nim odezwie? Nie przypuszczał,
że to szaleństwo może się powtórzyć...
Po przedstawieniu dziejów Wołynia, życia jej mieszkańców (z relacji, które zebrali państwo
Siemaszkowie, wynika, że sąsiedzkie stosunki między Polakami a zwykłymi
Ukraińcami układały się przed drugą wojną światową dobrze) i tego, jak
powstawała ukraińska nacjonalistyczna ideologia o mocno antypolskim zabarwieniu
(porzucająca chrześcijańskie zasady współżycia; główne hasło OUN brzmiało: „Nie
wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń”), która przyczyniła się do rzezi
wołyńskiej, historyczka oddaje głos ocalałym ofiarom. Ich świadectwa są
nasycone dotkliwym i przejmującym bólem.
Trudno opisać
ogrom emocji towarzyszących w trakcie lektury książki dr Joanny
Wieliczki-Szarkowej poświęconej zagładzie Polaków i polskości na Wołyniu. Bardzo
silne przeżycia wywołuje jej lektura, ale ogromny głód wiedzy i prawdy tłumi to
wzburzenie i każe jednak nie odkładać książki. Wstrząsające relacje świadków
przywołują dramat dwóch okupacji, narastającą grozę wojenną, a w końcu
ludobójcze działania ukraińskich nacjonalistów, którzy mordowali ze szczególnym
okrucieństwem (jeden z historyków policzył 130 sposobów zabijania Polaków na
Wołyniu!!!) całe rodziny, wsie, kolonie... Dworek w Butejce, Parośla, Huta
Stepańska, kolonia Lipniki (zamieszkana przez potomków szlachty zagrodowej;
wśród uratowanych przez samoobronę zorganizowaną przez Polaków był wówczas
dwuletni, przyszły kosmonauta, Mirosław Hermaszewski), Klesów (w tej wsi
ukraińscy nacjonaliści bagnetami oraz nożami wymordowali dziesięcioro dzieci
pilnujących bydła), Janowa Dolina, Dominopol to tylko niektóre przykłady
skupisk Polaków unicestwionych niemal w całości. Tych wsi już nie ma. Na ich
miejscu rozciągają się pola i ugory. Są to trupie pola, gdyż tysiące Polaków
zamordowanych w bestialski sposób przez ukraińskich nacjonalistów do dziś nie
mają grobów… Większość ofiar pozostaje bezimienna. Ci, którzy przeżyli rzeź,
rozpaczliwie próbują odnaleźć ślady dawnych domostw, miejsca pogrzebania, pomordowanych
rodzin...
Źródło: Polona.pl |
W czasie
„krwawej niedzieli”, 11 lipca 1943 roku, w rodowym mieście Czackich Porycku
oraz miasteczku Kisielinie (powiat horochowski) ukraińskie bojówki napadły
kościół w czasie odprawiania mszy świętej, stąd narodziła się poruszająca nazwa
dramatu: „przerwane msze wołyńskie”. Z bohaterskiej obrony kościoła w Kisielinie ocalał
Włodzimierz Sławosz Dębski, który stracił wtedy nogę, ale mimo to walczył
później w 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Ożenił się z Anielą Sławińską. Ich synem
jest znany kompozytor Krzesimir Dębski. Szał bestialstwa trwał jeszcze długo,
do lutego 1944 roku. Jak wspominają ocalali, śmierć była wszędzie. Jesteśmy im
oraz pomordowanym ich całym rodzinom winni pamięć. Jednym z jej przejawów może
być lektura książek poświęconych tej tematyce, a pojawia się ich coraz więcej. Dr Szarkowa przypomina także historie Ukraińców, którzy jako sąsiedzi z narażeniem życia ratowali Polaków przed mordami dokonywanymi przez ich rodaków, a ponadto akcentuje, że ofiarami OUN-UPA padali obywatele nie tylko polskiego pochodzenia, ale też żydowskiego i właśnie ukraińskiego.
Warto
podkreślić, że książka dr Szarkowej jest przepięknie wydana pod każdym względem,
wzbogacona o liczne fotografie oraz indeksy nazw miejscowości i nazwisk, a
ponadto niezwykle przyjazna dla oka, gdyż tekst został złożony dużą czcionką,
co jest dziś rzadkością na polskim rynku wydawniczym. Styl wywodów daleki jest
od narracji typowo akademickiej czy naukowej, gdyż zamierzeniem autorki było przystępne
i przejrzyste przybliżenie skomplikowanych i dramatycznych faktów wciąż mało
znanych Polakom (o czym świadczy najnowszy sondaż). Mimo grozy opisywanych
wydarzeń trudno oderwać się od lektury.
Wszystkie
zaznaczone kursywą cytaty pochodzą z książki Joanny Wieliczki-Szarkowej, Wołyń we krwi 1943, Wydawnictwo AA,
Kraków 2013.
Zastanawiałam się czy ją kupić na pikniku, gdy sama sprzedawałam książki. Gdyby Twoja recenzja ukazała się w2cześniej z pewnością bym kupiła. Szkoda, ale nic straconego.)
OdpowiedzUsuńNic straconego.:) Nie ma się co wahać, każdy Polak powinien mieć tę książkę we własnej bibliotece. Autorka wszechstronnie i w łatwy do przyswojenia sposób przedstawia fakty ustalone przez historyków dotyczące ludobójstwa na Kresach II RP.
UsuńZbliża się 11 lipca - ważna data, bo mija 70 lat od pierwszych masowych mordów. Rozejrzałam się po zbiorach i mam dużo kresowych wspomnień, ale żadnej monografii ludobójstwa na Wołyniu. Szukam w księgarniach i nie wiem, na którą się zdecydować. Jeśli znasz kilka, to może pomożesz w wyborze? Mam "Skrawione ziemie" Snydera, ale jednak wolałabym polskich autorów. Rolicki też nie stał po właściwej stronie. "Pożoga" Kossak-Szczuckiej dotyczy lat wcześniejszych, to właściwie zapowiedź okrucieństw, które mają nadejść. Wieliczka-Szarkowa czy Siemaszko? Nie wiem...
OdpowiedzUsuńKiedyś pisałaś o książce ks. Isakowicza-Zaleskiego i o spotkaniu z autorem, więc chyba już masz książkę na ten temat, ale z tego, co zapamiętałam z lektury Twojej recenzji, dotyczy ona współczesnego polsko-ukraińskiego odbioru wydarzeń sprzed 70 lat, czy tak? W każdym razie gorąco Ci polecam publikację dr Szarkowej! Książka ma wiele walorów i jest skierowana do każdego czytelnika, niekoniecznie historyków, gdyż ma charakter popularnonaukowy. Nie jest trudna w odbiorze.
UsuńZresztą sama Ewa Siemaszko z przekonaniem ją rekomenduje:
Usuń"Opracowanie to wszechstronnie ukazuje teren zbrodni, sprawców, przebieg zbrodniczej depolonizacji i stan po zbrodni".
Ze Wstępu Ewy Siemaszko
Dzięki:) Już zaglądam na stronę Multibooka. Księdza Isakowicza-Zaleskiego mam "Nie zapomnij o Kresach", a bliższa tematowi byłaby pozycja "Przemilczane ludobójstwo na Kresach".
UsuńKupiona. Musiałam:)
UsuńBędę wypatrywać opinii:)
UsuńOpis napadu na kościół w Kisielinie znajduje się też w "Czerwonych nocach" H. Cybulskiego.
OdpowiedzUsuńBrakuje do dzisiaj przystępnie napisanej popularno-naukowej książki na temat ludobójstwa na Wołyniu, czegoś na kształt książek Beevera czy Thorwalda. Czyżby udało się tym razem?
Autorka oczywiście przywołuje wspomnienia Cybulskiego i przypomina, że były one jedyną dostępną w PRL relacja o zbrodniach wołyńskich.
UsuńTrudno mi porównywać ksiażkę Szarkowej do publikacji Beevera czy Thorwalda, bo nie znam ich dorobku, ale do sposobu pisania Snydera tak, bo go czytałam. Snyder patrzy na historię między innymi przez jednostkowe losy, tak też czyni dr Szarkowa w odniesieniu do rzezi wołyńskiej. Jej styl może nie jest na miarę stylu Snydera, nie jest aż tak porywający i mistrzowski, ale na tle polskiej historiografii jej pozycja się wyróżnia.
Piszą książki popularyzatorskie, "prostym językiem o trudnych sprawach" u nas niestety, przyjęło się, że o poważnych sprawach można pisać tylko w nudny sposób. W tamtych latach była jeszcze "Droga do nikąd" Szcześniaka i Szoty tyle, że jej problematyka była znacznie szersza niż mordy na Wołyniu.
UsuńZapewniam, że książki J. Wieliczki-Szarkowej nie jest ani trochę nudna.
UsuńBrzmi niesamowicie - muszę ją dorwać!
OdpowiedzUsuńLubię książki historyczne, a Wołyń jest tematem zupełnie nieznanym, dlatego z przyjemnością bym ją przeczytała, zapraszam http://qltura.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńW takim razie mamy takie same upodobania lekturowe. O tym, co się działo na Wołyniu 70 lat temu, dopiero dziś zaczynamy się więcej dowiadywać, choć książek wciąż za mało, gdyż polscy historycy nie mają dostępu do archiwów ukraińskich. Jednak to, co już się ukazało, pozwala nam w dużym stopniu poznać prawdę o tamtych straszliwych masowych mordach na Polakach...
UsuńNa bloga będę zaglądać.:) Dziękuję za wizytę.
Hej :( pisałam Ci o tej książce w czerwcu, byłam pewna, że o niej już pisałaś, a tu niespodzianka:) pewnie z innym tytułem mi się pomyliła.
OdpowiedzUsuńTak czy owak fajnie, że ją na blogu wspominasz, to bardzo wartościowa książka, straszna za razem - to co się działo pomieścić się nie może w głowie.....Warto przeczytać. E
Zgadzam się, książkę warto przeczytać.
UsuńHej :) miało być ..poprawiam się , choć patrząc na dzisiejszą aurę, to uśmiech trudno utrzymać na twarzy...leje,leje, leje.....
OdpowiedzUsuńWczoraj lało, a dziś była w Krakowie piękna aura.
UsuńO Wołyniu ludzie nie wiedzą za wiele, ale i tak słyszałam jak perorowali, że tych ofiar nie było za dużo i przede wszystkim było to dawno, więc po co o tym w ogóle mówić. Krew zalewa jak się to słyszy z ust totalnych ignorantów. A ten ich ton świadczący o nieomylności...
OdpowiedzUsuń