Film Wojciecha
Smarzowskiego (zrealizowany na podstawie scenariusza opartego na zbiorze opowiadań pt. Nienawiść
Stanisława Srokowskiego) to świdrująca do głębi podróż do jądra ciemności.
Opowiada o naturze zła, które zalęga się w duszy człowieka, stopniowo
karmionego ideologią wrogości wobec ludzi odmiennej narodowości, mieszkających
obok siebie na tej samej ziemi od pokoleń.
Tytułowy Wołyń to
ziemia, która w czasie drugiej wojny światowej była świadkiem tragedii ludności
polskiej barbarzyńsko mordowanej przez szalejący żywioł szowinizmu
ukraińskiego. Dantejskie sceny rozgrywały się również w Małopolsce Wschodniej.
Wołyń Smarzowskiego to obraz dopracowany i przemyślany w
każdym calu. Mam pełne zaufanie do twórcy, gdyż - jak wynika z medialnych
wypowiedzi Stanisława Srokowskiego - często konsultował się zarówno z nim, jak
i z badaczami tej karty polskiej i ukraińskiej historii. Zdaję sobie też
sprawę, że Wojciech Smarzowski nie mógł zrobić podręcznika z historii, że
twórca filmowy ma prawo pewne wątki wyważyć, pominąć, zestawić w taki czy inny
sposób. Moim zdaniem reżyser pokazał genezę rzezi wołyńskiej i jej przebieg,
nie narzucając widzowi czarno-białej wizji, bo historia nigdy nie ma takiej
barwy. Zawsze są jakieś półcienie. Wychodząc z takiego założenia, reżyser zadbał
o pokazanie zróżnicowanych postaw i zachowań wśród przedstawicieli różnych
narodowości. Dał nam duże pole do namysłu, do poszerzania swojej wiedzy, ale
przede wszystkim do płaczu i lamentu. Ten film to dojmujące wołanie o prawdę i
pamięć. Dlatego został przez Wojciecha Smarzowskiego opatrzony mottem: „Kresowian
zabito dwukrotnie: raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie”.
Są to słowa Jana Zaleskiego, które zapisał w swoim pamiętniku po wojnie,
jak dowiadujemy się dziś od jego syna, księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Wydaje mi się, że w
filmie rzetelnie zostało pokazane tło historyczno-geograficzne.
Znakomicie odtworzono również życie mieszkańców Wołynia i ich obyczaje;
mieszane małżeństwa były tam częste, więc nic dziwnego, że reżyser postanowił
rozpocząć swój film właśnie od pokazania ślubu polsko-ukraińskiej pary. Widzimy
krajobraz polskich kolonii zgodny z zawartymi w różnych publikacjach opisami i
wspomnieniami ich mieszkańców: piękne zielone łąki, wokół tych łąk były
pólka uprawne, a wśród sadów i bzów - domy kolonii. Tę malowniczą całość
otaczał las, tworząc olbrzymi zielony wieniec. Słyszymy również śpiewy i
Polaków, i Ukraińców.
Oglądamy powoli, jak
powstawała ukraińska nacjonalistyczna ideologia o silnie antypolskim zabarwieniu,
a w końcu ludobójcze działania ukraińskich nacjonalistów, którzy mordowali ze
szczególnym okrucieństwem. Reżyser jednak uszanował wrażliwość widza, wiedząc,
że zbyt dosłowne pokazanie bestialstwa mogłoby stłamsić istotne refleksje u
widzów. Nie ma więc epatowania okrucieństwem, jest zachowany umiar, choć twórca
przecież mógł sięgnąć po bardziej dosadne środki, gdyż jeden z historyków
policzył aż 130 sposobów zabijania Polaków na Wołyniu...
Przez cały czas
oglądania filmu miałam w głowie i sercu znane mi z różnych publikacji
jednostkowe historie ludzkie. Przede wszystkim mam na myśli piękne i
poruszające książki Feliksa Trusiewicza - jednego z ostatnich żyjących
świadków niespotykanej i wstrząsającej rzezi Polaków na Wołyniu. Miał
dwadzieścia jeden lat, gdy policja ukraińska (tzw. szucmani) przy pomocy
Niemców spacyfikowała w listopadzie 1942 roku jego ukochaną wieś i bestialsko
wymordowała wszystkie mieszkające tam rodziny polskie. Był to pierwszy masowy
mord ludności polskiej na Wołyniu, inspirowany przez nacjonalistów ukraińskich.
Położoną wśród pięknych lasów kolonię tworzyło do czasu masakry dziesięć
rodzin... Feliks Trusiewicz jako jedyny we wsi cudem wtedy ocalał. W czasie
obławy i masakry dokonanej przez ukraińską policję z Cumania (rankiem 13 i 14
listopada) nie było go we wsi.
Oglądając męczeństwo
mieszkańców Wołynia - bohaterów filmu, myślałam o tym młodym mężczyźnie i jego
rodzinie… Myślałam też o zamordowanych we wsi Pendyki krewnych Marii Kowal,
która podzieliła się swoją bolesną rodzinną historią z Aleksandrą
Ziółkowską-Boehm. Pisarka w książce Druga bitwa o Monte Cassino i
inne opowieści udzieliła jej głosu. Maria Kowal nie mogła zapamiętać
tego, co się stało w marcu 1943 roku, gdyż była wtedy dzieckiem, które miało
się dopiero narodzić, ale o morderstwach oddziału OUN-UPA w rodzinnej wsi
słyszała od cudem ocalałych wtedy od pogromu rodziców, cioci i starszego
rodzeństwa tyle razy, że czuje, jakby była wtedy z nimi. Siedząc w kinie, też
czułam, że jestem z nimi wszystkimi…
Film zawiera wiele
mocnych i symbolicznych scen, które tworzą swoistą metaforą i klamrę, na
przykład na początku filmu widzimy, jak pannie młodej męska ręka ucina toporem
warkocz na progu domu, co było tradycją, a pod koniec zobaczymy, jak na tym
samym progu zostanie dziewczynie ucięta tym narzędziem głowa. Weselny zwyczaj
można zinterpretować jako koniec okresu spokoju i niewinności. Za chwilę ten
topór posłuży do zamanifestowania nie miłości i radości, ale nienawiści i żądzy
zabijania. W pamięć zapadają też pokazywane na przemian dwa kazania wygłaszane
przez dwóch księży, z których jeden mówi o potrzebie wygaszenia
nienawiści między narodami, a drugi namawia do rozlewania
lackiej krwi. Jak mi wyjaśnił w liście Pan Feliks Trusiewicz,
z tych dwóch
duchownych jeden był prawosławny. On potępiał zbrodnie i apelował o
opamiętanie, a ten drugi był grekokatolikiem - ten siał nienawiść i zachęcał do
mordowania. To jest istotne, bo tak było. Inicjatywa mordowania ludności
polskiej dotarła na Wołyń z Podola (z Małopolski). Tam byli
grekokatolicy. Cały Wołyń był prawosławny. Dlaczego zaczęli od Wołynia? Na
Wołyniu populacja ukraińska była pięć razy większa od polskiej, a na Podolu
były sobie równe.
W pamięci utkwiła mi
również scena rozerwania polskiego żołnierza końmi… gdyż wiedziałam z lektur,
kim był ten emisariusz. Wysłanego na rozmowy pojednawcze z banderowcami
Delegata Rządu na Wołyń nie przedstawiono w filmie z imienia i nazwiska, ale o
to nie można mieć do twórcy filmu pretensji, gdyż po prostu nie mógł tego
zrobić (rodzina poety nie zgodziła się na to). Był to Zygmunt Rumel, którego określa się dziś mianem
„Baczyńskiego Kresów”. Autorka biograficznej książki, którą przedstawiłam
na swoim blogu - Bożena Gorska,
odtwarza okoliczności śmierci Rumla, powołując się na trzy
źródła, które uważa za wiarygodne. Od naocznych świadków wiedziano, że trzej
posłańcy pokoju: Rumel, Krzysztof Markiewicz i Witold Dobrowolski, zostali
storturowani, a następnie rozerwani końmi. Od jesieni 1941 roku do wiosny 1942
Zygmunt Rumel działał jako emisariusz Batalionów Chłopskich na Wołyń.
Opracowywał trasy kurierów, a do zespołu łączniczek należała między innymi jego
żona. Na początku 1943 roku Rumel został mianowany komendantem okręgu VIII
Batalionów Chłopskich, obejmującego województwo wołyńskie. W tym czasie zaczęły
się już zorganizowane napady banderowców na ludność polską w powiatach
krzemienieckim, sarneńskim i kostopolskim. W lipcu 1943 roku Rumel został jako
pełnomocnik Delegata Rządu na Wołyń wysłany na rozmowy pojednawcze z dowództwem
UPA do Kustycz. Pojechał wtedy w polskim mundurze, ale bez zbrojnej obstawy,
gdyż jej nie chciał, choć mu proponowano. Wierzył, że jego misja pokojowa
będzie udana…
Filmu nie odebrałam
jako oskarżenia wymierzonego w naród ukraiński. Jest po prostu apelem do sumień
ludzkich. Zło wsącza się w duszę człowieka i narodu niepostrzeżenie; jeśli w
porę go się nie wypleni, łatwo staniemy się jego zakładnikami. Trzeba ze
wszystkich sił i stale starać się zwalczać w sobie lub w narodzie kiełkujące
zarodki nienawiści. Takie przesłanie wybrzmiewa, moim zdaniem, z dzieła
Smarzowskiego.
Reżyser przedstawił
także symbolicznie historię tych Ukraińców, którzy jako sąsiedzi z narażeniem
życia ratowali Polaków przed mordami dokonywanymi przez ich rodaków, a ponadto
zaakcentował, że ofiarami OUN-UPA padali obywatele nie tylko polskiego
pochodzenia, ale też żydowskiego i właśnie ukraińskiego. Wydaje mi się, że zbyt
łagodnie potraktował dwóch okupantów Kresów: Sowietów i Niemców, ale z drugiej
strony jestem świadoma, że nie wszystkie fakty da się wyczerpująco przedstawić
w dwuipółgodzinnym filmie. Inaczej powstałby bezwartościowy i łopatologiczny bryk
z historii.
Zdjęcia i kostiumy,
aktorstwo, prosta fabuła, historyczne detale - wszystko to jest na wysokim
poziomie artystycznym i doskonale harmonizuje z autorską wizją
polsko-ukraińskiej historii.
Wyszłam z kina
porażona. W krakowskim kinie widzowie długo nie wstawali z miejsc... Aż
trudno sobie wyobrazić, co mieszkańcy Wołynia i Małopolski Wschodniej wtedy
przeżywali. Doznali tyle niesprawiedliwości, cierpienia i bólu…Tragedia
wołyńska jest zbrodnią okrutną i straszną. Dopiero dziś wybrzmiewa w pełni. Mam
nadzieję, że dzięki filmowi dotrze do świadomości Polaków, a także Ukraińców, i
wzbudzi ich szersze zainteresowanie. My, Polacy, musimy głosić światu tę prawdę
i na różne sposoby zanosić ofiarom ludobójstwa, w tym kobietom i dzieciom,
światełko pamięci, gdyż wciąż nie mają swoich grobów. Film porusza najczulsze
struny z uwagi na autentyzm faktów oraz wysoki artyzm użytych środków wyrazu. Smarzowski mistrzowsko ukazał nie tylko
okrutną rzeź dokonaną przez ukraińskich nacjonalistów na swoich sąsiadach
Polakach, ale też cały kontekst wojennej rzeczywistości Wołynia, pełnej
paradoksów, niespodziewanych ocaleń, różnych form konspiracji, ucieczek i
samoobrony Polaków, a także próby ratowania ich przez „Ukraińców
sprawiedliwych”.
Świetna recenzja Beato.
OdpowiedzUsuńNie widziałam filmu i do kina się raczej na niego nie wybiorę. "Nienawiść" Srokowskiego czytałam i może sięgnę po jego inne książki traktujące o tamtych czasach. A także po innych autorów.
Niewyobrażalnym jest jak łatwo jedni obracają się przeciwko drugim.....historia świata pełna jest takich ludobójczych dramatów.
Pani Beato! Dziękuję za piękną recenzję filmu „Wołyń", który w ślad za uchwałą Sejmu RP kwalifikującą rzeź wołyńską jako ludobójstwo, w sposób obrazowy i dokumentalny potwierdza słuszność tej ustawy. Potwierdzamy też my, ocaleni i nieliczni już świadkowie tej tragicznej historii. Uchwala Sejmu i film jest wyrazem budzącej się pamięci narodowej o ofiarach, rozsianych po Wołyniu zapomnianych mogiłach, o osiedlach polskich i kościołach, których śladów szukamy w popiołach. Nie możemy zapomnieć o ziemi kresowej, która przez wieki nosiła polskie sztandary i była Polem Chwały naszych dzielnych rycerzy. Film epatuje, a przede wszystkim budzi naszą pamięć. Pani obszerna recenzja afirmuje ten film, podkreśla jego walory artystyczne i dokumentalne, skutecznie budzi zainteresowanie oraz zachęca do obejrzenia jego projekcji . Wyznam, że jest to pierwsza jaką spotkałem, recenzja o filmie „Wołyń", która dała pełny jego obraz poruszający wszystkie struny mojej duszy. Wszak byłem w centrum tego piekła i znam wszystko z autopsji.
UsuńKombatant wołyńskiej AK – Feliks Trusiewicz
Szanowny Panie Feliksie, serdecznie dziękuję za cenny i poruszający komentarz! To ważny głos w dyskusji o filmie, gdyż świadka historii, o którym on opowiada...
UsuńZgadzam się z Tobą co do wymowy filmu – też nie odbieram go jako oskarżenia narodu ukraińskiego, ale apel, aby nie zapominać, bo od zapomnienia już tylko jeden krok do okropnej powtórki z historii. Nie rozumiem też opinii, że taki film może wyrządzić obecnie więcej złego niż dobrego, bo podburza do wzajemnej nienawiści. Lepiej przyklepać, schować gdzieś głęboko, byle tylko ktoś czegoś źle nie odebrał, za coś się nie pogniewał? Trzeba o tym mówić, właśnie ze względu na szacunek do ludzi, którzy tę straszną ofiarę ponieśli. Dlatego tak mocno trafiają do mnie słowa Jana Zaleskiego, które stały się mottem obrazu Smarzowskiego.
OdpowiedzUsuńDrobna uwaga techniczna – „Nienawiść” Srokowskiego to nie powieść, a zbiór opowiadań. Smarzowskiego wykorzystał z niego pewne motywy. Zanim poszłam do kina, postanowiłam te opowiadania przeczytać, aby wiedzieć, czego się spodziewać. I muszę powiedzieć, że to, co pokazał na ekranie Smarzowski, to naprawdę łagodna wersja tych wszystkich masakr opisanych przez Srokowskiego. Ta lektura była dla mnie tak wielkim wstrząsem, że jeszcze przez kilka dni nie mogłam się o niej zapomnieć, a w nocy miałam złe sny. Po prostu nie chce się wierzyć, że człowiek względem człowieka jest w stanie dopuścić się takich potwornych rzeczy.
Napiszę też niedługo więcej u siebie, o książce i o filmie. Pozdrawiam!
Naiu, dziękuję za podzielenie się refleksją i za wskazanie błędu. Już poprawiłam i kajam się! Mój błąd wynikał z tego, że jeszcze nie czytałam żadnej z książek S. Srokowskiego, nad czym bardzo ubolewam. Zamierzam nadrobić zaległość.
UsuńPolecam ci gorąco poruszający książkowy "tryptyk wołyński" Pana Feliksa Trusiewicza, kombatanta wołyńskiej AK. Obowiązkowa lektura obok książek Pana Srokowskiego!
Będę wypatrywać Twojej opinii na temat filmu.