23 października 2014

O miłości i sławie. "Ingrid Bergman prywatnie"

Najsłynniejszą sceną filmu Casablanca z 1942 roku jest ta, kiedy  Ilsa (Ingrid Bergman) wchodzi do kawiarni i zwraca się do pianisty (w tej roli Dooley Wilson): "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Ten gra As Time Goes By. Obraz, choć odniósł umiarkowany sukces w chwili premiery, stał się z biegiem czasu kultowym przykładem wojennego melodramatu. Odtwórczyni głównej roli nie była po latach zadowolona z tego, że najbardziej kojarzy się jej aktorski dorobek z tym filmem, gdyż stworzyła znacznie wybitniejsze kreacje. Urodzona w Sztokholmie Ingrid Bergman stawiała wtedy w Hollywood pierwsze kroki. Już była znana, ale jeszcze nie uchodziła za gwiazdę. W 1949 roku zagrała we Włoszech w filmie Stromboli w reżyserii Roberta Rosselliniego, z którym wkrótce się związała. To dla niego porzuciła Hollywood. Romans słynnego włoskiego reżysera i wschodzącej gwiazdy „fabryki snów”, a prywatnie mężatki i matki, wyszedł na jaw wówczas, gdy fotograf towarzyszący ekipie filmowej utrwalił na zdjęciu trzymającą się za ręce parę. Ingrid była już w ciąży z nowym ukochanym... Ogłoszono skandal. Wtedy były inne czasy (1949 r.)  i wieści o rozwodach aktorów opinia publiczna przyjmowała zupełnie inaczej niż dzisiaj, znacznie mniej wyrozumiale. Bombardowana listami od rodziny i  przyjaciół nawołujących do obyczajnego zachowania, wysłała do męża list, informując go, że resztę życia chce spędzić z włoskim reżyserem. Za kreacje aktorskie stworzone w trzech filmach, między innymi w dramacie sensacyjnym Morderstwo w Orient Expressie i psychologicznym Gasnący płomień, została nagrodzona Oscarem. O swoim burzliwym życiu opowiedziała w autobiograficznej książce My story, która stała się bestsellerem. Zadedykowała ją dzieciom: Pii, Robertino, Isottcie i Isabelli. Zmarła 29 sierpnia 1982 r. na raka piersi w Londynie, w dniu swoich 67. urodzin. Podczas jej pogrzebu zagrano słynną piosenkę z filmu Casablanca.

Hollywood nie przestaje intrygować, fascynować i działać na wyobraźnię dziennikarzy, socjologów, historyków kina, biografów czy po prostu miłośników kina. Kreowało sławy, zrodziło kult gwiazd. Wybrańcy Dziesiątej Muzy stali się przedmiotem szczególnego uwielbienia, idolami tłumów. Nadal żywy jest kult Rudolfa Valentino, Jean Harlow, Grety Garbo czy Marleny Dietrich, nie wspominając o Marylin Monroe. Wiele filmów, aktorów i reżyserów obrosły w legendy. Funkcjonuje jeszcze dużo mitów, które stały się ponadczasowe, a fragmenty niektórych dzieł czy dialogów żyją w pamięci miłośników kina.

O sekretach innej niezapomnianej gwiazdy filmowej - Ingrid Bergman - powstało już wiele książek, ale mimo to czytelników nigdy nie brakuje. Należę do tych osób, która lubi czasem sięgnąć po tego typu literaturę czy obejrzeć film dokumentalny o ikonach kina. Niedawno zresztą można było na kanale Planete zobaczyć ciekawy dokument o ostatnich dniach życia Marleny Dietrich.

Ingrid Bergman prywatnie Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm to urocza książeczka zainspirowana historią rodzinną. Mąż autorki jest spowinowacony z Ingrid Bergman. Ojciec aktorki, Justus, był bratem babki Normana Boehma, Blendy, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Norman Boehm opowiadał żonie wielokrotnie o swoich spotkaniach ze sławną kuzynką. Do jednego z nich doszło w 1956 roku w Londynie, gdzie kręcone były zdjęcia do filmu Anastazja. Mało który mężczyzna może powiedzieć, że jednego wieczora tańczył z Ingrid Bergman i Ritą Hayworth, a to zdarzyło się w młodości mężowi autorki. :)

Raczej nie jest powszechnie znany fakt, że korzenie urodzonej w Sztokholmie aktorki były na poły niemieckie. Jej ojciec był Szwedem, ale matka pochodziła z Niemiec. Poza tym miała w Stanach Zjednoczonych krewnych, o których zawsze pamiętała i do których regularnie pisała. O tej mniej znanej gałęzi jej familii, amerykańskiej, możemy się dużo dowiedzieć z publikacji Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm. To nie jest biografia w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie znajdziemy w niej sensacyjnych czy po prostu nowych informacji ani drobiazgowej analizy życiowej i zawodowej drogi aktorki. Książka to swego rodzaju prywatna historia kina (każdy z nas taką ma, prawda?) i do pewnego stopnia kronika rodzinna. Składa się z okruchów wspomnień męża autorki, przechowywanych przez niego i jego krewnych listów, zdjęć i pamiątek otrzymanych od Ingrid Bergman. Te drobiazgi tworzą kameralny i familijny portret  gwiazdy jako kobiety obdarzonej blaskiem, ciepłem i łagodnością. Jak wspomina Norman Boehm, przyciągała naturalnością i bezpretensjonalnością. Z książki wyłania się również wizerunek Ingrid Bergman jako osoby niezwykle rodzinnej, troskliwej żony i matki, serdecznej przyjaciółki i kuzynki.


Z zacytowanych w książce AleksandryZiółkowskiej-Boehm listów aktorki adresowanych do babki oraz ojca jej męża wynika, że Ingrid Bergman cierpiała z powodu tęsknoty do córeczki z pierwszego związku małżeńskiego z lekarzem dentystą. Zostawiła ją, gdy zdecydowała się zamieszkać we Włoszech razem z Rosellinim, któremu urodziła trójkę dzieci. Czuła się rozdarta pomiędzy dziećmi z dwóch małżeństw. W zacytowanej w książeczce korespondencji do kuzyna narzeka także z nutką ironii na prasę, która błędnie informuje o jej życiu osobistym czy chorobach. Ciekawa jest opinia aktorki o swoim rodzinnym kraju. W jednym z listów  napisała między innymi, że w Szwecji nie znosi się każdego, komu się powiodło. Wszyscy uwielbiają krytykować wszystkich i rozerwą takiego kogoś na kawałki w tej krytyce. Zauważała też, że prasa szwedzka jest o wiele gorsza i okrutniejsza niż w Ameryce. Wyznała, że zanim zamieszkała z drugim mężem we Włoszech była pół-Szwedką z purytańskim sumieniem. Raz opowiedziała kuzynowi, Normanowi Boehm, bardzo zabawną anegdotę, jak Szwed wyobraża sobie idealne wakacje. W jego wspomnieniach pozostała jaka kobieta pełna uroku, zawsze czarująca, odnosząca się do innych bez cienia wyniosłości.

Listów i zdjęć z archiwum rodzinnego męża pisarki, obejmujących lata 1945-1981, nie ma na tyle dużo i nie są one aż tak bardzo wartościowe poznawczo dla miłośników kina czy aktorki, aby mogła powstać dzięki nim monografia z prawdziwego zdarzenia, odkrywająca nieznane dotąd fakty na temat legendarnej aktorki, z czego zdawała sobie Aleksandra Ziółkowska-Boehm. Nie ulega wątpliwości, że są bardzo cenne jako pamiątki rodzinne. Swoją opowieść w gruncie rzeczy o charakterze autobiograficznym napisała, gdyż wciąż, jak stwierdziła we wstępie, lubimy słuchać historii o miłości i sławie. Nietrudno zaprzeczyć. Ingrid Bergman była bez wątpienia jedną z najbardziej utalentowanych i najpiękniejszych aktorek wszech czasów. Aleksandra Ziółkowska-Boehm pragnęła, zainspirowana usłyszanymi od męża wspomnieniami, utrwalić pamięć o niej jako wiernej przyjaciółce, zawsze pamiętającej o swoim drogim kuzynie ze Stanów oraz o jego dziadkach i rodzicach. Powstała ciepła gawęda o miłości i sławie, na dodatek wydawnictwo Prószyński i S-ka nadało jej piękną szatę edytorską.

"Casablanca"

"Urzeczona"



"Kwiat kaktusa"


13 komentarzy:

  1. A tego się nie spodziewałam! Zastanawiałam się nawet skąd u tej autorki zainteresowanie wielką gwiazdą kina. Teraz już wiem.
    Nawiązując do "Casablanki" wolę scenę pożegnania na lotnisku - Ona, On i mąż. Banalne, a jednak w tym filmie wciąż na mnie robi wrażenie.
    Natomiast nawiązując do Casablanki - miasta jest tam nawet bar, do którego prowadzi się do dziś turystów, na ścianach zdjęcia z filmu, fortepian, "niby klimat " tamtych lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swoje ulubione sceny.
      Moi znajomi, kiedy zwiedzali parę lat temu Maroko, w tym Casablancę, pewnie byli we wspomnianym barze. Może czytają te słowa i napiszą coś o tym, podzielą się z nami, jeśli jeszcze zaglądają na mojego bloga :)

      Usuń
    2. Nie napisałam do końca, byłam w Casablance kilkanaście lat temu i bar odwiedziłam. Typowy pod turystów, mało klimatu, sporo "gadżetów" i miejsc, by się sfotografować. Samo miasto mało romantyczne i raczej rozczarowuje. Pamiętam nowoczesny meczet wybudowany na palach wbitych w ocean - robił wrażenie, ale akurat on nie ma związku z filmem.

      Usuń
    3. Byłaś i widziałaś! To trzeba od razu tak mówić :) Zazwyczaj tak jest, że niektóre miejsca obrosłe naszymi wyobrażeniami z powodu filmów czy książek, gdy je w końcu zobaczymy na własne oczy, trochę rozczarowują. To swoiste zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością bywa bolesne:)

      Usuń
  2. Nie wiem czy nie byłoby sporu co do najsłynniejszej sceny z Casablanki. Postawiłbym raczej na tą, w której Rick mówi: "Z wszystkich barów we wszystkich miastach na całym świecie ona musiała wejść do mojego" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłabym skłonna przyznać ci rację, zwłaszcza że niedawno oglądałam film, w którym ta scena jest w komicznej formie powielona:) Mam na myśli film "Riwiera dla dwojga".

      Usuń
    2. Ja też głosuję za tą sceną:)

      Usuń
    3. Tym bardziej się poddaję:)

      Usuń
  3. A dla mnie zawsze zostanie Marią/króliczkiem/ z "Komu bije dzwon" chociaż i Casablancę nie raz widziałam, a także widziałam ją również w innych filmach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie oglądałam adaptacji Hemigwayowskiej powieści "Komu bije dzwon", bo by mi raczej utkwił w pamięci. Zresztą klasykę filmową w TV raczej rzadko można obejrzeć, nawet jeśli ma się dostęp do kanałów wyłącznie filmowych.

      Usuń
    2. Była króciutko obcięta i śliczna.

      Usuń
  4. Byłam na wyspie Stromboli, gdzie jedną z atrakcji turystycznych jest dom, w którym mieszkali Ingrid i Roberto podczas kręcenia filmu Stromboli, ziemia bogów. Ten zupełnie zwyczajny pomalowany na czerwono z białymi wykończeniami framug i odrzwi dom wzbudza zainteresowanie turystów, z których niektórzy zapewne po raz pierwszy słyszą nazwiska aktorki i reżysera, ale za to bardzo chętnie fotografują się na tle obiektu okraszonego historią o namiętnym związku. Casablankę bardzo lubię i chyba do mnie najbardziej przemawia scena na lotnisku. Zadziwiająca zbieżność w ocenie rodaków, bo to samo moglibyśmy powiedzieć o Polakach. A może to po prostu cecha ludzkości :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za podzielenie się cenną informacją ze swojej podróży, w trakcie której zobaczyłaś dom związany z tą wspaniałą aktorką. Turyści fotografują się na tle wspomnianego obiektu (i będą fotografować, nie wiedząc dużo o jego mieszkańcach), bo lubimy opowieści o miłości i sławie:) Cóż, co zrobić, taka jest prawda:)

      Usuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.