Gorący czas karnawału Solidarności napawał optymizmem i my, pisarze w
ZLP, na miarę swoich możliwości braliśmy udział w tym odradzaniu się
Polski. Po zebraniach, naradach, posiedzeniach często jeszcze
gawędziliśmy w ścisłym gronie. Andrzej Jarecki, Jerzy S. Sito, Kazimierz
Dziewanowski, Lech Bądkowski, Zbigniew Kubikowski byli częstymi
uczestnikami tych spotkań. Patrząc na Leszka Proroka, myślałem wtedy o
tym, jakże myląca jest jego powierzchowność. Miękki inteligent,
niepozorna postura, urzędniczy typ. W dodatku tak śmiesznie się
poruszał, krótkim sprężystym kroczkiem, obijając o siebie kostki stóp. Z
tego powodu nogawki spodni u dołu opatrzone były skórzanymi łatkami.
Ale te śmieszności traciły zupełnie na znaczeniu przy bliższym poznaniu.
[...] To był czas nadziei, Solidarność liczyła 10 mln członków, był z nami
papież. Odnowiony związek literatów włączył się w proces społecznych
przemian. Zorganizowaliśmy wszechnicę edukacyjną, bank prelegentów,
powołaliśmy Komisję Współpracy z Solidarnością, zaczęły się
przygotowania do kongresu kultury. Nastał stan wojenny. Zmartwiało
wszystko. Zawiesili ZLP, a wkrótce rozwiązali. Powód, jak napisano w
decyzji: „Związek w swojej działalności od sierpnia 1980 r. faktycznie
dopuścił się wielokrotnie naruszenia przepisów prawa oraz Statutu ZLP,
podejmując działalność wymierzoną w istocie w struktury socjalistycznego
państwa, inspirowania i współorganizowania nielegalnych organizacji w
rodzaju Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych
oraz Komitetu Więzionych za Przekonania”. Nadal trzymaliśmy się razem. Spotykaliśmy
się, sporządzaliśmy listy aresztowanych i internowanych kolegów.
Próbowaliśmy interwencji u władz. Organizowaliśmy pomoc dla
potrzebujących. Podtrzymywaliśmy się na duchu. Leszek Prorok sprawnie
kierował rozmaitymi akcjami. Małym fiacikiem jeździł jak pogotowie od domu do domu. Przywoził paczki, leki dla chorych, przekazywał listy, grypsy.
Nawiązał kontakty z episkopatem, przedstawicielami środowisk uczonych,
artystów, teatrów, malarzy. Niezbędny dla Jana Józefa
Szczepańskiego, który przyjeżdżał z Krakowa i niezbyt pewnie poruszał
się w warszawskim mateczniku. Obaj dobrali się charakterem. Spokojni,
wytrwali, trzeźwo oceniający sprawy. Nigdy nie wpadali w panikę i twardo
trzymali się zasad.
I taka oto czarno-biała fotografia pozostała w albumie pamięci: Drobny,
niewysoki mężczyzna w okularach. Idzie zamaszystym, krótkim krokiem.
Śmiesznie obija jedną nogę o drugą. Umówił się z Janem Józefem
Szczepańskim na dworcu. Spogląda na zegarek. Dotarł punktualnie.
Rozgląda się czujnie. Wytrwały konspirator. Nieomylnie potrafi rozpoznać
tajniaków. Leszek Prorok, starszy kolega z ZLP, był jednym z
architektów demokratycznej odnowy związku pisarzy i nas, młodszych,
uczył trudnej sztuki przyzwoitości w cholernie nieprzyzwoitych czasach. Zmarł w 1984 r.
Całe piękne wspomnienie o Leszku Proroku na tle Solidarności można przeczytać na portalu NIEZALEŻNA.PL
Marek Nowakowski w 1981 roku spędził trzy noce i dwa dni w klasztorze oo. Dominikanów w Gdańsku. Ten czas uwiecznił w opowiadaniu pt. Trzy noce i dwa dni u dominikanów. Przypomniał je biuletyn IPN "Najnowsza historia Polaków. Oblicza PRL" w 2008 roku (nr 13). Opowiadanie to ukazuje odrodzenie religijne narodu polskiego w czasie karnawału Solidarności oraz osobistą relację zmarłego w maju pisarza z Bogiem. Można je przeczytać na stronie "Rzeczpospolitej". TUTAJ
Oto fragment:
Spędziłem w klasztorze trzy noce i dwa dni. Posiłki jadłem w refektarzu. Czasem momenty kłopotliwe. Zakonnicy odmawiali modlitwę przed posiłkiem i po jego zakończeniu. Co miałem zrobić? Nie brałem w tym udziału i siedziałem z oczyma wbitymi w talerz, kiedy tak recytowali słowa modlitwy na tę okazję przeznaczonej, śpiesząc się do swych zajęć. Pomoc charytatywna, paczki, katecheza młodzieży, zespół muzyczny, odczyty, biblioteka, działalność klubu. Dużo ludzi ciągnie teraz do kościoła. Tak więc ojcowie cały dzień w pracowitym ruchu. A wieczorem w swoich celach też pracują. Słychać stukot maszyn do pisania. Dwóch pisze doktoraty. Trzeci zajmuje się publicystyką dla pism katolickich. W zachowaniu są swobodni, nie cisną swoją zakonną świątobliwością, niektórzy palą papierosy, nawet w refektarzu są popielniczki. Chodzą w swetrach i dżinsach, żeby nagle się przeistoczyć, przywdziewając białe habity opasane czarnymi sznurami.
[...]
Rankiem znów obudziły mnie słowa modlitw i śpiew bogobojny z
głośnika. Wstałem. Wychodzę i otwieram drzwi łączące klasztor z
kościołem. Jestem na chórze. Stąd mogę obserwować z góry tych wszystkich
wiernych siedzących na ławach, klęczących na kamiennej posadzce,
wpatrzonych w ołtarz, obserwujących liturgiczne czynności księdza. Wokół
strzeliste, surowe ściany, łukowe sklepienia. Pobłyskuje złoto i
purpura posągów i obrazów.
Nie wiem. Z latami coraz częściej
wracam do tego pytania. Wiara czy niewiara? Myślę o swoim ojcu. Był
człowiekiem wierzącym. Regularnie, co niedziela, uczestniczył w mszy.
Lubił ceremonie religijne. Zwiedzał z upodobaniem stare i nowe kościoły
Warszawy. Raz nawet, gdy pod którymś z kościołów oczekiwano na biskupa i
zabrakło godnego starca do trzymania świecy, mistrz ceremonii wyłowił
spośród tłumu wiernych właśnie ojca. Ubrali go w komżę, wręczyli długą
świecę i witał biskupa. Śmiejąc się, chętnie o tym opowiadał. Jaki był
jego stosunek do wiary? Chyba ziemski. Pomagała mu żyć. Nie stawiał
sobie komplikujących pytań. Nieśmiertelność duszy, wiekuista droga...
nigdy o tym nie mówił.
A gdy w podeszłym wieku zapadł raz na
groźne zapalenie płuc i choroba nie chciała ustąpić, wtedy... jakby się
już gotował, ale milcząco. Nie jęczał, nie stękał (a zawsze przy
lżejszych chorobach lubił to pojękiwanie), oczy miał skupione i surowe.
Odwrócił się do ściany i nie chciał z nami rozmawiać. Tak, wtedy gotował
się do odejścia. Lubił życie. Często się śmiał i do końca ciekaw był
wszelkich objawów ziemskiego bytowania. Lubił ludzi. Interweniował w
sporach i kłótniach. Dobroduszny i pogodny, nawet śmieszny, potrafił
jednak rozładować wiele złego napięcia między ludźmi. Znakiem boskiej
obecności było dla mnie jego długie życie.
Dopóki żył, wszystko
wydawało się jeszcze przede mną otwarte, mimo że traktowałem go lekko i
pobłażliwie. W tym przedsionku więcej było światła. Po jego śmierci
ociemniało. Obszar mojego czasu skurczył się znacznie. I większa pustka
niż dotychczas.
**********************************************************************88
Wkrótce recenzja książki, której okładką zilustrowałam niniejszy wpis w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych.
Solidarnościowe dni pamiętam równie dobrze, choć w innym środowisku wtedy byłam. Ale wspomnienia klasztorne przeczytałabym z ciekawością. Czekam na recenzję:)
OdpowiedzUsuńDziś byłam na mszy św. u dominikanów krakowskich:) "Wokół strzeliste, surowe ściany, łukowe sklepienia"...
UsuńMoże i sięgnę po książkę... Ale najpierw zaczekam na recenzję :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Cię przekonam do jej lektury:)
Usuń