31 sierpnia 2014

Dwa wspomnienia Marka Nowakowskiego o karnawale Solidarności




Gorący czas karnawału Solidarności napawał optymizmem i my, pisarze w ZLP, na miarę swoich możliwości braliśmy udział w tym odradzaniu się Polski. Po zebraniach, naradach, posiedzeniach często jeszcze gawędziliśmy w ścisłym gronie. Andrzej Jarecki, Jerzy S. Sito, Kazimierz Dziewanowski, Lech Bądkowski, Zbigniew Kubikowski byli częstymi uczestnikami tych spotkań. Patrząc na Leszka Proroka, myślałem wtedy o tym, jakże myląca jest jego powierzchowność. Miękki inteligent, niepozorna postura, urzędniczy typ. W dodatku tak śmiesznie się poruszał, krótkim sprężystym kroczkiem, obijając o siebie kostki stóp. Z tego powodu nogawki spodni u dołu opatrzone były skórzanymi łatkami. Ale te śmieszności traciły zupełnie na znaczeniu przy bliższym poznaniu.

 

[...] To był czas nadziei, Solidarność liczyła 10 mln członków, był z nami papież. Odnowiony związek literatów włączył się w proces społecznych przemian. Zorganizowaliśmy wszechnicę edukacyjną, bank prelegentów, powołaliśmy Komisję Współpracy z Solidarnością, zaczęły się przygotowania do kongresu kultury. Nastał stan wojenny. Zmartwiało wszystko. Zawiesili ZLP, a wkrótce rozwiązali. Powód, jak napisano w decyzji: „Związek w swojej działalności od sierpnia 1980 r. faktycznie dopuścił się wielokrotnie naruszenia przepisów prawa oraz Statutu ZLP, podejmując działalność wymierzoną w istocie w struktury socjalistycznego państwa, inspirowania i współorganizowania nielegalnych organizacji w rodzaju Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych oraz Komitetu Więzionych za Przekonania”. Nadal trzymaliśmy się razem. Spotykaliśmy się, sporządzaliśmy listy aresztowanych i internowanych kolegów. Próbowaliśmy interwencji u władz. Organizowaliśmy pomoc dla potrzebujących. Podtrzymywaliśmy się na duchu. Leszek Prorok sprawnie kierował rozmaitymi akcjami. Małym fiacikiem jeździł jak pogotowie od domu do domu. Przywoził paczki, leki dla chorych, przekazywał listy, grypsy. Nawiązał kontakty z episkopatem, przedstawicielami środowisk uczonych, artystów, teatrów, malarzy. Niezbędny dla Jana Józefa Szczepańskiego, który przyjeżdżał z Krakowa i niezbyt pewnie poruszał się w warszawskim mateczniku. Obaj dobrali się charakterem. Spokojni, wytrwali, trzeźwo oceniający sprawy. Nigdy nie wpadali w panikę i twardo trzymali się zasad.

 I taka oto czarno-biała fotografia pozostała w albumie pamięci: Drobny, niewysoki mężczyzna w okularach. Idzie zamaszystym, krótkim krokiem. Śmiesznie obija jedną nogę o drugą. Umówił się z Janem Józefem Szczepańskim na dworcu. Spogląda na zegarek. Dotarł punktualnie. Rozgląda się czujnie. Wytrwały konspirator. Nieomylnie potrafi rozpoznać tajniaków. Leszek Prorok, starszy kolega z ZLP, był jednym z architektów demokratycznej odnowy związku pisarzy i nas, młodszych, uczył trudnej sztuki przyzwoitości w cholernie nieprzyzwoitych czasach. Zmarł w 1984 r.


Całe piękne wspomnienie o Leszku Proroku na tle Solidarności można przeczytać na portalu NIEZALEŻNA.PL


Marek Nowakowski w 1981 roku spędził trzy noce i dwa dni w klasztorze oo. Dominikanów w Gdańsku. Ten czas uwiecznił w opowiadaniu pt. Trzy noce i dwa dni u dominikanów. Przypomniał je biuletyn IPN "Najnowsza historia Polaków. Oblicza PRL" w 2008 roku (nr 13). Opowiadanie to ukazuje odrodzenie religijne narodu polskiego w czasie karnawału Solidarności oraz osobistą relację zmarłego w maju pisarza z Bogiem. Można je przeczytać na stronie "Rzeczpospolitej". TUTAJ


Oto fragment:

Spędziłem w klasztorze trzy noce i dwa dni. Posiłki jadłem w refektarzu. Czasem momenty kłopotliwe. Zakonnicy odmawiali modlitwę przed posiłkiem i po jego zakończeniu. Co miałem zrobić? Nie brałem w tym udziału i siedziałem z oczyma wbitymi w talerz, kiedy tak recytowali słowa modlitwy na tę okazję przeznaczonej, śpiesząc się do swych zajęć. Pomoc charytatywna, paczki, katecheza młodzieży, zespół muzyczny, odczyty, biblioteka, działalność klubu. Dużo ludzi ciągnie teraz do kościoła. Tak więc ojcowie cały dzień w pracowitym ruchu. A wieczorem w swoich celach też pracują. Słychać stukot maszyn do pisania. Dwóch pisze doktoraty. Trzeci zajmuje się publicystyką dla pism katolickich. W zachowaniu są swobodni, nie cisną swoją zakonną świątobliwością, niektórzy palą papierosy, nawet w refektarzu są popielniczki. Chodzą w swetrach i dżinsach, żeby nagle się przeistoczyć, przywdziewając białe habity opasane czarnymi sznurami.

[...]

Rankiem znów obudziły mnie słowa modlitw i śpiew bogobojny z głośnika. Wstałem. Wychodzę i otwieram drzwi łączące klasztor z kościołem. Jestem na chórze. Stąd mogę obserwować z góry tych wszystkich wiernych siedzących na ławach, klęczących na kamiennej posadzce, wpatrzonych w ołtarz, obserwujących liturgiczne czynności księdza. Wokół strzeliste, surowe ściany, łukowe sklepienia. Pobłyskuje złoto i purpura posągów i obrazów.

Nie wiem. Z latami coraz częściej wracam do tego pytania. Wiara czy niewiara? Myślę o swoim ojcu. Był człowiekiem wierzącym. Regularnie, co niedziela, uczestniczył w mszy. Lubił ceremonie religijne. Zwiedzał z upodobaniem stare i nowe kościoły Warszawy. Raz nawet, gdy pod którymś z kościołów oczekiwano na biskupa i zabrakło godnego starca do trzymania świecy, mistrz ceremonii wyłowił spośród tłumu wiernych właśnie ojca. Ubrali go w komżę, wręczyli długą świecę i witał biskupa. Śmiejąc się, chętnie o tym opowiadał. Jaki był jego stosunek do wiary? Chyba ziemski. Pomagała mu żyć. Nie stawiał sobie komplikujących pytań. Nieśmiertelność duszy, wiekuista droga... nigdy o tym nie mówił.

A gdy w podeszłym wieku zapadł raz na groźne zapalenie płuc i choroba nie chciała ustąpić, wtedy... jakby się już gotował, ale milcząco. Nie jęczał, nie stękał (a zawsze przy lżejszych chorobach lubił to pojękiwanie), oczy miał skupione i surowe. Odwrócił się do ściany i nie chciał z nami rozmawiać. Tak, wtedy gotował się do odejścia. Lubił życie. Często się śmiał i do końca ciekaw był wszelkich objawów ziemskiego bytowania. Lubił ludzi. Interweniował w sporach i kłótniach. Dobroduszny i pogodny, nawet śmieszny, potrafił jednak rozładować wiele złego napięcia między ludźmi. Znakiem boskiej obecności było dla mnie jego długie życie.

Dopóki żył, wszystko wydawało się jeszcze przede mną otwarte, mimo że traktowałem go lekko i pobłażliwie. W tym przedsionku więcej było światła. Po jego śmierci ociemniało. Obszar mojego czasu skurczył się znacznie. I większa pustka niż dotychczas.

**********************************************************************88

Wkrótce recenzja książki, której okładką zilustrowałam niniejszy wpis w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych.

4 komentarze:

  1. Solidarnościowe dni pamiętam równie dobrze, choć w innym środowisku wtedy byłam. Ale wspomnienia klasztorne przeczytałabym z ciekawością. Czekam na recenzję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś byłam na mszy św. u dominikanów krakowskich:) "Wokół strzeliste, surowe ściany, łukowe sklepienia"...

      Usuń
  2. Może i sięgnę po książkę... Ale najpierw zaczekam na recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Cię przekonam do jej lektury:)

      Usuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.