Odwijam klatki filmu swego życia, niczym beckettowski stary Krapp taśmy nagrane w latach atrakcyjnej młodości.
Wbrew zacytowanym słowom zapiski Zofii Kucówny tworzą nie tylko przywoływane z pamięci epizody swego długiego (bo osiemdziesięcioletniego) i niewątpliwie barwnego życia, czyli powroty do przeszłości, lecz także okruchy codzienności i teraźniejszości. Szara godzina
ma bowiem charakter bardziej pamiętnikarski niż diaruszowy. Opisywane
zdarzenia są uporządkowane chronologicznie, ale nie są opatrzone datami.
Autorce nie zależy na skrupulatnym odnotowywaniu każdej chwili i
każdego dnia, tylko na zatrzymaniu się w biegu nieuchronnie przecież
mijającego życia, na przystanięciu, na refleksji, nabraniu oddechu,
odkryciu prawdy o samej sobie i własnej egzystencji.
Ten książkowy memuar aktorki urzekł
mnie od pierwszej strony. Przez cały lipcowy tydzień brałam go ze sobą
niczym rzecz codziennego użytku, a więc coś bardzo przydatnego, do
tramwaju, który wiózł mnie do miejsca pracy, i dzięki temu moje
powszednie życie, w rytmie turkoczącej maszyny i czytanych słów,
nabierało intensywności. Bo Zofia Kucówna pięknie się zachwyca tym wszystkim, co składa się na nieświąteczny, zwyczajny dzień.
Uwrażliwia i uczula na drobnostki, słońce lub deszcz, spotykanych
ludzi, sprawy małej lub wielkiej wagi. Słowem – na łapanie ulotnej
chwili, chwytanie dnia. A ponieważ styl, w jakim prowadzi swoje memorabilia, jest żywy, prosty, nienapuszony, po prostu pełen elegancji, książkę czyta się jednym tchem.
Zofia Kucówna należy do tego pokolenia
aktorów, którzy potrafili uwodzić Polaków wielką literaturą piękną. Dla
artystów tej generacji, choćby Andrzeja Łapickiego (którego postać
przewija się zresztą we wspomnieniach aktorki), klasyka to była
świętość. A dziś, jak ubolewał w jednym z wywiadów zmarły niedawno
aktor, albo się ją pomija, albo usilnie przerabia na współczesność. Dużo
młodsi od nich aktorzy (czyli mojego pokolenia) nie mają już takiego
poczucia misji, jest w nich więcej zadufania w sobie i efekciarstwa niż
profesjonalizmu i przywiązania do imponderabiliów. Stają się na własne
życzenie bardziej celebrytami niż artystami. O dzisiejszym podejściu do
aktorstwa pisze też sporo Zofia Kucówna. Na kartach swojej książki jest
na przemian albo belfrem, przypominającym młodym aktorom o tym, co
najważniejsze w tym zawodzie, albo czułym, przyklaskującym ich talentowi
i energii widzem. Aktorka dzieli się też swoim niepokojem związanym ze
współczesnymi obyczajami życia społecznego i kulturowego. Przeraża ją,
co nie powinno dziwić, wszędobylskie chamstwo, ekshibicjonizm i
wulgaryzm, a o polityce rzadko napomyka i deklaruje, że nie identyfikuje
się z żadną partią polityczną. Z niektórymi poglądami wyrażanymi przez
artystkę chciałabym polemizować, bo się z nimi nie zgadzam, ale
najczęściej z pokorą i wdzięcznością przyjmowałam jej opinie, bo
otwierały mi szeroko oczy na pewne sprawy zaprzątające każdego człowieka
niezależnie od wyznawanego światopoglądu.
W swoim pamiętniku aktorka nie narzuca się czytelnikowi. Powściągliwie
dzieli się z nim swoimi przeżyciami i wspomnieniami. Niemal szeptem.
Tak jak w rozmowie w kawiarnianym ogródku, gdy Proustowska magdalenka
zanurzona w herbacie mimowolnie skłania do zwierzeń. A
czytelnik czuje się zaszczycony tym nagłym odsłonięciem interlokutora.
Nie ma się wrażenia, iż – mówiąc kolokwialnie – wchodzi buciorami w
cudze życie, a takich publikacji nie znoszę. Książka pozbawiona jest
plotkarstwa, a o ludziach mniej lub bardziej znanych opowiada aktorka,
też przecież osoba publiczna, w życzliwym, taktownym tonie. Prawdziwym
bohaterem książki nie jest jednak artystka, choć przecież publikacja ma
charakter autotematyczny, ale przede wszystkim CZAS. To on
determinuje ludzkie życie i Zofia Kucówna często przyłapuje się na
uświadomieniu sobie tej prawdy. Pisze o jego jasnych i ciemnych barwach:
o podróżach, pracy, pasjach, ludziach, miłości, rozstaniu, o
samotności, chorobie, przemijaniu, starości, śmierci. O pogodach i niepogodach duszy swej – jakby to wyśpiewała Maryla Rodowicz. Ze
stron książki przebija mądrość, którą kształtują, jak wiemy, nie księgi
biblioteczne, lecz życie w całej swojej pełni i okazałości.
Aktorka bywa czasem niezwykle szczera i
jest to szczerość niekłamana. Trudno jej nie wierzyć, gdy w końcowych
zapiskach, kiedy już trochę poznaliśmy jej życie, myśli i światopogląd,
pisze na przykład:
Patrzę w lustro i nie przerażają
mnie bruzdy i zmarszczki. Przeciwnie. Nadają twarzy rangę, znamię
czegoś, co jest zużyciem i zmęczeniem, ale stało się to z bezwzględnego
nakazu czasu i zwyczajnej kolei rządzącej ludzką egzystencją. Nie
wstydzę się, nie narzekam, nie mam do niczego pretensji. Życie toczy się
i rzeźbi nie tylko moją twarz, ale duszę, i świadomość wyznaczonego mi
miejsca w tym nadzwyczajnie dziwnym świecie.
Albo gdy wyznaje:
Nadal chcę wiedzieć, jaka jestem.
Ale to nie ma żadnego przełożenia na całość problemu życia, starzenia
się, śmierci. To tylko zaspokaja egocentryczną ciekawość samej siebie,
biorącej udział w najpiękniejszej rzeczy, jakiej doświadczam. W
misterium świata i życia. W misterium zmieszanym z lękiem i zachwytem.
Zofia Kucówna jawi się nam jako osoba
pogodna, niezmiernie rzadko utyskuje na otaczającą ją rzeczywistość.
Przyjmuje życie takim, jakie jest, a przesłaniem jej memoriału mogłyby
być słowa: każdy żyje tak jak umie.
Miałabym tylko jedno zastrzeżenie. Kiedy
się podejmuje polemikę z wywodami jakiejś osoby, warto sprawdzić
poprawność zapisu imienia i nazwiska. Otóż krytyk literacki, który na
łamach „Rzeczpospolitej” wyraził swój negatywny pogląd na temat
nadwiślańskiej mody publikowania przez aktorów memuarów i ich poziomu,
nazywa się Tomasz Z. Zapert, a nie Zapart, jak to trzy razy z błędem
zapisała w swej polemice aktorka, a redakcja tego nie wychwyciła. Pragnę
jednak dodać, że w tym „sporze” jestem po stronie Zofii Kucówny, która
apeluje do kolegów artystów, aby pisali i tworzyli w ten sposób swoistą
historię teatru polskiego, gdyż to czas jest najlepszym krytykiem. Najsprawiedliwszym.
Warto jego dzieje utrwalać także tą drogą, na jaką wkroczyła również
Zofia Kucówna, publikując swoje pamiętniki, a trzeba zaznaczyć, że Szare godziny
to już trzecia jej książka. Dzięki niej sporo się dowiedziałam choćby o
tym, w jak trudnych warunkach postawał warszawski Teatr Powszechny i że
był to pierwszy teatr po wojnie, a nie, jak mylą się historycy teatru i
teatrolodzy, Teatr Polski. Innym walorem książki aktorki są wspaniale
przedstawione sylwetki zasłużonych i zapomnianych aktorów, ale nie
tylko. Zofia Kucówna nie poprzestaje jednak na portretowaniu ludzi ze
swojego środowiska zawodowego. Udało się jej bowiem skutecznie
zainteresować mnie postacią Kazimiery Iłłakowiczówny, która w zbiorowej
pamięci pozostała wyłącznie „osobistą sekretarką” Józefa Piłsudskiego, a
przecież była to niezwykła kobieta: świetnie wykształcona, poetka,
tłumaczka-poliglotka, silna i niezależna...
Zapiski zgromadzone w Szarej godzinie zaczynają się prawdopodobnie w 2001 roku, a kończą na 2007 lub 2008 oraz adnotacją …ciąg dalszy trwa. Razem z aktorką pytam zatem: Mijający czasie, jakie jeszcze niespodzianki przyniesiesz?
Recenzja opublikowana na wortalu
Koniecznie muszę zdobyć i przeczytać. Panią Zofię niezwykle cenię, a wspomnienia i pamiętniki uwielbiam, szczególnie, gdy ktoś miał ma :) takie długie i fascynujące życie.
OdpowiedzUsuńRzadko się zdarza, aby tego rodzaju książka mnie zachwyciła, a tak było w przypadku memuariów Zofii Kucówny. Aktorka ma lekkie pióro i wie, o czym chce opowiedzieć. Najpiękniej potrafi opisywać codzienność, a do tego trzeba mieć naprawdę nie lada umiejętność. Byłam ta książką pozytywnie zaskoczona.
UsuńTeż jestem przeciwnikiem publikowania przez celebrytów medialnych wspomnień, ale gdyby tak pisali jak pani Kucówna, to proszę bardzo. Czyli nie zawód, ale posługiwanie się piórem - to raz - i mieć o czym pisać - to dwa. Wtedy niech piszą.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Tak samo z dystansem podchodzę do wszelkich tego rodzaju publikacji, a jest ich w księgarniach tyle, że w głowie się kręci. Jednak książką Zofii Kucówny nie powinnaś się rozczarować, jeśli już kiedyś trafi do twoich rąk. W końcu "książki są jak towarzystwo, które sobie człowiek dobiera".;)
UsuńZachwycił mnie poniższy fragment. Bardzo prawdziwy i właściwie może dotyczyć każdego z nas. Może się zapożyczę u ciebie ;-) na zimę...
OdpowiedzUsuń"Nadal chcę wiedzieć, jaka jestem. Ale to nie ma żadnego przełożenia na całość problemu życia, starzenia się, śmierci. To tylko zaspokaja egocentryczną ciekawość samej siebie, biorącej udział w najpiękniejszej rzeczy, jakiej doświadczam. W misterium świata i życia. W misterium zmieszanym z lękiem i zachwytem".
Na zimę? Na jesień Ci już pożyczę tę książkę!:)
Usuń