13 sierpnia 2012

Książka o winnicach na Podolu i polskim losie




Czy możemy jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?

Doskonałą odpowiedzią na to postawione niedawno przez prof. Andrzeja Nowaka pytanie jest książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już. Mieszkająca dziś w USA autorka kojarzona jest z Melchiorem Wańkowiczem, o którego spuściznę dba pieczołowicie, odkąd pisarz zapisał jej swoje archiwum. Na pokaźny i doceniany dorobek Ziółkowskiej-Boehm składają się jednak książki nie tylko o życiu i twórczości Wańkowicza, którego sekretarką była przed dwa lata, lecz także publikacje oparte na polskiej historii najnowszej. Za książkę Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża otrzymała w 2007 roku nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, rok później Otwarta rana Ameryki była nominowana do nagrody Angelus, a Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon − do Nagrody Literackiej im. W. Reymonta (2010).

Lepszy dzień nie przyszedł już to jedna z tych książek, która może i powinna jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku. Tego rodzaju publikacje zapadają w duszę i serce, zmieniają nasze postrzeganie najnowszej historii, gdyż uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć drugą wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otworzenia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. A my? Czy chcemy ich słuchać? My, którzy nie doświadczyliśmy głodu, nędzy i wojny? Nie obruszamy się czasem często, gdy ZNÓW obchodzimy choćby rocznicę Powstania Warszawskiego? ZNÓW ta martyrologia… Tak nam każą myśleć niektóre medialne autorytety, których wywody bywają wielce pokręcone. A przecież pamięć o polskich bohaterach oraz ofiarach nazizmu i komunizmu to nie tylko nasz polski, lecz przede wszystkim ludzki obowiązek.


We wspomnieniach kresowiaków zebranych w tomie wyraźna jest cezura dzieląca piękny czas przed wrześniem 1939 roku od koszmaru wojny i powojnia. To było brutalne przełamanie epoki, życia i mentalności. Wojna przeorała ich świat i umysły. Czyż możemy się temu dziwić? Okrucieństwo okupantów, wywózki do Kazachstanu i Syberii, nieustanne tułaczki, życie w barakach lub lepiankach… O tym długo nie mówili, choć różne koszmarne obrazy do nich wracały i wracają, tak jak bohaterce tytułowego, otwierającego tom reportażu. Joanna Synowiec przed wybuchem wojny mieszkała koło Kobrynia na Białorusi. Miała 10 lat, gdy Sowieci zajęli wschodnie tereny Polski. W lutym 1940 roku wywieźli ją wraz z rodzicami, babcią i dwoma młodszymi braćmi do obozów w archangielskiej obłasti. Synowiec opowiada o niewyobrażalnych cierpieniach swojej rodziny: życiu w kołchozie, głodzie, zimnie, śmierci rodziców i młodszego braciszka, o wyjeździe z Rosji Sowieckiej, podróży do Pahlevi (Iranu), gdzie po raz ostatni widziała brata, a potem do Teheranu, o pobycie w Meksyku i USA, o chorobie drugiego brata, któremu udało się przeżyć gehennę: Z Józiem była też tragedia. […] Dwa lata nic nie mówił. Był już odtąd wciąż w szpitalach. Teraz jest w domu stałej opieki. Opiekunka powtarza mi, że Józio w nocy mówi po polsku i płacze.

Dla Polaków mieszkających przed 1939 rokiem na Kresach Południowo-Wschodnich Polska to Kobryń (Polesie), Stanisławów, Lwów, Zaleszczyki, Kraśnica… Miejscami ich osiedleń po układzie Sikorski-Majski były Indie, Persja, Liban, Palestyna, Egipt, Meksyk, Rodezja Północna, a po wojnie Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Afryka Południowa… Dziś potomkowie rodzin tułaczych przyjeżdżają do Warszawy, Krakowa, Wieliczki, Zakopanego, ale także na Ukrainę. W 1996 roku w Dźwiniaczu zobaczyli zniszczone, ale wciąż uderzająco piękne zabudowania, ze starego dworu nie pozostało nic. Pojechali dalej, ujrzeli grobowiec rodziny Wartanowiczów. Tablicę z nazwiskiem odrąbano, obok były nowe groby przybrane sztucznymi kwiatami. Był zmurszały, zniszczony, ale stał.

Historie utrwalone w książce Lepszy dzień nie przyszedł już opowiadają o zagładzie nie tylko jednostek i rodzin, lecz także cywilizacji, jaką stworzyli Polacy przed wojną na pograniczu wschodnim. Jedna z opowieści dotyczy losów rodziny Wartanowiczów, która na Podolu prowadziła wspaniałe… winnice! Ich olbrzymi majątek, Dźwiniacz, odwiedzał Melchior Wańkowicz, o czym wspomina w swojej książce Drogą do Urzędowa. Jak podkreśla Ziółkowska-Boehm, winnice na Podolu były częścią kresowej legendy. Dzięki jej książce w pewnym sensie odżywa ona, a warto się z nią zapoznać, mimo że te przeszłe lata to dla nas, młodego pokolenia, już wyłącznie historia. Lektura tomu wzbudza także przemożne pragnienie, aby pojechać i zobaczyć zabrane nam i zniszczone wskutek zawieruchy wojennej ziemie, choć wiadomo, że pozostały tylko ruiny niektórych dworów i majątków, bo czas i historia zmiotły wszystko, nawet groby.

Książkę o kresowiakach straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm zamyka niesamowita historia o Romanie Rodziewiczu, hubalczyku. Jego długie i bogate w wydarzenia życie także jest symbolem polskiego losu, losu tułacza rzucanego z miejsce na miejsce, który w dzieciństwie znał Polskę jedynie z opowiadań, gdyż pierwsze dziesięć lat życia spędził w… Mandżurii, choć urodził się w Ławskim Brodzie – rodzinnym majątku na Kresach. Polacy zamieszkujący w latach 1903-1923 Mandżurię wywodzili się przeważnie z zesłańców. Po zajęciu jej przez Japończyków polskie dzieci były przewożone do wolnej już wtedy Polski, wśród nich był Roman. Przed wybuchem drugiej wojny światowej uczył się w Wilnie, a następnie pracował w rodzinnym majątku (fascynujące są opisy tej folwarcznej pracy w "polskiej Szwajcarii", jak powiat wołżyński nazwał Wańkowicz). Po wrześniu 1939 roku koło Grodna natknął się na majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, u którego boku walczył aż do końca, przez osiem miesięcy. Po śmierci dowódcy został żołnierzem Armii Krajowej. W sierpniu 1943 roku został aresztowany, a po brutalnym śledztwie  osadzony w hitlerowskich obozach koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie. Po wojnie w ambasadzie polskiej w Watykanie spotkał siostrę legendarnego już wówczas „Hubala”. Dzięki temu spotkaniu Roman Rodziewicz poznał później Melchiora Wańkowicza, któremu opowiedział o walkach w oddziale majora Dobrzańskiego. Z tej historii powstała we Włoszech słynna książka Hubalczycy. Nie mniej poruszające są utrwalone przez Ziółkowską-Boehm powojenne, emigracyjne losy Romana Rodziewicza. Ten fragment reportażu opowiada o jego życiu w Anglii: ciężkiej pracy w brytyjskiej w hucie i kopalni węgla, nieudanym małżeństwie z Angielką, częstych przyjazdach do Polski po przejściu na emeryturę i spotkaniu po latach z byłą narzeczoną, a także o tym, jak angielska rodzina przypadkowo dowiedziała się o jego bohaterskiej przeszłości z brytyjskiej telewizji i o dumie, jaką wtedy poczuła. W styczniu 2012 roku partyzant majora „Hubala” obchodził dziewięćdziesiąte dziewiąte urodziny.

Spisane w książce wspomnienia Polaków zamieszkujących przed wojną Kresy Wschodnie tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Czytelnik staje się nie tylko słuchaczem, ale nawet niemal naocznym świadkiem opowiadanych wydarzeń z życia tułaczych rodzin polskich, co ułatwiają zamieszczone w tomie zachowane fotografie, a także kserokopie listów, pocztówek i dokumentów. Wywoływane przez bohaterów reportaży z zakamarków pamięci bolesne obrazy przeżytej martyrologii nie pozostawiają obojętnym i będą w nas tkwić jeszcze długo po odłożeniu tej wybitnie arcypolskiej książki.








Recenzja opublikowana na wortalu


5 komentarzy:

  1. Takim ludziom, którzy mówią "Znowu...", to w życiu prywatnym nawet czasu nie poświęcam. Nie chodzi o to, że ja tylko tym żyję, bo żyję pewnie jak inni, ale brak tożsamości narodowej jest dla mnie nie do wybaczenia. I takie arcypolskie - jak to pięknie nazwałaś - książki trzeba promować, mówić o nich, ba! - krzyczeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My dwie krzyczymy o takich książkach tak, że ludzie mają naszych blogów dość;) Ach, jakże chciałabym pojechać na opisane w książce Podole...;) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Polska, a wydaje się jakby inny kontynent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo te ziemie, o których opowiadają bohaterowie tomu Ziółkowskiej-Boehm, to już niestety w pewnym sensie inny kontynent, nie nasz, bo mowa o terenach zabranych nam, Polakom... Książka jest zatem pełna nostalgii. Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Ladnie napisalas. Mam" Lepszy dzien nie przyszedl juz". Narazie czeka, choc zdazylam juz ja przekartkowac. I starsznie mi zal tej trojki dzieci z pierwszego opowiadania, a zwlaszcza tego malutkiego, moze dlatego, ze znam takiego tylko troche mlodszego. Po takich losach czlowiek patrzy inaczej na to co wazne, co powinno byc wazne, i na to co niewazne. I zal, ze ci ludzie z czasow wojny juz odchodza, wiekszosc odeszla.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.