4 sierpnia 2014

Przedwojenna powieść harcerska

Karolina Stachoń-Weit pseudonim „Narcyza” (1895–1987) – polska łączniczka i skarbniczka dębickich Szarych Szeregów w pierwszych latach drugiej wojny światowej.



Zastanawiam się, czy takie harcerki jak Karolina Stachoń-Weit czytały przed wojną powieści harcerskie.  Dziś jedną z nich chciałabym Wam dziś zaprezentować. 

 
Reprint wydania z 1928 roku.
Seria  „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939.
.

Zacznę od nakreślenia sylwetki autora. 




Jan Michalski (1876–1950) był filologiem, nauczycielem (w latach 1910–1946), wizytatorem oraz instruktorem w szkolnictwie warszawskim.

I teraz, uwaga, najważniejsza informacja, bo dla miłośników książek.
Otóż był on także bibliofilem. Jego księgozbiór liczył sobie bagatela 27  000 tomów, według innych źródeł - nawet 40 tysięcy! Ofiarował go społeczeństwu. Napisał też wspomnienia pod wielce wymownym tytułem: 55 lat wśród książek (1950). Może ktoś z Was ją czytał lub nawet ma w swojej biblioteczce domowej? Znalazłam wpis o tej publikacji pewnej blogerki (TUTAJ).

Tyle wiadomo o autorze powieści harcerskiej, która ukazała się w 1928 roku. 

Od wielkiej Wojny minęło przeszło dwadzieścia lat. Już, już zdawało się, że oto Anioł Pokoju roztoczył nad lądami i wodami świata swoje białe opiekuńcze skrzydła, gdy tymczasem... świat stał się areną kolejnej wojny. Znów trzeba bić się o wolną Polskę. Wróg zacięcie atakuje wojsko Rzeczpospolitej. Po jednym z ataków batalion został przetrzebiony. W okopach i sztabie pułku X dzielnie służą dziewczęta jako kancelistki, sanitarjuszki i kurjerki wojskowe. Ich obecność dobrze wpływa na morale zmęczonych i rannych żołnierzy. Gdy nadchodzi Boże Narodzenie, Stefa, Marychna i inne harcerki organizują Wigilię. W trakcie wieczoru dwie z nich wyszły ku niezadowoleniu dowódcy z sali do okopów, by podzielić się opłatkiem ze znajdującymi się tam żołnierzami. Nieprzyjaciel jednak nie próżnuje. Jedna z harcerek zostaje porwana, ale w tym samym czasie druga zarządzi brawurowy kontratak, dzięki któremu batalion wroga ulegnie rozbiciu. Od tego momentu akcja powieści nabiera rozpędu. Będziemy śledzić losy polskiego pułku i perypetie uprowadzonej harcerki z niesłabnącym zainteresowaniem, a czasami nawet wasze serca zabiją żywszym tempem, tak jak wtedy, gdy czytaliście Trylogię Sienkiewicza i śledziliście, jak Skrzetuski przedzierał się ze Zbaraża. 

Lektura powieści Kurjerki wywoływała u mnie uśmiech za sprawą głównych bohaterek oraz ukrytej między wierszami ironii, zachwyt przedwojenną polszczyzną, ale i poruszenie... Bo  wykreowane przez autora postaci kurjerek (wolę przedwojenną pisownię tego wyrazu) można śmiało traktować jako prototypy dziewcząt, które walczyły w Powstaniu Warszawskim. Może ta powieść była czytana w kręgu harcerek, które później, w czasie drugiej wojny światowej,  dokonywały dokładnie takich samych czynów, jak kurjerki wymyślone przez Michalskiego? Ratowały rannych i trwały przy nich, wiedząc, że zginą, przenosiły pod ostrzałem rozkazy i meldunki, budowały barykady, niosły żołnierzom ratunek i pociechę, transportowały broń, przeprowadzały kanałami, otaczały opieką ludność cywilną i zdobywały żywność. Wszystkie harcerki łączy miłość do ojczyzny - dla niej są gotowe do najwyższych poświęceń. Powieść nie jest pozbawiona patosu i dydaktyzmu, ale te jej cechy nie są irytujące, gdyż zdajemy sobie sprawę, że uwydatnione przez autora wartości, idee i wychowawcze metody harcerskie trafiły na podatny grunt w polskim społeczeństwie przed drugą wojną światową i urzeczywistniały się potem wśród młodych Polaków, kiedy przyszło im walczyć z niemieckim i sowieckim okupantem. 


Reprint powieści zamyka obrazowe i humorystyczne wspomnienie autora o dziecięcych psotach i przemianie, która zaszła w urwisach pod wpływem lektury pewnej książki... Tak, to kolejny przykład zbawiennego wpływu książek na człowieka.


Było nas sześciu chłopców, urwisów z pod ciemnej gwiazdy, wyrzutków o ile nie społeczeństwa, to już przynajmniej kilku szkół. Uczyliśmy się, rzecz prosta, ohydnie w całem słowa tego znaczeniu. Ulubionym naszym sportem było: w lecie obieranie sąsiednich ogrodów z jabłek i wogóle owoców, w zimie zaś „podjeżdżanie“ bliźnich na sankach w ten sposób, by zwalać ich z nóg, oczywiście zawsze niechcący. Staliśmy się plagą miasta, a nawet przedmieść. Nasze temperamenty doskonale znała nawet leniwa policja rosyjska, na nasz widok „izwoszczyki“ zaciskali w grubych dłoniach biczyska, wcale niedwuznaczne rzucając w naszym kierunku spojrzenia.

Doczytajcie sami...













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.