Źródło: strona wydawnictwa Iskry |
[…] prawdziwe damy za nic w świecie nie wsiadały
do omnibusu; nie było to zresztą w ogóle comme il faut, podobnie jak afiszowanie się dorożką na
„gumach”, bo w tych królowały raczej panie podejrzanej konduity. Prawdziwe
damy, mające ambicje zaliczać się do towarzystwa, jeździły karetami, jak
Izabela Łęcka, nawet jeśli jej tego powozu musiała użyczyć majętna ciotka,
hrabina Karolowa. Także Wokulski unikał omnibusów, a gdy zapragnął bratać się z
socjetą - kupił karetę razem z lokajem, by zadawać szyku, choć kosztowało go to
tyle, co roczne utrzymanie baletniczki. Sam autor Lalki choć miał blisko do „stacji omnibusowej” na
Placu Trzech Krzyży, wolał do redakcji „Kuriera Warszawskiego” na placu
Teatralnym chodzić pieszo, podziwiając miasto i dla zdrowia, jak mawiał, niż
korzystać z tego środka komunikacji.
(Stanisław Milewski, Życie uliczne niegdysiejszej Warszawy, Iskry, Warszawa 2013)
(Stanisław Milewski, Życie uliczne niegdysiejszej Warszawy, Iskry, Warszawa 2013)
Truizmem jest
stwierdzenie, że o urodzie miasta decydują nie tylko historia, architektura czy
zabytki, lecz także estetyka ulic, komunikacja i mieszkańcy. Elementy te są
nierozerwalnie ze sobą splecione i jeśli któryś z nich ulega osłabieniu,
zniszczeniu lub zaniedbaniu, wtedy całe miasto podupada i traci. Zdaje sobie z
tego sprawę włodarz każdego większego obszaru administracyjnego. O tym, jak
kształtował się ruch uliczny w stolicy, jak się zmieniał charakter jej głównych
arterii, jak wyglądało życie miejskie i jak pod względem prawnym starano się
związane z nim kwestie regulować, począwszy od czasów stanisławowskich, a
niekiedy też staropolskich, opowiada porywająco napisana i skomponowana książka
Stanisława Milewskiego. Wprawdzie ma ona charakter dokumentacyjny, a nawet
naukowy, ale dominuje urokliwy styl gawędy, dzięki czemu czytelnik ma okazję
odbycia niezwykłej podróży do dawnej Warszawy, poznania obyczajów jej
mieszkańców, ich ulubionych miejsc zakupów, rozrywek i odpoczynku, a także
zmieniających się przepisów i regulaminów dotyczących przemieszczania się po
mieście czy handlowania.
Autor podaje wiele
zadziwiających i pasjonujących informacji, dzięki którym w nowym świetle możemy
zobaczyć dzisiejsze rozwiązania urzędników miejskich i albo się roześmiać z
powodu ich zwykłej głupoty, albo zachwycić się ich dalekowzrocznością i
rozsądkiem. Wyobraźmy sobie, że właściciele welocypedów musieli zdawać egzaminy
ze znajomości zasad ruchu drogowego. Cyklista musiał wykazać się przed
odpowiednią komisją umiejętnością szybkiego wsiadania na welocyped i
zeskakiwania z niego, robienia zwrotów, wolnej jazdy oraz poruszania się po
wąskich uliczkach. Mało kto wie, że zakaz palenia papierosów na ulicy,
zwłaszcza w pojazdach, pochodzi z początków XIX wieku, a wziął się z tego, że
papierosy właśnie bywały częstą przyczyną pożarów wielu drewnianych domów,
którymi usiana była wówczas Warszawa. Ofiarą zakazu padł młody Maurycy
Mochnacki, którego surowo ukarano za to, że wyskoczył w pośpiechu z mieszkania z fajeczką w zębach, a potem szarpał
się z policjantem. Musiał odpracować czterdzieści dni w ogrodzie
belwederskim.
W końcu XIX stulecia
Warszawa była jeszcze słabo zmotoryzowana w porównaniu z Paryżem, ale powoli
zaczęły się pojawiać automobile, które zwano wtedy „samojezdami”. Pierwszym
właścicielem owej nowości wprost z Paryża był przedsiębiorca Karol Temler, ale
prawdziwym jej promotorem okazał się Stanisław Grodzki. Po tym, jak pokonał
autem dystans do stolicy Francji, mieszkańcy Warszawy dosłownie oszaleli na
punkcie samochodów. Apogeum rozwoju motoryzacji w Warszawie przypadło na lata
1936-1938. Na początku XX wieku ulice Warszawy stawały się coraz bardziej
zatłoczone wozami, dorożkami, tramwajami konnymi, samochodami i rowerami, nie
zapominając o pieszych, wskutek czego dochodziło do karamboli i pierwszych
poważnych wypadków drogowych. Zaczęto więc opracowywać przepisy dotyczące
bezpieczeństwa komunikacyjnego. Aby usprawnić ruch uliczny, nakładano kary na
wszystkich jego uczestników, a nawet urządzano obławy…. w nocy. Okazuje się, że
mandaty są prawie tak samo stare, jak samochody. Sygnalizację świetlną zaczęto
za granicą stosować dość wcześnie, w Polsce zaś pierwsze wzmianki o „semaforach
świetlnych” pojawiły się w 1926 roku. Jednak „piesza publiczność” nie radziła
sobie z kolorami, stąd tego rodzaju sygnalizacja wywoływała najczęściej
zamieszanie i dążono do udoskonalenia systemu. Co ciekawe, operowanie trzema
kolorami to wynalazek amerykański.
Dużo miejsca poświęcił
autor także innym pojazdom, kolejno: karetom, dorożkom konnym i samochodowym,
omnibusom (zwanym „żurnalierami”, a nieco później „kanarkami”), tramwajom
konnym, elektrycznym oraz oczywiście autobusom. Opowieści na temat wehikułów
tchną życiem i autentyzmem do tego stopnia, że podczas lektury niemal słyszymy
ich dźwięki, klaksony i oglądamy ruch uliczny niegdysiejszej Warszawy. Książka
Milewskiego wywołuje wręcz tęsknotę za ówczesną atmosferą czy żal, że dorożki
są dziś wyłącznie atrakcją turystyczną i że nie obowiązują przepisy, zgodnie z
którymi do tramwaju nie wolno było
wejść osobom źle ubranym, brudnym, żebrakom, nie wolno wnosić pakunków ani psów
i kotów. Tego wszystkiego pilnował konduktor odpowiedzialny przed kontrolerem.
Konduktor miał też obowiązek pomagać osobom starszym i kalekim. Ponadto z
łatwością wyobrazimy sobie choćby Izabelę Łęcką i Stanisława Wokulskiego w
scenerii opisywanej przez Stanisława Milewskiego, który zresztą wielokrotnie
przywołuje bohaterów Lalki w
kontekście karet i powozów. Z nasyconej ciekawostkami książki dowiemy się też,
kim byli „dzieliworkowie” i „sałaciarze”, jakie upodobania komunikacyjne miała
warszawska bohema w międzywojniu, jak nazywano do lat dwudziestych ubiegłego
wieku taksówki, kim byli i jak wyglądali „cebularze”, „gazeciarze”, „bednarze”,
„szczotkarze” oraz inni handlarze uliczni. Autor przytacza też pełne uroku
uliczne ballady, powiedzonka i anegdoty. Nie brakuje swoistych kronik
złodziejstw, oszustw, wypadków rozmaitych i morderstw, jak również malowniczych
charakterystyk rzezimieszków, określanych też mianem „wyreźników”, którzy w Warszawie, przynajmniej już od XVII wieku,
obcinali ostrym narzędziem mieszki z „omamem”, jak w złodziejskim slangu
nazywane były pieniądze, osobom nieuważnym bądź zagapionym.
Książka Życie uliczne niegdysiejszej Warszawy
to prawdziwy rarytas nie tylko dla varsavianistów, ale dla wszystkich
czytelników, łasych na tropienie ciekawostek. Na stronicach niezwykłej
publikacji pojawiają się Bolesław Prus, Maria Konopnicka, Stefan Żeromski,
Henryk Sienkiewicz czy Julian Tuwim. Ludzie pióra jawią się nam jako
społecznicy zatroskani o sprawy lokalne, mieszkańcy aktywnie zaangażowani w
życie miasta, śledzący jego rozwój i podsuwający urzędnikom na łamach prasy
propozycje ulepszenia ulicznej komunikacji lub po prostu narzekający na różne
absurdy, których przecież nie brakuje w żadnym mieście nawet dziś, kiedy,
wydawałoby się, że ogromny postęp technologiczny może wszystko ułatwić. W 1888
roku autor Lalki zastanawiał się na
przykład, czy na umoralnienie społeczeństwa większy wpływ wywiera rozwój
oświaty czy rygory policyjne i stwierdził, że raczej to drugie. Sienkiewicza
zaś nurtował między innymi problem korzystania z sanek na ulicy. Będąca
rezultatem niewątpliwie benedyktyńskiej pracy (przewracania stronic starych
dokumentów w archiwach i zszywek stuletnich gazet, tropienia śladów historii,
studiowania wielu źródeł, a także spacerów po ulicach stolicy i rozmów z
varsavianistami) książka Stanisława Milewskiego to wspaniała i urzekająca
opowieść o genius loci
nie tylko dawnej, ale też dzisiejszej Warszawy. Bo przecież z pewnością coś
ocalało z niegdysiejszego ducha miasta.
Recenzja opublikowana w portalu
Z serii mam tylko "Codzienność niegdysiejszej Warszawy". Zakosztowałam:)
OdpowiedzUsuńZ tej serii też mam tylko jedną. Pięknie wydaną! Cacko edytorskie. Właśnie ukazały się "Warszawskie kawiarnie literackie" Makowieckiego. Tyle wspaniałości wydawniczych tej jesieni...
UsuńOch, opisałaś tak, że ma się ochotę od razu biec po tę książkę:)
OdpowiedzUsuńTaki cel zawsze sobie stawiam, gdy piszę recenzje:)
UsuńBardzo ciekawie napisane,chociaż to nie mój typ literatury, to potrafisz skutecznie zainteresować :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń:) Pozdrawiam
UsuńBardzo cenię u autorów tego typu książek porządne przygotowanie do pracy. Wertowanie starych numerów gazet, dotarcie do archiwów. St. Milewski tak własnie pracuje i chwała mu za to, bo tworzy książki ciekawe, prawdziwe i pełne nowych ciekawostek. Mam jego "Intymne życie niegdysiejszej Warszawy" i widać tam moc pracy.
OdpowiedzUsuńDobrze, że są tacy autorzy, którzy odkurzają stare roczniki gazet i przeróżne dokumenty, by odtworzyć za ich pomocą dawne klimaty czy zapomniane postaci lub wydarzenia, i mam na myśli nie tylko Milewskiego ;)
UsuńCiekawa koncepcja z tymi autobusami. Fajnie by było gdyby konduktorzy pomagali osobom starszym i chorym, ale gdybym nie mogła przewozić autobusem swojego kota, to nie wiem jak bym sobie poradziła z wycieczkami do weterynarza chociażby :) Nigdy nie przepadałam za książkami skupionymi na opisie jakiegoś miasta, ale ilość ciekawostek w tej o Warszawie może mnie do takiej literatury przekona.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Miło mi powitać nowego gościa w moim antykwariacie! Chętnie sięgam po książki opowiadające dawne dzieje różnych polskich miast czy regionów, w tym o dawnym życiu ulicznym. Książka Milewskiego wyróżnia się jednak mocno pod wieloma względami: świetnie prowadzona narracja, mnóstwo ciekawostek i anegdot, piękne wydanie wzbogacone o rysunki z satyrycznym zacięciem itd. Szczerze polecam! :)
Usuń