Dojrzewanie u Habsburgów Artura Gabora to rzecz zaskakująca pod
każdym względem. To prawdziwa perła z lamusa. Przede wszystkim: mamy do
czynienia z barwnie odtworzoną panoramą małej ojczyzny, Żywca i jego
dziejów, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Malowidło to jest niezwykle wciągające, bujne, zmysłowe. Na tym tle
śledzimy równie obrazowo opisane perypetie i doświadczenia, zarówno
szkolne, jak i pozaszkolne, młodego chłopaka, Leszka Rotaka – ucznia
technikum drzewnego, które usytuowane jest od ponad dziesięciu lat w
olśniewającej urodą, zabytkowej posiadłości cieszyńsko-żywieckiej linii
cesarskich Habsburgów, przepędzonych ze swych dóbr przez władze
komunistyczne (w dniu pisania tej recenzji pojawiła się w mediach
informacja o śmierci ponad osiemdziesięcioletniej księżnej Marii
Krystyny Habsburg, która do Polski powróciła na stałe we wrześniu 2001
roku i zamieszkała w żywieckim pałacu Habsburgów, w niewielkim
mieszkaniu, w miejscu, w którym przed drugą wojną światową funkcjonowała
kręgielnia).
Głównego bohatera poznajemy w chwili
ogłoszenia wyników matury. To pełne napięcia wyczekiwanie przed komisją
egzaminacyjną na swoje oceny wywołuje w nim wspomnienia niedawno
przeżytych w szkole i poza nią sytuacji – raz zabawnych, innym razem tragicznych. Do minionych zdarzeń wracamy wraz bohaterem dzięki
zastosowanym przez autora rzutom retrospekcji i pierwszoosobowej
narracji. Leszek Rotak jest łobuziakiem, pełnym fantazji i skorym do
żartów, ale lubianym przez brać klasową. W żywieckim technikum (zwanym
zwyczajowo szkołą „u leśników”, choć nie ma ona nic wspólnego z
leśnictwem) zawiera przyjaźnie oraz doznaje wielu typowych dla uczniów
upokorzeń i olśnień, na których każdy młody człowiek buduje swą zdolność do zmierzenia się wkrótce z dorosłym, samodzielnym życiem.
Przeżywa wówczas także inicjację alkoholową, flirtuje z dziewczynami i
potajemnie pali papierosy. Nałóg ćmienia tytoniu próbuje mu wybić z
głowy jeden z nauczycieli, stosując wielce oryginalną metodę. Któregoś
dnia wraz z kolegami nasz bohater udaje się na kartoflaną misję, wskutek której znajdzie się niespodziewanie w oku cyklonu wydarzeń październikowych:
W tym nagłym uświadomieniu sobie, w
jakich w istocie uwarunkowaniach żyć nam przychodzi, doznaliśmy
wstrząsu, a po nim otrzeźwienia, niczym po głębokim, długo trwającym
zamroczeniu ducha… Raptem z beztroskich chłopców, oddanych wyłącznie
nauce szkolnej, do tego w granicach niezbędnej konieczności, poddawanych
groteskowemu rygorowi internatowego drylu, poza nim wyszukujący sobie
na różne sposoby rozrywki i odrobinę choćby uciechy, zostaliśmy pasowani
z giermków na rycerzy przez zdarzenia, jakie nagle ogarnęły kraj…
Na drobiazgową, gęstą tkaninę
codzienności szkolnej składają się znakomicie ukazane postaci belfrów
(te portrety nauczycieli są naprawdę kapitalne!) i przyjaciół głównego
bohatera oraz fascynujące opisy uczniowskich figli, wygłupów i pomysłów z kategorii tych najbardziej kopniętych, ale i niebywale podniecających do najdrobniejszego nerwu. Przeżycia młodych ludzi przenikają się i nakładają na siebie, tworząc kalejdoskop rzeczy i spraw wciągających nieodwracalnie w nowe doznania.
W tle przewija się siermiężna rzeczywistość PRL. Leszek Rotak wraz
kumplami staje się bowiem świadkiem wielu wydarzeń, które odnaleźć
możemy dziś tylko na kartach podręczników: krwawych wypadków
poznańskich, do jakich doszło w czerwcu 1956 roku, późniejszego wiecu
Gomułki... Docierają też do naszych bohaterów echa tragicznego
węgierskiego powstania.
Odkopana przez archeologa pamięci, bo
tak można nazwać narratora i zarazem autora powieści, rzeczywistość PRL
została ukazana z godną podziwu pieczołowitością. Pasjonujące są
wplecione w utwór charakterystyki peerelowskich absurdów i różnych
postaw wobec podobno najdoskonalszego i najszczęśliwszego z ustrojów w dziejach ludzkości.
Ponadto Gabor z prawdziwie gawędziarską swadą opowiada rozmaite
dykteryjki na temat szkolnej obyczajowości, dzięki którym czytelnik
mimowolnie i z sentymentem zacznie przypominać sobie własne
doświadczenia edukacyjne.
Dojrzewanie u Habsburgów jest
pełną ciepła, nostalgii i humoru opowieścią o dorastaniu w sielskim,
beztroskim (ale tylko do pewnego czasu) i zabytkowym Żywcu, o szukaniu
swojego miejsca w życiu, a także o czasach minionych. Fabuła jest
wartka, dobrze skonstruowana, trzyma w napięciu, nieustannie intryguje.
Ponadto powieść napisana została przepiękną, nieskazitelną polszczyzną.
Artur Gabor uwodzi stylem już od pierwszych stronic utworu. Rozkoszą
jest obcowanie z tą jej krystaliczną, dziś już wypartą przez nowomowę
odmianą. Autor posługuje się językiem polskim z lekkością maestra,
słowem wręcz harcuje. Ileż to zachwycających słów, fraz i zwrotów można
by było tu wymienić. Ale nie chciałabym zabierać potencjalnym
czytelnikom przyjemności odkrywania bogactwa polszczyzny.
Brawurowe porównania, sarkastyczne
puenty, mnóstwo przedniego humoru i trafnej ironii – wszystko to znaleźć
można w powieści Artura Gabora! Nieznanego, ale wielce obiecującego
pisarza, który ma już za sobą debiut (w latach siedemdziesiątych Iskry
opublikowały jego powieść Spalony, która
została zaadaptowana na widowisko wyemitowane w Teatrze Telewizji).
Okładkowy blurb informuje również, że autor zamierza napisać powieściowy
tryptyk, poświęcony swojej krainie dzieciństwa i młodości –
Żywiecczyźnie. Oby tylko nie kazał czytelnikom długo czekać…
Łyżka dziegciu. Muszę niestety
wspomnieć, że przyjemność lektury psuje sporo błędów (nie tylko
literówek) pozostawionych przez korektę. Ich ogromna ilość wprawdzie nie
umniejsza wartości powieści, której artyzm broni się sam, ale momentami
wzbudza irytację u czytającego. Brak wnikliwej redakcji i korekty to
błąd fatalny - szczególnie w przypadku tak wartościowej książki.
Recenzja opublikowana na
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.