W swoich czytelniczych peregrynacjach rzadko sięgam po poezję. Jeśli już zdecyduję się, wskutek jakiegoś dziwnego i nagłego kaprysu lub może potrzeby po prostu, to chcę, żeby dany tomik mnie poruszył i zachwycił. Tak właśnie było z lekturą wierszy Wojciecha Wencla. Frazy poruszające, dotykające tego, co zalega na dnie duszy. Podziemne motyle Wojciecha Wencla to poezja o kondycji człowieka w epoce galerii handlowych i computerlandu (to tytuł jednego z wierszy) oraz jego zmaganiach z samym sobą.
W tomie tym smutek przeplata się z nadzieją, liryzm z dramatem samotności i zagubienia. Na parkingu przed hipermarketem, z którego nie sposób wyjechać, widzimy człowieka do końca próżnego, do końca samotnego i do końca śmiertelnego.
We wszystkich wierszach przewijają się dwa motywy: nieuchronności śmierci i próby zachowania wiary pomimo wszystko. W dobie konsumpcjonizmu i zaniku trwałych więzi międzyludzkich poeta przypomina, że wisimy na włosku, że
wystarczy jeden podmuch jedno mrugnięcie powiek
byśmy spadli jak dwie krople na ubitą ziemię
Bohater liryczny jest świadomy, że w życiu jest więcej płaczu niż śmiechu (czytamy: bo jest rok płaczu i miesiąc śmiechu), więcej bólu i ciężaru niż radości. Ta wiedza go przygniata:
marność mądrości złudzenie pełni pogoń za wiatrem.
Znajduje się on w stanie odrętwienia i przygnębienia. Coraz bardziej zagubionemu i zmęczonemu człowiekowi pozostaje tylko modlitwa. Woła do Boga:
wyjmij oścień z mojej duszy
To doświadczenie pokory jest przełomowe. Stopniowo zmienia się postawa życiowa i moralna bohatera. Nie ufa już sobie, ale szuka oparcia w Bogu, co najdobitniej wyrażają dwa wiersze: Totus Tuus i Oda do śliwowicy. Ten ostatni jest jednym z najpiękniejszych w tym tomiku − perłą w koronie. Przy pierwszym odbiorze poemat ten może zaskoczyć, a nawet zaszokować, jednak po trzykrotnej lekturze Czytelnik dostrzeże głębię, tak że nie pozostanie obojętny. Na opisy złożonego procesu powstawania trunku nałożone są biblijne frazy opowiadające o drodze krzyżowej i zmartwychwstaniu Chrystusa:
i zstępuje śliwowica do piekieł wraca do wnętrza
ziemi między pot nawóz i prochy z których powstała
aby po trzech miesiącach wstąpić do naszych ciał
w Jasenice przy stole nakrytym białymi płatkami
a ta która zstąpiła jest tą która wstępuje
[…] w każdym śnie
wspinam się drogą krzyżową za rannym Chrystusem
na Śliwową Górę gdzie w startym na miazgę ciele
przestaje kołatać pestka serca i na oczach wiernych
zamienia się ono w zacier wieczności
Utwór jest lirycznym wyznaniem wiary. Oto jesteśmy świadkami narodzin nowego człowieka − silnego wiarą i rozpływającego się w konwulsjach życia. Wymowa tego poematu jest ściśle związana z wierszem zamykającym tomik pt. Podziemne motyle. Dochodzi w nim do głosu nadzieja. Zacytujmy go w całości:
Podobne do greckich bóstw
szybują głęboko w ciemności
nad zbiornikami termalnych wód
pośród zwęglonych drzew
ich skrzydła wciąż kolorowe
targane magnetycznym wiatrem
wybrzuszają się jak wrzucone
do ognia fotografie
wyklęte przez owadzi świat
nienotowane w atlasach przyrody
czekają aż skończy się czas
i pęknie kokon ziemi
Myślę, że warto także zapoznać się z historią powstania tytułowego wiersza. Opowiedział ją poeta następująco:
Ten tytuł wymyślił dla mnie Bohuslav Reynek – zmarły w 1971 roku poeta i grafik, który niemal całe życie spędził w rodzinnym majątku we wsi Petrkov na Wyżynie Czesko-Morawskiej. Gdy w 1948 roku majątek stał się częścią Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, Reynek został w niej zatrudniony jako zwykły robotnik. Objęty przez komunistów zakazem druku, gotował ziemniaki dla świń, a w wolnych chwilach modlił się i tworzył. W mikrokosmosie wiejskiego pejzażu dostrzegał biblijne znaki, które po odczytaniu pozwalają oswoić codzienne umieranie i dają chrześcijańską nadzieję. Szczególnie uważnie przyglądał się ścieżkom kotów, ptaków i owadów. […] Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością Reynka, ogromne wrażenie zrobił na mnie tytuł jednego z jego tomików: „Podzimní motýli”. Od razu wyobraziłem sobie kolorowe skrzydła rozpostarte w absolutnej ciemności, niewidoczne dla świata, ale nie dla Boga. W kontrastowym zestawieniu czerni i barw, zamknięcia i wolności, ciężaru i lekkości było coś niezwykłego, może nawet mistycznego. Metafora Reynka mogła odnosić się do oczekujących zbawienia dusz zmarłych, ale i do nas wszystkich, umierających każdego dnia od samotności, ubóstwa, choroby albo od ludzkich języków. W jaki sposób, stając w obliczu upokorzeń, ocalić pokój serca i poczucie wolności? Czy w mroku codzienności da się rozwinąć skrzydła? Przez kilka lat chodziłem z tym obrazem w głowie, zazdroszcząc czeskiemu poecie wyobraźni. Aż przypadkiem natknąłem się w słowniku na wyraz „podzim”, czyli… „jesień”. Okazało się, że tytuł tomu Reynka naprawdę brzmi „Jesienne motyle”, a moja wizja podziemnych istot była konsekwencją nieznajomości języka. Oczywiście nie mogłem pozwolić, by nagle osierocona metafora pozostała jedynie w mojej głowie. Tak powstał tom „Podziemne motyle” i jego wiersz tytułowy (źródło: http://www.teologiapolityczna.pl/wojciech-wencel-podziemne-motyle.-niewidoczne-dla-swiata-ale-nie-dla-boga).
Brzmi trochę przygnębiająco - że więcej bólu niż radości itd. - ale na pewno sięgnę, podoba mi się stylistyka tych wierszy.
OdpowiedzUsuńMoże ta myśl jest akurat przygnębiająca, ale to nie znaczy, że cały tomik też taki jest w swej wymowie! Wręcz przeciwnie.:) Jest w tych wierszach naprawdę dużo jasnych barw. Wyraźna jest skłonność poety do dostrzegania przede wszystkim dodatnich stron życia. Polecam gorąco! Ileż w tych wierszach słów i fraz, które można ssać jak cukierek, jakby powiedział Hrabal...:)
OdpowiedzUsuń