22 marca 2015

Wołyńska "epopeja wielkiej miłości"




Moja opowieść, aczkolwiek w szczegółach sfabularyzowana, jest w wielu fragmentach swoistym reportażem z przebiegu życia i toczących się wydarzeń, poczynając od okresu międzywojennego do końca drugiej wojny światowej. Jest również fotografią mojego losu w tym okresie, gdyż żyłem równolegle z moimi bohaterami, znałem ich, byłem bezpośrednim świadkiem i uczestnikiem wielu opisanych wydarzeń. Tak więc w prawdziwe tło historyczne opowieści wpisałem również prawdziwe postacie bohaterów, a ich los […] w szczegółach tylko sfabularyzowałem.

(Feliks Trusiewicz, Słowo wstępne w: Hawryłko, 2009)


 

Kolejna po Duszohubce (o której pisałam TUTAJ) opowieść o wojennym losie mieszkańców Wołynia uderza w najczulsze struny, wywołując wiele refleksji i emocji, nie tylko dzięki dokumentalno-reportażowej warstwie, o której wspomina Feliks Trusiewicz we Słowie wstępnym, lecz także żywemu, prostemu i gładkiemu stylowi, doskonałym szkicom psychologicznym bohaterów oraz umiejętnemu artystycznemu „ubieraniu” zapamiętanych w dzieciństwie i młodości szczegółów w fabularną osnowę.

Sceną tragicznych wydarzeń uczynił autor tym razem Zofiówkę (w książce pisaną jako Zofijówka) -  małe miasteczko żydowskie położone w północnej części Wołynia, blisko granicy z Polesiem, w powiecie łuckim. Jak wspomina autor,

obserwując Zofijówkę od strony zachodniej, w oddali widziało się długi rząd domów malowanych na niebiesko, krytych gontem lub blachą. Patrząc dalej w tym kierunku, widziało się zieloną ścianę lasu, a na jego tle strzelisty dach drewnianego kościoła.

Otaczały to miasteczko lasy należące do księcia Radziwiłła, a także kolonie: Józefin, w którym mieszkali Niemcy, oraz Przebraże zamieszkane przez Polaków. W usytuowanej na obrzeżu kniei radziwiłłowskiej zagrodzie gajowego, jakby na łonie bujnej natury, wychowywał się główny bohater - sierota, na którego mówiono „znajda”, a nazywano Hawryłką.


O ile Duszohubka roztacza przed czytelnikiem na pierwszych kartach niemal sielankowy obraz harmonijnego i pracowitego życia sąsiadów różnych narodowości, o tyle Hawryłko wprowadza nas w piekło wojny niemal od razu. To początek końca świata Kresów. Makabrycznego końca. To kolejne cenne świadectwo eksterminacji wołyńskich Żydów i Polaków. Autor opisuje masakrę Żydów zgromadzonych w getcie w Zofijówce, dokonaną z inicjatywy niemieckiej, ale rękami ukraińskich „szucmanów” (głównie z okolicznego Trościańca, gdzie znajdowała się szkoła ukraińskiej policji), a następnie horror masowej zagłady ludności polskiej będącej wynikiem szalonego programu ukraińskich nacjonalistów, którzy głosili fizyczną eliminację z terenów Ukrainy wszystkich „czużyńciów”, czyli mieszkańców, którzy nie są Ukraińcami. Najlepiej jest w tym miejscu oddać głos świadkowi rzezi wołyńskiej - będącej obok holokaustu symbolem ludzkiego zwyrodnialstwa. Jak wspomina Feliks Trusiewicz,

[…] ten szalony program miał być realizowany drogą eksterminacji przede wszystkim Polaków i Żydów. Takie wieści docierały do Polaków, ale nie dawano im wiary. Trudno było wyobrazić sobie, aby bratni słowiański naród, obok którego żyli Polacy od wieków, był zdolny do ludobójstwa. […] niespodziewany masowy akt ludobójstwa skierowany na całkiem bezbronną ludność polską był straszny i jego skala nie miała precedensu w historii tej ziemi. Cały Wołyń znalazł się w ogniu okrutnego terroru, wszędzie płynęła niewinna krew polskich dzieci, matek i ojców.



Będący osią sfabularyzowanej opowieści wątek miłosny to prawdziwe love story. To piękna historia miłości aryjskiego chłopca i żydowskiej dziewczyny: Hawryłki i Rebeki (ocalałej z masowej rzezi Żydów w Zofijówce), a więc młodych ludzi pochodzących z silnie odgrodzonych od siebie światów pod względem kulturowym, społecznym i religijnym. Autor w Posłowiu zaznacza, że Hawryłko nie jest postacią fikcyjną, ale że znał go osobiście. Jak dodaje, faktem jest również, że w czasie holokaustu uratował młodą Żydówkę, która później została jego żoną. Uważający siebie w zasadzie za Polako-Ukraińca Hawryłko z ogromnym poświęceniem pomagał znajdującej się w getcie żydowskiej rodzinie swojej ukochanej, zanosząc im w nocy z narażeniem życia żywność. Gdy do ojca Rebeki dotarła wieść, że mogą ją wywieźć do domu publicznego działającego w Łucku (z tego rozrywkowego lokalu korzystali Niemcy i oficerowie policji ukraińskiej), postanowił poprosić Hawryłkę o ukrycie jej przed ukraińskimi „szucmanami”. Zakochany w żydowskiej dziewczynie od czasów przedwojennych, ale ukrywający swoje uczucia Hawryłko nie waha się i postanawia ją ratować. Zaoferował przy tym Jośkowi, ojcu Rebeki, że moje przechować całą jego rodzinę, ale Żyd się nie zgodził, stwierdzając, iż jedną osobę będzie chłopcu łatwiej ukryć. Przez cały czas okrutnego terroru, masowej eksterminacji Żydów, oraz potem, kiedy płonęły osiedla polskie, a ich mieszkańców mordowano, Hawryłko ofiarnie i odpowiedzialnie, ale nie bez strachu ukrywał dziewczynę w gajówce, którą zarządzał niewtajemniczony w to Ukrainiec.

Osadzona na tle dramatycznych wydarzeń „epopeja wielkiej miłości”, jak sam Feliks Trusiewicz to określa, jest symboliczną przeciwwagą nienawiści. Miłość pokonuje zło zawsze i wszędzie, nawet jeśli wydaje się, iż zło obezwładnia i nie ma przed nim ratunku - zdaje się nam mówić autor. Przyświecają mu dwa cele - uniwersalna przestroga przed tym, do czego zdolny jest człowiek działający pod wpływem nienawiści, oraz danie świadectwa prawdzie i uczenie ofiar aktów ludobójstwa. Stara się przy tym pokrzepić i wskazać na te wartości, które ocalają i są drogowskazem nawet w obliczu okrutnych i przerażających sytuacji.

Innym walorem książki jest przejmujący obraz bohaterskiej obrony Polaków w Przebrażu. Ten wątek także jest opowiedziany z perspektywy naocznego świadka, gdyż Feliks Trusiewicz był członkiem załogi działającej w tej miejscowości placówki samoobrony. Próbując ukazać jej znaczenie, autor nazywa Przebraże „enklawą wolności narodowej” i „dryfującą łodzią rozbitków, walczących o utrzymanie się na powierzchni wzburzonego oceanu”. Nie bez powodu przebrażanie określali swoje małe państewko mianem „Polska Rzeczpospolita Przebrażańska”.

Autor w końcowych partiach książki wyraża pogląd, że

[…] nacjonalistyczny ruch ukraiński akceptowany przez część społeczeństwa ukraińskiego żyjącego w Polsce, zwłaszcza w zestawieniu z całym narodem ukraińskim, był ruchem marginalnym, który nie odegrałby żadnej roli, gdyby nie miał poparcia ze strony hitlerowskich Niemiec. Właśnie w warunkach, jakie stworzyły Niemcy, odegrał niestety rolę tak tragiczną dla ludności polskiej, a haniebną dla narodu ukraińskiego.

Ocalały z rzezi wołyńskiej Feliks Trusiewicz, mieszkający dziś we Wrocławiu, odnosząc się do współczesności, zauważa z niepokojem, że w niepodległej Ukrainie, tam, gdzie drzemią opuszczone mogiły naszych braci, ofiar barbarzyńskiego terroru UPA, można spotkać pomniki wzniesione ku czci zbrodniarzy spod tego znaku.


Feliks Trusiewicz pozostaje wierny tematyce kresowej. Duszohubka i Hawryłko to swoiste memento i artystyczny apel o to, aby nie zapominać o ofiarach eksterminacji. Obydwie książki ukazują bezmiar okrucieństwa, cierpienia oraz dramat ludobójstwa, ale i zarazem potęgę miłości, odwagi, wysokiej kultury duchowej i wierności najwyższym wartościom. To kawał polskiej historii rozgrywającej się na Kresach. Przesłanie spisanych opowieści sprowadza się do wniosku o zagubionej pamięci albo niepamięci zarówno Polaków, jak i Ukraińców. Polacy pamiętają za mało, nasi sąsiedzi i – tak naprawdę przecież – słowiańscy bracia od wieków, swoją pamięć oparli na fundamencie kłamstwa. Są niestety obszary, w których nienawiść wciąż triumfuje, bo stawiane są pomniki zbrodniarzom.

Cenną pod względem dokumentalnym, historycznym i artystycznym książkę zamykają Posłowie autora opatrzone archiwalnymi zdjęciami otrzymanymi od „ziomków z Wołynia” oraz swoisty epilog opowiadający o niezwykłym spotkaniu we Wrocławiu syna maszynisty parowozu w Cumaniu, o którym jest mowa w Hawryłce. Rezultatem tego spotkania są Wspomnienia z lat chłopięcych spędzonych w Cumaniu, napisane przez Kazimierza Pastuszka na prośbę autora, który dołączył je do książki wraz z fotografiami. Warto także nadmienić, że na okładce Hawryłki zamieszczono fotografie krajobrazów północnego Wołynia pochodzące ze zbiorów p. Kaliny Sroczyńskiej, wykonane w okresie międzywojennym przez jej ojca, badacza wołyńskich torfowisk, inżyniera Stefana Mataszewskiego.

  
 Dziękuję Panu Feliksowi Trusiewiczowi za dar lektury.

Przeczytałam w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach.

10 komentarzy:

  1. Ach, "Szczurku" jak Ty pięknie piszesz o książkach........jak tylko trafię ja tanio dokupię sobie do "Duszohubki". Czekam na opinie kolejnej książki Pana Trusiewicza.
    Dzisiaj na Ukrainie uznaje się tych, którzy mordowali swych sąsiadów za bohaterów. Z bólem serca pewno tacy jak Trusiewicz a jest ich więcej, bo i Srokowski, którego czytałam patrzą na to co tam się dzieje....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia pisze niezwykłe scenariusze...
      Za kilka miesięcy będę dysponować większą ilością czasu i marzy mi się wreszcie przeczytać to wszystko, co mam zapisane na liście. Książki pana Feliksa Trusiewicza także.
      Zgadzam się - Beata pięknie pisze o książkach...

      Usuń
    2. Opowieść tę czytałam jednym tchem, z takim samym niesłabnącym zainteresowaniem. Przede mną jeszcze lektura "Medalionika". Bardzo się cieszę, że natrafiłam na informację o tym znakomitym pisarzu - Kresowiaku. Muszę jeszcze koniecznie poznać dorobek Stanisława Srokowskiego. Przymierzam się do tego od dawna.

      Niezwykle ważne są dla mnie Wasze opinie. Zachęcają mnie, żebym dalej prowadziła bloga:) Dziękuję za motywację! Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Nawet nie myśl o znikaniu Beatko...kto nas by inspirował do sięgania po książki, o których gdzie indziej się nie pisze....

      Załączam moc serdeczności z doliny Dunajca.

      Usuń
  2. Beatko, pięknie napisałaś o książce Feliksa Trusiewicza. To ważny i bolesny temat, dobrze, że przywracana jest pamięć o tych strasznych dniach. Wiele osób posiada teoretyczną wiedzę, co się wtedy działo, ale szczegóły można poznać dopiero z relacji naocznych świadków, których przecież ubywa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli jest przywracana, a świadomość Polaków o tym, co działo się na Wołyniu, właśnie dzięki takim książkom, jak Feliksa Trusiewicza, może się znacznie poszerzyć.

      Dziękuję za ciepłe, motywujące słowa!

      Usuń
  3. Bardzo Ci dziękuję za ten wpis.Postaram się znaleźć te książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny. Jeśli interesuje Cię ta tematyka, to książki idealne dla Ciebie.

      Usuń
  4. Pamiętam z dzieciństwa jak nie lubiłam imienia Zofia. Dopiero gdy się dowiedziałam, co oznacza, zmieniłam o min zdanie:) Ot, taka dygresja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja może jeszcze dodam, że wołyńskie miasteczko - Zofijówkę - kresowiacy nazywali także Trochimbrodami albo Trochębrodami, gdyż drogi na jej terenie i wokół były błotniste, pełne brodów.

      Ot, taka dygresja;)

      Usuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.