Moja opowieść, aczkolwiek w szczegółach
sfabularyzowana, jest w wielu fragmentach swoistym reportażem z przebiegu życia
i toczących się wydarzeń, poczynając od okresu międzywojennego do końca drugiej
wojny światowej. Jest również fotografią mojego losu w tym okresie, gdyż żyłem
równolegle z moimi bohaterami, znałem ich, byłem bezpośrednim świadkiem i
uczestnikiem wielu opisanych wydarzeń. Tak więc w prawdziwe tło historyczne
opowieści wpisałem również prawdziwe postacie bohaterów, a ich los […] w
szczegółach tylko sfabularyzowałem.
Kolejna po Duszohubce (o której pisałam TUTAJ) opowieść o wojennym losie
mieszkańców Wołynia uderza w najczulsze struny, wywołując wiele refleksji i
emocji, nie tylko dzięki dokumentalno-reportażowej warstwie, o której wspomina
Feliks Trusiewicz we Słowie wstępnym,
lecz także żywemu, prostemu i gładkiemu stylowi, doskonałym szkicom
psychologicznym bohaterów oraz umiejętnemu artystycznemu „ubieraniu” zapamiętanych
w dzieciństwie i młodości szczegółów w fabularną osnowę.
Sceną
tragicznych wydarzeń uczynił autor tym razem Zofiówkę (w książce pisaną jako
Zofijówka) - małe miasteczko żydowskie
położone w północnej części Wołynia, blisko granicy z Polesiem, w powiecie
łuckim. Jak wspomina autor,
obserwując Zofijówkę od strony zachodniej, w
oddali widziało się długi rząd domów malowanych na niebiesko, krytych gontem
lub blachą. Patrząc dalej w tym kierunku, widziało się zieloną ścianę lasu, a
na jego tle strzelisty dach drewnianego kościoła.
Otaczały to miasteczko
lasy należące do księcia Radziwiłła, a także kolonie: Józefin, w którym
mieszkali Niemcy, oraz Przebraże zamieszkane przez Polaków. W usytuowanej na
obrzeżu kniei radziwiłłowskiej zagrodzie gajowego, jakby na łonie bujnej
natury, wychowywał się główny bohater - sierota, na którego mówiono „znajda”, a
nazywano Hawryłką.
O ile Duszohubka roztacza przed czytelnikiem
na pierwszych kartach niemal sielankowy obraz harmonijnego i pracowitego życia
sąsiadów różnych narodowości, o tyle Hawryłko
wprowadza nas w piekło wojny niemal od razu. To początek końca świata
Kresów. Makabrycznego końca. To kolejne cenne świadectwo eksterminacji
wołyńskich Żydów i Polaków. Autor opisuje masakrę Żydów zgromadzonych w getcie
w Zofijówce, dokonaną z inicjatywy niemieckiej, ale rękami ukraińskich „szucmanów”
(głównie z okolicznego Trościańca, gdzie znajdowała się szkoła ukraińskiej
policji), a następnie horror masowej zagłady ludności polskiej będącej wynikiem
szalonego programu ukraińskich nacjonalistów, którzy głosili fizyczną
eliminację z terenów Ukrainy wszystkich „czużyńciów”, czyli mieszkańców, którzy
nie są Ukraińcami. Najlepiej jest w tym miejscu oddać głos świadkowi rzezi
wołyńskiej - będącej obok holokaustu symbolem ludzkiego zwyrodnialstwa. Jak
wspomina Feliks Trusiewicz,
[…] ten szalony program miał być realizowany
drogą eksterminacji przede wszystkim Polaków i Żydów. Takie wieści docierały do
Polaków, ale nie dawano im wiary. Trudno było wyobrazić sobie, aby bratni
słowiański naród, obok którego żyli Polacy od wieków, był zdolny do
ludobójstwa. […] niespodziewany
masowy akt ludobójstwa skierowany na całkiem bezbronną ludność polską był
straszny i jego skala nie miała precedensu w historii tej ziemi. Cały Wołyń
znalazł się w ogniu okrutnego terroru, wszędzie płynęła niewinna krew polskich
dzieci, matek i ojców.
Będący osią
sfabularyzowanej opowieści wątek miłosny to prawdziwe love story. To piękna historia miłości aryjskiego
chłopca i żydowskiej dziewczyny: Hawryłki i Rebeki (ocalałej z masowej rzezi
Żydów w Zofijówce), a więc młodych ludzi pochodzących z silnie odgrodzonych od siebie
światów pod względem kulturowym, społecznym i religijnym. Autor w Posłowiu zaznacza, że Hawryłko nie jest
postacią fikcyjną, ale że znał go osobiście. Jak dodaje, faktem jest również, że w czasie holokaustu uratował młodą Żydówkę,
która później została jego żoną. Uważający siebie w zasadzie za Polako-Ukraińca
Hawryłko z ogromnym poświęceniem pomagał znajdującej się w getcie żydowskiej
rodzinie swojej ukochanej, zanosząc im w nocy z narażeniem życia żywność. Gdy
do ojca Rebeki dotarła wieść, że mogą ją wywieźć do domu publicznego
działającego w Łucku (z tego rozrywkowego lokalu korzystali Niemcy i oficerowie
policji ukraińskiej), postanowił poprosić Hawryłkę o ukrycie jej przed ukraińskimi
„szucmanami”. Zakochany w żydowskiej dziewczynie od czasów przedwojennych, ale
ukrywający swoje uczucia Hawryłko nie waha się i postanawia ją ratować.
Zaoferował przy tym Jośkowi, ojcu Rebeki, że moje przechować całą jego rodzinę,
ale Żyd się nie zgodził, stwierdzając, iż jedną osobę będzie chłopcu łatwiej
ukryć. Przez cały czas okrutnego terroru, masowej eksterminacji Żydów, oraz potem,
kiedy płonęły osiedla polskie, a ich mieszkańców mordowano, Hawryłko ofiarnie i
odpowiedzialnie, ale nie bez strachu ukrywał dziewczynę w gajówce, którą
zarządzał niewtajemniczony w to Ukrainiec.
Osadzona na tle
dramatycznych wydarzeń „epopeja wielkiej miłości”, jak sam Feliks Trusiewicz to
określa, jest symboliczną przeciwwagą nienawiści. Miłość pokonuje zło zawsze i
wszędzie, nawet jeśli wydaje się, iż zło obezwładnia i nie ma przed nim ratunku
- zdaje się nam mówić autor. Przyświecają mu dwa cele - uniwersalna przestroga przed tym, do czego zdolny jest człowiek działający pod wpływem nienawiści, oraz danie świadectwa prawdzie i uczenie ofiar aktów ludobójstwa. Stara się przy tym pokrzepić i wskazać na te wartości, które ocalają i są drogowskazem nawet w obliczu okrutnych i przerażających sytuacji.
Innym walorem
książki jest przejmujący obraz bohaterskiej obrony Polaków w Przebrażu. Ten
wątek także jest opowiedziany z perspektywy naocznego świadka, gdyż Feliks
Trusiewicz był członkiem załogi działającej w tej miejscowości placówki
samoobrony. Próbując ukazać jej znaczenie, autor nazywa Przebraże „enklawą
wolności narodowej” i „dryfującą łodzią rozbitków, walczących o utrzymanie się
na powierzchni wzburzonego oceanu”. Nie bez powodu przebrażanie określali swoje
małe państewko mianem „Polska Rzeczpospolita Przebrażańska”.
Autor w
końcowych partiach książki wyraża pogląd, że
[…] nacjonalistyczny ruch ukraiński akceptowany
przez część społeczeństwa ukraińskiego żyjącego w Polsce, zwłaszcza w
zestawieniu z całym narodem ukraińskim, był ruchem marginalnym, który nie
odegrałby żadnej roli, gdyby nie miał poparcia ze strony hitlerowskich Niemiec.
Właśnie w warunkach, jakie stworzyły Niemcy, odegrał niestety rolę tak
tragiczną dla ludności polskiej, a haniebną dla narodu ukraińskiego.
Ocalały z rzezi
wołyńskiej Feliks Trusiewicz, mieszkający dziś we Wrocławiu, odnosząc się do
współczesności, zauważa z niepokojem, że w niepodległej Ukrainie, tam, gdzie
drzemią opuszczone mogiły naszych braci, ofiar barbarzyńskiego terroru UPA,
można spotkać pomniki wzniesione ku czci zbrodniarzy spod tego znaku.
Feliks
Trusiewicz pozostaje wierny tematyce kresowej. Duszohubka i Hawryłko to
swoiste memento i artystyczny apel o to, aby nie zapominać o ofiarach
eksterminacji. Obydwie książki ukazują bezmiar okrucieństwa, cierpienia oraz
dramat ludobójstwa, ale i zarazem potęgę miłości, odwagi, wysokiej kultury
duchowej i wierności najwyższym wartościom. To kawał polskiej historii
rozgrywającej się na Kresach. Przesłanie spisanych opowieści sprowadza się do wniosku o zagubionej pamięci albo niepamięci zarówno Polaków, jak i Ukraińców. Polacy pamiętają za mało, nasi sąsiedzi i –
tak naprawdę przecież – słowiańscy bracia od wieków, swoją pamięć oparli na fundamencie
kłamstwa. Są niestety obszary, w których nienawiść wciąż triumfuje, bo stawiane są pomniki zbrodniarzom.
Cenną pod
względem dokumentalnym, historycznym i artystycznym książkę zamykają Posłowie autora opatrzone archiwalnymi
zdjęciami otrzymanymi od „ziomków z Wołynia” oraz swoisty epilog opowiadający o
niezwykłym spotkaniu we Wrocławiu syna maszynisty parowozu w Cumaniu, o którym
jest mowa w Hawryłce. Rezultatem tego
spotkania są Wspomnienia z lat
chłopięcych spędzonych w Cumaniu, napisane przez Kazimierza Pastuszka na
prośbę autora, który dołączył je do książki wraz z fotografiami. Warto także
nadmienić, że na okładce Hawryłki zamieszczono
fotografie krajobrazów północnego Wołynia pochodzące ze zbiorów p. Kaliny
Sroczyńskiej, wykonane w okresie międzywojennym przez jej ojca, badacza
wołyńskich torfowisk, inżyniera Stefana Mataszewskiego.
Dziękuję Panu Feliksowi Trusiewiczowi za dar lektury.
Przeczytałam w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach.
Ach, "Szczurku" jak Ty pięknie piszesz o książkach........jak tylko trafię ja tanio dokupię sobie do "Duszohubki". Czekam na opinie kolejnej książki Pana Trusiewicza.
OdpowiedzUsuńDzisiaj na Ukrainie uznaje się tych, którzy mordowali swych sąsiadów za bohaterów. Z bólem serca pewno tacy jak Trusiewicz a jest ich więcej, bo i Srokowski, którego czytałam patrzą na to co tam się dzieje....
Historia pisze niezwykłe scenariusze...
UsuńZa kilka miesięcy będę dysponować większą ilością czasu i marzy mi się wreszcie przeczytać to wszystko, co mam zapisane na liście. Książki pana Feliksa Trusiewicza także.
Zgadzam się - Beata pięknie pisze o książkach...
Opowieść tę czytałam jednym tchem, z takim samym niesłabnącym zainteresowaniem. Przede mną jeszcze lektura "Medalionika". Bardzo się cieszę, że natrafiłam na informację o tym znakomitym pisarzu - Kresowiaku. Muszę jeszcze koniecznie poznać dorobek Stanisława Srokowskiego. Przymierzam się do tego od dawna.
UsuńNiezwykle ważne są dla mnie Wasze opinie. Zachęcają mnie, żebym dalej prowadziła bloga:) Dziękuję za motywację! Pozdrawiam serdecznie.
Nawet nie myśl o znikaniu Beatko...kto nas by inspirował do sięgania po książki, o których gdzie indziej się nie pisze....
UsuńZałączam moc serdeczności z doliny Dunajca.
Beatko, pięknie napisałaś o książce Feliksa Trusiewicza. To ważny i bolesny temat, dobrze, że przywracana jest pamięć o tych strasznych dniach. Wiele osób posiada teoretyczną wiedzę, co się wtedy działo, ale szczegóły można poznać dopiero z relacji naocznych świadków, których przecież ubywa...
OdpowiedzUsuńPowoli jest przywracana, a świadomość Polaków o tym, co działo się na Wołyniu, właśnie dzięki takim książkom, jak Feliksa Trusiewicza, może się znacznie poszerzyć.
UsuńDziękuję za ciepłe, motywujące słowa!
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis.Postaram się znaleźć te książki.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny. Jeśli interesuje Cię ta tematyka, to książki idealne dla Ciebie.
UsuńPamiętam z dzieciństwa jak nie lubiłam imienia Zofia. Dopiero gdy się dowiedziałam, co oznacza, zmieniłam o min zdanie:) Ot, taka dygresja...
OdpowiedzUsuńA ja może jeszcze dodam, że wołyńskie miasteczko - Zofijówkę - kresowiacy nazywali także Trochimbrodami albo Trochębrodami, gdyż drogi na jej terenie i wokół były błotniste, pełne brodów.
UsuńOt, taka dygresja;)