Życiorys Melchiora Wańkowicza to jeden z
owych pasjonujących reportaży, których bohaterem jest pisarz tropiący sens
ludzkiej przygody.
Aleksandra
Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza
po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 366.
Mistrz i ojciec
polskiej opowieści reportażowej oraz twórca literatury patriotycznej. Korespondent
wojenny, którego opisy bohaterskich walk Polaków na Westerplatte, oddziału
majora Henryka Dobrzańskiego oraz II Korpusu we Włoszech krzepiły w latach komunizmu („podbijał
narodowy bębenek”). Najwybitniejszy i najpopularniejszy pisarz doby
przedwojennej i powojennej. Demaskatorski publicysta. Dumny Kresowiak. Globtroter. Wielki indywidualista, na każdym kroku ujawniający wręcz magnackie sobiepaństwo. Tytan
pracy. Człowiek niezwykle przedsiębiorczy (miał żyłkę do biznesu, o czym
świadczy sukces założonego wspólnie z Marianem Kisterem w 1924 roku
Towarzystwa Wydawniczego „Rój”). Kochający i troskliwy mąż i ojciec, który
stracił starszą córkę w Powstaniu Warszawskim. W PRL otoczony gęstą siecią
donosicieli. Żarliwy patriota. Większość jego kultowych książek przedstawia
losy Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Przyjaciele i znajomi wspominają
wyjątkowe poczucie humoru oraz barwną osobowość. Ciągle udoskonalał swój warsztat pisarski.
Dbał o sprawy materialne, by mieć komfortowe warunki do pisania. Bywał
oszczędny, ale i szczodry, np. wspierał hojnie i bez rozgłosu antykomunistyczną
opozycję. Miłośnik życia, czerpiący z niego garściami i tryskający optymizmem
mimo przeciwności i trudnych wojennych doświadczeń. Kochał przebywać wśród ludzi, potrafił ich słuchać, a rozmowy swoje nazywał sondowaniem duszy. Agnostyk, choć wychowany
jako katolik i bardzo przywiązany do tradycji. Taki wizerunek Melchiora
Wańkowicza wyłania się z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm −
spadkobierczyni jego ogromnego archiwum.
[…] interesujący człowiek, monumentalny pisarz -
tak popularny i tak słabo znany i rozumiany - słowa puentujące jeden z najbardziej
przejmujących rozdziałów książki najlepiej
odzwierciedlają zamierzenia autorki, która za główny cel postawiła sobie przede
wszystkim przybliżenie czytelnikom sylwetki Melchiora Wańkowicza. O jednej z największych indywidualności polskiej literatury w
ostatnich dwudziestu latach mówi i pisze się bowiem zbyt mało. Na tropach Wańkowicza... to dowód wielkiej empatii,
literaturoznawczej dokładności oraz obiektywizmu, a także osobiste świadectwo
wchodzenia w życie Melchiora Wańkowicza z tym specyficznym rodzajem zaangażowania, w którym
czają się i ciekawość, i podziw, i niepokój czasem, bo odkrywać można wciąż
wiele i są ślady, którymi nikt wcześniej nie podążał lub po prostu się urywają.
Aleksandra
Ziółkowska-Boehm pieczołowicie rekonstruuje losy pisarza rodem z Mińszczyzny, pokazuje
jego artystyczną drogę, a przede wszystkim osobowość tej niezwykłej,
elektryzującej postaci. Portretuje również utrwalone w jego przejmujących
wspomnieniach: Szczeniących latach i Zielu na kraterze, postacie żony i
córek: Królika (Zofii), Don Kichota (Krystyny) i Sancho Pansy (Marty). Przywołuje opinie krytyków twórczości,
poznajemy także przyjaciół (np. Pawła Jasienicę), reakcje środowiska literackiego
czy emigracyjnego, w którym nie brakowało zwykłych zazdrośników o jego
gigantyczny sukces wśród czytelników. Dużo w tej książce odniesień do
twórczości, fragmentów dzieł i korespondencji, nie brakuje też zdjęć z całego życia
Wańkowicza, stale cieszącego się wielką popularnością, z której znakomicie
potrafił korzystać, wpływając na czytelników i na różne środowiska, również
polityczne. Aleksandra Ziółkowska-Boehm poznała córkę Wańkowicza, Martę Erdman
(„ostatnią z Domeczku”), a także ludzi, którzy byli mu bliscy albo którzy go
zawiedli, np. Kazimierza Koźniewskiego - przedwojennego przyjaciela jego
córek, a po wojnie donosiciela na ich ojca (bardzo interesujący jest
wywiad z nim przeprowadzony przez autorkę 7 lutego 1990 roku). Zadziwia ogrom
pracy włożonej w opisanie życia i dorobku króla reportażu. Czytelnik otrzymuje pieczołowicie prześledzone
losy nie tylko autora Bitwy o Monte
Cassino, ale także bliskich pisarza, ich dramatyczne przejścia w trakcie
drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu.
W tej książce
Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest śledczym, reporterką, dokumentalistką, researcherką
i krytykiem literackim równocześnie. Z pietyzmem, posiłkując się dokumentami i listami, odpiera różne zarzuty, podważa
ich wiarygodność, np. podejmuje polemikę ze Sławomirem Cenckiewiczem, który w
tekście Melchiora Wańkowicza kręta droga
do Polski Ludowej próbował dowieść, że Wańkowicz został przez komunistów
uwiedziony, a nawet przekupiony. Dowodem miała być willa „ofiarowana w hołdzie
Wielkiemu Pisarzowi przez komunistów”. Aleksandra Ziółkowska-Boehm przypomina w
tym kontekście, że tekst historyka wywołał protest m.in. Jana Sawy, który
doglądał budowy domu na ulicy Studenckiej. To sprostowanie ukazało się w „Biuletynie
IPN”, gdzie pierwotnie opublikowano artykuł Cenckiewicza. Dużo miejsca
poświęca Aleksandra Ziółkowska-Boehm epizodom, mniej do tej pory badanym przez biografów. Drąży głębiej w wątki z życia Wańkowicza, które dotąd
nie zostały szerzej opisane, np. kwestię jego stałej pomocy finansowej dla
represjonowanych w PRL opozycjonistów, współpracy z Jerzym Giedroyciem czy
choćby uwięzienia pisarza i przebiegu jego słynnego procesu w 1964 roku.
Dużo materiałów
przyniosło Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm bogate archiwum, do którego miała i
ma nadal nieograniczony dostęp, odkąd pisarz zapisał swojej sekretarce w
testamencie (autorka była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego
życia). Dowody tego mamy w książce, sporo tu ciekawych drobiazgów, anegdot,
potwierdzonych, wcześniej istniejących jako plotki, informacji. A skoro o
anegdotach mowa, to warto wspomnieć, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm włączyła do
swojej publikacji niezmiernie ciekawe relacje małżeństwa poznanego w trakcie
jednego ze spotkań autorskich. Janina i Henryk Trebertowie w czasie swoich
młodzieńczych wakacji (było to w 1932 roku) przypadkowo poznali autora Na tropach Smętka. Dzięki spisanym przez
nich wspomnieniom możemy się dowiedzieć, jak humorystycznie przebiegała
pierwsza w życiu Melchiora Wańkowicza wyprawa kajakowa rozpoczęta od Słonima
(obecnie miasta na Białorusi w obwodzie grodzieńskim, przy ujściu Issy). Oto fragmenty:
[…] Rano prawie jednocześnie zwijaliśmy nasze
obozy. Przypływa swoją „Kuwaką” nieco zasapany Wańkowicz - czyżby znowu kłopoty
z prymusem? Ale nie. „Kochani, ratujcie, prymus palił się wspaniale, ale nie
mogę dać sobie rady z upchnięciem całego majdanu do kajaka!” […] Było to
jedno pasmo uciech, płynęliśmy już wolniej, a Wańkowicz od czasu do
czasu strofował żonę: „Machaj mocniej wiosłem - patrz, Króliku, jak oni szybko
płyną”, a sam niewidoczny dla żony, pluskał tylko głośno wiosłem, szelmowsko
uśmiechając się do nas. Wańkowicz towarzyszył nam zawsze przy zakupach mleka
czy jajek w nadbrzeżnych wioskach. Byliśmy wręcz zafascynowani jego
umiejętnościami nawiązywania kontaktu z ludnością. Z błahych na pozór rozmów
wyławiał wszystko, na czym mu zależało; było to, według jego określenia,
sondowanie dusz. […] Panu Melchiorowi
spływ wyraźnie się spodobał. Już w następnym roku z córką Tirliporkiem wędrował
po ziemi mazurskiej, a owocem tej wędrówki była głośna i wstrząsająca książka
„Na tropach Smętka”, wydana w 1936 roku”.
Melchior Wańkowicz
ma dużo warstw jako jedna z największych postaci polskiej literatury. Był nie
tylko pisarzem, ale i intelektualistą, którego teksty zawsze wzbudzały niemałe
zainteresowanie i dyskusje. Aktywnie angażował się w bieżące polskie sprawy, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie pozwalał na to, by go szufladkowano,
trzymał się z dala od wszelkich koterii, chadzał swoimi ścieżkami, co musiało
drażnić wiele osób. Aleksandra Ziółkowska-Boehm pokazuje wpływ jego biografii
na twórczość, stara się wytłumaczyć pewne jego specyficzne konteksty, a także dlaczego
tak wielu Polaków kochało lub nie znosiło pisarza. Próbuje także czasami rozbić
prywatne sekrety, ale delikatnie, częściej jednak wchodzi w rolę krytyka literackiego oraz przywołuje poglądy
innych badaczy twórczości autora Szczenięcych
lat. Fragmenty dzieł wkomponowuje w życie Wańkowicza, pozostawiając je bez
komentarza, by czytelnicy sami wyrobili sobie zdanie o nim i by zachęcić ich do
lektury jego dzieł. To się udało autorce wręcz znakomicie, gdyż sama sięgnęłam po książki króla reportażu po przeczytaniu na Tropach
Wańkowicza po latach. Warto bowiem skupić się na jego dziełach i ich
przesłaniu.
Zarówno dzieje
pisarza, jak i osobiste wspomnienia Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ze spotkań z
wielkim pisarzem to mieszanka faktów i podań, prawd i interpretacji, uchwytnych
szczegółów i umykającej istoty zdarzeń. To kolaż prawdziwych wspomnień (nie
tylko swoich) oraz potwierdzonych w różnych źródłach informacji, w tym także w przechowywanych
w Instytucie Pamięci Narodowej teczkach, w których gromadzono nie tylko donosy,
ale także różne uwagi i kłamstwa dotyczące Wańkowicza, a nawet jego sekretarki i asystentki.
Książka jest raczej powieścią biograficzną niż klasyczną biografią. Jakby to
powiedział mistrz autorki, stanowi mozaikę faktologiczną. Kamyczek do kamyczka
i tak powstał spójny i arcyciekawy portret niepokornego i niezależnego pisarza.
Tytuł mojej recenzji to słowa O. Jędrzejczaka z 1973 roku, zacytowane przez autorkę na s. 352.
***********************************************************************
26 maja miałam przyjemność posłuchania opowieści (nie tylko o Melchiorze Wańkowiczu) Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, która przyjechała do Stalowej Woli na zaproszenie tamtejszej Biblioteki im. Melchiora Wańkowicza. Spotkanie miało niezwykły, bo muzyczno-literacki charakter. Przybyło wielu sympatyków twórczości pisarki. To był niezapomniany majowy wieczór! Na pamiątkę otrzymałam od mojej ulubionej pisarki piękną dedykację.
Fot. moje |
Fot. moje |
Przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale - jak już mówiłam w trakcie wieczoru Pani Bogusi - Książkowcowi (autorce bloga Dom z papieru), która również przybyła w towarzystwie swojego męża na spotkanie i z którą miałam przyjemność po raz drugi chwilę porozmawiać - jestem "beztalenciem fotograficznym" i mam opory przed wykonywaniem zdjęć w trakcie wszelkich spotkań, nie chcąc przeszkadzać bywalcom i gościom. Dwa piękne zdjęcia można zobaczyć na blogu autorskim bohaterki pamiętnego spotkania (TUTAJ).
Wańkowicz nie istnieje w zbiorowej pamięci Polaków, a szkoda....
OdpowiedzUsuńNiestety. Szczególnie młodzież nie wie, kim był Wańkowicz... Podobno Hemingway w Stanach nie jest już wznawiamy i czytany. Tak mówią sondaże, według których autor "Pożegnania z bronią" jest wielkim nazwiskiem dla starszego i średniego pokolenia, a już młodzi Amerykanie znają go jedynie ze słyszenia. My, Polacy, przerabiamy to z 'polskim Hemingwayem', czyli z Wańkowiczem. Młodzi Polacy może kojarzą nazwisko, ale nie czytają jego reportaży.
UsuńBardzo pięknie przedstawiałaś książkę o "monumentalnym pisarzu".
OdpowiedzUsuńO tym, że autorka książki była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego życia nie wiedziałam.
Tak, autorka była asystentką pisarza w latach 1972-1974 - i to jest bardzo ładna historia, którą pisarka opowiedziała w swoich dwóch książkach, mianowicie w wyżej zaprezentowanej przeze mnie, jak również w autobiograficznej "Ulicy Żółwiego Strumienia". Warto zapoznać się z tymi opowieściami!
Usuń