Autor uroczej
książeczki o sztuce czytania i pisania, nieznany w Polsce szwedzki poeta,
pisarz i eseista, Olof Lagercrantz, nazwał akt czytania cudem większym niż kiełkowanie ziarnka zboża znalezionego w grobowcu
faraonów. Przesada? Jeśli się głęboko zastanowimy, stwierdzimy, że nie jest
to wcale przejaskrawione ujęcie. Cud czytania polega na używaniu wyobraźni.
Truizm ten Lagercrantz zilustrował piękną opowieścią o Bogu jako autorze (zacytowałam ją w innym poście), a także przywołaniem słów pewnego niemieckiego naukowca,
który misterium czytania (tak, misterium! - takie określenie pojawia się w
książce) porównał do sceny, na której pisarz wraz z czytelnikiem wystawia
widowisko wyobraźni. Autor przytacza też słowa Josepha Conrada na temat
„współpracy” pisarza z czytelnikiem i czytelnika z pisarzem.
Co za wspaniała nowina, że właśnie tobie podoba się moja książka, bo autor
pisze tylko jedną połowę książki. O drugą połowę musi się zatroszczyć sam
czytelnik – napisał Conrad w liście do przyjaciela.
Lagercrantz
wypomina pisarzom, że zapominają o tym, iż czytelnik jest współtwórcą ich
dzieła. Myślę, że dziś sam czytelnik nie pamięta o tym, że „pisze” połowę książki, a przecież, jak
podkreśla Lagercrantz, będzie ona tym
lepsza, im zdolniejszy się on okaże i im więcej serca włoży w lekturę.
Szwedzki autor
zdradza dużo wspaniałych tajemnic związanych ze sztuką czytania i pisania, a
swoje wywody obrazuje cytatami i opowieściami o najwybitniejszych, ale też mniej znanych postaciach
parnasu literackiego. Zastanawia się na przykład, czy czytanie jest rzeczą
dobrą i czy literatura piękna czyni nas ludźmi lepszymi, a następnie przechodzi
do opowiedzenia historii o jednym ze swoich przyjaciół, który w ciągu
czterdziestu lat nie przeczytał żadnej wymyślonej historii. Znamy przecież
ludzi, którzy w ogóle nie czytają książek i zadajemy sobie pytanie, jak to
możliwe. A jednak. Autor zauważa, że można doskonalić się nawet bez
obcowania z książkami – przynajmniej z
beletrystycznymi. Wspomnianego wyżej przyjaciela, handlarza ryb w Finlandii, ciężka praca na
morzu dużo nauczyła, choćby tego, że nie należy się przywiązywać do
materialnych spraw, a dowiedział się tego bez sięgania po książki. Lagercrantz
stwierdza też, że nawet eksperci poznali niewiele książek i swoimi tekstami na
temat wciąż tych samych klasycznych dzieł mydlą oczy niedouczonym czytelnikom.
Jaką poradę daje promotorom czytelnictwa? Przed czym przestrzega?
Wy, którzy propagujecie czytanie dobrej
literatury, zważcie, że skoro tylko lektura zostanie uznana za coś wytwornego, co stawia czytelnika o
klasę wyżej, grozi nam katastrofa. Wówczas książka znajdzie się w strefie
zagrożenia. Do lektury winna skłaniać przede wszystkim potrzeba wypływająca z
wnętrza.
Lagercrantz,
zastanawiając się, jak należy czytać, podaje definicję czytelnika
„budyniowego”. Przywołuje opinię amerykańskiego pisarza, którego książki
chętnie są dziś w Polsce wznawiane, Henry’ego Jamesa. Powiadał on, że większość
czytelników spogląda na powieść jak na budyń. Czyta ją – zjada – i na tym sprawa się kończy. Zarzucał im, że nie
poświęcają im dużo uwagi i czasu, wskutek czego nie zauważają wszelkich
subtelności zawartych w utworach. Lagercrantz przytomnie zauważa, że ta
sarkastyczna opinia Jamesa trąci snobizmem i dodaje, że bez czytelników
„budyniowych” branża wydawnicza już dawno temu by zbankrutowała. Z drugiej
strony nie sposób przyznać racji Jamesowi, że warto czytać niespiesznie, z
zadumą i z krytycznym spojrzeniem.
Autor podkreśla, że często ulegamy złudzeniu, iż sami wybieramy jakiś utwór do przeczytania,
tymczasem wszystko, co czytamy, pojawia
się przed nami w świetle, które zapalił ktoś inny. Bardzo rzadko zatem
jesteśmy prawdziwymi odkrywcami jakiegoś autora, może poza wydawcami, którzy
doświadczają czasem tego przywileju, że odkryli właśnie niesamowity talent
warty pokazania światu.
W kolejnych
niewielkich rozmiarem rozdziałach Lagercrantz podejmuje refleksje między innymi
nad istotą pisania, czy można się go nauczyć oraz o tym, dla kogo pisze autor.
Porusza też kwestię badania nad życiem i twórczością pisarzy oraz sensu pisania
ich biografii. Niczego innego nie umiem
– odpowiedział kiedyś Beckett na pytanie, dlaczego pisze. Opowiadać! Ten krzyk przenikał mnie aż do szpiku kości – wyznał
Chaim A. Kaplan, jeden z zamkniętych w warszawskim getcie Żydów, którzy pisali
dzienniki. W tym kontekście, w obliczu dramatycznych wydarzeń historycznych,
szczególnie okrucieństw wojennych, piszący stają się świadkami zeznającymi
przed trybunałem świata – jak to pięknie ujął Lagercrantz. Takich pisarzy,
tworzących „świadectwa”, nazwał sługami słowa.
Już przy lekturze pierwszych stron dojdziemy do wniosku, że zapisane w
książeczce spostrzeżenia i wspomnienia
wyniesione z życia spędzonego w krainie czytelników i pisarzy, jak to ujął
autor, który miał siedemdziesiąt cztery lata, gdy ją pisał, a więc był u kresu
życia, pokrywają się z naszymi doświadczeniami, dlatego jest to niezwykle
przyjemna, momentami zabawna, a przede wszystkim obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika książek i człowieka
pióra.
Biorę sobie do serca obowiązek zapoznania się z lekturą. Bardzo podoba mi się określenie wytwornej literatury, tylko ta katastrofa nieco mniej. Ale tak chyba jest. A już najbardziej zgadzam się z autorstwem drugiej połowy książki. Musi tak być, skoro tyle opinii, ilu czytelników. Będę szukać. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZ wieloma tezami autora nie sposób się zgodzić. Krótkie eseje, napisane z nutką ironii i humoru, sprawiają, że w krainie czytelników i pisarzy nie będziemy już błądzić:) Kieszonkowe wydanie ułatwia szybkie zapoznanie się z treścią książki w każdym miejscu. Polecam gorąco! Pozdrawiam serdecznie:0
Usuń