Fascynującą książkę
Ryszarda Wolańskiego przeczytałam z wypiekami na twarzy w ubiegłym roku, ale dziś wracam do niej, bo wciąż
tkwią we mnie ujawnione fakty z życia jednego z najwybitniejszych aktorów
polskiego kina i teatru. Brakowało mi dotąd czasu, by o tej publikacji napisać
tak, jak na to zasługują zarówno autor, jak i znakomicie przez niego
sportretowany artysta.
Aleksander
Żabczyński… Wszechstronnie utalentowany artysta, piękny duszą i wnętrzem
człowiek, wielki patriota. Po lekturze biografii aktor ten zawładnął moim
sercem. Żadnego aktora polskiego tak nie pokochałam jak jego. Nawet współczesne
gwiazdy, czy to zagraniczne, czy polskie, bledną przy nim, przynajmniej w moich
oczach.
Autor biografii
wykonał iście tytaniczną pracę dokumentacyjną, kronikarską, pisarską i
rekonstrukcyjną. Najtrudniejszym zadaniem było, jak sam autor wyznał, zbadanie
i odtworzenie losów wojennych i powojennych Aleksandra Żabczyńskiego. Mamy do
czynienia z publikacją wyjątkową na tle podobnych, licznie dziś ukazujących
się. Bo nie jest ona jedynie biografią „Żaby”, lecz także swoistą monografią na
temat naszego dorobku kinowego i teatralnego, zwłaszcza przedwojennego
„Pollywoodu”. Mieliśmy bowiem własny Hollywood, próbowaliśmy go budować z
niemałymi sukcesami, czego przejawy opisuje Ryszard Wolański. Trudno nie
zadawać sobie pytania, jak wyglądałoby polskie kino, gdyby nie wybuchła druga
wojna światowa i gdyby nie jarzmo komunizmu, które narzucono nam po jej
zakończeniu.
W życiorysie
Żabczyńskiego jak w soczewce skupia się historia Polski XX wieku i naszej wspaniałej
kultury, więc nie mogło zabraknąć szerokiego tła, a więc licznych wątków
nawiązujących do upojonego wolnością dwudziestolecia międzywojennego,
dramatycznej epopei wojennej oraz i powojennej ciemnej nocy stalinowskiej.
Aleksander
Żabczyński wziął udział w kampanii wrześniowej jako adiutant 3. Karpackiego
Pułku Artylerii Przeciwlotniczej, który wchodził w skład II Korpusu. Jego
przełożony zdecydował, że pułk będzie internowany na Węgrzech. Biografowi udało
się barwnie opisać, jak wyglądało życie żołnierzy polskich w węgierskim obozie
internowania. Z tego okresu pochodzi arcyzabawna historia zamieszania, które
mogło skończyć się tragicznie, a to z powodu jednego wulgarnego słowa „k…”
użytego przez naszego żołnierza. Węgierski wartownik zrozumiał to słowo
opacznie, jako aluzję do jego mamy lub pochodzenia. Nieporozumienie udało się
wyjaśnić i nasz żołnierz został uratowany. Mamy więc kolejną przestrogę, by nie
przeklinać.
Żabczyński w tym
czasie wykazał się brawurą i odwagą, organizując żołnierzom ucieczki z obozu
(ku wolności przemierzali całe Węgry, a potem przez Jugosławię, Włochy i
Francję). W końcu przygotował też swoją ucieczkę i w maju 1940 roku przedostał
się, przechodząc przez cztery granice, do Francji, gdzie formowało się wojsko
polskie. Wkrótce przeżyje kolejne załamanie, gdy dowie się, że Francja
skapitulowała. Warto dodać, że aktor nie mógł wtedy wiedzieć, iż w grudniu 1939
roku urodziła się jego martwa córeczka. Opuszczając żonę w sierpniu tego roku,
nie miał chyba pojęcia, iż jest ona przy nadziei.
Trzeba było znów
uciekać. W czerwcu znalazł się w Anglii, gdzie powoli wracał do równowagi
psychicznej. W trakcie dwuletniego pobytu na „wyspie wolności”, jak zwano
wówczas Wielką Brytanię, kierowano Żabczyńskiego do dziewięciu ośrodków
wojskowych. Kolejne jego wojenne ścieżki to Palestyna, Irak, Egipt i na końcu
Włochy, gdzie został ranny w bitwie pod Monte Cassino. Jak opowiada biograf, w
trakcie rekonwalescencji spotkał entuzjastę swojego przedwojennego talentu
aktorskiego:
Zdjęcie w książce z odznaczeniami, które otrzymał Aleksander Żabczyński |
Rozpoznał go pewien żołnierz, który mimo
szpitalnej scenografii i upływu wielu lat skojarzył jego zbolałą wojskową
sylwetkę z eleganckim bohaterem filmu Pani minister tańczy. Sądząc, że ma przed
sobą aktora, który świetnie mówi po włosku, poprosił go o pomoc w napisaniu
listu miłosnego do miejscowej dziewczyny. Dopiero wtedy okazało się, że filmowy
hrabia de Santis jest Polakiem, a rola była dubbingowana.
Do kraju
powrócił siwiuteńki, jak będzie wspominać ich pierwsze po sześcioletniej
rozłące spotkanie ukochana żona, i w randze kapitana w grudniu 1946 roku. Po
latach mówił:
Całe życie będę pamiętał dwie rzeczy z tego najdziwniejszego
w świecie powitania [w porcie w Gdańsku], orzełki bez korony na wojskowych
czapkach i smak polskiego chleba.
Jednak do kina
wracać już nie chciał, pozostając na deskach teatru. Może czuł, że w mrocznym
kraju Bieruta i Gomułki nie ma szans na rozwój kariery na srebrnym ekranie,
gdyż komunistom zbytnio kojarzyłby się z burżuazyjnym, sanacyjnym filmem. Choć
Żabczyński nie został przez nich zakatowany jak Eugeniusz Bodo, zabiła go
(zmarł w 1958 r. na zawał) powolna marginalizacja w Polsce
Ludowej. Czuł ciężar socjalistycznej rzeczywistości i, mimo że praca w teatrze
przynosiła mu ukojenie i radość, coraz bardziej w oczach przyjaciół i żony
gasł. A sześcioletnia tułaczka wojenna, w tym ofiarna służba wojskowa, także
odcisnęła na nim piętno, zwłaszcza na jego zdrowiu. Jak ujawnia Wolański, aktor
był poza tym od czasu powrotu do Polski nieustannie inwigilowany przez tajniaków
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w ramach operacji „Wisła”. Podejrzewano
go o kontakty z zagranicznymi służbami, szpiegostwo na rzecz USA, śledzono,
kontrolowano jego korespondencję aż do 1955 roku. Dopiero po »odwilżowym«
październiku 1956 roku dano mu spokój. W książce opowieści o prywatnych i
zawodowych perypetiach powojennych przeplata autor zdjęciami donosów pisanych
na aktora. Istnieją dowody, że nawet w garderobach była osoba, która „uprzejmie
donosiła”. Te donosy, do których dotarł Wolański, nie są w książce opatrzone
żadnym odautorskim komentarzem, co wywołuje dodatkowe piorunujące wrażenie.
Taki zabieg kompozycyjny jest symboliczny i daje wiele do myślenia. Na przykład
o tym, co wyprawiała bezpieka wobec niego, jak go śledziła, kontrolowała
listy... To pokazuje, że ten człowiek miał bardzo silne nerwy, że to wszystko
wytrzymał, że o tym nie mówił, choć był świadomy na pewno, iż jest bardzo wszędzie
obserwowany. Jest taki jeden donos, który świadczy o tym, że starał się tę
sytuację rozładowywać na swój sposób i komentować w teatrze, wplatając do
granych ról i kwestii dialogowych swoje słowa.
Oprócz
pieczołowicie odtworzonej faktograficznej warstwy na równych prawach w
publikacji ulokowały się jeszcze dwie: właśnie symboliczno-historyczna i anegdotyczna.
Żadnej biografii nie potrafię wyobrazić sobie bez anegdot (z pieprzykiem lub
bez), gdyż w nich zawiera się czasem więcej prawdy o czyjejś osobowości niż w
tysiącach dokumentów. Już w przedmowie Romana Dziewońskiego napisanej w
(siedemdziesięciolecie bitwy o Monte Cassino) do książki Ryszarda Wolańskiego znajdziemy
przedsmak tego, jak krótkie i zabawne
opowiadanie o charakterystycznym zdarzeniu z czyjegoś życia może doskonale ukazać
jego kluczowe momenty oraz ich wpływ na formowanie się charakteru i
światopoglądu. Dziewoński zresztą celnie podkreślił sens anegdot:
Ale
tak właśnie - anegdotą - objawia się pamięć o aktorach, którzy zaczęli już
występować na niebiańskiej scenie.
Oto, jak wspomina Dziewoński historię o
„latającej szczęce”, którą usłyszał o aktorze w pewnej garderobie:
Ta
latająca szczęka zaintrygowała mnie do tego stopnia, że drżącym głosem
zapytałem, dlaczego pan Aleksander bawił się „latającą” szczęką i o co tu właściwie chodzi. Oświecony zostałem
błyskawicznie. Że został ciężko ranny i, chociaż nie wiedzieli, czy pod Monte
Cassino, stracił zęby. I czasami, kiedy w SPATIFF-ie… popił sobie, wyjmował
sztuczną szczękę, rzucał o podłogę, mówiąc, że przynajmniej to Anglicy zrobili
solidnie. I klął ich zdradę, ale przede wszystkim Sowietów. Do tego serwował
głośny komentarz dotyczący tego, co działo się w Polsce stalinowskiej. […] W
rozmowach prywatnych pojawiały się komentarze, że „Żaba” jest taką gwiazdą, tak
znanym aktorem, że chroni go to przed represjami.
Mało kto dziś wie, że Aleksander Bożydar Żabczyński
był doskonałym żołnierzem, dobrym dla podwładnych, a miłość do munduru wpoił mu
jego ojciec Aleksander Daniel, który miał szczęście zrzucić carski mundur i
nosić z dumą legionowy uniform jeszcze prawie piętnaście lat. Ponadto „Żaba” nie
tylko doskonale śpiewał, ale także grał na fortepianie, pasjami malował i
rzeźbił. Jak opowiadał Ignacy Gogolewski, „Żaba” lubił dłubać w drewnie w
każdej wolnej od teatru czy kabaretu chwili. Kochał polskie morze. Wakacje
spędzał z żoną często w Jastrzębiej Górze. Zapisał się złotymi głoskami w
historii polskiej kultury. Jego dorobek teatralny, kabaretowy, estradowy i filmowy jest
olbrzymi, co skrupulatnie wyliczył biograf. Nie wiedzieć czemu, lekceważony
dziś. Wytykano mu i nadal wytyka amanctwo, a przecież potrafił mistrzowsko
wcielać się w wiele wszechstronnych ról.
Z żoną Maryną z Zielenkiewiczów w filmie Manewry miłosne |
Z podarowanej mi kolekcji wycinków z przedwojennej prasy filmowej wielkiego fana X MUZY, Jana Janoty |
Przez jakiś czas podobno łączyło go uczucie z
Lodą Halamą, co było publiczną tajemnicą i oboje tych plotek nie skomentowali
wtedy. Nie wierzę w tę historię, gdyż
Żabczyński bardzo kochał swoją żonę, a poza tym mam wrażenie, że biograf nie do
końca jest tego pewny i również nie wierzy - być może podkoloryzowanym -
wspomnieniom napisanym przez Halamę ćwierć wieku po śmierci Żabczyńskiego. Z
tym romansem łączono w prasie dziwne trzydniowe zniknięcie aktorki w sierpniu
1933 roku. Jakie były prawdziwe przyczyny jej zniknięcia? Nie do końca biograf
to wyjaśnia. Opiera się tylko na jej wspomnieniowej książce Moje nogi i ja. Innych, poza prasowymi
artykułami, źródeł nie ma. Loda Halama pojawiła się na jego pogrzebie. Jak
opowiedział biografowi Witold Sadowy, stała w lewej nawie kościoła, oparta o
filar, z boku, tak jakby chciała pozostać nierozpoznana. Przyjechała do Polski
po raz pierwszy akurat w dzień jego pogrzebu wiedziona jakąś tajemną siłą, jak
wspomina w swojej książce.
Majstersztykiem, który wieńczy świetną książkę
o aktorze, jest… list biografa napisany
do aktora. Wolański rozprawia się w nim, z nieukrywaną satysfakcją, z krążącymi
na temat „Żaby” fałszywymi czy przekręcanymi faktami o jego aktorskim dorobku
lub życiowych i sercowych sprawach. List stanowi także wyraz hołdu złożonemu
wybitnemu artyście, heroicznemu bohaterowi wojennemu i wielkiemu Polakowi. W
tym liście jest także znamienny fragment sugerujący, że gdyby nie
dokumenty UB, nie można byłoby odtworzyć powojennych losów Żabczyńskiego oraz perypetii jego żony w trakcie zawieruchy
wojennej, szczególnie sercowych i intymnych. Czyż to nie jest smutny paradoks?
Biograf dotarł do wielu niepublikowanych dotąd
dokumentów. Bogata ikonografia zdobiąca publikację, zamieszczony na jej końcu
wykaz ról filmowych, teatralnych i kabaretowych oraz indeksy to dodatkowe atuty
ułatwiające poznawanie sylwetki aktora i jego losów, jakże barwnych i czasami
jednak smutnych, gdyż gorzka jest nasza dwudziestowieczna historia.
Uwielbiam aktorki i aktorów przedwojennych, w tym także Aleksandra Żabczyńskiego. Kocham przedwojenną Polskę i tylko żal wielki, że wraz z jej odejściem , skończyły się dla wielu z nich dobre czasy.. Tak wielu spotkał smutny, czy wręcz tragiczny los i zdecydowanie zbyt szybko nadszedł kres ich życia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Witaj! Zatem ta książka idealna dla Ciebie! Na pewno odnajdziesz w niej klimat przedwojennego "Pollywoodu". Chyba że już czytałaś? Na jej kartach przeplatają się ścieżki najświetniejszych aktorów tamtej doby, krótkie omówienia najważniejszych filmów, teatrów, estrad i kabaretów, mnóstwo unikatów zdjęć i niezwykle interesujących, nieznanych dotąd faktów, a także anegdot nie tylko o "Żabie". Świetna książka. Muszę zdobyć dwie wcześniej napisane przez tego autora biografie, o Toli Mankiewiczównie i Eugeniuszu Bodo.
UsuńBardzo, bardzo zainteresowałaś mnie tą pozycją. Akurat jestem po przeczytaniu książki "Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej", w której również była mowa o Żabczyńskim. Jestem pod wrażeniem i mam ochotę na kolejną lekturę tego typu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Mam i czytałam "Gwiazdy..." S. Kopra. Muszę ostrzec trochę kolejnych czytelników tej książki, że jest w niej podana nieścisła informacja na temat "Żaby". Ryszard Wolański wytyka autorowi wspomnianej książki, że wprowadza czytelników w błąd, pisząc, iż Żabczyński zagrał z żoną w kilku filmach. W rzeczywistości zagrali razem w trzech i podaje tytuły: "Śluby ułańskie", "Miłosne manewry" i "Dyplomatyczna żona". Biografię pióra Wolańskiego szczerze polecam, gdyż jest świetnie napisana, udokumentowana i pięknie wydana. Rarytas dla miłośników przedwojennego Pollywoodu.
UsuńO wojennej drodze Żabczyńskiego nic nie wiedziałam. W ogóle życie przedwojennych aktorów, znanych z czarno-białych filmów, które swego czasu pasjami oglądałam, jawi się w wielu przypadkach tajemniczo, niewiele o nich wiadomo.
OdpowiedzUsuńTakie biografie, rzetelnie udokumentowane i dobrze napisane, są potrzebne.
Dzięki, że napisałaś o książce, będę mieć na uwadze.
Przed lekturą tej książki miałam nikłą wiedzę o losach wojennych i powojennych tego aktora. Cieszę się, że taka książka rzetelna powstała i że dzięki niej pamięć o wybitnym artyście będzie trwać. Dużo zaskakujących wątków poruszył autor na podstawie kronikarskiej kwerendy. Polecam gorąco!
UsuńCzytalam tego autora biografie Bodo i Mankiewiczowny o tej nic nie widzialam
OdpowiedzUsuńMuszę zdobyć wcześniejsze książki tego autora. Jakie wrażenia po lekturze?
UsuńTo książka dla mnie. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNie zawiedziesz się. Zachęcam.
UsuńŻabczyńki to bez dwu zdań mój największy ulubieniec kina przedwojennego. Przystojny, świetnie grający i na dodatek śpiewający.
OdpowiedzUsuńCieszy, że miał nie tylko te cechy, które wymieniłam.....wielka szkoda, że nie zagrał po wojnie....ale cóż to już nie były czasy dla takich ludzi jak on.....