Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Varia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Varia. Pokaż wszystkie posty

18 września 2015

Przedwojenni aktorzy (część 5). Historia niezwykłej kolekcji

Tak wygląda unikatowa kolekcja Jana Janoty, o którym pisałam w pierwszej części cyklu na temat przedwojennych aktorów (TUTAJTUTAJ)! Sam cymes! Trzy dni temu dostałam w paczce od wnuczki aktora, Pani Beaty Płaczek (bardzo dziękuję!). Gdy zaczęłam oglądać i analizować, po prostu przepadłam. Zapomniałam o całym bożym świecie. Przeniosłam się do dwudziestolecia międzywojennego dosłownie i w przenośni. Ogromna kolekcja, a była ponoć jeszcze większa.  Godna podziwu jest pasja Jana Janoty. Dziś dzięki niemu niektóre zapomniane gwiazdy przedwojennego kina i teatru nabierają nowego blasku. Przynajmniej w moich oczach. Jak to się mówi, papier (w tym wypadku gazetowy) jest cierpliwy. W epoce Internetu wszystkie przedwojenne czasopisma dostępne są bez wychodzenia z domu. Ale co innego oglądać je w tak zwanej globalnej sieci, a co innego dotykać i mieć starocie u siebie ze świadomością, że dana kolekcja - w tym wypadku pieczołowicie gromadzona przed wojną przez człowieka, który sam był aktorem, a następnie przechowywana przez jego potomków jak relikwia - ma już osiemdziesiąt lat... Prawda? Starocie mają duszę.


Album jest uroczy. Zdjęcia - wycięte z czasopisma ukazującego się w latach 30. ubiegłego wieku -  naklejone są na solidnych kartach ksiąg prowadzonych przez Kasę Chorych, w której pracował Jana Janota. Owe księgi statystyczne, zawierające wiele liczb, również są interesujące:)


Druga teczka z różnymi wycinkami i ciekawostkami, po prostu wieloma niespodziankami.


A oto jedna ze stronic albumu Jana Janoty. Lewostronne zdjęcie już nie jest tak zagadkowe dzięki Oli. To fotografia z planu zdjęciowego w Czombrowie (z plenerowych ujęć pierwszej ekranizacji  Pana Tadeusza w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego). Na fotografii Zosia i Tadeusz, czyli Zofia Zajączkowska i Leon Łuszczewski. Adnotacja pod prawym zaś zdjęciem brzmi: "Teatr Letni w Warszawie wystawił Piękną Helenę J. Offenbacha w przekładzie M. Hemara. Na zdjęciu Maria Modzelewska, jako Piękna Helena i Witold Conti w roli Parysa".


Inna strona księgi: Pola Negri po lewej, a po prawej Gwen Lee. Napis pod fotografią głosi: "Zanim wystąpi w filmach mówionych, nasza rodaczka Gwen Lee (Lipińska) uczy się dobrej dykcji u swojej ulubionej papugi".


Na kartach wyjątkowego albumu Jana Janoty zapisana jest duża i ważna część historii (nie tylko polskiego) kina i teatru, a także ogromna miłość tego aktora do Dziesiątej Muzy i sztuki scenicznej. Każde wycięte przez niego zdjęcie domaga się odświeżenia albo odkrycia faktów o losach ludzi, którzy przed wojną tworzyli kinematografię. Zdaniem znawcy polskiego i światowego filmu, Stanisława Janickiego:

 Nie ma dwóch życiorysów filmowców, które byłyby do siebie podobne. To są fascynujące historie, przez to, że to są fascynujący ludzie.


 W tej niezwykłej księdze znalazłam także fotografię przedstawiającą Juliusza Osterwę, z którym współpracował Jan Janota. A dziś mogłam zobaczyć i dotknąć list, który napisał do niego w 1925 roku twórca Reduty (jak udało mi się odczytać: z prośbą o przygotowanie dekoracji do Wesela).



Poniżej natomiast zamieszczam (za zgodą Pani Beaty Płaczek) zdjęcia ślubne Jana Janoty z 1920 roku.


 Jan i Sabina (z domu Jasińska) Janotowie









13 września 2015

List od czytelnika bloga



Szanowna Pani Beato!

W dzisiejszym zmaterializowanym i wykoślawionym kulturowo świecie, kiedy różne bezwartościowe czy gorszące dziwactwa wdzierają się do teatru, filmu i literatury, a nasz piękny, ojczysty język jest coraz bardziej nasycany wulgaryzmami i wszelkiego rodzaju neologizmami, Pani blog jest oazą tradycyjnej kultury narodowej. To koło ratunkowe, rzucone czytelnikom pragnącym oddechu w atmosferze literatury pięknej, klasycznej, nieskażonej jeszcze marazmem. Bo czyż niepiękne jest odświeżenie sobie twórczości np. Jana Kochanowskiego czy Melchiora Wańkowicza, albo wspomnienia o naszych artystach scenicznych…
    Jadwiga Smosarska… Łezkę w oku wywołuje spojrzenie na jej piękne zdjęcia. Pani Beato, to była artystka z lat mojej młodości. Wiele o niej słyszałem w radio, czytałem w przedwojennych gazetach, była naszą fanką, ale nie pamiętam, czy w jakiejś gazecie widziałem jej zdjęcie. To były czasy bez telewizji, film można było zobaczyć tylko w dużych miastach, a ja żyłem na prowincji.
      Często odwiedzam Pani blog, dla relaksu intelektualnego i edukacji. Zachęcam swoich znajomych i przyjaciół do zerknięcia na „Antykwariat”. Oni są też zachwyceni Pani blogiem.
     Dotychczas nie miałem warunków technicznych do umieszczenia Pani recenzji moich publikacji na stronie internetowej i dopiero od kilku dni są już tam wprowadzone w dziale: „listy i recenzje".
    Ja, Pani Beato, nie potrafię wejść na strony Pani bloga, by wyrazić moje wielkie uznanie dla Pani inicjatywy twórczej w krzewieniu polskiej kultury.

   
Gdyby to było możliwe i uznała Pani za celowe, bardzo proszę wybrać coś z tego, co w tym liście do Pani napisałem, skorygować i w odpowiednim miejscu umieścić na Pani blogu.

     Serdecznie pozdrawia   Feliks Trusiewicz



Listy od czytelników bloga są balsamem dla duszy. Dla takich rzadkich chwil warto prowadzić "internetowy pamiętnik lektur"! To motywuje i zobowiązuje. Nie śmiałabym takiego pięknego listu, otrzymanego od autora wspaniałych wołyńskich powieści, ani korygować, ani skracać. Z radością go publikuję tutaj oraz w zakładce "Księga gości".

9 maja 2014

Kraków w rocznicę zdobycia Monte Cassino

Źródło: http://pomnikwojtek.wordpress.com.



18 maja 2014 r. w 70 rocznicę zdobycia Monte Cassino w Parku Jordana planowana jest uroczystość patriotyczna pod pomnikiem gen. Władysława Andersa z udziałem wojska i mieszkańców Krakowa. Podczas uroczystości zostanie odsłonięty pomnik niedźwiedzia Wojtka, niezwykłego żołnierza z armii Andersa, który wspierał II Korpus podczas szturmu na Monte Cassino. Ponadto 22 maja odbędzie się w Arce Pana  wyjątkowy koncert.

 

 W programie koncertu nie zabraknie takich utworów, jak: Bogurodzica, Warszawianka, Pierwsza kadrowa, Ułani, ułani,  Rozszumiały się wierzby, Szara piechota, Hej, chłopcy! bagnet na broń!, Marsz, marsz Polonia, Modlitwa obozowa oraz oczywiście Czerwone maki na Monte Cassino.


W podziemiach Arki Pana znajduje się Kaplica Pojednania z figurką Matki Bożej Pancernej, która została wykonana z odłamków wydobytych z ran żołnierzy II Korpusu walczących o wzgórze Monte Cassino. Z kolei w pobliżu Ronda Kocmyrzowskiego im. ks. Józefa Gorzelanego znajduje się Skwer II Korpusu Sił Zbrojnych na Zachodzie, gdzie w  60. rocznicę Bitwy o Monte Cassino odsłonięto głaz upamiętniający jej bohaterów. 

 Kraków pamięta

 Napisała do mnie Pani Aleksandra Ziółkowska-Boehm, na stałe mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, że przylatuje do Polski, m.in. na warszawskie Targi Książki. Na stoisku wydawnictwa Iskry będzie podpisywać swoją najnowszą książkę poświęconą Monte Cassino (23 maja, godz. 15.00-16.00), a na stoisku Muzy wznowienie książki Kaja od Radosława czyli historia Hubalowego krzyża (24 maja, godz. 13.00-14.00). Autorka spotka się z czytelnikami nie tylko w stolicy, bo odwiedzi też Szczecin, Łódź i Opoczno/Kunice.

15 maja, godz. 16.00 - wykład, Czytelnia Królewska, Uniwersytet Szczeciński
27 maja, godz. 17.00 - spotkanie autorskie w Bibliotece Piłsudskiego w Łodzi
31 maja, godz. 15.00 - spotkanie autorskie w Opocznie/Kunice

 

 Niestety, na żadne z wydarzeń nie dam rady... Serdecznie zapraszam wszystkich miłośników polskiej historii na spotkanie ze wspaniałą autorką, jeśli mieszkacie w wymienionych miastach. 

Jedna z publikacji A. Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już zachwyciła mnie i poruszyła. Moja recenzja niezwykłej książki o winnicach na Podolu i polskim losie TUTAJ. Bardzo żałuję, że nie mogę pojechać do stolicy na to majowe święto czytelników i pisarzy. Zazdroszczę warszawiakom!





Anegdota o niedźwiedziu Wojtku opowiedziana przez prof. Wojciecha Narębskiego, ostatniego żyjącego w Polsce żołnierza 22 Kampanii Zaopatrywania Artylerii, z którą dzielny zwierzak walczył o wolność. Prof. Narębski wspomina, jak pewnego razu zniszczył suszącą się bieliznę należącą do żołnierek z 316 i 317  Kompanii Transportowej Pomocniczej Służby Kobiet:

 

"One koło nas stacjonowały i pamiętam, jak dziewczęta akurat zrobiły sobie pranie, wywiesiły swoje dessousy do wyschnięcia. Wojtek zobaczył kolorowe różne majteczki, staniczki, to mu się wyraźnie nie spodobało i zrobił szarżę - pobiegł, zrzucił to wszystko i wrócił cały owinięty tymi dessousami".

Źródło: http://pomnikwojtka.pl/pomnik.



 

 



 

 

 




17 marca 2014

Bibliofilstwo Sapiehów: wystawa



Niezwykła wystawa na Wawelu! Muszę się wybrać! Dziś się dowiedziałam.
Unikatowy zbiór ksiąg wydanych w języku polskim, łacińskim, francuskim i niemieckim, wskazuje na mało znaną pasję rodziny Sapiehów – bibliofilstwo. Na wystawie Biblioteka Sapiehów z Krasiczyna w Zamku Królewskim na Wawelu pokazano ponad sto najciekawszych woluminów z krasiczyńskich zbiorów. Zobaczymy wybrane egzemplarze książek oraz zabytkowe oprawy i ekslibrisy. Ekspozycję wzbogacają portrety przedstawicieli rodziny Sapiehów z Kodnia, właścicieli biblioteki oraz widoku Krasiczyna, będącego od XIX wieku nową siedzibą rodu. Wystawa potrwa do 31 maja. Bilet 3 zł.


 Wywodzący się z Litwy ród Sapiehów piastował w dawnej Polsce najważniejsze stanowiska i funkcje. Sapiehowie byli wybitnymi politykami, wojskowymi i duchownymi. Znaczenie rodu i pozycja ekonomiczna pozwoliły Sapiehom na podejmowanie na ogromną skalę działań kolekcjonerskich i mecenasowskich. Na mapie dawnej Rzeczypospolitej rezydencje i fundacje sapieżyńskie występują na ogromnych obszarach Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, unaoczniając niezwykle rozległą skalę rodowych przedsięwzięć. Kolekcja krasiczyńska jest ostatnią magnacką biblioteką w posiadaniu prywatnym. Jej znaczenie jest ogromne wobec trudnych do wyobrażenia strat poniesionych przez Polskę w tej dziedzinie narodowej spuścizny wskutek wojen i pożarów.

Wystawie towarzyszą spotkania na dzieci i dorosłych, a także katalog.


Wykłady dla dorosłych


  • 20 marca  Historia Biblioteki Sapieżyńskiej
    Anna Mercik (Zamek Królewski na Wawelu)

  • 3 kwietnia  Dramatyczne losy zbiorów Sapiehów
    Jerzy T. Petrus (Zamek Królewski na Wawelu)

  • 24 kwietnia Książę Aleksander Antoni Sapieha oraz księgi z działu botanicznego jego biblioteki
    Ewa Mikołajska (Zamek Królewski na Wawelu)

  • 15 maja Mecenat i kolekcjonerska działalność Sapiehów z Krasiczyna
    prof. dr hab. Maria Kałamajska-Saeed (Instytut Sztuki PAN)

    godz. 17.00, sale edukacyjne w budynku nr 7, udział bezpłatny, bez rezerwacji

Więcej informacji na stronie Wawelu.

18 września 2013

Jedna z najpiękniejszych księgarni świata jest w Porto

Livraria Lello przy Rua das Carmelitas pod numerem 144, zaprojektowana przez znanego miejscowego architekta Xaviera Estevesa, ma tu swoją siedzibę od początku XX wieku. Historia samej firmy jest jednak starsza. Założył ją w 1869 roku francuski bibliofil i edytor Ernesto Chardron, wydawca licznych skarbów literatury portugalskiej. Po jego przedwczesnej śmierci przechodziła z rąk do rąk, łączono ją z innymi księgarniami i antykwariatami, aż w 1894 roku nabył ją szanowany w tym fachu José Pinto de Sousa Lello do spółki ze szwagrem Davidem Pereirą, a z kolei po jego śmierci dokooptował brata i następnie bratanka. Pozostali członkowie rodziny utworzyli na koniec wraz z najbliższymi współpracownikami spółkę Prólogo Livreiros, która nie tylko oferuje ponad 60 tysięcy tytułów, w tym i różnojęzycznych nowości, i wiele białych kruków, ale działa również jako ekskluzywna oficyna wydawnicza. Jej umoralniające motto brzmi: „Decus in Labore”, czyli Honor w pracy, co by się zgadzało z charakterem mieszkańców Porto, podobno najbardziej pracowitych ludzi w całej Portugalii. Można je wyczytać na witrażowym plafonie świetliku, który zdobi postać kowala unoszącego młot nad kowadłem. Nie powstydziłby się go sam Tiffany. [...]


Zdjęcie zapożyczone ze strony "Zeszytów Literackich"

13 września 2013

"Literatura na trzeźwo"

Odkryłam nowy ciekawy program o literaturze, który można oglądać w TV Republika. Niestety do tej stacji nie mam dostępu w telewizorze, ale oglądam sobie poszczególne odcinki w internecie. Najbardziej zainteresowały mnie szczególnie dwa: z udziałem Marka Nowakowskiego i drugi z Antonim Liberą. Zachęcam do posłuchania i obejrzenia, zwłaszcza miłośników tych literatów, przy czym muszę podkreślić, że ten pierwszy to Mistrz:) 


Odcinek m.in. z Markiem Nowakowskim. Rozmowa na tle jego ukochanej Warszawy.


Odcinek m.in. z Antonim Liberą


W najbliższą niedzielę, i tu zwracam się do Książkowca, spotkanie z Wojciechem Wenclem. Oglądaj!:)
Natomiast w dniu pogrzebu Sławomira Mrożka wyemitowany będzie odcinek specjalnie poświęcony jego sylwetce i dorobkowi. Tak twórcy programu zachęcają do obejrzenia tego odcinka:

Czy Sławomira Mrożka można nazwać konserwatywnym krytykiem kultury? Co o tym myślą: Antoni Libera, który był bliskim znajomym pisarza, oraz Dariusz Gawin?

Zapowiada się ciekawie!




12 września 2013

"Brakuje wam żywiołu ojczystego"


Przewodnik po okolicach mickiewiczowskich i rejtanowskich ziemi nowogródzkiej z 1938 roku. Można go obejrzeć na stronie Polona.pl

Za sprawą artykułu w „Gazecie Krakowskiej”, w którym nauczyciele wyrazili swój niepokój związany z usunięciem kilka lat temu z programu nauczania gimnazjów „Pana Tadeusza” i „Trylogii” – w mediach na nowo zagościł temat doboru lektur dla szkół. Małą "cegiełkę" chciałabym dodać do tej dyskusji, właściwie tylko przytoczyć cytat, ale jakże wymowny. Jest to fragment eseju Barbary Wachowicz o "kraju lat dziecinnych" Adama Mickiewicza:



12 sierpnia 1852 roku Mickiewicz powiedział podczas rozdania nagród uczniom Szkoły Polskiej w Paryżu: 

"Brakuje wam żywiołu ojczystego, tego, co niebo ojczyste daje, co starożytni nazywali genius loci (duchem miejscowym), tego, co tak pomogło nam w życiu, nie macie kraju, tej wielkiej Polski".

Jeśli dotrzecie do miejsc Mickiewiczowskiego raju, odkryjecie, że polskość wspaniała i uroda pejzażu ostały się nie tylko w literaturze. Zobaczycie całe łany "gryki jak śnieg białej" wokół Nowogródka, w Zaosiu powitają was "pola malowane zbożem rozmaitem" i "ciche grusze" na miedzach. Pod Czombrowem bursztynowi się świerzop. Szumią drzewa parku w Tuhanowiczach. A Świteź nie tylko "jasne rozprzestrzenia łona", tęcz
ale owią się na błękicie jej wód przedziwne, bajeczne kolory...


 [...]

13 września 1807 roku Franciszek i Adam Mickiewiczowie rozpoczęli naukę w nowogródzkiej szkole Ojców Dominikanów. Bohdan Urbankowski w swej świetnej, odkrywczej księdze "Adam Mickiewicz. Tajemnica wiary, miłości i śmierci" słusznie stwierdza: "Tym, którzy od lat wielu reformują naszą humanistykę, organizacja nauczania w tej szkole może podsunąć ciekawe rozwiązania. Może nawet naszym uczelniom uda się osiągnąć poziom tej nowogródzkiej szkółki"...

Oby! Gwoli uzasadnienia tego okrzyku powiem, że absolwentki wydziałów polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza (!) w Poznaniu nie wiedziały, z jakiego utworu pochodzi cytat: "Jeśli zapomnę o nich, Ty - Boże na niebie zapomnij o mnie!". Spójrzmy więc, co obejmował program nowogródzkiej "szkółki", gdy zaczął w niej edukację jako dziewięcioletnie dziecię przyszły autor tych słów z III części "Dziadów"...

"Program klasy pierwszej obejmował: naukę chrześcijańską: o cnotach miłości bliźniego, składzie wiary; naukę moralną: o stosunku dzieci do rodziców i historię świętą od stworzenia świata aż do króla Dawida; dalej: geografię Europy, w szczególności Rosji; naukę arytmetyki, o działaniach prostych i złożonych; wreszcie naukę gramatyki polskiej i łacińskiej". Mickiewicz studiuje dzieła takich mistrzów literatury ojczystej jak: Piotr Skarga, Mikołaj Rej, Jan Kochanowski, Łukasz Górnicki, Szymon Zimorowic. Kończąc w czerwcu 1815 roku edukację u Ojców Dominikanów, otrzymuje następujące świadectwo: "Wszem i wobec czynimy wiadomym, iż pan Adam Mickiewicz w publicznej szkole naszej Nowogródzkiej do wszystkich nauk jak: matematyka, fizyka, chemia, literatura, historia etc., pilnie się przykładał, pobożnością, nieskazitelnością obyczajów przyświecał". I takowe świadectwo otrzymał: "Zdrowie - mierne. Pilność - nadmierna. W logice - celujący. W fizyce i historii naturalnej - celujący. W historii dziejów - najlepszy. W literaturze - dobry".

Wyróżnienia moje.

Zachęcam do lektury całego tekstu Barbary Wachowicz!



29 sierpnia 2013

Królowa Matka Elżbieta

W związku z narodzinami potomka brytyjskiego tronu wydawnictwo Znak postanowiło opublikować biografię praprababki dziecka księżnej Kate i księcia Williama. Lady Colin Campbell już we wstępie podkreśla, że w przygotowaniu imponującej rozmiarami książki pomocne były jej własne liczne kontakty z osobami z bliskiego otoczenia królowej Elżbiety II, a także długoletnia przyjaźń z księżną Dianą. Po lekturze trudno jednoznacznie stwierdzić, czy opieranie się na zasłyszanych plotkach czy zaobserwowanych naocznie faktach to atut, czy jednak wada, która uniemożliwiła zachowanie obiektywizmu i pozostawienie czytelnikowi swobody w ocenie bohaterki książki. Oczywiście, autorka sięgała również do oficjalnych źródeł, ale raczej nie po to, aby je zweryfikować, ale by uparcie podważać ich wiarygodność i zamanifestować swój stosunek do nich i do bohaterki książki. Można mieć wrażenie, że zbytnio źródła lekceważyła, że ważniejsza była wiedza, którą zdobyła dzięki osobistym kontaktom, a nie studiowaniu w bibliotece. Jej wersję wydarzeń, niepozbawioną pikanterii i „sensacyjek”, należy zatem traktować ostrożnie i z dużą dozą krytycyzmu. Nie ulega jednak wątpliwości, że biografia Królowej Matki, choć tendencyjna, jest ciekawa i może być inspirująca dla wielu kobiet. Niekoniecznie arystokratek.

Wyłaniający się z książki wizerunek Elżbiety Bowes-Lyon to malowniczy portret niewątpliwie fascynującej i niezależnej kobiety, która zawsze wiedziała, czego pragnie i jak dążyć do wytyczonego celu. Choć autorka często zdradza swój (raczej negatywny) stosunek do opisywanej postaci, czytelnik łatwo się z nią będzie identyfikował. Losy królowej Elżbiety zostały przedstawione najpierw na tle odchodzącej w przeszłość epoki wiktoriańskiej, potem epoki edwardiańskiej, a następnie wydarzeń związanych z dwiema wojnami światowymi, co stanowi kluczowy walor książki. Warto wspomnieć, że przedstawione przez Lady Campbell epoki: wiktoriańska – wyznaczona oficjalnie przez daty narodzin i śmierci królowej Wiktorii (1837–1901)  oraz edwardiańska i współczesna jawią się jako wewnętrznie zróżnicowane. Wartość poznawcza publikacji jest pod tym względem olbrzymia i choćby z tego powodu warto po nią sięgnąć, nawet jeśli nie należy się do miłośników brytyjskiej monarchii. Dzięki niej można prześledzić, jak zmieniały się dyskursy kobiecości w brytyjskich sferach arystokratycznych i w samej rodzinie królewskiej. Książka jest wręcz znakomicie osadzona w historiografii. Ponadto napisana jest potoczystym stylem, co sprawia, że czyta się ją świetnie, choć poglądy Colin Campbell na temat królowej Elżbiety bywają irytujące.

Elżbieta Bowes-Lyon pochodziła z rodziny, której przedstawiciele należeli do arystokracji średniej rangi. Niewątpliwie dorastała nie tylko w bogatej i znamienitej familii, ale przede wszystkim w rodzinie zgodnej i kochającej się. Małżeństwo jej rodziców układało się niezwykle pomyślnie i stanowiło, jak to określa autorka biografii, prawdziwą oazę szczęścia. Elżbieta potrafiła uparcie dążyć do urzeczywistnienia swoich ambicji i marzeń. Nie grzeszyła urodą, ale miała wiele innych zalet (np. wyjątkowy talent towarzyski), które potrafiła w stosownych momentach skutecznie wykorzystać, by osiągnąć upragniony sukces życiowy. Jej postać jako małżonki króla zmagającego się z jąkaniem spopularyzował obsypany Oscarami film Jak zostać królem, ale w filmowej scenerii ukazana została niejako w cieniu męża. Tymczasem, jak wynika z biografii, lubiła odgrywać pierwszoplanowe role, snuć intrygi i sterować otoczeniem.


Mimo że w trakcie lektury książki bardzo irytujące mogą być takie jej cechy, jak częsta powtarzalność tych samych tez oraz brak dystansu autorki do opisywanej przez siebie postaci, to obcowanie przez wiele godzin z niezwykłą kobietą, jaką niewątpliwie była Królowa Matka, nie będzie stratą czasu, ale inspirującym spotkaniem. Fascynujące są również sylwetki innych kobiet - choćby Amerykanki Wallis Simpson, która poślubiła najwytworniejszego mężczyznę świata, za jakiego uważano księcia Walii - Dawida (szwagra Elżbiety), a którą charakteryzowała równie charyzmatyczna osobowość. Jednym z najważniejszych walorów biografii jest pasjonująco zarysowane tło historyczne oraz płaszczyzna społeczno-kulturowa relacji między kobietami a mężczyznami w angielskich familiach arystokratycznych i, oczywiście, w samej rodzinie królewskiej, do której nie tylko dzięki sprytowi, ale też splotowi szczęśliwych zbiegów okoliczności weszła Elżbieta Bowes-Lyon. Później, jako monarchini, będzie miała ona olbrzymi wpływ na kształt narodowego życia nie tylko Brytyjczyków, lecz nawet wszystkich Europejczyków.





Recenzja opublikowana na 

12 lipca 2013

"... zaczęrpnąć siły na przypatrywanie się błazeńskiej komedii życia..."



Mało brakowało, a zostałaby szwedzką królową. Niespodziewana śmierć czterdziestopięcioletniego Karola XV pokrzyżowała jednak mocno zaawansowane i trzymane w głębokiej tajemnicy plany. W 1871 roku król Szwecji i Norwegii ujrzał w Brukseli portret hrabiny Marii Beatrix z Krasińskich i… postanowił się z nią ożenić.  Taką romantyczną i mało znaną historię ich pierwszego „spotkania” opowiada w swojej najnowszej książce Magdalena Jastrzębska, ale nie bez krytycyzmu, gdyż stara się zweryfikować jej prawdziwość za pomocą dostępnych (niestety nielicznie zachowanych) źródeł. Związane z niedoszłym mariażem szczegóły, które ujawnia i bada autorka, są wielce intrygujące, ale to nie jedyne arcyciekawe informacje podane w niezwykłej publikacji poświęconej córce wybitnego romantycznego poety Zygmunta Krasińskiego. Z pieczołowicie zebranych dokumentów, artykułów prasowych i pamiętników udało się M. Jastrzębskiej skomponować przypominający mozaikę wielobarwny obraz rodzin Krasińskich i Raczyńskich, obyczajów panujących w polskich kręgach artystycznych, ale przede wszystkim przybliżyć sylwetkę mało znanej Polakom niezwykłej postaci, bo zrośniętej z polską literaturą i w ogóle kulturą. Maria Beatrix Krasińska  miała wyjątkową osobowość i predyspozycje do tego, by zasiąść na skandynawskim tronie. Starannie się do tej funkcji, mimo wielu obaw, przygotowywała, jak wynika z zachowanych na ten temat archiwaliów. Los chciał inaczej. Została Panią na Złotym Potoku. W tej roli czuła się spełniona, gdyż bardzo kochała to malownicze miejsce należące do rodziny Krasińskich (później do Raczyńskich).


W swojej książce Magdalena Jastrzębska stworzyła wyrazisty i barwny portret nie tylko polskiej arystokratki i córki wybitnego poety doby romantyzmu Zygmunta Krasińskiego, ale także silnej i niezależnej kobiety, obdarzonej wieloma talentami artystycznymi i nieprzeciętną inteligencją. Cechowały ją także odwaga w wyrażaniu poglądów, zamiłowanie do śpiewu, literatury polskiej i podróży, wrażliwość na piękno, elokwencja i trzeźwy realizm. Z książki wyłania się kochająca córka, siostra i matka, oddana przyjaciółka, ale i ekscentryczka i „trochę zwariowana” osoba. Mianem „egzotycznej kobiety” lub „egzaltowanej dziwaczki” określało ją otoczenie, jak wynika z zebranych przez autorkę nielicznych wypowiedzi na jej temat, ale należy do nich podchodzić z dużą ostrożnością, jak akcentuje autorka. Maria zmarła przedwcześnie, mając zaledwie 34 lata, w nie do końca jasnych okolicznościach. Wiodła ciekawe i pełne pasji życie, ale los nie szczędził jej bolesnych doświadczeń. Najpierw straciła siostrzyczkę, później ojca i ukochanego brata Władysława, z którym najlepiej się rozumiała, a tuż przed ślubem narzeczonego. Mimo  ciężkich przeżyć starała się czerpać z życia jak najwięcej. W 1873 roku w jednym z listów z Krzeszowic pisała: noszę w sobie świat myśli i wspomnień, a choć często mi smutno, to za to ani na chwilę się nie nudzę. Trzy lata później los zada Marii jeszcze jeden ciężki cios. Po krótkiej chorobie umrze matka. Niedługo po jej śmierci pozna „boskiego Edzia”, jak nazywano Edwarda Raczyńskiego, którego poślubi, ale małżeństwo, choć początkowo wyglądało na szczęśliwe, okaże się nieudane. Jego owocem będzie jedyny syn, którego chciała wychować tak, aby myślał po polsku. W tym celu zatrudniała we Włoszech wyłącznie polskie guwernantki. Dużo uwagi poświęca autorka także synowej szwagierce Marii. Portret Róży z Potockich Krasińskiej jest równie pasjonujący i  barwny jak głównej bohaterki książki. 

6 lipca 2013

Koń polski


Był koń Bojek, na którym pułkownik Zygmunt Piasecki, dowódca pułku w latach 1920-1929, brał udział w szarżach pod Zaborowem i Hujcznami, a także pod wsią Kronie; był koń Moskal wzięty do niewoli pod Hajnówką, stąd jego nazwa; była szlachetnej krwi klacz Krysia; była uczestniczka walk na Kresach w latach 1918-1920 klacz Zula - później utalentowana sportsmenka; była klacz Gitara, która gdy usłyszała słowa: „Gitara, dzień dobry!” - podnosiła przednią nogę do góry; była czystej krwi arabka Fatima. I był też Halim, którego wyczyny stały się tematem wielu opowieści, by z czasem przejść do legendy pułkowej.

(Piotr Jaźwiński, Oficerowie i konie, Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa 2013, s. 147)




Dragonia, husaria, rajtaria, kirasjerzy i ułani to najważniejsze rodzaje kawalerii, która jako jeden z zasadniczych rodzajów wojska przetrwała do początku II wojny światowej. Do ostatniej szarży w historii kawalerii polskiej doszło w Mirosławcu w 1945 roku, a wykonali ją ułani z 11. Warszawskiej Brygady Kawalerii. Ułani to lekka kawaleria, uzbrojona w lance, szable, pistolety, a później też w karabinki. W Polsce powstała w XVIII wieku, a w następnych stuleciach była formowana w innych armiach właśnie na wzór polskiej. Wokół polskiej konnicy narosło mnóstwo mitów. Większość z nich odnosi się do żołnierzy i zwycięskich bitew, które stoczyli. Na przykład legendą otoczona jest szarża polskich szwoleżerów pod Somosierrą, nie wspominając już o zwycięskim boju polskiej kawalerii z oddziałami 1. Armii Konnej S. Budionnego w 1920 roku. Jednak o najważniejszych „wojownikach”, czyli o koniach, niewielu z nas mogłoby opowiedzieć coś więcej. Jak były szkolone, jak ułani musieli dbać o zwierzęta, aby te jak najlepiej radziły sobie w bojowym rynsztunku, jakie psoty płatały jeźdźcom? Odpowiedzi na te pytania znaleźć można we wspaniałej książce Piotra Jaźwińskiego Oficerowie i konie. Przyjaźń na śmierć i życie.



Niezmiernie pasjonująca to lektura. Autor nie opisuje historii całej polskiej konnicy, skupia się jedynie na koniach należących do korpusu oficerskiego kawalerii w II Rzeczypospolitej. Z zebranych przez niego materiałów na ten temat wyłania się fascynujący i wzbudzający u czytelnika wiele pozytywnych emocji obraz koni jako wiernych towarzyszy żołnierskiego losu. A Polak ze swym temperamentem porywczym i zapalnym, gwałtownością charakteru, fantazją i polotem, a szlachetną skłonnością do czynów ryzykownych - zawadiackich to przecież urodzony jeździec, jak przekonuje autor już we wstępie, przytaczając słowa między innymi majora Zaręby. Niezależnie od najważniejszego celu, jaki sobie postawił Piotr Jaźwiński, powstała książka nie tylko o najwierniejszym przyjacielu polskiego kawalerzysty, ale nawet rozprawka na temat naszego charakteru narodowego. Nie mogło być inaczej. Koń jest mono wpisany w polską tradycję, nie tylko wojskową. Dzięki publikacji można lepiej zrozumieć ogromne przywiązanie Polaków do tych wymiarów historii, w której złotymi zgłoskami zapisali się ułani i ich konie, o czym świadczą niezwykła do dziś żywotność legend związanych z rodzimą kawalerią oraz liczne wspomnienia, jakie pozostawili po sobie kawalerzyści. Ponadto można śmiało stwierdzić, że mamy do czynienia z książką o wielu humanistycznych walorach, gdyż w końskich charakterach jest co najmniej taka gama rozmaitości, jak w ludzkich, jak napisał po latach Antoni Kamiński, opisując swoją służbę jako kawalerzysty. Konie bywają bowiem krnąbrne, zimne, wyrachowane, szlachetne, psotliwe, anielskie, arystokratycznie dumne, zarozumiałe, prostoduszne itd. Itd. Zupełnie jak człowiek. Nic dziwnego, że relacje między końmi a jeźdźcami przybierały rozmaite barwy. Nierzadko doprowadzali siebie nawzajem do szewskiej pasji, ale częściej, mimo wszystko, byli wobec siebie niezwykle lojalni i ofiarni. W książce znajdziemy wiele wspaniałych i zabawnych opowieści o tych relacjach.


 
Kazimierz Sosnkowski w 1916 r. W latach  1914–1917 służył w Legionach Polskich. Źródło: Polona.pl


Autorzy wspomnień przytaczanych przez Jaźwińskiego nie tylko opowiadają o dozgonnej przyjaźni z Ordynatem, Brygadą, Farysem, Krechowiakiem, Gromem i wieloma innymi końmi, ale także zdradzają tajniki kawaleryjskiego rzemiosła. Publikacja, będąca zbiorem historyjek spisanych przez ułanów, ma nie tylko charakter sentymentalny, ale też wartość poznawczą, gdyż osoby mające szczątkową wiedzę o zwyczajach tych zwierząt i ich tajemnicach będą na pewno usatysfakcjonowane, a może nawet zachwycone do tego stopnia, iż zaczną się bardziej nimi interesować. Oficerowie i konie to swoisty hołd złożony bohaterom dziecięcych marzeń i snów oraz wielu porzekadeł, które na stałe wrosły w język polski. Konie są bowiem nierozerwalną częścią polskiej historii i wypada znać ich dzieje. Gawędziarki styl, przeplatany fragmentami kawaleryjskich opowieści pełnych anegdot sprawia, że obcowanie z tą książką jest olbrzymią przyjemnością, przywołującą ducha przygody. Kawalerzyści II Rzeczypospolitej jawią się zaś nam jako prawdziwi zaklinacze koni.






Recenzja opublikowana w

 




30 stycznia 2013

Szalona podróż przyjaciółek

A czyż ta Polska sprzed lat nie jest dziś dla nas kontynentem do ponownego odkrycia?



Słuszne pytanie. Stawia je historyk, publicysta i dyplomata, Jan Kieniewicz, w eseju zamykającym niepozorną, ale bogatą w treść książeczkę, zawierającą między innymi reportaże Carmen Laforet - hiszpańskiej pisarki i publicystki. Jan Kieniewicz w krótkim tekście przybliża i przypomina społeczno-polityczne uwarunkowania PRL oraz absurdy dnia codziennego. Dzięki temu lektura opisanych przez Hiszpankę obrazków z jej miesięcznego pobytu w Polsce może być bardziej odkrywcza i mieć większą wartość poznawczą, a także... okazać się mniej irytująca. A może ona irytować zwłaszcza tych czytelników, którzy doskonale pamiętają lata sześćdziesiąte.



Kiedy bohaterki książki Za żelazną kurtyną… wybrały się w 1967 roku w nietypową i jawiącą się jako szaloną podróż do Polski komunistycznej, Stanisław Staszewski, architekt, żołnierz Armii Krajowej, więzień obozu w Mathausen, bard, ojciec znanego wokalisty - Kazika Staszewskiego, musiał wyemigrować z kraju ze względu na brak jakichkolwiek perspektyw na prowadzenie w miarę normalnego życia. Wcześniej został z hukiem wyrzucony z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, co w tamtych czasach oznaczało koszmarne trudności ze znalezieniem pracy i - w konsekwencji - klepanie biedy, a nawet inwigilację przez MO czy tajne służby komunistyczne. W takiej sytuacji znajdowało się wówczas wielu Polaków.