Są takie miejsca na Mazowszu, takie łąki ogromniaste, od horyzontu po horyzont, oprawione w towarzyszące im lasy. I takie wsie są malownicze, wiejskie jak trzeba, z drewnianymi chałupami, ze żwirową drogą pomiędzy opłotkami, z bocianimi gniazdami co kilkadziesiąt metrów. Polne pejzaże z kapliczkami, ukrywającymi świętych strzegących tych pól zbożem malowanych, o urodzaj na nich dbających.
Są miejsca, w których naoddychać się można do woli tym, co w polskim, mazowieckim krajobrazie najlepsze. […] Są takie z krowami i wsią w tle, z kwitnącymi już grzybieniami na starorzeczach, z szalejącymi nad wodą rybitwami i z tragankiem, rozchodnikami i macierzanką w murawach nadrzecznych piaszczysk… Są takie miejsca, i to wcale liczne. Trzeba tylko umieć do nich trafić. To ani trochę nie jest trudne, jeśli kierować się będziemy ku nim sercem.
W letni czas upalny prawdziwą rozkoszą była dla mnie lektura opowieści zgromadzonych w księdze pt. Klangor i fanfary. Opowieści z Mazowsza. Wyjątkowo ujmująca jest osobowość autora wyłaniająca się z kart tego nietypowego przewodnika po mazowieckiej prowincji. We wstępie Lechosław Herz określa siebie mianem jednego z ostatnich dinozaurów tak dzisiaj niemodnego krajoznawstwa. Bo któż dziś jeszcze zajmuje się z pasją tą dziedziną i pisze gawędy krajoznawcze? Również zadaję sobie to pytanie. Ze świecą trzeba by nam szukać tej miary pasjonatów.