17 listopada 2012

Moje ulubione blogi:)

Ania, autorka bloga lobzowka jest dziś!, wyróżniła mój blog jako swój ulubiony. Bardzo mi miło! Tym bardziej, że jej blog ma zupełnie inną tematykę ("życiową", tak to określę)  i cieszę się, że lubi do mnie zaglądać, mimo że przecież piszę o zupełnie innych sprawach. Dziękuję! Jej blog należy do jednego z moich ulubionych, bo skłania do refleksji i wzbudza podziw. Z tekstów autorki biją niekłamana szczerość i optymizm! Poza tym łączą nas Kraków i wspólna znajoma:)

Na czym polega zabawa nie będę opisywać, bo każdy z blogerów mniej więcej wie. Podobna akcja już krążyła swego czasu po blogosferze, ale wezmę w tym udział jeszcze raz, bo jest to doskonała okazja, aby uhonorować autorów swioch ulubionych blogów, czyli powiedzieć im wprost, że się ceni ich "pisaninę".:)

Ania przygotowała następujące pytania w konwencji  "pół żartem, pół serio".



1.Twoja szklanka jest w połowie pełna czy pusta?

Myślę, że jeszcze mam dużo do wypicia…

2. Lepiej odnowić stare czy kupić nowe?

Lubię starocie.

3. Jacy są ludzie?

Dobrzy i źli. „Dob­rzy ludzie śpią le­piej od złych, ale ci drudzy ba­wią się znacznie le­piej, kiedy nie śpią”.  Kto to powiedział?

4. Morze czy góry?

I jedno, i drugie, ale jak się do tych pięknych miejsc teraz dostać w Polsce?

5. Do kiedy widziałaś/eś świat na czarno-biało?

Dobre pytanie… Trudno mi odpowiedzieć… Taki przełomowy moment Łysiak nazywa dniem kluczowej refleksji. „Trzy główne dni w życiu człowieka to dzień narodzin, dzień zgonu i dzień kluczowej refleksji – tej, która godzi cię z życiem” (Waldemar Łysiak).

 6. Jeśli nie w Polsce, to gdzie?

Pod słońcem Toskanii (nie mylić z Tuskanią…)


7. Jak długo trwała Twoja korespondencyjna znajomość z młodości?

Nie miałam takiej, ale oglądałam kilka razy film „Masz wiadomość”.:)

8. Ukochane zapachy

Kawy i pomarańczy.

9. „Być” to znaczy?

To znaczy nie gonić za czymś, co przemija.

10. Co Cię fascynuje we współczesnym świecie?

Możliwość swobodnego podróżowania, jednak nie jest mi ona dostępna w takiej skali, jakiej bym pragnęła.

11. Z czym Ci się kojarzy takie wypytywanie?:)

Z następującym zabawnym dialogiem z książki, a jakże! Łysiaka oczywiście:

- Dlaczego nie chcecie mówić?
- Ja chcę mówić. – zdeklarował się Forman.
- Słucham, mów.
- A konkretnie: chcę spytać.
- Pytaj.
- Co musi zrobić łysy, żeby podrapać się po włosach?


A oto moje pytania, też w konwencji "pół żartem, pół serio":

13 listopada 2012

Podróż "zaczarowaną dorożką" Waldemara Łysiaka

Wsiadłam do "zaczarowanej dorożki"  Waldemara Łysiaka (dobrze, że sobie przygotował parasol przed "deszczem krytyki literackiej") i oczywiście, nie żałuję ani sekundy z nim spędzonej:) Poniżej moje impresje lekturowe, a na początek cytat:




Jest kwestią bezdyskusyjną, że utelewizyjnianie, komputeryzacja i gnijąca edukacja (coraz niższy poziom kształcenia na wszystkich szczeblach, zastępowanie egzaminów łatwiusieńkimi testami etc.) – odegrały decydującą rolę w uwiądzie dawnego nawyku czytania, jak również w degradacji kryteriów czytelniczych, vulgo: w dominacji literatury głupawej, zwanej niegdyś „jarmarczną”, „brukową” lub „wagonową”. Nie mogło być inaczej, gdy tradycyjne lektury dziewcząt (exemplum „Ania z Zielonego Wzgórza”) oraz chłopców ( Verne, Cooper, Stevenson etc.) zostały wymiecione w intelektualnym ”jadłospisie” nastolatków przez gry komputerowe, dziewczęca pisemka quasi-pornograficzne i tandetny film. […] Jak w tej sytuacji ma się bronić literatura „wyższa”? „Nie ma zmiłuj” – walec głupoty rozjeżdża i ją.

 (W. Łysiak, Karawan@literatury, s. 176-177)


Karawan@ literatury Waldemara Łysiaka to najlepsza polska książka o polskich książkach. Wciąga jak haszysz! Prowokuje do myślenia, nie pozostawia obojętnym. Zasmuca i wzbudza ogromny niepokój. Zasługuje na miano elektrowstrząsu. Zresztą można tak ochrzcić większość jego dzieł o charakterze zarówno literackim, jak i publicystycznym.

Charakterystyczny dla Łysiaka dosadny i barwny język jest wyrazem jego wewnętrznego buntu wobec gangreny, jaka toczy polską kulturę, a ściślej - literaturę. Autor Wysp zaczarowanych po prostu bije na alarm. Nie tylko nasz kraj trawią opisane przez niego choroby, lecz także w innych państwach zauważa się podobne tendencje, co ilustruje licznymi przykładami i cytatami. Najnowszą polską literaturę opisuje bowiem na tle globalnego społeczeństwa.

Łysiak dał się już poznać jako świetny obserwator, erudyta i przenikliwy diagnosta otaczającej nas rzeczywistości. Jego bezkompromisowość w wyrażaniu poglądów, antykomunizm oraz znakomitą twórczość doceniają czytelnicy, na których brak nigdy nie narzekał. Bogactwo tematów, które porusza w najnowszej książce, powinno być punktem wyjścia do szerokiej i pogłębionej dyskusji dla ludzi zatroskanych o stan polskiej literatury w III RP, w ogóle kultury. I dobrze by było, gdyby zarówno adwersarze Łysiaka, jak i jego wielbiciele (do których się zaliczam) nie skupiali się na jego osobie i „ognistym”    że tak to ujmę – temperamencie, ale na  merytorycznych kwestiach, które opisał. A powodów do niepokoju jest naprawdę sporo. Ale po kolei.

Myślę, że każdy z nas dostrzega te dekadenckie zjawiska, o których alarmuje Łysiak. Swoją bronią uczynił bezsilną jasność umysłu. Czasami tylko to nam pozostaje w czasach ciężkich, a za takie właśnie uważa autor naszą teraźniejszość, o czym informuje już w pierwszym zdaniu. Przywołane wyrażenie zaczerpnął od wielokrotnie w książce cytowanego kolumbijskiego myśliciela Nicolása Gómeza Dávila. Jak napisał Łysiak we wstępie, pragnę bezsilnie jasnym umysłem przeanalizować stan współczesnej polskiej literatury (ostatnie pół wieku), a ściślej: wszelkie uwarunkowania tejże, czyli rynkowe, płciowe, trendowe, rankingowe, awangardowe, reklamowe, salonowe, towarzyskie, koleżeńskie, recenzenckie, polityczne, społeczne, medialne, et cetera, et cetera. A że w swojej analizie nie stosuje żadnej taryfy ulgowej, chyba nie muszę wam wspominać. W tym tkwi między innymi wartość jego publikacji: prowokuje do myślenia i merytorycznej dyskusji, bo jest niezwykle potrzebna. Można często w trakcie lektury odnieść wrażenie, że wiele z przywoływanych na kartach książki osób wyzywa wręcz na pojedynek. Pisze zaczepnie, zadziornie, wojowniczo, stąd nie zdziwię się, gdy któryś z licznych bohaterów Karawan(y) zareaguje równie prowokacyjnie. Ba! Nawet taki zwykły czytelnik jak ja może poczuć się urażony, na przykład gdy mocno wytyka sięganie po produkty literaturopodobne albo gdy wśród marnych pisarzy wymienia naszego ulubionego (szczerze mówiąc, nie czytałam wielu autorów, których przedstawia w negatywnym świetle, ale cenię sobie Bułhakowa, a na temat rosyjskiego pisarza przytacza niepochlebne opinie, przy czym nie są to jego oceny, ale widać, że im przyklaskuje). Jednak w tym swoim wojowniczym tonie nie przekracza tej granicy, poza którą można byłoby poczuć się zażenowanym czy zniesmaczonym, choć niektórych może razić radykalizm jego sądów. Podkreślam jednak: nie jest ważne, jakie nazwiska podaje i w jakim zestawieniu, ale to, żebyśmy potrafili dostrzec uwiąd literatury/kultury i zdiagnozować jego przyczyny, zastanowić się, czy nie zatraciliśmy czasem dobrego smaku i czy nie ulegamy zbytnio podszeptom przedstawicieli mediów podających różne listy bestsellerów, rankingi bądź nazwiska nominowanych lub nagrodzonych przez różna środowiskowe gremia.

11 listopada 2012

Cytat z książki Łysiaka na Święto Niepodległości

Juliusz Kossak, Bitwa pod Ignacewem. 1865


 [...] każde Powstanie [od dużej litery Łysiak pisze ten wyraz]  było niezbędne, gdyż kultywowało (odgrzewało, umacniało) antyniewolniczą tożsamość narodową w czasie braku suwerenności - w ciemnej nocy zaborów. Reaktywowało poczucie podmiotowości (a więc godności), bez którego tożsamość narodowa przestałaby istnieć. Bez tych buntów zostałyby nam jedynie targowice, swary, plus smród haniebnego poddaństwa, niezakłóconego żadnym gestem oporu. Każde z tych "rzucań się na stos" [...] przedłużało nam życie - każde było tym słowem "Nie!", o jakim starożytni Grecy powiadali, że "tylko człowiek, który umie mówić: nie!, jest naprawdę wolny"
I druga kwestia, ważniejsza według reguł pragmatyzmu - kwestia kartograficzna: bez tych "samobójczych wariactw" zabrakłoby Polski na mapach XX wieku. Dzięki regularnym insurekcjom tzw. "sprawa polska" vel "kwestia polska" była - mimo braku państwowości polskiej - permanentnie obecna w europejskiej dyplomacji i dyplomacji całego świata, nie schodziła z ust i umysłów, nasze rebelie nie zezwalały, by ją zapomniano. Właśnie dlatego stała się ona po I Wojnie Światowej primadonną wersalskich  targów i ustaleń kartograficznych. Czołowy polski myśliciel XX stulecia, pisarz Jerzy Narbutt, słusznie głosił: "Naród, który nie posiada dostatecznej siły, by wywalczyć sobie wolność i zapewnić suwerenność państwową - musi jednak znaleźć w sobie dość siły, aby przynajmniej przypomnieć światu o swoim prawie do wolności. Taki był sens nieudanych powstań polskich w XIX wieku. ("Dwa horyzonty" 2003). Sto kilkadziesiąt lat temu Juliusz Słowacki pomyślał to samo i westchnął: "Niechaj nas przecie widzą - gdy konamy!". Zobaczyli, i zapamiętali. Wyśmiewana tubami Neoendecji i Salonu rebeliancka "bohaterszczyzna" naszych przodków w końcowym rezultacie wskrzesiła Polskę - żelazem i ołowiem regenerowała polskość. Na negację owej zasługi nie ma zgody, panie Z.

[Waldemar Łysiak, Karawana literatury, Nobilis, Warszawa 2012/2013, s.282-283.]