2 grudnia 2012

"Polak, katolik, alkoholik". Władysław Broniewski

Przeżył dwa najbardziej zbrodnicze totalitaryzmy w historii ludzkości, trzy wojny, dwa (a może nawet trzy, biorąc pod uwagę tajemniczy epizod ze znalezieniem się poety w szpitalu psychiatrycznym) pobyty w więzieniu: sanacyjnym (do którego pułkownik Wieniawa-Długoszowski przysłał poecie, Hemplowi i  Watowi kosz z delikatesami) i sowieckim (w którym Broniewski stracił wszystkie zęby) oraz dwie tragedie rodzinne: śmierć drugiej żony Marii (i to dwukrotnie, bowiem za pierwszym razem myślał, że zginęła ona w obozie koncentracyjnym, a drugi raz, gdy kilkanaście miesięcy po tym, jak ją odzyskał, umarła naprawdę na nieuleczalną wtedy chorobę) i córki Anki. Jego biografia odzwierciedla całą złożoność polskiej historii, a także życia w ogóle, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami. Jaki naprawdę był Władysław Broniewski?


                                                                                                      

Wśród mrocznych miast, po mrocznych stronach,

jak stada wypędzanych szczurów,

gromady ludzi przerażonych

pełzają u strzaskanych murów;

bezdomni, ślepi i wylękli,

ruszają chyłkiem, znów przyklękli,

złowrogo patrzą w niebo, szepcą,

że głód, że śmierć, że - wszystko jedno,

i przeklinając ziemię biedną,

ruszają znów, po trupach depczą,

znikają mroczni i samotni...

(Władysław Broniewski Homo sapiens)


Mariusz Urbanek, autor znakomitej biografii Władysława Broniewskiego, opowiadał kiedyś o braku zainteresowania opublikowaniem książki na temat poety. - Wydawcy, z którymi rozmawiałem, obawiali się, że Broniewski to już zamknięty temat. Pytali wprost: „Mariusz, kogo on dziś zainteresuje?”. Okazało się, że jednak interesuje. Bo też i żywot Broniewskiego to gotowy materiał na znakomity film.


Dziwny to był człowiek

Olbrzymim wyzwaniem jest próba zrozumienia wewnętrznych pęknięć Broniewskiego, jego wyborów i postawy po drugiej wojnie światowej. Na tle jego młodzieńczych zasług w walce o niepodległość Polski u boku Piłsudskiego, żołnierskiej odwagi, jaką wtedy okazał, jego konszachty z władcami PRL oraz sławienie Stalina, którego był przecież przez półtora roku (1940-1941) więźniem, jawią się jako szczególne kuriozum. Marek Hłasko, który był w latach pięćdziesiątych jego nieoficjalnym sekretarzem, długo nie potrafił go zrozumieć. W Pięknych dwudziestoletnich napisał: Dziwny to był człowiek; oficer legionów, komunista nie należący do partii, więzień naszych kapryśnych braci, najbardziej polski poeta, jakiego można sobie wyśnić. Hłasko miał kiedyś powiedzieć w czasie jednego z suto zakrapianych wieczorów, że napisać Słowo o Stalinie to jakby pocałować wodza rewolucji w dupę. Broniewski wpadł w furię i krzyczał wówczas, że to jego bito w mordę, więc może pisać, co chce i jak chce, i nikt nie ma prawa zarzucać mu zdrady jego życiorysu. Następnie kazał Hłasce uklęknąć i pocałować w rękę na przeprosiny. Nigdy – usłyszał Broniewski, który miał wtedy złapać Hłaskę za kark i wyrzucić ze swojej willi na Mokotowie. Komunizm potrzebny mu był tylko z jednego powodu: ponieważ, on, Broniewski, najbardziej lubił pisać o komunizmie – stwierdził Hłasko.


Żołnierz Komendanta

Chopinowski mazurek, który nauczył się grać w dzieciństwie na pianinie dzięki namowom swojej babki, będzie towarzyszyć Broniewskiemu przez całe życie. W płockiej szkole był płowowłosym, niesfornym chłopcem, popisującym się w czasie przerw, jak wspominał Jan Lechoń, tańczeniem kozaka. W rodzinnym domu Broniewskiego odbywały się spotkania, w trakcie których czytano patriotyczne utwory Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego i Żeromskiego oraz dyskutowano o zbliżającej się wojnie, nazwanej później pierwszą wojną światową. Usłyszy wtedy, że muszą być gotowi do walki o niepodległą Polskę. Tuż przed jej wybuchem założy zatem w Płocku harcerską drużynę, a także sekcję Związku Strzeleckiego – organizacji, która za cel stawiała sobie przygotowanie młodzieży do powstania.

Na wojnę Broniewski wyruszył jako nastolatek. Rzucił wtedy w tajemnicy przed wszystkimi szkołę. W kwietniu 1915 roku jako jeden z gimnazjalistów wchodzących w skład oddziału strzelców dostaje biało-czerwoną opaskę na ramię z napisem „Legiony Polskie 1 pułk”. Uczestniczy w słynnej bitwie pod Jastkowem, gdzie legioniści z 4. pułku piechoty Legionów starli się z oddziałami armii rosyjskiej. Po odmowie złożenia przysięgi wierności Austrii i Niemcom, zostaje internowany obozie pod Kaliszem, w którym spędzi cztery miesiące. W 1918 roku wróci do Płocka, ale gdy powrót do gimnazjum okaże się niemożliwy, zda maturę eksternistycznie w stolicy i rozpocznie studia filozoficzne.


Diabli mi nadali być całą noc na tańcach i zaspałem

Tak zapisał w swoim pamiętniku chwilę przyjazdu do Warszawy zwolnionego z Magdeburga Piłsudskiego. Gdy w stolicy rozbrajano Niemców, na rok przed maturą popędził do POW, gdzie zbierali się legioniści. Pod koniec listopada, na wieść o wybuchu wojny polsko-sowieckiej, rzuca studia i zgłasza się do wojska. Znów zatem rezygnuje z wygody i własnego dobra, aby walczyć o Polskę. Otrzymuje przydział w jednostce stacjonującej we Włodzimierzu Wołyńskim oraz oficerską kwaterę, ale oczekiwany awans na podporucznika dostanie dopiero rok później. „Życie oficerskie” mijało mu jednak nie tyle na służbie, ile na zabawach, hazardzie, pijaństwie i romansach. W styczniu 1919 roku, gdy Ukraińcy zaatakowali Włodzimierz, pozna prawdziwe oblicza wojny. Jako oficer 1. pułku piechoty Legionów bierze udział w walkach z Armią Czerwoną na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy. Podczas wojny polsko-sowieckiej jego żołnierska odwaga zostanie doceniona przyznaniem mu krzyża Virtuti Militari, a także - czterokrotnie - Krzyża Walecznych.

Po wielu miesiącach spędzonych w wojsku cywilne życie go nużyło i wydawało mu się banalne. W czasie urlopu romansował, czytał Trockiego, plażował, pił wódkę i oglądał „głupie sztuczydła”. Tylko w armii czuł się naprawdę „u siebie”. Swoją legionową epopeję jako żołnierz Komendanta będzie z dumą wspominać przez całe życie, nawet w najczarniejszym, bo stalinowskim okresie PRL-u oraz w obecności komunistycznych aparatczyków. Mógł sobie na to pozwalać z uwagi, jak zauważa reżyser Maciej Gawlikowski, na pozycję, jaką później zyskał – na pozycję nadwornego poety władców PRL.