Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Melchior Wańkowicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Melchior Wańkowicz. Pokaż wszystkie posty

7 lipca 2019

Piękne spotkanie autorskie z Aleksandrą Ziólkowską-Boehm 6 czerwca w Krakowie


Dlaczego pisarze wybierają non-fiction zamiast fiction, skoro jest tyle uwarunkowań i trudnych granic do przekroczenia? Prawdziwe historie uczą nas, co znaczy być prawym, odważnym, przestraszonym – uczą pokory. Pokazują nam niezwykłe charaktery, które są tym bardziej wyjątkowe, że były, są i istniały naprawdę. 

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Pisarskie delicje, Bellona, Warszawa 2019, s. 13








2 października 2016

"Jak to się stało, że właśnie to wydarzenie wypełniło wyobraźnię Polaków?"


W dzieciństwie w trakcie pobytu na kolonii letniej w Tczewie brałam udział w wycieczce na Westerplatte. Niewiele wtedy rozumiałam, choć odwiedziny tego miejsca utkwiły mi w pamięci. Wspominam o tym, dlatego że właśnie zagadnieniu miejsca pamięci poświęcona jest książka Krzysztofa Zajączkowskiego. Muszę też dodać, że do dziś kołaczą mi w głowie rytmiczne strofy wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, którego moja nauczycielka w szkole podstawowej kazała się całej klasie nauczyć na pamięć. Któż z mojego pokolenia nie zna tego utworu? Jak słusznie stwierdza Krzysztof Zajączkowski,

Młody człowiek mający w szkole kontakt z wierszem poety dostawał niewątpliwie wgląd w jedno z najpiękniejszych i najbogatszych znaczeniowo dzieł polskiej liryki. Pozostawał pod nieuchwytnym wrażeniem jego uroku i prostoty (s. 155).

Książka Westerplatte jako miejsce pamięci reprezentuje fascynujący, jak mi się wydaje, nurt w historiografii. Mianowicie badania nad pamięcią. Mogę więc chyba stwierdzić, że autor zajmuje się pamięciologią. Prawda, że to ładnie brzmi? Historyk sam używa tego słowa. Pojawiają się też takie określenia, jak: "aktorzy pamięci", "treści miejsca pamięci" czy "składniki pamięci".


21 września 2015

Melchior Wańkowicz o Krakowie




Zdjęcie moje

Dla nas Kraków - to był cudowny, arealny splot naszej młodości z sędziwością miasta, z wiewiórkami na Plantach, gołębiami na placu, kwitnieniem bzów, witrażami po ciemnych kościołach, szmaragdowością Błoni, uciekającego w seledyn kopca Kościuszki. […]

Kiedy patrzę wstecz na te uniwersyteckie lata, wydaje mi się każdy kawałek Krakowa czarowny, dzwoniący najgłębszą poezją, nasycony najważniejszą ważnością. […] 

Księżyc ogromny siadał nad kasztanami Plantów, nad zjawiskową, nierealną, ustawioną tylko na tę noc dekoracją Bramy Floriańskiej, wystrzyganek kościoła Mariackiego, niemrawą zacisznością zaułków ginących w cieniu Dominikanów, Świętego Andrzeja, Świętych Piotra i Pawła, Świętego Idziego. […] 

Miasto-grobowiec, miasto-lunatyk, miasto-dekoracja tymi czarnymi nocami okazywało się silniejsze niż nasz młodość.




1 września 2015

"Ziele na kraterze". Książka "dla tych, którzy mieli dzieci, i dla tych, którzy byli dziećmi"



Recenzja w rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, ku pamięci polskich żołnierzy walczących na wszystkich frontach i tych, którzy po zdradzie aliantów nie złożyli broni i do końca walczyli o wolną Polskę w latach 1944-1963, ku pamięci obywateli Rzeczypospolitej pomordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach, w Katyniu i Palmirach, w Piaśnicy, Ponarach, na Łukiszkach i tysiącach miejsc kaźni, gdzie ginęli Polacy tylko dlatego, że byli Polakami, a także ku pamięci powstańców warszawskich, w tym Krystyny Wańkowiczówny ps. Anna

Więc napiszę dla tej Anny-Krystyny książkę o Tobie i o Domeczku, w którym rosłaś - jakbym w dłonie wziął ciepły kłębuszek życia i niósł między szare mury drapaczy w ten doskonale zorganizowany straszny świat. […] Ta książka będzie z uśmiechów, wzruszeń; przypomnień - o życiu Twoim i jej matki. Niech w jej życiu, obskoczonym przez nie wiem jakie radary, helikoptery, telewizje, atomy, sączy się z dna istnienia zapach tych lat, z których wyszła Twoja szukająca, chłonna, nieukojona dusza, paląca się jak płomień na wietrze.


Żyjesz, Krysiuniu. Żyjesz i żyć będziesz.


(Melchior Wańkowicz, Epilog i Prolog. List do Krysi [w:] Ziele na kraterze, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 431)







Tę wzruszającą opowieść o osobistej stracie związanej z Powstaniem Warszawskim napisał Melchior Wańkowicz w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał od 1949 roku. Wspomnienia ukazały się w Nowym Jorku dwa lata później. Miały odtąd siedemnaście wydań i stały się najchętniej czytaną książkę napisaną przez „ostatniego, co tak piórem wodził”. W 1957 roku czytelnicy „Życia Warszawy” uznali Ziele na kraterze za najlepszą publikację opowiadającą o okupacji i powstańczej stolicy. Wiele rodzin przetrzebionych przez wojnę odnajdywało na stronicach dzieła swoje losy i przeżycia. Aleksander Małachowski ochrzcił Ziele na kraterze mianem „elegii na śmierć córki”.



Współczesne polskie matki i ojcowie, szczęśliwie żyjący w czasach pokoju, mogą w tej książce zobaczyć siebie w radości i trudzie budowania ogniska domowego, wychowywania dzieci, organizowania dnia codziennego, wspólnego bytowania, śmiania się, podróżowania i walczenia z przeciwnościami. Książka opowiada również o różnych barwach dzieciństwa. Na taki trop odczytywania Ziela na kraterze naprowadza wielokrotnie sam pisarz:



Przecież ta książka jest dla mamuś i dla tych, którzy mieli dzieci, i dla tych, którzy byli dziećmi. Ta książka jest po to, żeby złożyli samotne ręce stwardniałe od pracy i przypomnień. Ta książka przeprasza, że co pewien czas rozdzierają się jej pogodne na razie karty.



Dzieło to przepajają polskość, smak życia, duch przygody i szczęście rodzinne. Każda literka napęczniała jest sercem oraz dobrego gatunku sentymentem. Z każdej stronicy „sączy się miodopłynna mądrość”.


2 lipca 2015

"Jak takiego pisarza nie lubić, jak nie biegać jego tropem dość zawiłym w końcu".



Życiorys Melchiora Wańkowicza to jeden z owych pasjonujących reportaży, których bohaterem jest pisarz tropiący sens ludzkiej przygody.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 366.


Mistrz i ojciec polskiej opowieści reportażowej oraz twórca literatury patriotycznej. Korespondent wojenny, którego opisy bohaterskich walk Polaków na Westerplatte, oddziału majora Henryka Dobrzańskiego oraz II Korpusu we Włoszech krzepiły w latach komunizmu („podbijał narodowy bębenek”). Najwybitniejszy i najpopularniejszy pisarz doby przedwojennej i powojennej. Demaskatorski publicysta. Dumny Kresowiak. Globtroter. Wielki indywidualista, na każdym kroku ujawniający wręcz magnackie sobiepaństwo. Tytan pracy. Człowiek niezwykle przedsiębiorczy (miał żyłkę do biznesu, o czym świadczy sukces założonego wspólnie z Marianem Kisterem w 1924 roku Towarzystwa Wydawniczego „Rój”). Kochający i troskliwy mąż i ojciec, który stracił starszą córkę w Powstaniu Warszawskim. W PRL otoczony gęstą siecią donosicieli. Żarliwy patriota. Większość jego kultowych książek przedstawia losy Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Przyjaciele i znajomi wspominają wyjątkowe poczucie humoru oraz barwną osobowość.  Ciągle udoskonalał swój warsztat pisarski. Dbał o sprawy materialne, by mieć komfortowe warunki do pisania. Bywał oszczędny, ale i szczodry, np. wspierał hojnie i bez rozgłosu antykomunistyczną opozycję. Miłośnik życia, czerpiący z niego garściami i tryskający optymizmem mimo przeciwności i trudnych wojennych doświadczeń. Kochał przebywać wśród ludzi, potrafił ich słuchać, a rozmowy swoje nazywał sondowaniem duszy. Agnostyk, choć wychowany jako katolik i bardzo przywiązany do tradycji. Taki wizerunek Melchiora Wańkowicza wyłania się z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm − spadkobierczyni jego ogromnego archiwum.
                                                
[…]  interesujący człowiek, monumentalny pisarz - tak popularny i tak słabo znany i rozumiany - słowa puentujące jeden z najbardziej przejmujących rozdziałów książki najlepiej odzwierciedlają zamierzenia autorki, która za główny cel postawiła sobie przede wszystkim przybliżenie czytelnikom sylwetki Melchiora Wańkowicza. O jednej z największych indywidualności polskiej literatury w ostatnich dwudziestu latach mówi i pisze się bowiem  zbyt mało. Na tropach Wańkowicza... to dowód wielkiej empatii, literaturoznawczej dokładności oraz obiektywizmu, a także osobiste świadectwo wchodzenia w życie Melchiora Wańkowicza z tym specyficznym rodzajem zaangażowania, w którym czają się i ciekawość, i podziw, i niepokój czasem, bo odkrywać można wciąż wiele i są ślady, którymi nikt wcześniej nie podążał lub po prostu się urywają.


21 czerwca 2015

Powrót Melchiora Wańkowicza do "wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży"



[...] Rozrachowały się dwie prawdy. Kresom to nie nowina. Szumią sobie lasy dalej, jak przed laty, broczy żywica na wrzosowiska, pachnie ziemia, lśni rzeka, mrówki po lasach odbudowały kopce na wyrąbanych przez wojnę przesiekach i snują się drożynami z igliwia. […] Ziemi tej to nie pierwszyzna i Bogu nie pierwszyzna, pamięci lat kresowych nie pierwszyzna […].

Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata, wstęp Anna Bernat, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 93.

Uwodzicielskim urokiem gawędy i miłością do tradycji (co wyraża choćby taka inwokacja: O, jakże przedziwnie mocne szpony ma tradycja wieków) tchnie Melchiora Wańkowicza opowieść o „kraju lat dziecinnych” i jego blaskach. Nie ma bowiem cenniejszej i piękniejszej książki o Kresach, zwyczajach, minionej epoce niż „Szczenięce lata” - jak pisze  Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swojej książce Na tropach Wańkowicza po latach, poświęconej pisarzowi rodem z Mińszczyzny. Jej zdaniem piękniejsza niż Dolina Issy Czesława Miłosza.

Wańkowicz powraca myślą do czasu, gdy życie w dworku kalużańskim i „majątku babki, matczynych Nowotrzebach”, było dla niego oazą tradycji, polskości, piękna i dobra. Kultywowany we wspomnieniach arkadyjski obraz przeszłości ulega mitologizacji, nie brakuje jednak gorzkich refleksji, np. o tajemnicy istnienia, nieubłaganym upływie czasu lub dramatycznych zakrętach historii, gdy pisze w puencie: Pstrokatemu srokoszowi historii podobało się przewłóczyć żywe serca ludzkie.

 Pisarz odtwarza niewzruszone piękno pejzażu Kowieńszczyzny i Mińszczyzny, ponadczasowy urok domostw tam położonych oraz pokrytych patyną dziesięcioleci przedmiotów. Nie stanowią one jedynie tła i odległego echa wspomnień, ale odżywają na naszych oczach dzięki rzadkiemu talentowi autora, który potrafi wzbudzić entuzjazm i rozrzewnienie czytelnika odpowiednim budowaniem nastrojów, sposobem narracji i innymi zabiegami literackimi. Potrafi także rozśmieszyć, wplatając w swoją opowieść „witaminy humoru”, jak to nazywał, by rozładować wzniosłość.


13 listopada 2014

Kobiety, czytajcie opowiadania Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej!


Człowiek, żeby żyć, nie może myśleć do dna. Zwariowałby. Więc myśli po wierzchu, więc czuje brzeżkiem serca. Nie wolno schodzić do dna.



(Stanisława Kuszelewska-Rayska, Pan Czesław i Zosia [w:] tejże, Kobiety, Zysk i S-ka, Poznań 2014, s. 206)



Proza obyczajowa Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej ukazuje w przejmujący sposób ludzkie losy pogmatwane przez wojnę. Jej opowiadania obrazują przede wszystkim rolę polskich kobiet w ruchu oporu i Powstaniu Warszawskim. Kuszelewska-Rayska napisała je między lipcem 1945 roku i marcem 1946 roku, a więc wkrótce po zakończeniu Apokalipsy. Mamy do czynienia z najwartościowszą, kunsztowną literaturą - zapierającą dech w piersi i uczącą pokory. Tom opowiadań wydał tuż po wojnie, a więc bardzo szybko, Instytut Literacki. Sążniste recenzje poświęcili im między innymi Zofia i Melchior Wańkowiczowie. W swoim Dzienniku wspomniał o nich w ciepłych słowach Jan Lechoń. Czy trzeba większej rekomendacji?





Źródło: wszystkie zdjęcie ze strony Kultura Paryska


 Ukazanie się tych opowiadań w kraju po przeszło siedemdziesięciu latach (!) to ogromne wydarzenie w polskim życiu literackim. Można jednak odnieść wrażenie, że przechodzi ono bez echa. A powinno być głośno! Opowiadania te oddziałują świdrująco - nie dają spokoju, wyrywają z odrętwienia myślowego i uczuciowego.



Mimo niewoli i okrutnego terroru polskie kobiety heroicznie walczą o rzeczy elementarne. Jedna z bohaterek tak powie o tym ułomnym życiu, jakie starają się wieść w czasie wojny:



[…] nasze życie jest jakby odarte z kory, obłupane z łyka, został trzon, rdzeń. Liczą się tylko rzeczy najważniejsze, właśnie istotne, prawdziwe: żywność, miłość, odwaga, praca, śmierć. Reszta jest niepotrzebna. Człowiek […] nie ma już tutaj ram.



Owe ramy to stanowiska, pieniądze, strój, mienie… Wojna ogołaca człowieka z tego wszystkiego, za czym w czasach pokoju gonimy bez tchu.  Jest, jaki jest, nie może nic udać - doda za chwilę ta sama bohaterka.



Ma albo nie ma: walor w przyjaźni, urok w miłości, talent w pracy, odwagę walki, zdolność do zarobku, do przetrzymania, do uśmiechu na mrozie, do podzielenia się chlebem […].



27 października 2014

Zmarł ostatni żołnierz majora "Hubala"



 Nieliczne media podały, że ostatni z żyjących Hubalczyków, Romuald Roman Rodziewicz, wachmistrz Wojska Polskiego, zmarł w piątek, 24 października, w Domu Opiekuńczym "Jasna Góra" w Huddersfield w Anglii - jak poinformowała Xenia Jacoby ze Stowarzyszenia Patriae Fidelis.

Na swoim blogu przedstawiłam w 2012 roku krótko sylwetkę polskiego bohatera na kanwie fascynującej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już. Książka miała swoją premierę w 2013 roku w USA jako The Polish Experience through World War II: A Better Day Has Not Come. To właśnie dzięki niej dowiedziałam się dużo o tym niezwykłym Polaku, którego olbrzymia odwaga i wielka miłość do Polski zasługują na naszą pamięć i szacunek.

Oto krótki portret Hubalczyka wzięty z mojej recenzji:



Książkę o kresowiakach straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm zamyka niesamowita historia o Romanie Rodziewiczu, hubalczyku. Jego długie i bogate w wydarzenia życie także jest symbolem polskiego losu, losu tułacza rzucanego z miejsce na miejsce, który w dzieciństwie znał Polskę jedynie z opowiadań, gdyż pierwsze dziesięć lat życia spędził w… Mandżurii, choć urodził się w Ławskim Brodzie – rodzinnym majątku na Kresach. Polacy zamieszkujący w latach 1903-1923 Mandżurię wywodzili się przeważnie z zesłańców. Po zajęciu jej przez Japończyków polskie dzieci były przewożone do wolnej już wtedy Polski, wśród nich był Roman. 

Przed wybuchem drugiej wojny światowej uczył się w Wilnie, a następnie pracował w rodzinnym majątku (fascynujące są opisy tej folwarcznej pracy w "polskiej Szwajcarii", jak powiat wołżyński nazwał Wańkowicz). Po wrześniu 1939 roku koło Grodna natknął się na majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, u którego boku walczył aż do końca, przez osiem miesięcy. Po śmierci dowódcy został żołnierzem Armii Krajowej. W sierpniu 1943 roku został aresztowany, a po brutalnym śledztwie  osadzony w niemieckich obozach koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie. 

Po wojnie w ambasadzie polskiej w Watykanie spotkał siostrę legendarnego już wówczas „Hubala”. Dzięki temu spotkaniu Roman Rodziewicz poznał później Melchiora Wańkowicza, któremu opowiedział o walkach w oddziale majora Dobrzańskiego. Z tej historii powstała we Włoszech słynna książka Hubalczycy. Nie mniej poruszające są utrwalone przez Ziółkowską-Boehm powojenne, emigracyjne losy Romana Rodziewicza. Ten fragment reportażu opowiada o jego życiu w Anglii: ciężkiej pracy w brytyjskiej w hucie i kopalni węgla, nieudanym małżeństwie z Angielką, częstych przyjazdach do Polski po przejściu na emeryturę i spotkaniu po latach z byłą narzeczoną, a także o tym, jak angielska rodzina przypadkowo dowiedziała się o jego bohaterskiej przeszłości z brytyjskiej telewizji i o dumie, jaką wtedy poczuła.

Więcej o książce pisałam TUTAJ.







Mimo że mieszkał w Anglii, nigdy nie utracił kontaktu z Ojczyzną. Czynnie działał w Klubie Hubalczyków skupiających żołnierzy OWWP, prawie każdego roku odwiedzał Polskę, spotykając się z młodzieżą szkół noszących imię Majora, a przede wszystkim biorąc udział w rocznicowych uroczystościach przy szańcu w Anielinie, gdzie swoją obecnością i opowieściami dawał świadectwo walki i bohaterstwa swojego Dowódcy. W ostatnich latach (kiedy nie pozwalało już zdrowie) wizyty w Polsce były coraz rzadsze, aż w końcu zmuszony został osiąść na stałe w Huddersfield, w polskim Domu Opieki „Jasna Góra”.

26 sierpnia 2014

"Wszystkiemu winien sierpień"



Barbara Wachowicz w swojej najnowszej książce przytoczyła fragment listu Krystyny Wańkowiczówny z 17 sierpnia 1941 roku do swojej siostry, zwanej w rodzinie Tili lub Tiluszkiem. Pisarka przedstawia okoliczności napisania tego listu i jego późniejsze losy. Krystyna opisuje w nim chwilę, kiedy zdołała uciec od domowych obowiązków i przysiąść na łące w Puszczy Kampinoskiej. Autor Ziela na kraterze otrzymał kopię tego listu od Tili po wojnie, nadał impresji tytuł "Polski sierpień" i dopisał "Jakie to piękne".


10 lipca 2014

70. Rocznica akcji "Parasola"

Źródło: strona gen. Janusza Brochwicz-Lewińskiego


Dziś mija 70. Rocznica akcji Batalionu Armii Krajowej "Parasola" na Aptekę Wendego na Krakowskim Przedmieściu 55. Dowodził nią plut. podch. Janusz Brochwicz-Lewiński ps. "Gryf ". Akcja powiodła się - nie padł ani jeden strzał, nie było także ofiar. Celem było zdobycie leków i materiałów sanitarnych dla służby sanitarnej oddziału i sanitariatu Kedywu KG AK.

Szczegółowy opis akcji można przeczytać m.in. na świetnej stronie Kamienie na Szaniec.


Janusz Brochwicz-Lewiński ps. "Gryf " urodził się 17 września 1920 roku w Wołkowysku na Grodzieńszczyźnie. W 1939 roku uczestniczył w kampanii wrześniowej. Aresztowany przez bolszewików pod Baranowiczami i 17 września 1939 skazany na karę śmierci. Znalazł się wtedy, wraz z grupą skazańców, w pociągu jadącym na Wschód. Udało mu się uciec z transportu. Po kilkumiesięcznej wędrówce przedostał się do Generalnej Guberni, części Polski okupowanej przez Niemców. W 1940 roku wstąpił doi Związku Walki Zbrojnej - Armii Krajowej. W latach  1942-1944 walczył w partyzantce na Lubelszczyźnie. Od lutego 1944 roku przydzielony do Warszawy do Batalionu Kedywu AK „Parasol”. W Powstaniu Warszawskim, walcząc w batalionie "Parasol", dowodził legendarną obroną Pałacyku Michla na Woli (Wolska 40/42). Dzięki jego brawurowej odwadze oraz wybitnemu talentowi dowódczemu załoga kilkakrotnie odpierała silne natarcia niemieckie. Ciężka rana twarzy odniesiona w trakcie walk w rejonie Cmentarza Kalwińskiego wyeliminowała go z dalszych walk. Za ofiarną i bohaterską walkę na Woli otrzymał jeden z pierwszych w Powstaniu Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari. Po wojnie pozostał na emigracji. Służył w elitarnych brytyjskich jednostkach komandosów, w wojskach kolonialnych i wywiadzie antykomunistycznym. Na stałe powrócił do kraju w 2003 roku. Honorowy Patron Straży Miejskiej M. St. Warszawy, W 2007 roku został Honorowym Obywatelem M. St. Warszawy. 24 kwietnia 2008 roku Prezydent RP Lech Kaczyński awansował go do stopnia generała brygady. Od 2009 roku jest członkiem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Wyróżniony licznymi najwyższymi dekoracjami polskimi i brytyjskimi, m. in. British Empire Medal i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. 

Generał prowadzi swoją stronę na Facebooku!!! Jeśli ktoś ma konto, to zachęcam do jej śledzenia i polubienia.

Najnowszą książkę Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm otwiera przejmująca (zapisana przez pisarkę 9 listopada 2010 roku i autoryzowana) opowieść gen. Janusza Brochwicz-Lewińskiego o ostatnich dniach życia córki Melchiora Wańkowicza, Krystyny ps. "Anna". W czasie Powstania Warszawskiego był jej dowódcą. Widział, jak poległa, i to on ją pochował. To świadectwo o bohaterskiej walce i śmierci córki pisarza ściska za gardło. Zachęcam gorąco do lektury. Oto jeden z najbardziej poruszających fragmentów:

Poszło sześciu chłopców i Krystyna z nimi. Sama się zgłosiła. [...] Wychodzili tylnym wyjściem. Była 4- 5 rano. Podała mi rękę na pożegnanie, śmiała się. Śpiewali "Pałacyk Michla, Żytnia, Wola...".
Pół godziny później zginęli. 

A. Ziółkowska-Boehm, Druga bitwa o Monte Cassino, Iskry, Warszawa 2014, s. 21.

 

15 czerwca 2014

Opowieść o Cezarii Ijlin-Szymańskiej "Kai"




We wstępie do opowieści o losach „Kai” i krzyża Virtuti Militari "Hubala" Aleksandra Ziółkowska-Boehm wyznaje, że w trakcie jej pisania (bohaterka miała wtedy dziewięćdziesiąt lat) popłakiwała i niemal cierpiała, ale też śmiała się i chichotała. Takich samych stanów emocjonalnych doznawałam jako czytelniczka tej niezwykłej publikacji będącej reportażem historycznym. Historia Cezarii Iljin, pseudonim „Kaja”, pozostanie w moim sercu i mojej pamięci na długo… Warto zapoznać się z nią, bo należy do skarbnicy polskiej historii, a ona kształtuje naszą tożsamość.

Autorka jako motto wybrała słowa Isaaca Bashevisa Singera, z którym rozmawiała jesienią 1985 roku, kiedy to odwiedziła wybitnego pisarza w jego nowojorskim mieszkaniu jako stypendystka waszyngtońskiego Fulbrighta. Zapis tej rozmowy ukazał się najpierw w krakowskim „Przekroju”, a potem w książce Korzenie są polskie (1992). Singer powiedział jej wtedy między innymi, że nie można wyrzec się korzeni matki czy ojca i że pisarz bardziej niż inni należy do swojego narodu, swojego języka, swojej historii i kultury. Przeciwstawił tym samym patriotyzm kosmopolityzmowi, wskazując na nadrzędną wartość tej pierwszej postawy. Kosmopolita nigdy nie napisze niczego wyjątkowego, jego dzieło będzie uogólnieniem - stwierdził noblista. W tym świetle spisana przez Aleksandrę Ziółkowską-Boehm opowieść o losach odważnej Polki walczącej w Powstaniu Warszawskim jawi się jako swoista szansa dla każdego z nas na powrót do korzeni matki czy ojca.

13 sierpnia 2012

Książka o winnicach na Podolu i polskim losie




Czy możemy jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?

Doskonałą odpowiedzią na to postawione niedawno przez prof. Andrzeja Nowaka pytanie jest książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już. Mieszkająca dziś w USA autorka kojarzona jest z Melchiorem Wańkowiczem, o którego spuściznę dba pieczołowicie, odkąd pisarz zapisał jej swoje archiwum. Na pokaźny i doceniany dorobek Ziółkowskiej-Boehm składają się jednak książki nie tylko o życiu i twórczości Wańkowicza, którego sekretarką była przed dwa lata, lecz także publikacje oparte na polskiej historii najnowszej. Za książkę Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża otrzymała w 2007 roku nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, rok później Otwarta rana Ameryki była nominowana do nagrody Angelus, a Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon − do Nagrody Literackiej im. W. Reymonta (2010).

Lepszy dzień nie przyszedł już to jedna z tych książek, która może i powinna jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku. Tego rodzaju publikacje zapadają w duszę i serce, zmieniają nasze postrzeganie najnowszej historii, gdyż uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć drugą wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otworzenia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. A my? Czy chcemy ich słuchać? My, którzy nie doświadczyliśmy głodu, nędzy i wojny? Nie obruszamy się czasem często, gdy ZNÓW obchodzimy choćby rocznicę Powstania Warszawskiego? ZNÓW ta martyrologia… Tak nam każą myśleć niektóre medialne autorytety, których wywody bywają wielce pokręcone. A przecież pamięć o polskich bohaterach oraz ofiarach nazizmu i komunizmu to nie tylko nasz polski, lecz przede wszystkim ludzki obowiązek.