Recenzja w rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, ku pamięci
polskich żołnierzy walczących na wszystkich frontach i tych, którzy po zdradzie aliantów nie złożyli broni i do końca
walczyli o wolną Polskę w latach
1944-1963, ku pamięci obywateli Rzeczypospolitej pomordowanych w
niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach, w Katyniu i
Palmirach, w Piaśnicy, Ponarach, na Łukiszkach i tysiącach miejsc kaźni, gdzie
ginęli Polacy tylko dlatego, że byli Polakami, a także ku pamięci powstańców warszawskich, w tym Krystyny Wańkowiczówny ps. Anna
Więc napiszę dla tej Anny-Krystyny książkę o
Tobie i o Domeczku, w którym rosłaś - jakbym w dłonie wziął ciepły kłębuszek
życia i niósł między szare mury drapaczy w ten doskonale zorganizowany straszny
świat. […] Ta książka będzie z
uśmiechów, wzruszeń; przypomnień - o życiu Twoim i jej matki. Niech w jej
życiu, obskoczonym przez nie wiem jakie radary, helikoptery, telewizje, atomy,
sączy się z dna istnienia zapach tych lat, z których wyszła Twoja szukająca,
chłonna, nieukojona dusza, paląca się jak płomień na wietrze.
Żyjesz, Krysiuniu. Żyjesz i żyć będziesz.
(Melchior
Wańkowicz, Epilog i Prolog. List do Krysi
[w:] Ziele na kraterze,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 431)
Tę wzruszającą
opowieść o osobistej stracie związanej z Powstaniem Warszawskim napisał Melchior
Wańkowicz w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał od 1949 roku. Wspomnienia
ukazały się w Nowym Jorku dwa lata później. Miały odtąd siedemnaście wydań i
stały się najchętniej czytaną książkę napisaną przez „ostatniego, co tak piórem
wodził”. W 1957 roku czytelnicy „Życia Warszawy” uznali Ziele na kraterze za najlepszą publikację opowiadającą o okupacji i
powstańczej stolicy. Wiele rodzin przetrzebionych przez wojnę odnajdywało na
stronicach dzieła swoje losy i przeżycia. Aleksander Małachowski ochrzcił Ziele na kraterze mianem „elegii na śmierć
córki”.
Współczesne polskie matki i ojcowie, szczęśliwie żyjący w czasach pokoju, mogą w tej książce
zobaczyć siebie w radości i trudzie budowania ogniska domowego, wychowywania
dzieci, organizowania dnia codziennego, wspólnego bytowania, śmiania się,
podróżowania i walczenia z przeciwnościami. Książka opowiada również o różnych barwach
dzieciństwa. Na taki trop odczytywania Ziela
na kraterze naprowadza wielokrotnie sam pisarz:
Przecież ta książka jest dla mamuś i dla
tych, którzy mieli dzieci, i dla tych, którzy byli dziećmi. Ta książka jest po
to, żeby złożyli samotne ręce stwardniałe od pracy i przypomnień. Ta książka
przeprasza, że co pewien czas rozdzierają się jej pogodne na razie karty.
Dzieło to
przepajają polskość, smak życia, duch przygody i szczęście rodzinne. Każda literka
napęczniała jest sercem oraz dobrego gatunku sentymentem. Z każdej stronicy
„sączy się miodopłynna mądrość”.
W trakcie
lektury można pomyśleć niejednokrotnie, że życie w rodzinie Wańkowiczów płynęło
bez zgrzytów, problemów różnej natury czy wzajemnych nieporozumień, dopóki na
ich dom nie zaczął się sypać popiół z kataklizmu dziejowego. W każdej rodzinie
piętrzą się czasem różne trudności, choćby natury finansowej. Pisarz
niewątpliwie mitologizował, a więc przekształcał biografię swoją i najbliższych jego sercu osób w legendę. Choć
postacie i wydarzenia nie są fikcyjne, mamy do czynienia z prawdą zmyśloną. Utwór
ten rości sobie prawo do prawdy, ale jednocześnie nie brakuje w nim zmyślenia. Prawdziwość
opisania przez Wańkowicza życia jego rodziny, zwłaszcza w okresie
międzywojennym, budzi wątpliwości literaturoznawców. Aleksander
Małachowski napisał, że
...ciepło Wańkowiczowskiego domu, ten arcypotężny magnes przyciągający sympatię jego czytelników, jest w znacznej mierze kreacją czysto literacką [...] Przeto prawdziwe życie tej rodziny nie płynęło jak w tej bajce, którą za chwilę przeczytamy. Ale to jest przecież ta słynna Wańkowiczowska mozaika.
...ciepło Wańkowiczowskiego domu, ten arcypotężny magnes przyciągający sympatię jego czytelników, jest w znacznej mierze kreacją czysto literacką [...] Przeto prawdziwe życie tej rodziny nie płynęło jak w tej bajce, którą za chwilę przeczytamy. Ale to jest przecież ta słynna Wańkowiczowska mozaika.
Pożycie małżeńskie
między Kingiem a Królikiem jawi się nam jako sielankowe, pełne zawsze wzajemnego
zrozumienia i czułości, pozbawione animozji czy okresów oddalenia od siebie. W
2010 roku na łamach „Rzeczpospolitej” w artykule pt. Róż na kraterze Aleksandra Ziółkowska-Boehm napisała, że obraz małżeństwa i domowego szczęścia
Wańkowiczów pokazany w „Zielu na kraterze“ był tylko literacką kreacją. Małżeństwo
Wańkowicza i jego żony Zofii nie najlepiej się układało, momentami wręcz dramatycznie.
Przytoczyła ona relację samego Wańkowicza, według której pod koniec lat 20.
Zofia odeszła od niego do jego przyjaciela Tadeusza Lechnickiego, aby powrócić
do niego po blisko roku. W tym czasie jego córki znajdowały się pod opieką
siostry Wańkowicza, Reginy. Zdaniem pisarza, Zofia nie rozumiała go i nie była
„prawdziwym partnerem” w jego życiu. Artykuł Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm
zawiera pełny tekst Diariusza
Melchiora Wańkowicza, w którym pisarz krytycznie wypowiada się o swojej żonie.
Ziele na kraterze to, obok Szczenięcych lat (pisałam o nich TUTAJ), swoista „rodzinna”
beletrystyka. Jakże krzepiąca i „nawznioślająca duszę”! Pozwala nam wniknąć w
najgłębsze treści życia małżeńskiego oraz macierzyństwa i ojcostwa. I tyle
wspomnień z naszego własnego dzieciństwa wywołuje… Wańkowicz w pewnym miejscu
wyznaje:
Miałem inne dzieciństwo − więcej
przystosowane do administrowania niż do bezpośredniego wytwarzania, więcej do
panowania niż do pracy od dołu, więcej do syntezy niż analizy, więcej do
przeżywania niż życia.
Dla mnie Ziele na kraterze to najpiękniejsza
książka o rodzinnym życiu: jego blaskach, troskach, radościach, macierzyńskich
i ojcowskich uczuciach, ciążącej na rodzicach odpowiedzialności za
„kiełkowanie” i „owocowanie” małych istot, o duszy dziecinnej, o bezpowrotnie
minionych latach, o tęsknocie, o żalu, że coś się przeoczyło lub zaniedbało w
czasie procesu wychowawczego (w trakcie budowania więzi z córkami), o uczeniu
dzieci „wsiąkliwości w życie” i zaciekawienia światem, o tym, jak hodowało się
przed wojną dziewczęta na to, aby „umilały życie męskie, aby kondensowały czar
kobiecości”,... Ziele na kraterze
jest „sączącą pasma modlitwy do nieba” opowieścią o „małym zielu
przebijającym się przez rodzicielską skałę”. W polskiej literaturze niewiele
mamy tak pięknych peanów na cześć rodziny i działalności pedagogicznej. Moc
tego dzieła jest po prostu upajająca, a jej końcowe partie, opowiadające o
matczynej stracie, o cierpieniu matki, wręcz ściskają za gardło. Ponadto jest to dla mnie książka o istocie polskości, "kozaczym duchu" Polaków, ich umiłowaniu wolności i życia swobodnego, wojennej zawierusze i jej niszczycielskim wpływie na życie milionów rodzin, o powstańcach warszawskich i ich ofierze.
Pisarz stara się
wystrzegać zanudzania i okadzania czytelników „dydaktycznym smrodkiem”,
stosując wiele zabiegów literackich, w tym zwłaszcza ironię. Książka wzrusza i bawi równocześnie. Język dużej części
utworu cechuje się wszystkimi typowymi dla ludzi wywodzących się z Kresów
naleciałościami i elementami (soczyste i „pełne rumieńców” frazy, długie zdania,
regionalizmy i neologizmy, np. „neronić”, „odchwycenie się”, „rozcieplić”,
„wyserdaczyć”, „wyportczyć”, „rozbufić”, „rozwinogronić”, „seksapilować się”).
W końcowej części dzieła język zmienia się w lapidarny, suchy, pozbawiony
ozdobników. Staje się urywany, dławiący.
Ziele
na kraterze kończą się słowami: „Gryfa”
nie odnaleziono dotąd. A jednak! Dowódcę Krystyny, którego ojciec zachłannie i bezskutecznie szukał, odnalazła wiele lat później
Aleksandra Ziółkowska-Boehm. „Ostatnim ogniwem dotyczącym wspomnień o Krysi
Wańkowiczównie”, starszej córce Wańkowicza poległej szóstego dnia sierpniowego
zrywu powstańczego, nazwała pisarka spisaną przez siebie w listopadzie 2010
roku poruszającą relację „Gryfa”. Możemy i warto zapoznać się z nią, gdyż
została opublikowana cztery lata później w jej książce pt. Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści (o której pisałam TUTAJ).
Okazało się, że
generał Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf”, który był dowódcą Krystyny
Wańkowiczówny ps. „Anna” i zarazem świadkiem jej ostatnich dni, wrócił do
Polski w 2002 roku po pełnym zamętu, obfitującym w barwne lata życiu. W czasie
powstania, 8 sierpnia, został ciężko ranny, a po kapitulacji ewakuowany do
Niemiec. Aleksandra Ziółkowska-Boehm przeprowadziła z nim pięć lat temu obszerny wywiad, w
którym „Gryf” wyznał, że jej śmierć odczuł bardzo głęboko oraz opowiedział,
jak ją pochował, że nie miała Krysia „trumny
z polskiej sosny”, jak w Kwiatach polskich”, że Stanisław Leopold „Rafał”, który wtedy z nim był, płakał, patrząc na
mnie. Mówił też: „Co ja powiem pani Wańkowiczowej… jak jej powiem, że jej córka
nie żyje”…
Jej ojciec odpowiedziałby: Żyjesz Krysiuniu. Żyjesz i żyć będziesz.
*************************************************************************************
FRAGMENT MOJEGO WYWIADU dla Granic.pl Z ALEKSANDRĄ ZIÓŁKOWSKĄ-BOEHM, dotyczący Ziela na kraterze i spotkania pisarki z dowódcą Krystyny Wankowiczówny:
Zawdzięczam to spotkanie dwóm osobom: Agnieszcze Boguckiej i Annie Komorowskiej-Sławiec, z którymi połączyła mnie Zofia Korbońska. Gdy mi powiedziały, że w Warszawie mieszka „Gryf" – Janusz Brochwicz-Lewiński, że kilka lat wcześniej wrócił do Polski – zareagowałam natychmiast zdumieniem i radością. Pamiętałam ostatnie zdanie z Ziela na kraterze: Gryfa nie odnaleziono dotąd.
Jesienią 2010 roku miałam szansę go spotkać. Generał mówił wiele o samym Powstaniu, a także wiele o Krysi. Zginęła w szóstym dniu Powstania. Jej śmierć odczuł bardzo mocno, zrobiła na nim duże wrażenie. On ją pochował. Sam dwa dni później został postrzelony w szczękę, miał strzaskaną połowę twarzy, spalony język. Dwadzieścia godzin wyprowadzano go kanałami ze szpitala na Freta do szpitala na Marszałkowskiej. Po Powstaniu był w obozach. Z Murnau został wyzwolony przez Amerykanów, potem przebywał w szpitalu w Szkocji.
Byłam zdziwiona, że "Gryf", od 2004 roku mieszkający w Warszawie, nie został „odnaleziony” przez dziennikarzy czy ludzi pióra, że tę wstrząsającą historię ja wydobyłam w czasie jesiennego, kilkutygodniowego pobytu w Polsce. Opublikowałam swój tekst w „Plusie i Minusie” (29−30 stycznia 2011, s. 21−22). O Krystynie Wańkowicz natomiast napisała Barbara Wachowicz w swojej najnowszej książce Bohaterki powstańczej Warszawy (Muza 2014).
Po długich rozmowach w warszawskim mieszkaniu „Gryfa” na Waryńskiego, kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. Pytałam go wciąż, niemal przerywając wspomnienia ogólne i rozważania o Powstaniu, właśnie o Krystynę. Pytałam, jak to się stało, że Zofia Wańkowicz nie rozpoznała ciała córki. Wańkowisz pisze w Zielu na kraterze, że kiedy odkopywano groby w lutym, poznałaby córkę po plisowanej spódniczce, po warkoczach... Gryf mi przerwał i powiedział: „Ależ Krystyna nie miała warkoczy, obcięła je, i nie była w spódniczce, bo dziewczęta przebrały się w mundury zdobyte na Stawkach przez »Zośkę«...”
Wańkowiczowie o tym nie wiedzieli. W swoim tekście umieściłam zdanie: może matka nie rozpoznała ciała córki, bo była w mundurze i bez warkoczy. Nie śmiałam, nie mogłam napisać, że tak się stało. Pan Bóg wie, co się naprawdę stało.
*************************************************************************************
FRAGMENT MOJEGO WYWIADU dla Granic.pl Z ALEKSANDRĄ ZIÓŁKOWSKĄ-BOEHM, dotyczący Ziela na kraterze i spotkania pisarki z dowódcą Krystyny Wankowiczówny:
Zawdzięczam to spotkanie dwóm osobom: Agnieszcze Boguckiej i Annie Komorowskiej-Sławiec, z którymi połączyła mnie Zofia Korbońska. Gdy mi powiedziały, że w Warszawie mieszka „Gryf" – Janusz Brochwicz-Lewiński, że kilka lat wcześniej wrócił do Polski – zareagowałam natychmiast zdumieniem i radością. Pamiętałam ostatnie zdanie z Ziela na kraterze: Gryfa nie odnaleziono dotąd.
Jesienią 2010 roku miałam szansę go spotkać. Generał mówił wiele o samym Powstaniu, a także wiele o Krysi. Zginęła w szóstym dniu Powstania. Jej śmierć odczuł bardzo mocno, zrobiła na nim duże wrażenie. On ją pochował. Sam dwa dni później został postrzelony w szczękę, miał strzaskaną połowę twarzy, spalony język. Dwadzieścia godzin wyprowadzano go kanałami ze szpitala na Freta do szpitala na Marszałkowskiej. Po Powstaniu był w obozach. Z Murnau został wyzwolony przez Amerykanów, potem przebywał w szpitalu w Szkocji.
Byłam zdziwiona, że "Gryf", od 2004 roku mieszkający w Warszawie, nie został „odnaleziony” przez dziennikarzy czy ludzi pióra, że tę wstrząsającą historię ja wydobyłam w czasie jesiennego, kilkutygodniowego pobytu w Polsce. Opublikowałam swój tekst w „Plusie i Minusie” (29−30 stycznia 2011, s. 21−22). O Krystynie Wańkowicz natomiast napisała Barbara Wachowicz w swojej najnowszej książce Bohaterki powstańczej Warszawy (Muza 2014).
Po długich rozmowach w warszawskim mieszkaniu „Gryfa” na Waryńskiego, kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. Pytałam go wciąż, niemal przerywając wspomnienia ogólne i rozważania o Powstaniu, właśnie o Krystynę. Pytałam, jak to się stało, że Zofia Wańkowicz nie rozpoznała ciała córki. Wańkowisz pisze w Zielu na kraterze, że kiedy odkopywano groby w lutym, poznałaby córkę po plisowanej spódniczce, po warkoczach... Gryf mi przerwał i powiedział: „Ależ Krystyna nie miała warkoczy, obcięła je, i nie była w spódniczce, bo dziewczęta przebrały się w mundury zdobyte na Stawkach przez »Zośkę«...”
Wańkowiczowie o tym nie wiedzieli. W swoim tekście umieściłam zdanie: może matka nie rozpoznała ciała córki, bo była w mundurze i bez warkoczy. Nie śmiałam, nie mogłam napisać, że tak się stało. Pan Bóg wie, co się naprawdę stało.
Pieknie napisalas, az zachcialo mi sie odkurzyc ksiazke, bo czytalam tak dawno temu!
OdpowiedzUsuńNa szczescie mam na polce, wiec siegne, jak tylko skoncze obecnie czytana.
Zachęcam gorąco do lektury "Ziela na kraterze"! Najlepiej w połączeniu z korespondencją córek z pisarzem (listy te są w edycji wyd. Prószyński i S-ka z 2009 roku), ze wspomnieniami dowódcy Krystyny spisanymi przez Aleksandrę Ziółkowską-Boehm w "Drugiej bitwie o Monte Cassino..." oraz z portretem córki pisarza nakreślonym przez Barbarę Wachowicza w "Dziewczętach powstańczej Warszawy". W tej ostatniej publikacji jest wspaniałe wspomnienie Wachowicz z jej pobytu w kresowych Jodańcach, w których siostry spędzały wakacje. Dzięki takiej "zespolonej lekturze" przeżycie czytelnicze będzie dużo bardziej wstrząsające i wzruszające.
UsuńPrzepraszam za literówkę, która wkradła się przy pisaniu komentarza przy nazwisku pisarki:(
UsuńMusze sprawdzic, ktore wydanie posiadam, wydaje mi sie, ze to wlasnie o ktorym piszesz. Juz nie moge sie doczekac lektury.
UsuńJeszcze raz dziekuje za tak piekne polecenie.
Czytalam kilka razy , warto siegnac po te ksiazke, musze koniecznie zdobyc ksiazke Pani Aleksandry, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMogę Ci zatem tylko powtórzyć to, co napisałam Marioli:)
UsuńA ja mogę powtórzyć słowa Marioli: pięknie napisałaś. Nie miałam okazji przeczytać, ale książka na pewno znajdzie się na mojej półce...
OdpowiedzUsuńTo jedna z takich nielicznych książek, do których wraca się od czasu do czasu. Niewyczerpane źródło emocji, myśli i wzruszeń.
UsuńBardzo ciekawy wpis. Właśnie czytam "Ziele na kraterze" - ciekawe jego uzupełnienie. Dzięki!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miły komentarz. Cieszę się, że mój post wzbudził Pani zainteresowanie i być może Pani w lekturze "Ziela na kraterze". To cudowna książka.
Usuń