Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dorota Masłowska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dorota Masłowska. Pokaż wszystkie posty

25 listopada 2012

O postrealnym świecie, w którym zanurzeni są młodzi z wielkich miast



Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłagalnie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem „mam prawo do odrobiny wolności!!!”. Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w sraczu.

Tak Masłowska opisuje w swojej najnowszej powieści piątkowe szaleństwa „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Musiała ta książka zaboleć pseudoautorytety lansujące od zarania III RP hasło „Róbta, co chceta”. Ale po kolei.

Po Kochanie, zabiłam nasze koty Doroty Masłowskiej sięgnęłam trochę z przekory, trochę z ciekawości. Lubię po jakimś czasie skonfrontować się z utworami autorów hołubionych przez rodzimych recenzentów i gremia wszelkie. Zawodowi krytycy literaccy, usadowieni zarówno na lewej, jak i prawej barykadzie (przy czym ta pierwsza, jak łatwo zauważyć, uprawia terror kulturowy w większej mierze, bo ma liczniejsze i większe armaty), cierpią bowiem ostatnio na brak dobrego smaku i zdrowego rozsądku, o czym słusznie wyrokuje Waldemar Łysiak w swojej ostatniej książce, więc staram się zachować dystans do wszelkich nagradzanych i „cmokanych” pisarzy. Zanim jednak napiszę o swoich wrażeniach po lekturze powieści Masłowskiej, opiszę w skrócie to, co działo się wokół pisarki w trakcie jej promocyjnej, właściwie medialnej trasy.

Z najnowszym utworem Masłowskiej wiąże się bowiem pewna typowa dla polskiej sceny literackiej historia. Warto o niej wspomnieć, bo świetnie ilustruje ona te wszystkie zjawiska, o których alarmuje Łysiak, mianowicie sitwowość polskiej krytyki literackiej, która jest wypadkową wojny „różowego” vel „michnikowskiego” Salonu III RP z białogwardyjskim Antysalonem III RP. Otóż pisarka udzieliła w październiku (tuż przed pojawieniem się powieści w księgarniach) wywiadu dla „Rzeczpospolitej” (oczywiście to była jeszcze „stara” Rzepa, przed głośną „czystką” dokonaną na polecenie obecnych władz rządowych – warto odnotować owo słynne nocne spotkanie wydawcy dziennika z rzecznikiem rządu, w czasie którego ten pierwszy informuje polityka partii rządzącej, co się ukaże następnego dnia! Wyobrażacie to sobie na przykład we Francji, w Wielkiej Brytanii albo w Stanach Zjednoczonych?). Co powiedziała Masłowska Mariuszowi Cieślikowi? Na pytanie dotyczące samotności i niezrozumienia drugiego człowieka pisarka odpowiedziała:

Może to, co teraz powiem, zabrzmi w moich ustach dziwnie, ale myślę, że to wynika z braku Boga. Świat bez Boga stracił czubek, środek: zdeformował się. A ludzie zatracili poczucie proporcji, poczucie tego, co jest ważne. Dlatego odsuwają od siebie ból, chorobę, śmierć. Nawet jeśli przydarza im się coś poważnego, to przeżywają to w sposób ekstremalnie płytki, formalny albo biorą środki znieczulające, uspokajające. W tej potężnej maszynerii, jaką jest ludzki umysł i dusza, mielą jakieś śmieci, papierki, bzdury. A potem na nic innego nie wystarcza już energii ani czasu. Na temat mojej nowej książki usłyszałam wiele opinii bagatelizujących jej przesłanie, na przykład taką, że to, że żyjemy w bzdurze i jesteśmy samotni to banał, że to nic odkrywczego. Cóż, to zadziwiające, jak bardzo stało się to oczywiste, przezroczyste, jak bardzo to w sumie zaakceptowaliśmy. A dla mnie to jedna ze składowych Apokalipsy, która dokonuje się na naszych oczach. Podstawowy temat współczesności. Skoro nie ma akurat wojny i pozornie nic nie zagraża naszej wolności...