Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia XX wieku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia XX wieku. Pokaż wszystkie posty

18 czerwca 2017

"Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata"




 Listopad… już kir czarny z zachodu roztacza śnieżyce
Nikną gwiazdy jedna za drugą, znikła tarcza promienna księżyca
Zabłąkane daleko na stepie pośród jęku, zamieci i wycia…
Tak daleko od progów ojczystych, od radości uśmiechu i życia
Wolniuteńko stąpają wołki bure, kołchozowe, robocze
Arba skrzypi i wolno po zamarzniętej tej ziemi chybocze
Przytulone do siebie jedziemy połączone węzłami niedoli
Łzy nas dławią gorące. Łzy poniżeń, cierpienia, niewoli
Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata
Leci w kraj daleki, nieznany z pozdrowieniem dla syna i brata.

Regina Szablowska-Lutyńska, Z Mizocza do Kazachstanu [w:] Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, Warszawa 2017, s. 74-75.


Ten poruszający wiersz na pamiątkę zaćmienia księżyca, które nastąpiło w nocy z 4 na 5 listopada 1941 roku, ułożyła trzynasto- lub czternastoletnia dziewczynka i jej matka, rzucone wraz z dziadkami w kazachstańskie stepy. Mała Regina dzień po dniu notowała w swoim pamiętniku najważniejsze wydarzenia. Dzięki temu jego autorka po wielu latach mogła ze szczegółami odtworzyć swoje wojenne, w tym zesłańcze losy. Z opowieścią o zdarzeniach, których była świadkiem, możemy zapoznać się, sięgając po książkę historyka Marka A. Koprowskiego pt. Dziewczyny kresowe, będącej zbiorem dziewięciu przejmujących opowieści Polek urodzonych nie tylko na dawnych Kresach Rzeczpospolitej: Wołyniu, Wileńszczyźnie, Żytomierszczyźnie, Kijowszczyźnie, Podolu, lecz także na Dalekim Wschodzie: nad Morzem Czarnym (Odessie), Morzem Japońskim  (we Władywostoku) oraz w Mołdawii (w Bielcach), a więc z dziada i pradziada mających kresowe korzenie.

Każda taka publikacja poszerza „ogród pamięci”, jak to ujmuję. W ten sposób pamięć o ofiarach represji sowieckiego aparatu terroru przetrwa aż do następnych pokoleń. Jak powiedziała autorowi książki Regina Szablowska-Lutyńska, należy mieć nadzieję, że następne pokolenia będą potrafiły utrwalić pamięć o bezpowrotnie minionej przeszłości, o dawnych społeczeństwach, które przestały istnieć na Kresach w wyniku okrutnych trybów historii.

11 lipca 2016

Historia cudownego odnalezienia się rodzeństwa po wojnie


 Post ku Pamięci Męczeństwa Kresowian w rocznicę krwawej niedzieli na Wołyniu




Feliks Trusiewicz opowiedział w tej poruszającej do głębi książce niewiarygodną historię przypadkowego (!) odnalezienia się w Lublinie po niemal czterdziestu latach brata i siostry osieroconych w trakcie ataku ukraińskich nacjonalistów na polską osadę w Janowej Dolinie. Tym bardziej przejmującą historię, że prawdziwą! Do opisanego przez pisarza cudu odnalezienia się rodzeństwa oraz ponownego złączenia się bogobojnej  i doświadczonej cierpieniem rodziny przyczynił się tytułowy medalionik przedstawiający wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej, wyrzeźbiony przez artystycznie utalentowaną matkę, która zawiesiła swoim małym dzieciom na szyi. Treść książki trzyma w napięciu, wzrusza, krzepi, a przy tym dotyka problemu wiary i jej ocalającej mocy.

8 lutego 2015

"Duszohubka" - piękna opowieść o północnym Wołyniu



Teren Kresów, który Polska zajmowała od wieków, nazywamy dziś Ziemiami Utraconymi. Zagarnięte w 1939 roku przez Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich i ostatecznie anektowane przez to państwo Kresy Wschodnie tworzyło siedem najdalej wysuniętych na wschód województw: wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, tarnopolskie, lwowskie i stanisławowskie, a także część województwa białostockiego oraz duża część powiatu augustowskiego.  Kresy Wschodnie to nie był zatem jakiś odległy i niewielki pas naszych ziem, tylko ponad połowa terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Tereny te zamieszkiwało około 13 milionów obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, z czego blisko połowę stanowili Polacy. Ponadto mieszkali tam Ukraińcy i Rusini, Białorusini, Żydzi, Litwini i Tatarzy. Kresowi Polacy zostali w znacznej części zniszczeni i zamordowani przez okupantów oraz ich sojuszników lub wygnani z ojcowizny. W Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu można mówić o ich już tylko znikomej obecności. Wschodnie województwa II Rzeczypospolitej Polskiej to nie tylko wspólna historia, krajobrazy i zabytki, lecz także ludzie - mieszkańcy ziemi kresowej. Żyją tam do dziś. Przeważnie w ciężkich warunkach. Starają się walczyć - w ramach prawa dozwolonego przez kraj, którego są obecnie obywatelami - o zachowanie polskiej tożsamości, o język polski w kościele i oświacie, o możliwość tworzenia organizacji krzewiących polską historię i kulturę.

Ci zaś, którzy ocaleli z pożogi wojennej, okrutnych represji okupantów oraz rzezi dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich, zostali albo rozproszeni po całym świecie, albo przesiedleni w granice pojałtańskiej Polski, głównie na ziemie odzyskane. Mieszkali i mieszkają nadal obok nas, np. we Wrocławiu, i stają się strażnikami kresowej pamięci. Jednym z nich jest urodzony w 1921 roku na Wołyniu Feliks Trusiewicz, który cudem ocalał z dokonanej przez policję ukraińską i Niemców krwawej pacyfikacji polskiego osiedla Obórki. Stracił wtedy całą swoją rodzinę. Do spisania rodzinnych wspomnień namówiła go w latach osiemdziesiątych kuzynka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Dzięki jej pomocy, jak podkreśla Feliks Trusiewicz, powstała trzyczęściowa rodzinna kronika zatytułowana Pokolenie. Obecnie na zestaw literatury wspomnieniowej o rodzie Trusiewiczów i ich ojcowiznie - Wołyniu, składa się już pięć książek. Na temat jednej z nich - przejmującej i autentycznej w swej dokumentalnej warstwie - pragnę dziś napisać. 


Duszohubka to oparta na faktach fabularna opowieść z rodzinnych stron autora. Już sam tytuł opublikowanej w 2002 roku książki intryguje i zachęca do sięgnięcia. Sceną wydarzeń tu przedstawionych jest leżący w dorzeczach Styru i Horynia północny Wołyń, zwany także Polesiem Wołyńskim – ziemia zamieszkana przed drugą wojną światową przez różne nacje i stany, pełna rozległych lasów, niedostępnych moczarów, bagnistych łąk, rozlewisk rzecznych, ale i piaszczystych nieużytków; kraina targana burzliwymi wypadkami historii. Symbolem tej ziemi uczynił autor nie bez powodu „duszohubkę” - prymitywnie wykonaną, chybotliwą i łatwo wywrotną łódkę, której używali tamtejsi rybacy.


8 marca 2014

"Wyzwalać się z małości codziennych kłopotów"


Obszerny tom będący zapisem wieloletnich rozmów Roberta Jarockiego ze świadkiem historii XX wieku, jakim jest wybitny ekonomista Witold Kieżun, jest epokowym i poruszającym do głębi dziełem. Profesor wraca wspomnieniami do dzieciństwa spędzonego na Kresach i na warszawskim Żoliborzu, porusza tematy rodzinne i nawet egzystencjalne, przede wszystkim jednak daje dwa świadectwa: o doświadczeniach wojennych i pobycie w sowieckim gułagu oraz o perypetiach życia w PRL. Bohater książki jawi się jako nie tylko twardy mężczyzna, bohaterski powstaniec warszawski, w trakcie Powstania odznaczony osobiście przez naczelnego dowódcę AK, gen. Tadeusza Bór-Komorowskiego, Krzyżem Virtuti Militari, więzień NKWD zesłany do łagru, po wojnie przeciwnik komunistycznego systemu, ale przede wszystkim jako wspaniały mąż, ojciec, przyjaciel, wykładowca i wielki patriota. Człowiek ciekawy świata i ludzi, o szerokich horyzontach intelektualnych, obdarzony wieloma talentami, w tym muzycznymi, uprawiający wiele sportów, aby - jak wyzna - wyzwalać się z małości codziennych kłopotów, a także prowadzący bogate życie towarzyskie. Z książki wyłania się też wizerunek osoby, która zrobiła międzynarodową karierę, odnosiła sukcesy akademickie, działała na zagranicznych misjach. Profesor Kieżun jest wizjonerem i zarazem człowiekiem starej daty, odwołującym się do lat minionych. Najprawdziwszy Europejczyk. Mimo mocno podeszłego wieku (w lutym prof. Kieżun obchodził 92 urodziny!) wciąż jest czynny naukowo i społecznie. Jest cały czas au courant w tym, co ważne w świecie. Autorytet oraz strażnik i ucieleśnienie najwyższych wartości.



Mamy do czynienia z książką pasjonującą pod wieloma względami. Aż żal, że tylko do jednego tomu ograniczył się inicjator rozmów. Robert Jarocki wyraża przekonanie, że mogłyby powstać nawet trzy, ale musiał dokonać syntetycznej selekcji wątków z tak niezwykłej biografii. Wspominając swoje bogate w wydarzenia życie, nierzadko dramatyczne, Witold Kieżun tworzy malownicze portrety członków swojej kresowej rodziny: Gieysztorów i Bokunów, mocno rozgałęzionej. Szczególnie interesujący jest wizerunek matki, jako wyjątkowej kobiety, świetnie wykształconej, oraz do tego stopnia niezależnej i energicznej, że postanowiła się nauczyć jeszcze jednego języka obcego, gdy była już starszą panią, a raz nawet przepłynęła wpław morze daleko od plaży w Gdyni, by przywitać się z synem wracającym z kolegami jachtem z Morza Północnego. Nie brakuje anegdot o innych krewnych bohatera książki, odznaczających się równie niepowtarzalnymi osobowościami i talentami, a trzeba wspomnieć, że wszyscy członkowie rodziny byli wybitnymi intelektualistami. 

7 lipca 2013

Trupie pola




Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie.

(Adam Mickiewicz)


Recenzja ku pamięci pomordowanych Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej


We wprowadzeniu do książki, do której lektury chcę w przededniu 70. rocznicy rzezi wołyńskiej zachęcić, ks. prof. Józef Marecki opowiada przejmującą i symboliczną historię dziewczynki w czerwonej sukience. Jako historyk badający relacje polsko-ukraińskie wielokrotnie przemierzał Wołyń, Podole, Lwów i Kijów. Dwadzieścia lat temu w Kamionce Strumiłłowej (dziś Buskiej) przyszła do niego starsza kobieta, która chciała się wyspowiadać „przed ksiondzem z Polszy”, ale w imieniu jej nieżyjącego ojca. Na taką formę spowiedzi ksiądz jednak nie mógł się zgodzić. Dopytywana, dlaczego zamierzała się wyspowiadać w imieniu swojego ojca, opisała zgromadzonym w kościele wiernym, jak wyglądała jego śmierć. Ojciec umierał w strasznych męczarniach, rzucając wyzwiskami i bluźnierstwami. Opowiedziała także o swoim dzieciństwie. Urodziła się na Wołyniu w posiadającej dosyć duży majątek i szczęśliwej rodzinie. Z rodzicami uczęszczała na cerkiewne nabożeństwa, wspominała także szkołę z polską nauczycielką oraz koleżanki z sąsiedztwa. Po wybuchu wojny zdawała sobie sprawę, iż bolszewików należy się bać. Ojciec ukrywał ziarno i stale pouczał ją, iż nie wolno jej nikomu nic zdradzić. Kolejna wojna sprawiła, że Ukraina stała się wolna. Z matką spała na strychu, gdyż pozostałe pomieszczenia zajmowali mężczyźni, którzy zbierali się w ich domu. Zapamiętała, że to wtedy zaczęły się kłótnie między jej rodzicami, a ojciec ciągle gdzieś znikał na kilka nocy. Wracał brudny, pijany i zakrwawiony. Przywoził wiele rzeczy: meble, sprzęt gospodarczy, kury i kaczki, ubrania. Matka płakała i błagała męża, by więcej już nie wyjeżdżał. Pewnego dnia przywiózł dla swej córki czerwoną sukienkę, poplamioną, chyba krwią, więc matka ją wyprała. Załatała także małą dziurkę na wysokości serca. Okazało się, że świetnie pasuje. W całej wsi żadna dziewczynka nie miała takiej sukienki. Jedna z sąsiadek powiedziała jej, że „wygląda jak polska panienka”. Jednak wówczas jeszcze nic nie rozumiała. Okrutną prawdę o tej sukience pozna wiele lat później. Po zamążpójściu opuściła rodzinną wioskę i pracowała w kołchozie. Dowiedziała się, jak naprawdę wyglądała wojna, w której brał udział jej ojciec, i zrozumiała, że nosiła sukienkę swej polskiej rówieśniczki, której serce przebił ukraiński nóż. Po powrocie w rodzinne strony dręczyła ją przeszłość. Pytana o czas wojny, matka odpowiedziała, że „wszyscy mordowali, bo tak trzeba było”. Od ojca usłyszała zaś kilka przekleństw i  pytanie: „czy ci źle w wojnę było, brakowało ci czego?”. Później, jak wspominała, żyła w biedzie i nieszczęściu. I pomyślała sobie, że jak wyspowiada się w imieniu ojca przed polskim księdzem, to może Pan Bóg jej i rodzicom wybaczy. Opowiedziana przez księdza historia swojego spotkania z Ukrainką jest dla niego kwintesencją wydarzeń, do jakich doszło na Wołyniu w 1943 roku. Ewa Siemaszko z kolei podkreśla w swoim wprowadzeniu do lektury książki dr Szarkowej, że podczas II wojny światowej naród polski był ofiarą trzech ludobójstw  - niemieckiego, sowieckiego i ukraińskiego. Ta prawda powoli, ale jednak przebija się do naszej, polskiej, świadomości. Ale czy nasi sąsiedzi ją pojmują i przyjmują? O tym, jak ciężko dziś zmierzyć się Ukraińcom i Kościołowi Greckokatolickiemu z przeszłością, można przeczytać w końcowych rozdziałach książki Joanny Wieliczki-Szarkowej.

Historyczka podaje, że ponad 100 tysięcy (według niektórych źródeł, 130 tysięcy) Polaków padło ofiarą niespotykanego ludobójstwa. Tej tragedii nie można zrozumieć bez tła historyczno-geograficznego. Autorka przybliża więc najpierw czytelnikom długie dzieje Wołynia oraz opisuje jego położenie i sielską przyrodę. Przywołuje postaci znanych Polaków związanych z tą krainą leżącą niedaleko, bo między górnym Bugiem i Słuczą (do stolicy Wołynia, Łucka, trzeba z Warszawy pokonać tylko 400 km). W końcu XVIII wieku, gdy ziemia wołyńska znalazła się częściowo pod zaborem rosyjskim, a częściowo austriackim, pojawiały się wśród Ukraińców zachowania zapowiadające późniejsze tragiczne wydarzenia, w których podczas dwóch wojen światowych z wielką mocą odżyły okrutne, krwawe tradycje kozaczyzny hajdamacczyzny, prowadzące do niewyobrażalnych cierpień tysięcy niewinnych i bezbronnych Polaków. Nie mogło zabraknąć wzmianek o Zofii Kossak-Szczuckiej i Kornelu Makuszyńskim, którzy byli naocznymi świadkami dantejskich scen, jakie rozgrywały się w listopadzie 1917 roku. Bolszewicy zniszczyli ponad sto polskich dworów i folwarków, w tym pałac Sanguszków w Sławucie. Właściciela tych dóbr, Romana Sanguszkę, bandyci bestialsko zamordowali. Autor Awantury o Basię, który także widział, jak to określił, szaleństwo zbolszewizowanych Ukraińców, niezwykle sugestywnie opisał, jak ludzkość została sponiewieraną po tysiącu lat chrześcijaństwa w tym kraju. Wyrażał nadzieję, że może przyjdzie jeszcze ten czas, że i ten człowiek oszalały, co piłą rzezał człowieka i gwałcił dzieci, stanie nagle nieprzytomny z lęku przed ohydnym widmem tego czynu i człowiek się w nim odezwie? Nie przypuszczał, że to szaleństwo może się powtórzyć...

6 lipca 2013

Koń polski


Był koń Bojek, na którym pułkownik Zygmunt Piasecki, dowódca pułku w latach 1920-1929, brał udział w szarżach pod Zaborowem i Hujcznami, a także pod wsią Kronie; był koń Moskal wzięty do niewoli pod Hajnówką, stąd jego nazwa; była szlachetnej krwi klacz Krysia; była uczestniczka walk na Kresach w latach 1918-1920 klacz Zula - później utalentowana sportsmenka; była klacz Gitara, która gdy usłyszała słowa: „Gitara, dzień dobry!” - podnosiła przednią nogę do góry; była czystej krwi arabka Fatima. I był też Halim, którego wyczyny stały się tematem wielu opowieści, by z czasem przejść do legendy pułkowej.

(Piotr Jaźwiński, Oficerowie i konie, Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa 2013, s. 147)




Dragonia, husaria, rajtaria, kirasjerzy i ułani to najważniejsze rodzaje kawalerii, która jako jeden z zasadniczych rodzajów wojska przetrwała do początku II wojny światowej. Do ostatniej szarży w historii kawalerii polskiej doszło w Mirosławcu w 1945 roku, a wykonali ją ułani z 11. Warszawskiej Brygady Kawalerii. Ułani to lekka kawaleria, uzbrojona w lance, szable, pistolety, a później też w karabinki. W Polsce powstała w XVIII wieku, a w następnych stuleciach była formowana w innych armiach właśnie na wzór polskiej. Wokół polskiej konnicy narosło mnóstwo mitów. Większość z nich odnosi się do żołnierzy i zwycięskich bitew, które stoczyli. Na przykład legendą otoczona jest szarża polskich szwoleżerów pod Somosierrą, nie wspominając już o zwycięskim boju polskiej kawalerii z oddziałami 1. Armii Konnej S. Budionnego w 1920 roku. Jednak o najważniejszych „wojownikach”, czyli o koniach, niewielu z nas mogłoby opowiedzieć coś więcej. Jak były szkolone, jak ułani musieli dbać o zwierzęta, aby te jak najlepiej radziły sobie w bojowym rynsztunku, jakie psoty płatały jeźdźcom? Odpowiedzi na te pytania znaleźć można we wspaniałej książce Piotra Jaźwińskiego Oficerowie i konie. Przyjaźń na śmierć i życie.



Niezmiernie pasjonująca to lektura. Autor nie opisuje historii całej polskiej konnicy, skupia się jedynie na koniach należących do korpusu oficerskiego kawalerii w II Rzeczypospolitej. Z zebranych przez niego materiałów na ten temat wyłania się fascynujący i wzbudzający u czytelnika wiele pozytywnych emocji obraz koni jako wiernych towarzyszy żołnierskiego losu. A Polak ze swym temperamentem porywczym i zapalnym, gwałtownością charakteru, fantazją i polotem, a szlachetną skłonnością do czynów ryzykownych - zawadiackich to przecież urodzony jeździec, jak przekonuje autor już we wstępie, przytaczając słowa między innymi majora Zaręby. Niezależnie od najważniejszego celu, jaki sobie postawił Piotr Jaźwiński, powstała książka nie tylko o najwierniejszym przyjacielu polskiego kawalerzysty, ale nawet rozprawka na temat naszego charakteru narodowego. Nie mogło być inaczej. Koń jest mono wpisany w polską tradycję, nie tylko wojskową. Dzięki publikacji można lepiej zrozumieć ogromne przywiązanie Polaków do tych wymiarów historii, w której złotymi zgłoskami zapisali się ułani i ich konie, o czym świadczą niezwykła do dziś żywotność legend związanych z rodzimą kawalerią oraz liczne wspomnienia, jakie pozostawili po sobie kawalerzyści. Ponadto można śmiało stwierdzić, że mamy do czynienia z książką o wielu humanistycznych walorach, gdyż w końskich charakterach jest co najmniej taka gama rozmaitości, jak w ludzkich, jak napisał po latach Antoni Kamiński, opisując swoją służbę jako kawalerzysty. Konie bywają bowiem krnąbrne, zimne, wyrachowane, szlachetne, psotliwe, anielskie, arystokratycznie dumne, zarozumiałe, prostoduszne itd. Itd. Zupełnie jak człowiek. Nic dziwnego, że relacje między końmi a jeźdźcami przybierały rozmaite barwy. Nierzadko doprowadzali siebie nawzajem do szewskiej pasji, ale częściej, mimo wszystko, byli wobec siebie niezwykle lojalni i ofiarni. W książce znajdziemy wiele wspaniałych i zabawnych opowieści o tych relacjach.


 
Kazimierz Sosnkowski w 1916 r. W latach  1914–1917 służył w Legionach Polskich. Źródło: Polona.pl


Autorzy wspomnień przytaczanych przez Jaźwińskiego nie tylko opowiadają o dozgonnej przyjaźni z Ordynatem, Brygadą, Farysem, Krechowiakiem, Gromem i wieloma innymi końmi, ale także zdradzają tajniki kawaleryjskiego rzemiosła. Publikacja, będąca zbiorem historyjek spisanych przez ułanów, ma nie tylko charakter sentymentalny, ale też wartość poznawczą, gdyż osoby mające szczątkową wiedzę o zwyczajach tych zwierząt i ich tajemnicach będą na pewno usatysfakcjonowane, a może nawet zachwycone do tego stopnia, iż zaczną się bardziej nimi interesować. Oficerowie i konie to swoisty hołd złożony bohaterom dziecięcych marzeń i snów oraz wielu porzekadeł, które na stałe wrosły w język polski. Konie są bowiem nierozerwalną częścią polskiej historii i wypada znać ich dzieje. Gawędziarki styl, przeplatany fragmentami kawaleryjskich opowieści pełnych anegdot sprawia, że obcowanie z tą książką jest olbrzymią przyjemnością, przywołującą ducha przygody. Kawalerzyści II Rzeczypospolitej jawią się zaś nam jako prawdziwi zaklinacze koni.






Recenzja opublikowana w

 




17 czerwca 2013

Wspomnienia litewskiego urzędnika państwowego

Po pierwszej wojnie światowej zaistniały warunki do powstania niepodległej Litwy, niedługo cieszyliśmy się nią - zaledwie 22 lata. Potem druga wojna światowa, Hitler, Stalin, a co jeszcze będzie? Dzisiaj, kiedy po tylu latach piszę te wspomnienia, widzę, co się dzieje w mojej ukochanej Litwie i na świecie. Teraz jestem tylko starym człowiekiem bez ojczyzny, obserwatorem zdarzeń, kontynuuję podróż włóczęgi, którą rozpocząłem w Sereikach w lipcu 1944 roku.

Józef Markuza, Biruta Markuza, Skąd Litwini wracali, Iskry, Warszawa 2013.



Sereikiai to litewska wieś leżąca 20 km na północny wschód od powiatowego miasta Szawli. W książce możemy zobaczyć zdjęcie przedstawiające jej bohaterów świętujących w 1944 roku ostatnią Wielkanoc w Sereikach. To z tego miejsca wyruszą w dalszą włóczęgę, czyli ucieczkę przez Armią Czerwoną, w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Znajdą je w Polsce.



Wspomnienia spisane przez zmarłego w 1994 roku urzędnika litewskiego Józefa Markuzego, uzupełnione historyjkami jego córki Birkuty, to niezwykle cenny dokument. Opowiada o litewskim inteligencie i trudnych doświadczeniach na tle historii jego kraju pochodzenia. Poznajemy go od lat jego wczesnej młodości spędzonej w dalekiej litewskiej wsi (rzeka Szeszupa dzieliła Rosję od Niemiec). Szkołę podstawową litewsko-rosyjską ukończył tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, kiedy to jego ojcowizna znalazła się pod okupacją niemiecką. Jarzmo tej okupacji nie było dla niego tak bardzo uciążliwe, jak podczas drugiej wojny światowej, co opisze w dalszej części książki.



Później śledzimy jego losy już po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1918 roku. Nowe państwo potrzebowało ludzi wykształconych i różnych specjalistów, więc młody Józef Birkuta wyjeżdża do Kowna na jeden z organizowanych tam kursów. Obserwujemy, jak dojrzewa intelektualnie i politycznie, jak zdobywa zawód i pracę, jak pokonuje różne przeszkody, jak się bawi, zakochuje i zakłada rodzinę. Przenosząc się wraz z nim do Kowna (niebawem do portowego miasta Kłajpedy, a przed wybuchem drugiej wojny światowej znów wracamy do Kowna), poznajemy warunki życia w nim panujące po 1918, kiedy było ono małym, biednym miastem, liczącym około dwudziestu tysięcy mieszkańców. Od 1920 roku Kowno było tymczasową stolicą Litwy po zajęciu przez Polskę Wilna. Natomiast Wilno i ziemie wileńskie, jak zanotował, w tych latach były ziemią niczyją. Najpierw pod władzą bolszewików, później na krótko Litwinów, wreszcie, po złamaniu umowy dwustronnej, w 1920 roku generał Żeligowski przyłączył je do Polski.



Widzimy polską politykę (pokrętną, jak określił Józef Markuza) wobec odrodzonej Litwy oczami młodego litewskiego mężczyzny, dla którego Polacy byli jednym z agresorów, obok rosyjskich bolszewików, wojsk Bermonta i Kołczaka. Dowiadujemy się, jak udaje mu się przeżyć drugą wojnę światową, jak traci żonę, która pozostawia mu pod opieką czteroletnią córeczkę, oraz pracę, a także jak po raz drugi wyzwoliła go Armia Czerwona i jak wyglądała, używając jego słów, „opieka chłopców Stalina”. Po zakończeniu wojny Józef Birkuta, gdyż znalazł się wraz z rodziną blisko Odry, nie mając żadnych wiadomości o Litwie, decyduje się przejechać granicę i poszukać możliwości rozpoczęcia nowego życia w Polsce. Dotrą do Henrykowa w powiecie człuchowskim, ale roczny pobyt w tamtejszym gospodarstwie zarządzanym przez Polaka, jak się okaże później, złodzieja, nie będzie dla nich szczęśliwy. Powojenne losy Litwinów, którzy na swoją drugą ojczyznę wybrali Polskę, są równie pasjonująco opisane oraz nie mniej interesujące i dramatyczne. Jak wspomina Józef Birkuta, na polskie Eldorado, jak nazywano Ziemie Odzyskane, płynęły gromady ludzi ze Wschodu. Bohaterowie, nie znając języka polskiego, muszą pokonać wiele przeciwności, by zaadaptować się w obcym kraju.



Na wielką historię  patrzymy także oczami dziecka, gdyż wspomnienia swoje spisała również córka Birkuta, którą po śmierci matki zaopiekowała się jej siostra wraz z mężem. Jej zapiski, mimo ciężkich czasów, w jakich przyszło jej dorastać, nie są tak dramatyczne w swej wymowie, jak wspomnienia jej ojca, co z pewnością zawdzięcza dobremu losowi, który ją oszczędzał, a także rodzinie, która się nią ofiarnie i z prawdziwą miłością zaopiekowała. Birkuta zapamiętała wiele przygód: grzybobranie,  bal, jaki odbył się w domu jej wujostwa w zimie 1942 roku, a także litewską kuchnię i wakacje w Połądze u babci. Oczywiście przeżywała i opowiedziała również ciężkie chwile, ale nie mają one takiego silnego oddźwięku, jak opisy dobrych chwil. Niezmiernie ciekawa jest jej opowieść o powrocie do Litwy w 1956 roku, po szesnastu latach od jej opuszczenia wraz z ojcem.





Skąd Litwini wracali to książka wyjątkowa. Dzięki niej możemy poznać historię jednego z sąsiadów Polski przez pryzmat jednostkowych losów, dzięki czemu dzieje Litwy, jej dzisiejsze położenie oraz stosunki polsko-litewskie będą dla nas bardziej zrozumiałe. Cenne jest to świadectwo także dlatego, że uświadamia z całą mocą, iż Litwa była tak samo często uciskana przez okupantów, jak Polska, o czym raczej zapominamy.


Recenzja opublikowana na



 
Kowno 2009. Wszystkie zdjęcia moje.




Ulica Wileńska w Kownie



Główny ołtarz z 1755 roku w kowieńskiej archikatedrze przy ulicy Wileńskiej
Archikatedra tak piękna, że od razu na kolana się upada
Kościół  pod wezw. św. Franciszka Ksawerego (jezuitów) przy Placu Ratuszowym


Ratusz w Kownie

6 maja 2013

Książka o tym, jak sowieccy dyplomaci kompromitowali się w swoich ocenach dotyczących planów Piłsudskiego



Od początku władzy sowieckiej Polska z racji swojego położenia geograficznego znajdowała się stale w sferze zainteresowań moskiewskich decydentów. Jak stwierdza we właśnie ukazującej się w Wydawnictwie Literackim rewelacyjnej książce historycznej Mariusz Wołos, po rewolucji październikowej Polska nie była celem ostatecznym na drodze do zaspokojenia imperialnych dążeń sowieckich decydentów, ale jedynie wstępnym, acz ważnym ku temu etapem. I to właśnie w niemałym stopniu determinowało zadania wyznaczone sowieckiej dyplomacji oraz Komunistycznej Partii Polski. Tak zarysowane tło jest ważne, aby lepiej zrozumieć zagadnienia opisane w przełomowej publikacji, poświęconej istotnemu fragmentowi dwudziestowiecznej historii Polski, a mianowicie kryzysowi politycznemu w latach 1925−1926, obserwowanemu przez Sowietów.

Krakowski historyk, opierając się na odtajnionych materiałach moskiewskiej centrali Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych (LKSW), a także zagranicznych placówek, głównie w Warszawie i Berlinie, stworzył fascynujący obraz międzywojennej Polski, widziany oczami sowieckiej służby dyplomatycznej.  Autor pod względem chronologicznym ograniczył się do ukazania, w świetle przeważnie dotąd nieznanych dokumentów pochodzących z Archiwum Polityki Zagranicznej Federacji Rosyjskiej w Moskwie (nie wszystkich, gdyż Rosjanie jednak wciąż blokują dostęp do materiałów archiwalnych dotyczących całego okresu dwudziestolecia międzywojennego), krótkiego okresu polskich dziejów, mianowicie od jesieni 1925 roku do ostatnich tygodni 1926 roku, ale przedstawił nowe spojrzenie na kluczowy moment w historii Drugiej Rzeczypospolitej, będący dotąd przedmiotem sporów wśród polskich historyków. Dokonany przez Józefa Piłsudskiego wojskowy zamach stanu stał się tematem wielu opracowań naukowych, jednak tym razem czytelnik może swoją wiedzę o przewrocie majowym skonfrontować ze spostrzeżeniami urzędujących w Warszawie sowieckich dyplomatów. 

30 stycznia 2013

Szalona podróż przyjaciółek

A czyż ta Polska sprzed lat nie jest dziś dla nas kontynentem do ponownego odkrycia?



Słuszne pytanie. Stawia je historyk, publicysta i dyplomata, Jan Kieniewicz, w eseju zamykającym niepozorną, ale bogatą w treść książeczkę, zawierającą między innymi reportaże Carmen Laforet - hiszpańskiej pisarki i publicystki. Jan Kieniewicz w krótkim tekście przybliża i przypomina społeczno-polityczne uwarunkowania PRL oraz absurdy dnia codziennego. Dzięki temu lektura opisanych przez Hiszpankę obrazków z jej miesięcznego pobytu w Polsce może być bardziej odkrywcza i mieć większą wartość poznawczą, a także... okazać się mniej irytująca. A może ona irytować zwłaszcza tych czytelników, którzy doskonale pamiętają lata sześćdziesiąte.



Kiedy bohaterki książki Za żelazną kurtyną… wybrały się w 1967 roku w nietypową i jawiącą się jako szaloną podróż do Polski komunistycznej, Stanisław Staszewski, architekt, żołnierz Armii Krajowej, więzień obozu w Mathausen, bard, ojciec znanego wokalisty - Kazika Staszewskiego, musiał wyemigrować z kraju ze względu na brak jakichkolwiek perspektyw na prowadzenie w miarę normalnego życia. Wcześniej został z hukiem wyrzucony z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, co w tamtych czasach oznaczało koszmarne trudności ze znalezieniem pracy i - w konsekwencji - klepanie biedy, a nawet inwigilację przez MO czy tajne służby komunistyczne. W takiej sytuacji znajdowało się wówczas wielu Polaków.


20 stycznia 2013

Marszałek Piłsudski jako łamacz serc niewieścich

Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2012


                Historia kobiety rozpoczyna się wtedy dopiero, kiedy położy serce, naprawdę serce, chociażby przelotnie, na dłoni męskiej.

(Maria Jehanne Wielopolska)


Słowa pisarki dwudziestolecia międzywojennego przytoczone przez Iwonę Kienzler w puencie jednego z rozdziałów arcyciekawej książki Kobiety w życiu Marszałka Piłsudskiego doskonale charakteryzują losy dam jego serca. Sportretowane przez autorkę kobiety, które przez pewien okres swojego życia (krótszy bądź dłuższy) były związane z twórcą polskiej państwowości, całkowicie bowiem traciły dla niego głowę, co nie oznacza wcale, iż rezygnowały ze swoich ambicji. Niewątpliwie jednak żyły w cieniu Piłsudskiego i musiały wiele znosić z powodu jego niestałości w uczuciach, a także licznych obowiązków z racji pełnionej misji wojskowej i politycznej. Każda z nich odznaczała się nieprzeciętną osobowością, silnym charakterem  i była… zwolenniczką feminizmu.

A jaki był stosunek Piłsudskiego do kobiet? Można się tego dowiedzieć z książki, która pokazuje Marszałka od mniej znanej strony, bardziej prywatnej, bo jako mężczyznę, męża, ojca i kochanka. Piłsudski nie był amatorem krótkotrwałych przygód  pozamałżeńskich  ani łatwych erotycznych zdobyczy - stwierdza Iwona Kienzler. - Z kobietą musiała łączyć go nie tylko fascynacja erotyczna, ale także silna więź emocjonalna oraz - trzeba dodać - intelektualna. Cenił kobiety piękne, inteligentne i kulturalne, a także odważne patriotki.

Nieprawdopodobnie barwny życiorys Józefa Piłsudskiego mógłby zapłodnić wyobraźnię niejednego beletrysty czy reżysera. Tymczasem literaci i filmowcy raczej nie kwapią się do portretowania jednego z najwybitniejszych i zarazem kontrowersyjnych Polaków w swoich dziedzinach sztuki. Mamy za to olbrzymią liczbę książek historycznych na jego temat, zarówno naukowych, jak i popularnych. Na ich tle publikacja Iwony Kienzler wyróżnia się pod względem podejścia do biografii jednej z najważniejszych postaci polskiej historii. Autorkę interesują szczególnie miłosno-seksualne aspekty dziejów Polski, a także rola kobiet i ich często zapomniany lub bagatelizowany wpływ na losy i decyzje mężczyzn rządzących państwami czy wpływowych polityków. Jej kolejna publikacja także pozwala zobaczyć historię Polski oczami kobiet, a taka perspektywa jest równie malownicza i intrygująca. Dzięki książce możemy prześledzić perypetie sercowe Piłsudskiego i jego wybranek, a przede wszystkim od zupełnie nowej strony popatrzeć na Marszałka, którego zamieniono niemal w posąg i jakąś mityczną postać, a tymczasem był człowiekiem z wieloma wadami i niewątpliwą charyzmą, a jako mężczyzna - według dzisiejszej terminologii - łamaczem serc niewieścich, przez pewien okres żyjącym nawet w osobliwym trójkącie miłosnym, który zakończyła dopiero śmierć Marii w 1921 roku.

18 października 2012

Skrząca humorem opowieść o nieludzkiej ziemi

Wspomnienia Józefa Hermanowicza, marianina, skazanego na 25 lat pobytu w sowieckich łagrach, to niezwykłe świadectwo, mające wartość nie tylko historyczno-dokumentalną, ale przede wszystkim - literacką, bo książka napisana jest z niezwykłą swadą, z dużym zacięciem gawędziarskim. Obrazki z życia w sowieckim łagrze są żywe, dynamiczne i skrzące humorem. Autor - jako świadek i ofiara największego więzienia stworzonego przez komunistyczny reżim - nie epatuje dramatyzmem, patosem i cierpieniem, ale koncentruje się po prostu na opowiedzeniu arcyciekawej, bądź co bądź, historii swojego uwięzienia w latach 1948−1955.

Na ten temat napisano już wiele, jednak ta publikacja jest wyjątkowa ze względu na osobowość autora. Obozy sowieckie opisane są tu z perspektywy duchownego katolickiego. Dzięki temu możemy popatrzeć na system łagrowy, będący ucieleśnieniem zła, przez pryzmat wiary w Boga. Kiedy wydawało się, że zło i nienawiść triumfują, ratowała modlitwa. Życie religijne, które wierzący łagiernicy (nie tylko duchowni) starali się podtrzymać mimo przeogromnych przeszkód oraz strachu przed sankcjami, to jeden z najważniejszych wątków pojawiających się w książce. Wielu ludzi komunistyczny reżim skazywał na pobyt w łagrach między innymi za ich wiarę w Boga i za to, że chcieli służyć Bogu według własnego sumienia. Mnóstwo męczenników zginęło w sowieckich obozach za wiarę katolicką. Jak podkreśla w swoich zapiskach ksiądz Hermanowicz, choć bolszewizm jest wrogiem wszelkiej religii, to najbardziej jednak uciska katolików. Z publikacji wyłania się także wizerunek niezłomnego duchownego i niepowtarzalne świadectwo jego dojrzałej wiary chrześcijańskiej. Budujące to świadectwo, bo przecież trzeba było niesamowitej odwagi, aby wyznawać swoją wiarę w totalitarnym systemie, którego budowniczowie najgorszymi sposobami zmuszali do odstąpienia od niej.

13 sierpnia 2012

Książka o winnicach na Podolu i polskim losie




Czy możemy jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?

Doskonałą odpowiedzią na to postawione niedawno przez prof. Andrzeja Nowaka pytanie jest książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Lepszy dzień nie przyszedł już. Mieszkająca dziś w USA autorka kojarzona jest z Melchiorem Wańkowiczem, o którego spuściznę dba pieczołowicie, odkąd pisarz zapisał jej swoje archiwum. Na pokaźny i doceniany dorobek Ziółkowskiej-Boehm składają się jednak książki nie tylko o życiu i twórczości Wańkowicza, którego sekretarką była przed dwa lata, lecz także publikacje oparte na polskiej historii najnowszej. Za książkę Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża otrzymała w 2007 roku nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, rok później Otwarta rana Ameryki była nominowana do nagrody Angelus, a Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon − do Nagrody Literackiej im. W. Reymonta (2010).

Lepszy dzień nie przyszedł już to jedna z tych książek, która może i powinna jeszcze coś zmienić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku. Tego rodzaju publikacje zapadają w duszę i serce, zmieniają nasze postrzeganie najnowszej historii, gdyż uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć. Dzięki publikacji Ziółkowskiej-Boehm możemy zobaczyć drugą wojnę światową przez pryzmat losów trzech rodzin żyjących przed jej wybuchem na wschodnich terenach II RP. Niesamowicie przejmujące są te trzy opowieści snute przez Polaków mieszkających niegdyś na Kresach. Pisarka oddała im głos, pozwoliła im opowiedzieć o przeżytej przez nich gehennie wojennej. Z kart książki przebija się wdzięczność kresowiaków za możliwość otworzenia się i opowiedzenia o swoich cierpieniach. Dawno z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam tak jak teraz z Panią… Słowa jednej z bohaterek książki – Joanny Synowiec, świadczą o tym, że o swojej martyrologii nie chcieli mówić przez lata. Jednocześnie mieli też poczucie, iż nie chcieli jej słuchać ich najbliżsi. A my? Czy chcemy ich słuchać? My, którzy nie doświadczyliśmy głodu, nędzy i wojny? Nie obruszamy się czasem często, gdy ZNÓW obchodzimy choćby rocznicę Powstania Warszawskiego? ZNÓW ta martyrologia… Tak nam każą myśleć niektóre medialne autorytety, których wywody bywają wielce pokręcone. A przecież pamięć o polskich bohaterach oraz ofiarach nazizmu i komunizmu to nie tylko nasz polski, lecz przede wszystkim ludzki obowiązek.

14 marca 2012

Wywiad z izraelską pisarką urodzoną w Krakowie

Wczoraj w najnowszym tygodniku "Uważam Rze" przeczytałam przejmujący wywiad przeprowadzony przez Piotra Zychowicza z izraelską pisarką Miriam Akawią, pracującą dziś w komisji  Yad Vashem przyznającej tytuły Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Odpowiada w niej za rozpatrywanie wniosków z Polski. Urodziła się w 1927 roku w Krakowie. Podczas okupacji niemieckiej  znalazła się w krakowskim getcie, później więziono ją w obozie Płaszowie, w KL Auschwitz oraz w Bergen-Belsen. Po wojnie wyjechała do Izraela. Napisała kilka powieści i zbiorów opowiadań. Przetłumaczono je na wiele języków, włącznie z polskim. Na polski sama tłumaczy siebie z hebrajskiego. Jest autorką m.in. Mojej winnicy,  którą chciałabym koniecznie przeczytać!
Swego czasu jeden ze swoich felietonów, które pisała dla „Przekroju” (dziś to pismo podupadło całkowicie), poświęciła jej Dorota Terakowska. Można go przeczytać tutaj.


29 lutego 2012

Opowiadanie Marka Nowakowskiego ku pamięci Żołnierzy Wyklętych

 MIZERYKORDIA CZYLI KRÓTKI ŻYCIORYS

Marek Nowakowski

Pamięci Żołnierzy Wyklętych

Działo się to wiele lat temu, na piaszczystych, porosłych sosnowym lasem obszarach tego odległego od głównych traktów i większych miast powiatu w środkowej części kraju. Wojna zakończona szybką klęską, okupacja... I Stanisław K., młodzieniec, jakich tam wielu, staje się Mizerykordią, legendarnym akowskim partyzantem.
Skromny i nieśmiały praktykant w niewielkim tartaku, oto pierwsza zwykła, niczym się niewyróżniająca część jego życia. Od klęski wrześniowej zaczyna powstawać nagle drugi, odmienny życiorys, jakby szło nie o tego samego człowieka. Talenty i nieoczekiwane cechy charakteru, uśpione dotąd, zaczynają stanowić o jego osobowości.    

Z praktykanta leśnika konspiracyjny dowódca. I to nowe życie jak film niezwykły się potoczyło: wysadzał wojenne transporty, w brawurowych potyczkach rozbijał posterunki gestapo i odbijał uwięzionych patriotów. Powstawała o nim ludowa legenda. Marzyli o jego sławie młodzi, kochały się w nim skrycie hoże dziewczyny. Legenda zwielokrotniała i barwiła jego partyzanckie czyny. A szczęście miał w tym wojowaniu niezwykłe, wiele razy śmierci z łap się wymykał, sam szafując śmiercią bezlitośnie. Ile to razy na wieść, że zbliża się Mizerykordia, żandarmi i policjanci na wartowniach zagubionych w lasach, wśród ludu milczącego i wrogiego osadzeni, odkładali broń i żegnali się nabożnie, już czyniąc ostateczny rachunek sumienia. [...]




     Zapraszając do lektury opowiadania Marka Nowakowskiego, chcę się przyłączyć do obchodów Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który będziemy po raz drugi świętować 1 marca. Całe opowiadanie można przeczytać tu.
  Uczcijmy pamięć bohaterów antykomunistycznego podziemia!

Na pytanie "Dlaczego jesteś dumny z Polski?" zadane przez redakcję "Uważam Rze" artystom, duchownym, naukowcom i publicystom Marek Nowakowski napisał między innymi:

[...] Dumny jestem z faktu, że ten kraj "zaludniony przez nieokrzesanych Irokezów"  - jak mówił Fryderyk Wielki, "bękart traktatu wersalskiego"  - jak mówił inny krwiożerczy mąż stanu, którego los był obojętny możnym tego świata, uparcie nie daje się wymazać z mapy Europy. Żeby tylko ów proces odrodzenia nie został roztrwoniony. Bo ile razy możemy dumę z naszej ojczyzny zamieniać w gorzkie poczucie klęski?
"Uważam Rze", 27 lutego-5 marca 2012


 

Niech się Pani pomodli - piosenka Żołnierzy Wyklętych w wykonaniu De Press 

 


 



12 lutego 2012

O "bohaterze naszych czasów"




- Nie nazywam się Tomasz Serafiński; moje prawdziwe nazwisko brzmi: Witold Pilecki. […]
- Nie przerywaj. […] Mam ci do opowiedzenia dużo niezmiernie ważnych rzeczy. […] Po zakończeniu kampanii wojennej zorganizowaliśmy podziemną armię. We wrześniu poszedłem na ochotnika, aby zbudować tu komórkę oporu. […]
-  Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to ty jesteś albo niezwykłym bohaterem, albo wielkim głupcem.

Tak powie do Witolda Pileckiego podporucznik Konstanty Piekarski w poruszającej rozmowie, w trakcie której rotmistrz ujawni swoją prawdziwą tożsamość wewnątrz obozu. Jak zaznacza Marco Patricelli, to jedyna udokumentowana sytuacja, w której zdradza, kim jest, na terenie Auschwitz. Tę rozmowę zapisał Piekarski w swojej książce pt. Umykając piekłu. Wspomnienie polskiego oficera AK z Auschwitz i Buchenwaldu. Całą rozmowę przytacza Marco Patricelli w Ochotniku.
To tylko jeden spośród wielu naprawdę wstrząsających i wzruszających fragmentów książki Patricelliego, który gościł niedawno w Warszawie i Krakowie. To nie jest nie tylko klasyczna biografia, ale przede wszystkim historyczna i zarazem literacka opowieść o męstwie, nieustraszoności, sile moralnej. Postawa Pileckiego to symbol nie tylko romantyzmu i uporu Polaków, ich olbrzymiego przywiązania do honoru i wolności, lecz także walki każdego człowieka, bez względu na swoje pochodzenie, o zachowanie godności i człowieczeństwa, a także najwyższe wartości moralne, takie jak solidarność i wzajemna pomoc, w obliczu wojny i totalitaryzmu. 

Patricelli nazywa rotmistrza „bohaterem naszych czasów” oraz „Europy i ludzkości”, a także zaznacza, że głównym impulsem do napisania książki o Pileckim był fakt, że jest on „niestety, poza Polską mało znany albo wręcz nieznany, podobnie jak wiele zdarzeń i postaci związanych z krajem, który aż do wyniesienia Karola Wojtyły na tron papieski był «krajem dalekim»” […] (s. 12). W Polsce pamięć o nim jest też dopiero przywracana. „Nie czas zatarł wszystko, lecz ludzie” – zauważa włoski historyk [wyr. moje].

28 stycznia 2012

Europejskie pola śmierci


Bardzo ważna scena „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego rozgrywa się w Pustelni Optyńskiej w Kozielsku, gdzie w latach 1939−1940 działał sowiecki obóz jeniecki. To tutaj odbyła się najsłynniejsza rozmowa w książce: dyskusja między młodym szlachcicem a starcem z monasteru o możliwości zaistnienia moralności bez Boga. Jeżeli Bóg nie żyje, czy wszystko wolno? W 1940 roku prawdziwy budynek, gdzie miała miejsce ta fikcyjna konwersacja – dawniej siedziba mnichów – posłużył śledczym z NKWD. Reprezentowali oni sowiecką odpowiedź na to pytanie: jedynie śmierć Boga umożliwia wyzwolenie ludzkości. Wielu polskich oficerów nieświadomie udzielało odpowiedzi innej: gdzie wszystko wolno, Bóg jest ucieczką. Swoje obozy uważali za świątynie i w nich się modlili. Przed wysłaniem na śmierć wielu wzięło udział w nabożeństwach wielkanocnych.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Między Hitlerem a Stalinem, tłum. B. Pietrzyk, Świat Książki, Warszawa 2011, s.  160−161).
Zacytowany wyżej fragment książki Snydera jest dla mnie kluczowy i jednym z najbardziej poruszających i przeszywających do głębi akapitów. Przez cały czas tej wstrząsającej lektury w mojej głowie kołatała taka myśl: oto do czego doprowadziła moralność bez Boga.  Czy człowiekowi wszystko wolno? Trudno mi było uciec od tej myśli, gdy czytałam realistyczne, a nawet drastyczne miejscami opisy okrucieństw dwóch wzbudzających grozę totalitaryzmów. Ich ofiary liczy się w milionach… Na europejskich polach śmierci reżimy sowiecki i nazistowski zgładziły w ciągu 12 lat, od roku 1933 do 1945, 14 mln ludzi. Niektóre zbrodnie do dziś wymazuje się z historii i sumień.
Na początku XX wieku na ziemiach, po których między innymi my, Polacy, stąpamy, działy się najkoszmarniejsze rzeczy na świecie. Wiemy to. Wiedzą to też i pamiętają o tym, jak śmiem sądzić, współcześni Żydzi, Ukraińcy, Białorusini, Łotysze, Litwini… Jednak, czy wiedzą o tym choćby młodzi Amerykanie, Brytyjczycy, Włosi, Hiszpanie, Niemcy…? Co do tego mamy prawo mieć spore wątpliwości. Z opublikowanego niedawno sondażu Instytutu Forsa  przeprowadzonego dla tygodnika „Stern” wynika, że co piąty Niemiec w wieku od 18 do 29 lat nie wie, że Auschwitz to nazwa byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego, a blisko jedna trzecia ankietowanych nie miała pojęcia, gdzie znajdował się Auschwitz (http://www.rp.pl/artykul/11,797727-Co-piaty-mlody-Niemiec-nie-wie--co-to-Auschwitz.html) .  
Choćby w tym kontekście takie książki jak Skrwawione ziemie Snydera są na Zachodzie dużymi i głośnymi wydarzeniami. Mogą tam zmienić postrzeganie drugiej wojny światowej. Opublikowana w 2010 roku w amerykańskim wydawnictwie Basic Books, została już przetłumaczona na kilkanaście języków. Publikacja wykładowcy Uniwersytetu Yale jest wyraźnie skierowana do zachodniego czytelnika i wypełnia sporą lukę w tamtejszej historiografii. Jest bowiem pierwszą syntezą dziejów środkowo-wschodniej Europy (terenów od środkowej Polski po zachód Rosji poprzez Ukrainę, Białoruś i kraje bałtyckie) oraz dokonanych w tym regionie z pobudek politycznych masowych mordów. Opowiada o erze masowego zabijania (1933-1945) i czystek etnicznych (1945-1947). Autor przypomina w niej między innymi, że pierwszymi ofiarami ludobójstwa Stalina, o czym wciąż nieliczni wiedzą, byli Polacy. Polski czytelnik nie dowie się z tej książki nic nowego na temat cierpień ludności Polski i Ukrainy, Białorusi i Litwy, ale z pewnością zaskakujące i szokujące mogą być dla niego szczegóły związane z niektórymi wydarzeniami i zjawiskami. 
W przedmowie historyk wykłada krótko mity narosłe wokół zbrodni Związku Radzieckiego i III Rzeszy, aby w następnych rozdziałach rozprawić się z nieścisłościami i stereotypowymi wyobrażeniami, a czyni to niezwykle przekonująco i wnikliwie. Dzięki jego książce nie tylko zachodni czytelnicy, lecz także mieszkańcy skrwawionych ziem mogą poznać prawdziwy obraz najważniejszych zbrodni wojennych. Snyder stwierdza na przykład, za pomocą pomysłowej metaforyki (to jedna ze wspaniałych cech języka, którym jest napisana ta książka), że współczesny obraz niemieckich obozów koncentracyjnych jako najgorszego oblicza narodowego socjalizmu to iluzja, mroczny miraż nad nieznaną pustynią. Wyjaśnia też, jak i dlaczego powstały owe fałszywe obrazy niemieckiego systemu totalitarnego, a także stalinowskiego. Pod tym względem Snyder zmusza nas do przewartościowania swoich sądów i do postawienia sobie wielu ważkich pytań, np. dlaczego Stalin i Hitler aż tak nienawidzili Polaków? Zastanawialiście się nad tym? Chyba znam odpowiedź. Umiłowanie wolności. Ta cecha narodu polskiego mogła aż tak rozsierdzać oprawców.
W trakcie lektury będziecie bardzo, ale to bardzo zaskoczeni, jak mocno Wasze wyobrażenia na temat pewnych wojennych wydarzeń odbiegają od faktów. Na przykład, kiedy myślimy o Holokauście, odruchowo przywołujemy nazwę między innymi Auschwitz. Jednak, jak konstatuje autor, w międzynarodowej pamięci o zagładzie Żydów zapomina się o niemal pięciu milionach Żydów zamordowanych na wschód od Auschwitz oraz o pięciu milionach nie-Żydów zgładzonych przez nazistów. Snydera dziwi też, że nawet polscy historycy rzadko wspominają o Polakach ze ZSRR, których zamorzono głodem w sowieckim Kazachstanie i na sowieckiej na początku lat trzydziestych.Nikt nie dostrzega, że Polacy w Związku Radzieckim ucierpieli w latach trzydziestych bardziej niż jakakolwiek inna europejska mniejszość narodowa. Podkreśla również, że nieczęsto przywołuje się uderzający fakt, iż w 1940 roku sowieckie NKWD dokonało na okupowanych ziemiach wschodnich Polski większej liczby aresztowań niż na reszcie terytorium Związku Radzieckiego.
Tego rodzaju zaskakujące wnioski amerykańskiego historyka dają wiele do myślenia. Demaskatorski charakter wywodów sprawia, że jest to niesamowita, „odświeżająca” lekcja historii, którą ułatwiają ponadto osobowość autora połączona z przeogromną erudycją, język i kompozycja książki.
Po pierwsze, olbrzymim jej atutem jest to, że o dziejach tej części Europy napisał człowiek niepochodzący z niej, a więc ktoś, kto nie jest kulturowo i historycznie obciążony dziedzictwem tego regionu i w związku z tym jego narracja jest zdystansowana, pełna rezerwy. Możemy autorowi zaufać.
Po drugie, niezmiernie kunsztowny i żywy jest język, którym posługuje się Snyder. Porywający wręcz. Śmiem twierdzić, że rzadko który historyk operuje takim językiem w swoich naukowych publikacjach. Język Snydera jest literacki, pełny bogatej metaforyki, przemawiającej do wyobraźni i sumienia. O kwestiach skomplikowanych i wywołujących grozę pisze językiem nienachalnym i nienastręczającym trudności w ich zrozumieniu.
Po trzecie, klarowna jest struktura książki. Dzieje obydwu systemów totalitarnych przeplatają się ze sobą, co wynika z założenia autora, który uważa, że bez osadzonego we wspólnym europejskim kontekście historycznym opisu wszystkich masowych zabójstw paralele między nazistowskimi Niemcami a Związkiem Radzieckim są z konieczności ułomne. Konieczne jest ich porównanie, abyśmy, jak stwierdza, odwołując się do poglądów Hannah Arendt, mogli zrozumieć nasze czasy i nas samych. Historii skrwawionych ziem nie opowiada, opierając się na podziale według leżących na nich państw i narodów. Kompozycję książki kształtuje bowiem tematyka, czyli lokalizacja i metody zabijania, zwracając na przykład uwagę, że Europejczycy celowo morzyli Europejczyków głodem na straszliwą skalę. W tym wniosku tkwi klucz do takiej a niej formy opracowania. Jej kompozycja opiera się na koncepcji uniwersalistycznej, na dążeniu do ogarnięcia pewnej całości.
W moim przekonaniu książka Snydera jest protestem przeciwko dzisiejszemu patrzeniu na historię dwóch dwudziestowiecznych systemów totalitarnych i spustoszenia, jakie spowodował, wyłącznie przez pryzmat liczb. Wyraża pogląd, że sama liczba ofiar może utrudnić wyobrażenie sobie każdej z osobna. Z tego względu swoją naukową narrację wzbogaca słowami zaczerpniętymi choćby z zachowanych wspomnień Żydówki, Diny Proniczewej, której udało się wyczołgać z dołu śmierci w Babim Jarze (opis masowego mordu na kijowskich Żydach jest jednym z najbardziej wstrząsających), oraz innej dziewiętnastoletniej Ity Straż, która zdołała uczynić to samo w Ponarach koło Wilna: Nie miałam butów. Szłam i szłam po ciałach. Wydawały się nie kończyć.
Ofiarom reżimów nazistowskiego i sowieckiego, a także ich katom, należy przywrócić imiona i nazwiska – zdaje się apelować historyk z Uniwersytetu Yale. Szczególnie dobitnie i wprost wyraził to w zakończeniu, który zatytułował Człowieczeństwo. Jednak przesłanie to pobrzmiewa we wszystkich jedenastu rozdziałach, w których swoje naukowe analizy i rozważania, miejscami nawet filozoficzne, oparte, co także warto zaznaczyć, na wieloletnich studiach prowadzonych w licznych archiwach i lekturach w różnych językach, urozmaica przywoływaniem świadków zbrodni Hitlera i Stalina na podstawie ocalałych dokumentów, np. odnalezionego archiwum getta warszawskiego. Historyk oddaje głos ofiarom i to jest kolejny, czwarty, atut jego książki. Szerzej pisałam o tym we wcześniejszym poście:http://beata-szczurwantykwariacie.blogspot.com/2012/01/skrwawione-ziemie.html.
Z uwagi na mroczną tematykę Skrwawione ziemie nie są łatwe w odbiorze. Treść może być przytłaczająca, ale raczej nie jest deprymująca. Chce się czytać dalej, ponieważ walory, o których wyżej wspomniałam, potęgują ciekawość i uzależniają, jeśli można tak to ująć. Co do treści, mam mały niedosyt. Zabrakło mi choćby wzmianki o człowieku, który dobrowolnie zstąpił do piekła, jakim był obóz w Auschwitz, aby między innymi poinformować aliantów o tym, co działo się za drutami kolczastymi, czyli o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, a także szerokiego opisu ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Jednak chyba nie powinniśmy mieć o to żalu do autora, skoro sami nie chcemy przywracać pamięci o tych wydarzeniach, spychamy te wydarzenia na margines zbiorowej historii, naszej, narodowej.
Skrwawione ziemie… Snydera to doskonała lektura. Śmiało mogą po nią sięgnąć nawet ci, którzy na co dzień nie obcują z historią. Zapewniam, że będzie to mocne i niezapomniane doświadczenie czytelnicze.