8 stycznia 2014

Góralskie klimaty na początek Nowego Roku

 Jeden z licznych bohaterów znakomitej książki Antoniego Kroha (etnografa, historyka kultury, tłumacza literatury słowackiej i czeskiej), artysta ludowy Oskwarek, nie miał nigdy najlepszego zdania o inteligentach  i  twierdził, że „każdy pon to głuptok”. Po latach zrewidował swoje poglądy i doszedł do wniosku, że

[…] nie każdy kształcony musi koniecznie być głupi, czasem trafi się mądry magister, rzadko, ale się trafiają; a ludzi nie należy dzielić na mądrych i głupich, bo wszyscy są tak czy inaczej niespełna rozumu – lecz na wariatów nieszkodliwych, szkodliwych oraz niebezpiecznych.

Miłośników góralszczyzny, w tym autora, zaliczył łaskawie do pierwszej kategorii. Antoni Kroh  nie jest rodowitym góralem, ale wychowywał się i dorastał wśród Podhalan. W latach siermiężnego stalinizmu mieszkał w Bukowinie i chodził do tamtejszej szkoły podstawowej. Zatem, czytając niektóre fragmenty ksiązki, spoglądamy na Tatry oczami pochodzącego z wielkiego miasta, bo z Warszawy, dziecka, które intesywnie chłonęło nowy góralski świat wszystkimi zmysłami. Po latach Antoni Kroh postanowił odtworzyć i spisać to, co zapamiętał i poznał w czasach swojego dzieciństwa, a potem, w dorosłym życiu jako naukowiec. I chwała mu za to, choć, jak opisuje w epilogu, długo żadne krakowskie wydawnictwo (spośród siedmiu) nie wykazało żadnego zainteresowania przesłanymi w 1994 roku przez niego zapiskami. Dopiero w 2010 roku ukazały się one w formie książki w warszawskim wydawnictwie Prószyński i S-ka. W tym roku zaś od krakowskiej oficyny MG otrzymaliśmy do rąk wznowioną i poprawioną edycję Sklepu potrzeb kulturalnych, stąd podtytuł „po remoncie”.  Od  dawna docierały do mnie wzmianki o walorach publikacji, ale dopiero teraz mogłam się przekonać o jej wyjątkowej urodzie, co niniejszym potwierdzam.

Na książkę nie składają się jednak wyłącznie wspomnienia, zabarwione, co zrozumiałe, nutką nostalgii, ale i zarazem pełne przedniego humoru (po lekturze nie dziwi mnie nazwanie autora „polskim Szwejkiem” przez pracownicę ksiegarenki w Krościenku, ponieważ już od dawna żadna książka nie wzbudzała u mnie takich wybuchów śmiechu). Pod względem treści, jak i formy publikacja jest wariacją polifoniczną i wielogatunkową. Z tekstów Antoniego Kroha przebija prawdziwa fascynacja Podhalem, jednak wyłaniający się z nich portret górala daleki jest od posągowości i sztampy. Wręcz przeciwnie - odznacza się malowniczością i żywością, ale przede wszystkim dużą dozą krytycyzmu. 

Autor używa palety wielu kolorów i miesza style, tak jak czynił to Bobkowski w swoim dzienniku, nazywając swoje hybrydyczne zapiski „orchideami w sosie pomidorowym”. Takim samym mianem można śmiało ochrzcić zebrane przez Antoniego Kroha teksty, które tworzą razem swoisty palimsest. Przybierają one postać felietonu, wypominku, eseju, noweli, dokumentu, opowiastki, rozprawki naukowej et cetera. To pomieszanie gatunkowe i co za tym idzie – semantyczne, jak również ironiczne i literackie ujęcie tematu sprawia, że ani przez chwilę czytelnik się nie nudzi.

Antoni Kroh frapująco opowiada o dawnych i dzisiejszych Podhalach, odkłamuje narosłe wokół nich przez lata mity, weryfikuje anegdoty i ludowe legendy, tłumaczy genealogię podstawowych pojęć, przybliża historię regionu oraz istotę kultury ludowej, przedstawia stosunek Podhalan do swoich sąsiadów Łemków, których wysiedlono w latach 1947-1948, a także kreśli sylwetki zarówno zwyczajnych, jak i niezwyczajnych mieszkańców góralskich osad, artystów ludowych oraz „legendowych postaci zakopiańskich”, np. wybitnego ratownika Józefa Uznańskiego, który po wojnie wpadł w ręce NKWD, ale zdołał uciec z dwóch miejsc uwięzienia, Stanisława Marusarza, skoczka narciarskiego, który uciekł Niemcom z więzienia na Montelupich, czy Józefa Krzeptowskiego – sławnego kuriera, łagiernika i potomka wielkiego góralskiego rodu.

Zarówno dla znawców Tatr oraz góralszczyzny tradycyjnej i współczesnej, jak i dla laików albo po prostu miłośników polskich gór książka może być znakomitą okazją do swego rodzaju niezapomnianego spotkania z góralami, aby dowiedzieć się, jak to drzewiej bywało, do skonfrontowania (czasem bolesnego) swoich poglądów czy wyobrażeń z punktem widzenia etnografa albo do odnotowania być może dotąd nieznanych zupełnie historii lub anegdot, by móc je opowiadać przy biesiadnym stole albo na szlaku góralskim. 

Mojemu sercu cenniejsze niż Tatry są Pieniny, więc wdzięczna jestem autorowi za poszerzenie moich horyzontów na ich temat, gdyż mylnie sądziłam, jak każdy laik, że Krościenko nad Dunajcem i Szczawnica leżą u stóp Pienin. Tymczasem  

potok Krośnica, płynący przez Krościenko, oddziela Pieniny od Gorców, a potok Grajcarek, płynący przez Szczawnicę, oddziela Pieniny od Beskidu Sądeckiego, czyli Krościenko leży w Pieninach, Gorcach i Beskidzie Sądeckim (ponieważ za Dunajcem rozpoczyna się Beskid Sądecki), a Szczawnica leży przeważnie w Beskidzie Sądeckim, bo jej główna ulica prowadzi prawym brzegiem Grajcarka

Zapamiętaj to sobie miłośniku tego pasma gór!  Poza tym, zanim znów się tam wybierzesz, wypada wiedzieć, że 

w Szczawnicy mieszkają górale szczawniccy, natomiast górale pienińscy to oddzielna grupa etnograficzna z drugiej strony pasma Trzech Koron (wsie Sromowce Niżne i Sromowce Wyżne)

Jeśli spotkasz w Szczawnicy górala, który jest flisakiem, to masz prawo przypuszczać, że jest góralem pienińskim (flisacy pochodzą przeważnie ze Sromowiec). Jeśli zaś jest dorożkarzem, to pochodzi ze Szczawnicy, czyli jest góralem szczawnickim.

Ta pełna optymizmu, ale i melancholii książka uświadamia też, że istnieje świat wartości zwyczajnych i zrozumiałych, ale wymykających się słowom, oraz że on nie przemija, choć zmieniają się uwarunkowania społeczno-kulturowe i gospodarcze polskich gór. W latach sześćdziesiątych napotkany przez autora w czasie wędrówki na nartach po Spiszu, wzdłuż granicy, starszy Słowak powie: Jedni się majom za Poloków, drudzy za Słowioków, ale sićka som górole. Ale, panie, trza się bić o wolność, o demokracjom, bo bez tego to się ino idzie obiesić. Mimo że dużo czasu upłynęło od tego spotkania, autor chyba zgodziłby się ze mną, że owszem, z poczuciem narodowym jest jak z miłością, kapryśne ono jest i zmienne, ale honor górala, jego przywiązanie do wartości moralnych i poczucie wolności wciąż są trwałe. Taki bowiem wniosek nasuwa mi się nieodparcie po lekturze jego książki, bardzo krzepiącej, wartościowej poznawczo i pobudzającej do refleksji.

Recenzja opublikowana na