Teren Kresów,
który Polska zajmowała od wieków, nazywamy dziś Ziemiami Utraconymi. Zagarnięte
w 1939 roku przez Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich i ostatecznie
anektowane przez to państwo Kresy Wschodnie tworzyło siedem najdalej
wysuniętych na wschód województw: wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie,
tarnopolskie, lwowskie i stanisławowskie, a także część województwa
białostockiego oraz duża część powiatu augustowskiego. Kresy Wschodnie to nie był zatem jakiś
odległy i niewielki pas naszych ziem, tylko ponad połowa terytorium
Rzeczypospolitej Polskiej. Tereny te zamieszkiwało około 13 milionów obywateli
Rzeczypospolitej Polskiej, z czego blisko połowę stanowili Polacy. Ponadto
mieszkali tam Ukraińcy i Rusini, Białorusini, Żydzi, Litwini i Tatarzy. Kresowi
Polacy zostali w znacznej części zniszczeni i zamordowani przez okupantów oraz
ich sojuszników lub wygnani z ojcowizny. W Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu
można mówić o ich już tylko znikomej obecności. Wschodnie województwa II Rzeczypospolitej
Polskiej to nie tylko wspólna historia, krajobrazy i zabytki, lecz także ludzie
- mieszkańcy ziemi kresowej. Żyją tam do dziś. Przeważnie w ciężkich warunkach.
Starają się walczyć - w ramach prawa dozwolonego przez kraj, którego są obecnie
obywatelami - o zachowanie polskiej tożsamości, o język polski w kościele i oświacie,
o możliwość tworzenia organizacji krzewiących polską historię i kulturę.
Ci zaś, którzy ocaleli
z pożogi wojennej, okrutnych represji okupantów oraz rzezi dokonywanych przez
nacjonalistów ukraińskich, zostali albo rozproszeni po całym świecie, albo przesiedleni
w granice pojałtańskiej Polski, głównie na ziemie odzyskane. Mieszkali i
mieszkają nadal obok nas, np. we Wrocławiu, i stają się strażnikami kresowej
pamięci. Jednym z nich jest urodzony w
1921 roku na Wołyniu Feliks Trusiewicz, który cudem ocalał z dokonanej przez
policję ukraińską i Niemców krwawej pacyfikacji polskiego osiedla Obórki.
Stracił wtedy całą swoją rodzinę. Do spisania rodzinnych wspomnień namówiła
go w latach osiemdziesiątych kuzynka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Dzięki
jej pomocy, jak podkreśla Feliks Trusiewicz, powstała trzyczęściowa rodzinna
kronika zatytułowana Pokolenie.
Obecnie na zestaw literatury wspomnieniowej o rodzie Trusiewiczów i ich
ojcowiznie - Wołyniu, składa się już pięć książek. Na temat jednej z nich - przejmującej
i autentycznej w swej dokumentalnej warstwie - pragnę
dziś napisać.
Duszohubka to oparta na faktach fabularna
opowieść z rodzinnych stron autora. Już sam tytuł opublikowanej w 2002 roku książki
intryguje i zachęca do sięgnięcia. Sceną wydarzeń tu przedstawionych jest leżący
w dorzeczach Styru i Horynia północny Wołyń, zwany także Polesiem Wołyńskim –
ziemia zamieszkana przed drugą wojną światową przez różne nacje i stany, pełna
rozległych lasów, niedostępnych moczarów, bagnistych łąk, rozlewisk rzecznych, ale i piaszczystych nieużytków; kraina targana burzliwymi wypadkami
historii. Symbolem tej ziemi uczynił autor nie bez powodu „duszohubkę” -
prymitywnie wykonaną, chybotliwą i łatwo wywrotną łódkę, której używali
tamtejsi rybacy.