Był taki kraj kwieciem i miodem pachnący, światłem słońca przejmująco malowany od różowych zórz budzącego się dnia do purpur zachodu. Kraj bogactwem dzikiej, nieskażonej cywilizacją natury słynący […]. Na łonie tej dzikiej natury, w symbiozie z nią, żył lud prymitywny o duszy lirycznej, fizycznie odporny na trudy, czerpiący środki do życia z uprawy ziemi i owoców las oraz rzek. Ten kraj to północny Wołyń – moja umiłowana, utracona ziemia ojczysta, rękami zbrodniarzy UPA usiana mogiłami polskich rodzin, popiołami ich osiedli i świątyń. Ta kolebka mojego życia nigdy nie zostanie zapomniana – w moich myślach i snach pozostanie jak cudowna legenda – tak pięknie na okładce najnowszej książki Pan Feliks Trusiewicz wyjaśnia czytelnikom motywy swojego pisania o ziemi rodzinnej.
W Nad
Słuczem unoszą się rzadkie w najnowszej literaturze żar miłości do ojczyzny
i duch historii, polskich powstań, walk, zmagań o wolność, wejście w głąb
dziejów, na co zwraca uwagę w przedmowie ceniony pisarz i poeta, także urodzony
na Kresach, Stanisław Srokowski, który nazwie Feliksa Trusiewicza znakomitym
kronikarzem naszych dziejów i gawędziarzem. Stanisław Srokowski wskazuje również
na literacki artyzm opisów wiejskich pejzaży Wołynia, prac polowych, tradycji i
obrzędów, zwyczajów i obyczajów oraz na bogato pokazany śpiewny język lokalny,
nasycony gwarą polską, rusińską, ukraińską, białoruską i rosyjską.