W dzieciństwie w trakcie pobytu na kolonii letniej w Tczewie
brałam udział w wycieczce na Westerplatte. Niewiele wtedy rozumiałam,
choć odwiedziny tego miejsca utkwiły mi w pamięci. Wspominam o tym, dlatego że właśnie zagadnieniu miejsca pamięci poświęcona jest książka Krzysztofa Zajączkowskiego. Muszę też dodać, że do dziś kołaczą mi w głowie rytmiczne strofy wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, którego moja nauczycielka w szkole podstawowej kazała się całej klasie nauczyć na pamięć. Któż z mojego pokolenia nie zna tego utworu? Jak słusznie stwierdza Krzysztof Zajączkowski,
Młody człowiek mający w szkole kontakt z wierszem poety dostawał niewątpliwie wgląd w jedno z najpiękniejszych i najbogatszych znaczeniowo dzieł polskiej liryki. Pozostawał pod nieuchwytnym wrażeniem jego uroku i prostoty (s. 155).
Książka Westerplatte jako miejsce pamięci reprezentuje fascynujący,
jak mi się wydaje, nurt w historiografii. Mianowicie badania nad
pamięcią. Mogę więc chyba stwierdzić, że autor zajmuje się pamięciologią. Prawda, że to ładnie brzmi? Historyk sam używa tego słowa. Pojawiają się też takie określenia, jak: "aktorzy pamięci", "treści miejsca pamięci" czy "składniki pamięci".
Westerplatte to jedno z wielu miejsc uświęconych krwią Polaków walczących o wolność. Kojarzone
jest głównie z niemieckim atakiem na polską placówkę 1 września 1939 roku, a
obrona Wojskowej Składnicy Tranzytowej wpisała się na stałe do historii jako
przykład bohaterstwa i patriotyzmu. „Twierdza” aż przez 7 dni opierała się niemieckiemu
pancernikowi, oddziałom piechoty, przetrwała nalot bombowców nurkujących oraz
ostrzał ciężkich haubic i moździerzy.
Autor niezwykle skrupulatnie przedstawił proces kreacji (za pomocą różnych nośników) miejsca pamięci, jakim jest Westerplatte. W badanym przez Krzysztofa Zajączkowskiego okresie dominującymi aktorami pamięci byli komuniści. To oni mieli monopol we władaniu tym miejscem, to oni "sterowali działaniami memorialnymi", jak to ujmuje historyk. Jednak w ich "sterowaniu" pojawiały się momenty utraty kontroli nad tym procesem. Komunistyczni inżynierowie dusz napotykali przeszkody. Można powiedzieć, że były nawet duże wyrwy w ich zawłaszczaniu tym miejscem pamięci. Jeśli dopuszczali głos niezależnych twórców, takich jak Melchior Wańkowicz i Gałczyński, to czynili tak ze względów instrumentalnych, bo władzy zależało na legitymizacji komunistycznego systemu. Komuniści "zaakceptowali" funkcjonowanie w obiegu społecznym Pieśni o żołnierzach z Westerplatte (nie usunęli z nauczania szkolnego), gdyż poeta zdecydował się pozostać w Polsce ludowej i włączyć w życie kulturalne. Z podobnych przyczyn udostępnili czytelnikom opowiadanie Wańkowicza Westerplatte, a po powrocie pisarza do kraju w 1958 roku szeroko je rozpowszechniono. Później się okaże, że ta strategia legitymizacji będzie komunistycznych decydentów słono kosztować. Zlekceważyli oni mitologizującą moc tych utworów, a to z kolei świadczy o geniuszu i talencie obydwu luminarzy literatury. Po kilu latach dominujący "aktorzy pamięci" zorientowali się, że ci twórcy nie dają się łatwo "sterować", a ich twórczość wymyka się interpretacji, która chcieli narzucić. Jak zauważa historyk:
Opowiadanie poświęcone obronie Składnicy oprócz "Pieśni o żołnierzach Westerplatte", można uznać za najbardziej znaczący literacki wkład do społecznej recepcji miejsca pamięci. Podobnie jak poetycka wizja Gałczyńskiego, "Westerplatte" czerpało źródło siły z kultury słowa i zakorzenienia w romantyczno-heroicznej tradycji polskiej (s. 174).
Szczególnie od lat sześćdziesiątych XX wieku
Westerplatte pełniło rolę propagandowej wizytówki władz komunistycznych. Wcześniej, czyli w okresie stalinizmu, o Westerplatte zapomniano, gdyż miejsce
to stało się dla komunistów symbolem niewygodnym.
Wizerunek bohaterskiego Westerplatte nie pasował bowiem do rzeczywistości, w
której prześladowano żołnierzy służących w wojsku II Rzeczypospolitej. Znamienny
był los kpt. Mieczysława Słabego (w 1939 r. lekarza w Wojskowej Składnicy
Tranzytowej), który został aresztowany pod fałszywym zarzutem szpiegostwa.
Słaby nie wytrzymał warunków śledztwa i zmarł w marcu 1948 roku. Warto to podkreślić, a także fakt, że
w historiografii dopiero w schyłkowym okresie PRL pod koniec lat osiemdziesiątych, zaczęto publikować pierwsze relacje odsłaniające nieznane szczegóły postawy mjr. Sucharskiego [...] wykraczały poza ramy ściśle dotychczas kontrolowanej pamięci dominującej. Wynurzenia Kręgielskiego były początkiem gwałtownych sporów o postawę mjr. Sucharskiego, które z największym nasileniem miały się toczyć dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX w. (s. 140).
Krzysztof Zajączkowski zwraca przy tym uwagę, że model pisania o przebiegu obrony Westerplatte stworzył i upowszechnił Zbigniew Flisowski przy pomocy dominujących aktorów pamięci z Wojskowego Biura Badań Historycznych. Zgodnie z tym wzorem usuwano heroiczno-romantyczne treści miejsca pamięci i ograniczano swobodę wypowiedzi.
Żeby sformułować poniższy fundamentalny wniosek:
przedmiotowe miejsce pamięci egzystowało na styku tradycji polskiej i sowieckiej, z zastrzeżeniem, ze ta druga stopniowo wypierała treści i wartości tej pierwszej (s. 351).
historyk przeprowadził gruntowną kwerendę wielu archiwaliów, wnikliwie przeczytał najważniejsze utwory literackie odnoszące się do poruszanej tematyki, obejrzał i przeanalizował filmy fabularne i dokumentalne oraz sztuki teatralne, czyli zweryfikował wszystkie najbardziej znaczące nośniki pamięci dotyczące obrony Westerplatte.
W książce znajdziemy ciekawie opisane kulisy i genezę powstania komunistycznego serialu Czterej pancerni i pies oraz analizę jego warstwy ideologicznej. W tym kontekście dziwić może fakt, że po odzyskaniu niepodległości do niedawna Telewizja Polska emitowała ten serial aż kilkakrotnie... Między innymi za pomocą tego serialu, jak pisze autor,
akcentowano sowiecko-polski charakter "nosicieli pamięci", czyli ludowych żołnierzy, którzy we współpracy z Armią Czerwoną mieli wypełniać dziejowo słuszną i zwycięską misję na szlaku do Berlina. Powiązano w ten sposób Westerplatte z mitami założycielskimi Polski ludowej: z mitem nowego początku i zwycięstwa nad faszyzmem oraz z mitem braterstwa broni. (s. 351)
Historyk przypomina, jak w celu wypromowania serialu telewizyjnego odtwórców głównych ról zaangażowano do odbycia krajowego rajdu po Polsce. Jak pisze, "pancerne mityngi" były majstersztykiem propagandy komunistycznej (s. 207). Dziś, w obliczu powtórkowego wyświetlania do znudzenia tego serialu Nałęckiego w publicznej telewizji (w wolnej Polsce!), można śmiało stwierdzić, że komunistyczni decydenci wciąż w kulturze rządzą...
Skoro o filmie mowa, to trzeba wspomnieć, że historyk drobiazgowo przeanalizował inny nośnik pamięci, mianowicie kinowy hit z 1967 roku. Dzieło Stanisława Różewicza (artystycznie udane i z dzisiejszego punktu widzenia mniej chyba kontrowersyjne pod względem ideologicznym) także jest wielokrotnie pokazywane w telewizji, zwykle z okazji kolejnych rocznic wybuchu wojny. Krzysztof Zajączkowski tłumaczy, na czym polega nieustająca popularność filmowej noweli Westerplatte i dochodzi do wniosku, że choć po tym obrazie jeszcze bardziej utrudnione było dociekanie prawdy o przebiegu obrony Składnicy czy też próba stworzenia/rozpropagowania innej alternatywnej wizji historycznej, to jednak wzmacniał wizję bohaterskiej obrony Westerplatte powstałą po 1945 roku.
Westerplatte jako miejsce pamięci należy
do kategorii książek historycznych, wyposażonych w
aparat naukowy, ale nie takich, które są przeznaczone przede wszystkim
dla
historyków-zawodowców lub pasjonatów danego tematu. Książka napisana
jest świetnie się czytającym stylem. Urzeka wszechstronną wiedzą autora i
zaskakującymi wnioskami. Autor opisywaną problematykę ilustruje cytatami, wydarzeniami i
szczegółami... Poza tym publikacja jest świadectwem benedyktyńskiej pracy historyka. Krzysztof Zajączkowski opiera swoje wywody na niezwykle bogatej bazie źródłowej. Książka ma jeden mankament: brak zdjęć i innych grafik. Bardzo mi tego brakowało w trakcie lektury.
Na dręczące nas pytania, wątpliwości oraz kłamstwa i mity na temat
historii obrony Westerplatte Krzysztof Zajączkowski opowiada w przystępnej formie nawet dla laika. Warto
zajrzeć do jego książki i skonfrontować swoją wiedzę. Jest to cenna publikacja, gdyż autor pokazuje w niej mechanizmy działania pamięci społecznej oraz wpływ propagandy na odbiór faktów historycznych na przykładzie Westerplatte.
Trochę się pogubiłem - czy z tej książki ma wynikać wniosek, że to źle, że w czasach PRL popularyzowano pamięć o Westerplatte?
OdpowiedzUsuńNo i nie demonizowałbym tak bardzo "Czterech pancernych..." mimo propagandowych akcentów, to i książka i film były obierane przede wszystkim jako utwory przygodowo-wojenne, w którym Polacy biją Niemców.
Być może nieudolnie przedstawiłam zamiary autora i treść publikacji, dlatego masz takie wrażenie. Myślę, że musisz sobie zadać przede wszystkim takie pytanie: kto i dlaczego (z jakich przesłanek) popularyzował pamięć o Westerplatte? Bo o tym moim zdaniem jest książka.
UsuńNa podstawie badań autor doszedł do wniosku, że najważniejsze okazały się dwie wizualizacje Westerplatte jako miejsca pamięci: romantyczno-heroiczna i sowiecka. Najstarsze były patriotyczne zręby myślenia o Westerplatte (np. jako o symbolu walki o niepodległość państwa). Później komuniści te treści heroiczno-romantyczne wypaczali, reinterpretowali albo rugowali, po prostu wykorzystywali i rekonstruowali na swój użytek, tak jak im pasowało. Mieli swój plan, czyli powiązanie obrony Westerplatte z mitem zwycięstwa Armii Czerwonej nad faszyzmem ("wyzwalania" ziem polskich wspólnie z przyjaciółmi sowieckimi i braterstwa broni) i oni dominowali na tej "scenie pamięci", czyli ją kreowali. Myślę jednak, że w literaturze i filmie przegrali, bo zwyciężyła narracja romantyczno-heroiczna, zbudowana przez Gałczyńskiego, Wańkowicza, Różewicza. Zatem to dobrze, że komuniści dopuścili tych twórców do głosu. Ta słabość ich drogo kosztowała. Dzięki temu przetrwała bowiem pamięć o westerplatczykach jako o obrońcach niepodległości Polski. Zatem to dobrze, że mieliśmy Gałczyńskiego, Wańkowicza i Różewicza (a także Jana Pawła II i jego słynną homilię w 1987 r.), bo to oni ukształtowali patriotyczne zręby pamięci o Westerplatte wbrew intencjom komunistycznych decydentów.
Autor nie demonizuje serialu "Czterej pancerni i pies", ale obiektywnie analizuje ego treść. Poświęca mu właściwie niewiele miejsca. To ja świadomie demonizuję:) Bo nie cierpię tego serialu, zawsze mnie nudził:) Mam alergię na ten serial. Ale rzeczywiście odbierano i nadal odbiera książkę i serial jako przygodowo-wojenne utwory. Młodzi widzowie nie orientowali się i nadal nie orientują, jak bardzo kłamliwe są w swej treści. Sama nawet do niedawna nie orientowałam się. Historyk dużo więcej pisze o dziele S. Różewicza (w pozytywnym świetle).
Polecam książkę, wtedy może lepiej zrozumiesz zamiary autora i jego wnioski. Ja mogę tylko skrótowo przedstawić poruszoną w publikacji problematykę. Nie chciałabym wprowadzać w błąd, więc zachęcam do lektury.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzięki, przyznaję że nie nadążam za meandrami myśli autora. Zupełnie chyba ignoruje fakt, że to władza decydowała o tym czego uczy się w szkole, jakie książki wydaje i jakie filmy puszcza w tv. To nie była kwestia przypadku. Więc od tej strony władza niczego nie przegrała, bo po 1956 roku - budowała mit "romantyczno-heroiczny" na kształt Sienkiewiczowskiego "ku pokrzepieniu serc". Warto zastanowić się jaka była reakcja społeczna gdy po '89 zaczęto głośno mówić o postawie mjr. Sucharskiego, a jak coś takiego byłoby odebrane gdyby upubliczniano to za "komuny".
OdpowiedzUsuńAutor tego nie ignoruje. W swojej książce właśnie to szczegółowo opisuje, czyli to, jak władza komunistyczna decydowała o treściach nauczania, o tym , jakie książki i filmy dopuścić do obiegu społecznego. Budowała mit romantyczno-heroiczny na przekór swoim przekonaniom!
UsuńKarkołomna teza - władza przez ponad 30 lat nadaje szkołom i ulicom miano mjr. Sucharskiego i Bohaterów Westerplatte, stawia pomnik, wydaje książki itp., itd. i nie jest świadoma, że buduje mit romantyczno-heroiczny. Jak dla mnie brzmi to mało przekonująco ale nich będzie :-)
UsuńPani Beatko,
OdpowiedzUsuńchciałem Pani podziękować za tę recenzję. To dziś prawdziwa rzadkość zasłużyć na opinię człowieka mądrego i wyważonego w swoich sądach.
Dziękuję ślicznie za odwiedziny i ciepłe słowa. To właśnie takie wpisy mobilizują mnie do dalszego dzielenia się na blogu refleksjami po moich lekturach...
UsuńZaglądam tu od czasu do czasu. Recenzje się nie starzeją :)
OdpowiedzUsuń