Tę
książkę można sączyć tak jak wino. Powoli, po trochu należy poddawać się
urokowi zamieszczonych w niej felietonów, tak jak zdarza nam się raczyć wybornym
trunkiem. Nie należy pochłaniać jej łapczywie i dużymi haustami, lecz niespiesznie,
raz po raz wracając do danych akapitów, aby rozkoszować się jakąś błyskotliwą myślą.
Simon
Leys to pseudonim literacki Pierre’a Ryckmansa, belgijskiego sinologa, pisarza i krytyka literackiego.
Od 1970 roku mieszka w Australii, stąd podtytuł Listy z Antypodów: o literaturze i nie tylko. Zebrane w książeczce
utwory publicystyczno-dziennikarskie publikowane były w latach 2005-2006 na
łamach „Magazine Littérraire”, a kilka wcześniejszych w
czasopismach „Ecrivain”, „Lire” i „Nouvelle Revue Français”.
Po felietony tego pisarza sięgnęłam zachęcona recenzją, którą przeczytałam na blogu http://w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com/. Do
lektury tego zbiorku przystąpiłam uzbrojona w ołówek. Po przeczytaniu
paru stron zdałam sobie sprawę ze śmieszności sytuacji, gdyż miałam ochotę
podkreślać każde zdanie. Doszłam do wniosku, że najlepiej byłoby wykuć całe
teksty na pamięć, aby na przykład w towarzystwie sypać anegdotami jak z rękawa.
Simon
Leys hojnie dzieli się swoimi poglądami na literaturę, czytanie i wpływ tej
czynności na ludzką egzystencję, powołując się przy tym na zasłyszane i zapisane
gdzieś opinie oraz posiłkując się zabawnymi opowiadaniami o charakterystycznym
zdarzeniu z życia wybitnych ludzi pióra lub szeroko pojmowanej sztuki. Autor
obficie szafuje cytatami, dowcipem i ciekawostkami, nie stroni od pochwał
choćby palenia papierosów czy nicnierobienia. Snuje także barwne refleksje nad losem
ludzkim i śmiertelnością człowieka, ale nie uderza przy tym w podniosły lub
mentorski ton. Wręcz przeciwnie. Wszystkie felietony mają formę poufnej i
pełnej optymizmu rozmowy, do której będziemy mieli ochotę wracać w pamięci.
Imponująca
jest erudycja autora. Z racji swojego wykształcenia Leys porusza w swoich
felietonach między innymi kwestie związane z kulturą i historią Chin. Najwięcej
jednak miejsca poświęca literaturze pięknej i czytaniu, a w konsekwencji takim
zagadnieniom, jak atrofia czy zaćmienie smaku, które nie pozwala rozpoznać
arcydzieła, relacje między pisarzami a wydawcami, moc wyobraźni,
doświadczenie codziennej rzeczywistości i Prawdy, które każe zapytać: "Skąd Pan wie, że rybki są szczęśliwe?", a także stosunek Francuzów do
słynnych pisarzy bądź kontrast między genialnością dzieła literackiego a
smrodliwą ludzką nędzą jego autora.
Bogactwo
tematyki zebranych w książeczce tekstów jest olbrzymie i nie sposób wymienić
wszystkich wątków, które w nich podejmuje Leys. A ileż w nich smakowitych anegdot i przypowieści. Niektóre opowiedziane przez Leysa historie są szczególnie fascynujące, choćby
ta o rejsie amerykańskiego multimilionera i miłośnika żeglarstwa Toma Perkinsa
z jego ulubionym pisarzem angielskim i zarazem wielkim samotnikiem, stroniącym
od ludzi i salonów literackich − Patrickiem O’Brianem. W trakcie tej wycieczki po
Morzu Śródziemnym kalifornijski magnat, ku swojemu olbrzymiemu zaskoczeniu,
odkrył, że autor serii powieści marynistycznych nigdy nie żeglował, że nie ma
żadnego doświadczenia związanego z morzem i statkami, a nawet nie umie
przy sterze określić kierunku wiatru! Zatem jak to możliwe, że osoba cechująca
się taką ignorancją w dziedzinie żeglowania stworzyła dwadzieścia powieści, w
których zaczytywało się mnóstwo marynarzy zachwyconych znajomością spraw
morskich u ich autora? Simon Leys ma swoją, całkiem przekonującą teorię na ten
temat. Warto się z nią zaznajomić. Z
jego felietonu dowiemy się też, że po śmierci O’Briana jego biografowie poznali również inne, nie mniej zdumiewające, tajemnice dotyczące tego pisarza.
Książkoholikom
i miłośnikom literatury pięknej uśmiech będzie nieustannie pełgał w kącikach
warg przez cały czas lektury tej skromnej pod względem rozmiarów publikacji, a nawet wywoływał donośny śmiech, więc nie radzę czytać jej w miejscach publicznych. W
zebranych w niej króciutkich utworach życie i literatura są
jednością i przede wszystkim dlatego ich czytanie jest niezwykłą przyjemnością. Leys w żartobliwym i pełnym optymizmu tonie, ale na pewno nie napuszonym, opowiada o przygodzie, jaką może być czytanie.
Ponieważ
jutro jest środa popielcowa, o której Simon Leys także wspomina w jednym z
felietonów, a inny z kolei nosi tytuł Memento
mori. Rozmyślania wielkopostne, swojej recenzji nie mogę zakończyć inaczej,
jak tylko odpowiednim cytatem:
[…] palacze są obdarzeni czymś w rodzaju wyższości duchowej nad niepalaczami: mają ostrzejszą świadomość tego, że wszyscy jesteśmy śmiertelni. […] Rzecz w tym, że ostrzeżenia, które prawo nakazuje drukować na paczkach papierosów, są mimowolnym echem pewnego pięknego i starożytnego obrzędu kościoła katolickiego: w środę popielcową, pierwszym dniu wielkiego postu, ksiądz poświęconym popiołem czyni wiernym znak krzyża na czole i przypomina: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”.Nowoczesne życie przez większość czasu stara się zatrzeć w nas lub usunąć myśl o śmierci. Tej świadomości śmierci nie należy mylić z jej chorobliwym kultem, który jest chrześcijańskiemu humanizmowi wstrętny […]. Przeciwnie, ta świadomość jest hołdem złożonym życiu. Mozart zwierzył się w pewnym liście, że co dzień myśli o śmierci i ta myśl jest najgłębszym źródłem całej jego twórczości muzycznej. To ona właśnie wyjaśnia całą niewyczerpaną radość, jaką czerpiemy z jego sztuki.
Simon Leys, Szczęście małych rybek. Listy z Antypodów: o
literaturze i nie tylko, tłum. W. Dłuski, Drzewo Babel, Warszawa 2011, s. 105.
PS. Tu muszę wspomnieć, że
w książeczce są niestety błędy interpunkcyjne, a w powyższym fragmencie nawet ortograficzny.
Cieszę się, że ksiązka Ci się podobała:) To duża odpowiedzialność tak zachęcać do przeczytania. Potem może sie okazać, że recenzja sobie, a ksiązka sobie :) Jednak myślę, że ze spokojnym sumieniem można ją polecać każdemu kto kocha książki, pisarzy i czytanie. Serdeczne pozdrowienia z zacisza biblioteki:)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za inspirację lekturową:) Dziś wiem, ile mogłabym stracić jako maniakalna czytelniczka książek o czytaniu, gdyby nie Twój blog:) Jestem tą książeczką zachwycona. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńA najlepiej sączyć książkę i wino. Potwierdzam. Nic dodać, nic ująć. Dla niektórych nudna, dla innych cudna. Trzeba wiedzieć, co się bierze do ręki i prawdziwie napisałaś.:)
OdpowiedzUsuńTak, książka i wino to idealne połączenie, ale z sączeniem wina trzeba szczególnie uważać.:) Ten pierwszy nałóg nie ma tak zgubnych skutków jak ten drugi.;) Dziękuję za odwiedzinki.
UsuńOd razu, już w trakcie czytania stałam się fanką Simona Leysa. Będę czekać na następne jego utwory:)
OdpowiedzUsuń