W odniesieniu do pewnych książek lubię czasem używać słowa "zacna", mimo że przymiotnik pasuje bardziej do scharakteryzowania człowieka, a nie przedmiotu. Dawniej używało się określenia "przezacny", np. ród czy gość. W moim przekonaniu na takie miano zasługują wspomnienia Marii Rydlowej - wdowy po Jacku Rydlu, wnuku Pana Młodego. Przezacna to książka! Moje Bronowice, mój Kraków to nie tylko kolejne cenne cracoviana czy pełne szlachetnej prostoty wspomnienia przybierające momentami charakter wypominek stworzonych w stylu Joanny Siedleckiej (to nie zarzut, wręcz przeciwnie!). Są to wypominki nawet znacznie wiarygodniejsze, bo z pierwszego, pierwotnego źródła! Jednak mamy przede wszystkim do czynienia, choć zabrzmi to być może zbyt patetycznie, z niezwykłym świadectwem pamiętnikarskim nasyconym najpiękniejszymi wartościami, m.in. miłością do ojczyzny oraz polskiej literatury. Książka Marii z Trąbków Rydlowej do tego stopnia mnie poruszyła, że sięgnęłam po dawną moją lekturę obowiązkową zarówno w liceum, jak i na studiach. Ponownie przeczytałam Wesele!
Autorka spisała swoje wspomnienia na poddaszu Rydlówki, którą opiekuje się od prawie dwudziestu lat. Wraca do dzieciństwa spędzonego w przedwojennych Bronowicach Małych, opowiada o swojej wczesnej młodości, która przypadła na złowrogi czas drugiej wojny światowej, wskrzesza atmosferę, w jakiej narodził się dramat Wesele, portretuje dwie niezwykłe kobiety, które doskonale znała osobiście, a które upamiętnił w swoim dziele Wyspiański, czyli Józefę Singer (Rachelę) i Anne Rydlównę (Haneczkę). Razem z nastoletnią Marią Trabkową bywamy w słynnym bronowickim dworku w czasie okupacji. Poznajemy obyczaje ludu bronowickiego. Przemierzamy także Kraków okresu stalinizmu i późniejszych lat, nie tak znowu odległych... Nostalgiczne obrazy z przeszłości swojej i ludzi, których los postawił p. Marii na drodze, okraszone są uroczymi anegdotami o rodzinach Tetmajerów i Rydlów, np. ta o solniczce należącej do karczmarza, którą miał ponoć, ku jego oburzeniu, zabrać ze sobą marszałek Foch goszczący u Tetmajerów po wojnie polsko-bolszewickiej. Nie będę historyjek przytaczać, aby nie odbierać wam przyjemności lektury. Niektóre z nich opowiadałam koleżance w pracy. Z racji wykonywanego przeze mnie zawodu smaczkiem były opowieści związane z redagowaniem tekstów czy książek. Maria Rydlowa przez wiele lat wykonywała bowiem ten sam zawód, co ja, więc śmiem stwierdzić, że nić porozumienia z pewnością między nami by się zawiązała. Zna wszystkie blaski i cienie tego fachu. Gdy pracowała jako korektorka w "Dzienniku Polskim", jedna literówka kosztowała ją utratę pracy (ale nie do końca z jej winy). Na szczęście tylko na tym się skończyło, biorąc pod uwagę, że było to w najgorszym okresie terroru komunistycznego, gdyż wiadome organy mogły uznać ów błąd językowy za polityczny. Zamiast "Niech żyje pokój między narodami", wydrukowano "Nie żyje pokój między narodami". Później jako redaktorka pracowała w Wydawnictwie Literackim i wspomina, jak po pracy koleżanki i koledzy nie rozchodzili się pośpiesznie do domów, tylko zostawali jakiś czas, by pobawić się w chowanego. O tempora, o mores!
Niezmiernie ciekawe historie przywołuje z pamięci wdowa po wnuku młodopolskiego poety i dramatopisarza Jacka Rydla. Poruszające są choćby fragmenty o służbie w Armii Krajowej. Skrupulatnie zaznaczałam wszystkie adresy krakowskie podane przez autorkę i mam zamiar stworzyć swoistą mapę Krakowa z okresu wojennego i powojennego. Książka może posłużyć jako doskonały przewodnik po Bronowicach, gdy zechcemy wybrać się do tej dawnej podkrakowskiej wsi, dziś części Krakowa, ale dla Marii Rydlowej, jak napisała, Bronowice Małe są nadal i na zawsze pozostaną wsią. Z dawnego uroku, jak ubolewa, niewiele pozostało (władze Krakowa walnie się do tego przyczyniły - o tym w książce nie ma mowy, ale nutka żalu przebija z kart książki i z wywiadów, które udzieliła, wiem, że tak uważa) do tego stopnia, że gdy syn Żyda karczmarza, Michał Borwicz, przyjechał po wielu latach pobytu we Francji odwiedzić "kraj lat dziecinnych", przeżył wstrząs
Abstrahując od tego, chcę podkreślić, że Moje Bronowice, mój Kraków to cudna książka! Nie tylko każdy polonista powinien ją mieć w bibliotece domowej i polecać ją uczniom przy omawianiu Wesela, chyba że dramatu nie ma już na liście lektur szkolnych... Nie tylko każdy wielbiciel cracovianów, ale po prostu każdy Polak powinien ją przeczytać! Amen!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRydlowa opowiada też w książcę arcyciekawą historię o tym, jak w 1977 roku storpedowała w WL wydanie paszkwilu na żołnierzy Armii Krajowej. Mnóstwo interesujących opowieści zawiera jej książka.
UsuńMój smak na książkę Marii Rydlowej jest coraz większy. Jeszcze jej nie mam, ale liczę, że w grudniu (a okazji sprzyjających prezentom trochę jest) już będzie moja. A potem - spokojne, świąteczne czytanie.
OdpowiedzUsuńO Krakowie to ja mogę w każdej ilości!
Widzę, że list do św. Mikołaja już napisałaś:) Nie mam wątpliwości, że książka jest idealnym prezentem pod choinkę.
UsuńNie masz pojęcia, jak bardzo zazdroszczę Ci lektury tej książki. Podobnie, jak Magdalena liczę, że w grudniu może któryś Mikołaj mi ją sprezentuje.
OdpowiedzUsuńWspomnienia wzbogacają liczne fotografie, o unikatowym charakterze. W zakończeniu syn autorki wyraża zdumienie, że aż tyle zdjęć się uchowało i że mimo biedy rodziny chłopskie starały się w ten sposób utrwalać różne chwile, niekoniecznie uroczyste, ale także typowe dla codzienności. Zatem wartość książki jest podwójna.
UsuńPrzeczytam koniecznie! Uwielbiam plotkowanie wokół "Wesela", do tej pory znam z wersji Boya-Żeleńskiego, chętnie poznam z ust Marii Rydlowej:)
OdpowiedzUsuńAutorka pisze, że udało się jej namówić swoją teściową do spisania wspomnień, ale nie podała, pod jakim tytułem się ukazały. Chętnie bym przeczytała!
UsuńRaz odwiedziłam Bronowice. Parę osób było oprowadzanych przez panią Marię, a więc klimat zwiedzania nadzwyczajny. Warto pojechać.
OdpowiedzUsuńA książkę warto mieć na półce obok dzieł Wyspiańskiego.
Ja nawet dwa razy byłam, ale raczej tak przy okazji. W samym muzeum niestety jeszcze nie byłam, bo było zamknięte, ale mam zamiar to nadrobić i mam nadzieję, że to właśnie p. Maria będzie moim przewodnikiem.
UsuńBywam w tej części Krakowa, więc chętnie przeczytam :D Coś czuję, że będzie ciekawie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
W takim razie to książka dla ciebie:) Polecam także lekturę interesującego wywiadu z autorką, tutaj: http://www2.almamater.uj.edu.pl/97/12.pdf
UsuńTak zaprezentowałaś książkę, że i ja pomarzę o niej, a marzenia bywa się spełniają. Tak mi się jedno z ostatnich spełniło. Wyspiańskiego i jego Wesele wspominam zawsze ciepło, gdyż w 1969 roku na maturze - była to rocznica, ale jaka już nie pamiętam związana z poetą - wypalił mi cudny temat -Dramat romantyczny a Wesele Stanisława Wyspiańskiego. Może nie dokładnie tak brzmiał, ale ja siedziałam cały czas w romantyzmie i akurat nabyłam sobie analizę Wesela, jakbym przeczuła, tak że nawet cytatami w pracy się posługiwałam. I udało się.
OdpowiedzUsuńMam biografię Wyspiańskiego - wyciągnę ją z zakamarków biblioteki.
Piękny temat maturalny, więc piękne wspomnienie. Kto jest autorem owej biografii? Bo wiem, że w PIW ukazała się jakiś czas temu. Zatem wróć do swoich lat młodzieńczych, przeczytaj ją, odśwież wiedzę i podziel się z nami szczegółami z życiorysu Wyspiańskiego!
UsuńTo co mam to się okazuje być Tom 16 Dzieł zebranych - tom II Kalendarza życia i twórczości - 1 marca 1890 - ostatnie dni marca 1898 Stanisława Wyspiańskiego - wydane przez Wydawnictwo Literackie Kraków w 1982 roku. A nie biografię. Chociaż nie wiem czy jeszcze coś nie mam.
UsuńO to masz rarytas bibliofilski. Ja niestety w domu nie mam nic o Wyspiańskim, a miałabym ochotę zagłębić się teraz w jego życiorysie:)
UsuńA ja mam jakąś powieść o Wyspiańskim, nazywa się to "Ogień strzeżony", autor: Lew Kaltenbergh, ale przyznaję się - nie czytałam JESZCZE. I drugą, przerażającą, bo aż 3-tomową - "Z rodu Tytanów" Władysława Bodnickiego.
UsuńPoza tym istnieje bardzo przystępna książeczka napisana przez nieocenioną Krystynę Zbijewską - "Krakowskim szlakiem Stanisława Wyspiańskiego", która jest idealna do spacerów po mieście.
No masz, byłabym zapomniana - ta sama Krystyna Zbijewska napisała wszak "Orła w kurniku" o Wyspiańskim, i to bardzo dobrze się czyta.
Okazuje się, że mam w domu moc Wyspiańskiego :) mój osobisty katalog książkowy podpowiedział mi jeszcze, że na półce stoi też takie albumowe wydawnictwo przygotowane - a jakże - przez Marię Rydlową, zatytułowane "Kraków miastem snów i widziadeł. Wyspiański". I jeszcze coś tam jest, ale już nie męczę :)
Rewelacja! Mnóstwo cennych książek masz. Dziękuję za tytuły, zapiszę sobie na mojej liście. A ten album Marii Rydlowej "Kraków miastem snów..." to unikat, chciałabym go mieć.
UsuńWiem że to niegrzeczne ale strasznie , strasznie Ci zazdroszczę aż mnie roznosi!
OdpowiedzUsuńCudna książka. O tu tu masz megaciekawą recenzję
OdpowiedzUsuńhttp://pasje-fascynacje-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2014/02/moje-bronowice-moj-krakow-maria-rydlowa.html