22 września 2012

W krainie czytelników i pisarzy



Autor uroczej książeczki o sztuce czytania i pisania, nieznany w Polsce szwedzki poeta, pisarz i eseista, Olof Lagercrantz, nazwał akt czytania cudem większym niż kiełkowanie ziarnka zboża znalezionego w grobowcu faraonów. Przesada? Jeśli się głęboko zastanowimy, stwierdzimy, że nie jest to wcale przejaskrawione ujęcie. Cud czytania polega na używaniu wyobraźni. Truizm ten Lagercrantz zilustrował piękną opowieścią o Bogu jako autorze (zacytowałam ją w innym poście), a także przywołaniem słów pewnego niemieckiego naukowca, który misterium czytania (tak, misterium!  - takie określenie pojawia się w książce) porównał do sceny, na której pisarz wraz z czytelnikiem wystawia widowisko wyobraźni. Autor przytacza też słowa Josepha Conrada na temat „współpracy” pisarza z czytelnikiem i czytelnika z pisarzem.  

Co za wspaniała nowina, że właśnie tobie podoba się moja książka, bo autor pisze tylko jedną połowę książki. O drugą połowę musi się zatroszczyć sam czytelnik – napisał Conrad w liście do przyjaciela.

Lagercrantz wypomina pisarzom, że zapominają o tym, iż czytelnik jest współtwórcą ich dzieła. Myślę, że dziś sam czytelnik nie pamięta o tym, że „pisze” połowę książki, a przecież, jak podkreśla Lagercrantz, będzie ona tym lepsza, im zdolniejszy się on okaże i im więcej serca włoży w lekturę.

 Szwedzki autor zdradza dużo wspaniałych tajemnic związanych ze sztuką czytania i pisania, a swoje wywody obrazuje cytatami i opowieściami o najwybitniejszych, ale też mniej znanych postaciach parnasu literackiego. Zastanawia się na przykład, czy czytanie jest rzeczą dobrą i czy literatura piękna czyni nas ludźmi lepszymi, a następnie przechodzi do opowiedzenia historii o jednym ze swoich przyjaciół, który w ciągu czterdziestu lat nie przeczytał żadnej wymyślonej historii. Znamy przecież ludzi, którzy w ogóle nie czytają książek i zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe. A jednak. Autor zauważa, że można doskonalić się nawet bez obcowania z książkami – przynajmniej z beletrystycznymi. Wspomnianego wyżej przyjaciela, handlarza ryb w Finlandii, ciężka praca na morzu dużo nauczyła, choćby tego, że nie należy się przywiązywać do materialnych spraw, a dowiedział się tego bez sięgania po książki. Lagercrantz stwierdza też, że nawet eksperci poznali niewiele książek i swoimi tekstami na temat wciąż tych samych klasycznych dzieł mydlą oczy niedouczonym czytelnikom. 

Jaką poradę daje promotorom czytelnictwa? Przed czym przestrzega?

Wy, którzy propagujecie czytanie dobrej literatury, zważcie, że skoro tylko lektura zostanie uznana za coś wytwornego, co stawia czytelnika o klasę wyżej, grozi nam katastrofa. Wówczas książka znajdzie się w strefie zagrożenia. Do lektury winna skłaniać przede wszystkim potrzeba wypływająca z wnętrza.

Lagercrantz, zastanawiając się, jak należy czytać, podaje definicję czytelnika „budyniowego”. Przywołuje opinię amerykańskiego pisarza, którego książki chętnie są dziś w Polsce wznawiane, Henry’ego Jamesa. Powiadał on, że większość czytelników spogląda na powieść jak na budyń. Czyta ją – zjada – i na tym sprawa się kończy. Zarzucał im, że nie poświęcają im dużo uwagi i czasu, wskutek czego nie zauważają wszelkich subtelności zawartych w utworach. Lagercrantz przytomnie zauważa, że ta sarkastyczna opinia Jamesa trąci snobizmem i dodaje, że bez czytelników „budyniowych” branża wydawnicza już dawno temu by zbankrutowała. Z drugiej strony nie sposób przyznać racji Jamesowi, że warto czytać niespiesznie, z zadumą i z krytycznym spojrzeniem.

Autor podkreśla, że często ulegamy złudzeniu, iż sami wybieramy jakiś utwór do przeczytania, tymczasem wszystko, co czytamy, pojawia się przed nami w świetle, które zapalił ktoś inny. Bardzo rzadko zatem jesteśmy prawdziwymi odkrywcami jakiegoś autora, może poza wydawcami, którzy doświadczają czasem tego przywileju, że odkryli właśnie niesamowity talent warty pokazania światu.

W kolejnych niewielkich rozmiarem rozdziałach Lagercrantz podejmuje refleksje między innymi nad istotą pisania, czy można się go nauczyć oraz o tym, dla kogo pisze autor. Porusza też kwestię badania nad życiem i twórczością pisarzy oraz sensu pisania ich biografii. Niczego innego nie umiem – odpowiedział kiedyś Beckett na pytanie, dlaczego pisze. Opowiadać! Ten krzyk przenikał mnie aż do szpiku kości – wyznał Chaim A. Kaplan, jeden z zamkniętych w warszawskim getcie Żydów, którzy pisali dzienniki. W tym kontekście, w obliczu dramatycznych wydarzeń historycznych, szczególnie  okrucieństw wojennych, piszący stają się świadkami zeznającymi przed trybunałem świata – jak to pięknie ujął Lagercrantz. Takich pisarzy, tworzących „świadectwa”, nazwał sługami słowa.

 Już przy lekturze pierwszych stron dojdziemy do wniosku, że zapisane w książeczce spostrzeżenia i wspomnienia wyniesione z życia spędzonego w krainie czytelników i pisarzy, jak to ujął autor, który miał siedemdziesiąt cztery lata, gdy ją pisał, a więc był u kresu życia, pokrywają się z naszymi doświadczeniami, dlatego jest to niezwykle przyjemna, momentami zabawna, a przede wszystkim obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika książek i człowieka pióra.

2 komentarze:

  1. Biorę sobie do serca obowiązek zapoznania się z lekturą. Bardzo podoba mi się określenie wytwornej literatury, tylko ta katastrofa nieco mniej. Ale tak chyba jest. A już najbardziej zgadzam się z autorstwem drugiej połowy książki. Musi tak być, skoro tyle opinii, ilu czytelników. Będę szukać. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wieloma tezami autora nie sposób się zgodzić. Krótkie eseje, napisane z nutką ironii i humoru, sprawiają, że w krainie czytelników i pisarzy nie będziemy już błądzić:) Kieszonkowe wydanie ułatwia szybkie zapoznanie się z treścią książki w każdym miejscu. Polecam gorąco! Pozdrawiam serdecznie:0

      Usuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.