17 stycznia 2016

O tym, jak „robaczek nadbużański” z ziarenkiem szaleju Amerykę zdobywał



[…] młody dżentelmen, pełen dystynkcji, rodem z Polski, który opuścił swą Ojczyznę, by bronić sztandaru wolności w Ameryce.

(z listu pułkownika Otho Williamsa, adiutanta gen. Nathanaela Greene’a, do siostry)

Pamiętam chwilę triumfu, gdy w New York Historical Society pojawił się mi się ten tekst na ekranie z mikrofilmu: „Pułkownik Kosciusko miał w swych rękach naczelne kierownictwo i nadzór (chief direction and superintendence) dzieł w West Point i jest moim pragnieniem, by pozostał tam dla prowadzenia ich dalej. […]

(tak wspomina Barbara Wachowicz chwilę odkrycia listu Naczelnego Wodza G. Washingtona do gen. R. Gatesa z 11 września 1778 roku - w książce cytuje go w tłum. Stefana Bratkowskiego i z jego podkreśleniem)


14 stycznia 2016

Krótko o Marku Hłasce

14 stycznia 1934 urodził się Marek Hłasko. Gdyby żył, miałby 82 lata. Marek Nowakowski uważał, że sława Hłaski była sławą „poety przeklętego”, który szedł pod prąd społecznym normom, a życie myliło mu się z tym, co pisał. Nowakowski nie lubił być do niego porównywany. Skarżył się na przykład tak:

 ''Zbieżność imion, podobieństwo tematyki w pisaniu. No i wiek. Mogłem się wydać imitacją. Nic bardziej poniżającego niż taka rola''.

Wiele ich różniło, ale jest jedna rzecz, która tych pisarzy łączy. Przez wiele lat ich książki były kultowe, rozchwytywane, panował wobec nich wielki rozgłos zdobyty talentem.



Pisał zawsze w ten sposób, że siedział na tapczanie, a na krzesełku niżej stała maszyna do pisania i on tak "klepał" w tę maszynę 

– wspominała w audycji radiowej Grażyny Gronczewskiej w 1996 roku matka Marka Hłaski, Maria.


 Przychodził do mojej kuchni na Bielanach, siadał na taborecie, jadł jugosłowiańskie sardynki i opowiadał co napisze. Nigdy mu nie ufałem, że zapamięta, ale potem, w druku, było tak jak mówił, albo i lepiej

- pisał na łamach „Kultury” Leopold Tyrmand, wspominając zmarłego właśnie Marka Hłaskę (Kultura, nr 9 z 1969 roku).

W czasach studenckich przeczytałam prawie wszystkie utwory Marka Hłaski, zbierałam też artykuły prasowe na jego temat, wyrwałam z książki Wasilewskiego fotografię i powiesiłam na ścianie. Przyznaję: miałam i mam nadal bzika na jego punkcie:) Na punkcie drugiego Marka też!



W grudniu przeczytałam "pośmiertny debiut", czyli Wilka. Wkrótce podzielę się opinią, a tymczasem zapraszam do obejrzenia przepięknego filmu dokumentalnego Andrzeja Titkowa z 1986 roku na stronie NINATEKI oraz na stronę KULTURA PARYSKA, gdzie znajdziemy wiele unikatowych zdjęć.

12 stycznia 2016

O książkach na dobry początek kolejnego czytelniczego roku

Książka to po pierwsze przyjaciel samotników, źródło wiedzy, środek do rozszerzania horyzontów myślowych (czyli na modłę oświeceniową i ,,oświatową"), po drugie - źródło skażenia myśli, zatrucia duszy (taką funkcję mają ,,książki zbójeckie" w Dziadach). 



Ach, jeśli ty Getego znasz w oryginale,

Gdyby przy tym jej głosek i dźwięk fortepianu!

Ale cóż? Ty o boskiej tylko myślisz chwale,

Oddany twego tylko powinnościom stanu.



Wszakże lubisz książki świeckie?...

Ach, te to, książki zbójeckie!



Świat książek bywa też przeciwstawiany ,,życiu": w tym ujęciu zagłębianie się w książki odciąga (uwaga!) od istotnego działania - czynu (to teza popularna w romantyzmie, znajdująca też odzwierciedlenie w przeciwstawieniu filozofa i mędrca).  Wyszukałam cytaty, które ilustrują i pożyteczne, i niebezpieczne funkcje książek:




 Ignacy Krasicki, Antymonachomachia:

Bogdaj to dawni w księgach nie szperali!
Było też lepiej, każdy cicho siedział.

I cóż nowego teraz wybadali?

Bogdajby lepiej o nich świat nie wiedział!

Nie tak to nasi ojcowie działali,

A, jeśli który co pisał, powiedział,

Nie dął się z swojej mądrości mniemanej,
A nie zaczepiał książki drukowanej.
[...]
 „Do argumentów! A książki tu po co?” —
Krzyknął Gaudenty, nowym zdjęty jadem

Niech się mędrkowie nad księgami pocą

I pysznią dumnym maksym swoich składem!



 Jacob i Wilhelm Grimm, Białośnieżka i Różanka

— Idź no, Białośnieżko i zasuń rygle — a potem siadały przy ogniu, matka wkładała okulary i czytała z wielkiej księgi, a obie dziewczynki, przędąc, słuchały. Obok nich leżało jagniątko na podłodze, a poza nimi, na drążku, siedział biały gołąbek z łebkiem ukrytym w skrzydełkach.


Adam Mickiewicz, Sonety odeskie:

 Czy książkę weźmiesz, gdzie smutnym wyrokiem
Stargane ujrzysz kochanków nadzieje,

Złożywszy książkę z westchnieniem głębokiem,

Pomyślisz sobie: ach, to nasze dzieje…


 Miguel de Cervantes Saavedra, Don Kichot z La Manczy:

— Nie ma wszakże na świecie tak złej książki — przerwie licencjat — w której by coś dobrego nie było.
Johann Wolfgang von Goethe, Cierpienia młodego Wertera:

 — Za młodszych lat — mówiła — przepadałam za powieściami. O, jakże miło było usiąść sobie w niedzielę w jakimś kąciku i utonąć myślą w zmiennych kolejach losu jakiejś miss Jenny. Nie zapieram się, że i dziś jeszcze lektura tego rodzaju ma dla mnie dużo uroku. Ponieważ jednak rzadko mi się zdarza zdobyć książkę, tedy musi ona odpowiadać w zupełności moim upodobaniom. Najmilszym jest mi autor, w którym odnajduję własny świat, który kreśli stosunki podobne tym, pośród jakich żyję, którego opowieść budzi we mnie takie samo serdeczne zainteresowanie, jakie mi daje własne codzienne życie, nie będące, co prawda, rajem, które jest jednak dla mnie w gruncie rzeczy źródłem niewysłowionej szczęśliwości.


Stendhal, Czerwone i czarne:

 W Paryżu stosunek Juliana i pani de Rênal uprościłby się niebawem; ale w Paryżu miłość jest córą romansów. Młody preceptor i jego nieśmiała chlebodawczyni znaleźliby wyjaśnienie swego położenia w pierwszej lepszej powieści, piosence nawet. Powieść wyznaczyłaby im role, wskazała wzór do naśladowania i wcześniej lub później, mimo że bez przyjemności, może z niechęcią, próżność skłoniłaby Juliana do pójścia za tym wzorem.



William Szekspir, Hamlet:


Czytaj tę książkę,
Aby ten pozór zajęcia ubarwił

Twoją samotność. Tak to my, grzesznicy,

Rzekomo świętą miną, uczynkami

Budującymi pocukrzamy nieraz

Samego diabła.


 Stanisław Wyspiański, Jak pomnę (wiersz powstał w Korabnikach pod Krakowem na przełomie 1888–1889 r.):

Zdało się, że patrzyła wzrokiem pełnym żalu
za czymś, co stało się pomimo woli —

prosiła: nie wspominaj o tym, co mnie boli.

Potem odeszła prędko — ja nie rozumiałem

z tego wiele — zdziwiony — dalej skoro czytać chciałem —

rzecz dziwna — w miejscu gdzie karta zroszona
łzą: przeczytałem: miłość zawiedziona.



Władysław Reymont, Ziemia obiecana:— Chciałam prosić, aby mi pan wskazał niektóre polskie książki do czytania. Mówiłam to już papie, ale powiedział mi, że jestem głupia i powinnam się zająć domem i gospodarstwem.
Marilyn Monroe, 1953. Photograph by Alfred Eisenstaedt. Biblioteczka Marilyn Monroe: lista publikacja do wglądu TUTAJ


Arthur Miller, Zakręty czasu:


Powiedziała, że lubi poezję, wyszukaliśmy zatem jakiegoś Frosta, Whitmana i E.E. Cummingsa. Cudowna rzeczą było obserwować, jak poruszając wargami cichutko czyta Cummingsa- co robiła z tych wierszy, które były tak proste i zarazem tak wyrafinowane? Nie potrafiłem umieścić jej w żadnym znanym mi świecie; jak korek unoszący się na oceanie, mogła rozpocząć wędrówkę z drugiej strony ziemskiego globu, albo tuż obok, na plaży, w odległości stu jardów. Czytała z lękiem w oczach, jak uczennica, która boi się, że ktoś ją przyłapie, ale nagle roześmiała się szczerze i naturalnie ze zwrotu - niespodzianki, ukrytego w wierszu o kulawym sprzedawcy baloników, ,,i to jest wiosna”. Naiwny zachwyt na jej twarzy, zachwyt, którym spontanicznie reagowała na stylizowany utwór, zrodził między nami nić porozumienia. ,,I to jest wiosna” powtarzała, kiedy wracaliśmy do samochodu, śmiejąc się znowu tak, jakby niespodzianie otrzymała podarek.

The Old Cincinnati Library, Ohio. Built in 1874, and designed by James W. McLaughlin in 1868





Charles Baudelaire, Głos:

Kolebka moja stała gdzieś u drzwi biblioteki:
Babelu, gdzie baśń, romans — śród mądrych ksiąg ogromu,

Mieszały się — a z nimi w pyle Rzymiany, Greki;
Ja sam nie byłem wyższy od porządnego tomu.

20 grudnia 2015

Galeria sarmackich typów



Powrót posła. Komedię we 3 aktach Juliana Ursyna Niemcewicza zamyka przesłanie, adresowane do szlachty, które wypowiada Podkomorzy, obdarzający swoich włościan wolnością:

Cnotliwie wszyscy w zgodzie i jedności żyli
I na szczęście ojczyzny i dzieci patrzyli.


Wszystkich bohaterów czternastu wspaniałych mikropowieści Joanny Puchalskiej łączy to, że „na szczęście ojczyzny i dzieci patrzyli”, że byli niestrudzonymi strażnikami rodzimej tradycji i swoich ukochanych kresowych krain dzieciństwa. Sportretowani przez autorkę Sarmaci to oryginałowie, sobiepankowie, facecjoniści i dziwacy, ale o gorącym sercu miłującym ojczyznę i namiętnie ceniącym wolność. Każdy z nich wiódł życie półromantyczne i półpozytywistyczne, choć bywało, że momentami niezbyt cnotliwie, po prostu sarmackie.

Urokiem gawędy i miłością do Nowogródczyzny, Wileńszczyzny, Polesia i innych „zatopionych kresowych Atlantyd” tchną opowieści Joanny Puchalskiej. To próba odtworzenia autentycznej szlachecko-sarmackiej mentalności i obyczajowości, które przetrwały zresztą do czasów międzywojennych, gdyż wtedy nie zatarły się jeszcze dawne poczciwe obyczaje i ideały. Otrzymujemy zbiór barwnych i świdrujących duszę opowieści. Nie pozostaniemy obojętni na przykład wobec niezwykłej historii o niewidomym „Antku Muzykancie” z Worończy, który w 1943 roku w wyniku okrutnego morderstwa stracił całą swoją rodzinę w „imię sowieckiej sprawiedliwości dziejowej”. Ostatni z rodu Czarnowskich (właścicieli najpiękniejszego dworu Nowogródczyzny) znalazł schronienie u mieszkającej w Rowinach wdowy. Kochająca śpiew kobieta przygarnęła go pod swój wiejski, skromny dach. Wacławę Iwańczyk i Antoniego Czarnowskiego połączyła miłość do muzyki i… do siebie nawzajem.


Autorka z powabem przedstawia, przeplatając anegdotami, dzieje ośrodków wysokiej kultury, czyli dworów oraz żyjących w nich przez pokolenia zacnych i zasłużonych dla polskiej niepodległości i kultury rodzin, na przykład Sierakowskich, Woyniłłowiczów, Bułhaków, Zaleskich, Meysztowiczów. Zaczyna jednak od sportretowania… hałaburdy, czyli najsłynniejszego szulera doby oświecenia, Michała Walickiego, którego dla potomnych uwiecznił Henryk Rzewuski. Urodzony na Mińszczyźnie „prosty szlachetka” zasiadał do kart z możnymi tamtego świata, którzy bardzo go lubili. Podobno sama Maria Antonina darzyła go wyjątkowym zaufaniem, gdyż był to człowiek pełen galanterii, zawsze opanowany i uprzejmy. Nie przejawiał skłonności do swarów i chętnie udzielał kredytów. Puchalska szczegółowo i malowniczo opisuje jego drogę od pucybuta do milionera, a przy okazji legendę le saphir merveilleux należącego do „polskiego szulera wszech czasów”. Jak przekonuje autorka, jego biografia, pełna wątków karciano-awanturniczych, ale i filantropijnych i patriotycznych, może stanowić kanwę do filmowego przeboju.

Następnie przenosimy się do krainy zajazdów, a więc mickiewiczowskich z ducha opowieści o procesach, wzajemnych zajeżdżeniach i najeżdżeniach, które urozmaicały spokojne życie niewielkiego obszaru Nowogródczyzny. Jak wiadomo, twórca Pana Tadeusza miał okazję zetknąć się ze sprawami dotyczącymi naruszenia czyjejś własności dzięki pracy swojego dziadka, który był ekonomem, a także ojca - prawnika. Poznajemy różne „odkazanki y pochwałki” na przykładzie dawnych właścicieli Czombrowa, dworu należącego do chrzestnej matki wieszcza, Anieli Uzłowskiej. Na podstawie zachowanych dokumentów sądowych autorka rekonstruuje graniczne procesy i wojenki dziedzica Józefa Uzłowskiego z sąsiadami. Przyznam się szczerze, że ten rozdział bardzo mnie znudził, gdyż owe zawiłości prawno-sądowe do mnie nie przemawiają i gdy czytam epos Mickiewicza także podobne fragmenty pomijałam i pomijam nadal. Nic na to nie poradzę.

Jak to w życiu, tak w tych biograficznych nowelach bywa czasami komicznie, czasami wzruszająco. Poznajemy bliżej kapturnika, na którym Mickiewicz wzorował księdza Robaka. Prawdziwy bernardyn nazywał się Fabian Ignacy Bułhak i z racji najpierw żołnierskiej, a potem zakonno-politycznej działalności cieszył się dużą sympatią mieszkańców Nowogródczyzny. Po tej ziemi wędrował, nie tylko zbierając datki od hojnych dziedziców, lecz także niosąc dobre słowo, godząc skłóconych ludzi, jednając zwaśnionych małżonków i zapobiegając pojedynkom. Był swoistym łącznikiem  różnych miniświatów w staropolskim mikrokosmosie Wielkiego Księstwa Litewskiego. O wielokulturowości Księstwa świadczy kolejna przypomniana przez Joannę Puchalską postać mogąca być symbolem spolonizowanych Tatarów, którzy wiernie trwali przy swojej przybranej ojczyźnie. Chodzi mianowicie o gen. Józefa Bielaka, który walczył między innymi w powstaniu kościuszkowskim. W cechach tego tatarskiego żołnierza nieraz ujawniała się sarmacka fantazja. W kolejnej opowieści zwiedzamy dworek w Borejkowszczyźnie, którym zarządzał zapomniany dziś nieco poeta Władysław Syrokomla. Co ciekawe, ten „wiejski lirnik”, jak go nazwano, był wielkim przyjacielem litewskich włościan. Litwini go kochali i podziwiali.


Niejako w cieniu opisanych Sarmatów znajdują się dzielne kobiety - ich babcie, matki, żony, kochanki, siostry… One także ofiarnie tworzyły dziedzictwo kulturowe Kresów. Z założenia tematycznego i kompozycyjnego w książce Puchalskiej  znajdują się one na drugim planie, ale ich rola w podtrzymywaniu polskości w należących od pokoleń do ich rodzin dużych majątkach ziemskich była równorzędna. Pracowały tak samo ciężko i ofiarnie jak mężczyźni. Żeby przychylić nieba swoim mężom, były gotowe do najwyższych poświęceń, nawet porzucenia spokojnego życia i podążenia aż na Syberię, jak to uczyniła żona konarszczyka, Tomasza Bułhaka, którego Teresa poślubiła… w wileńskim więzieniu.



Pulsujące dawnym życiem opowieści biograficzne wzbogacają liczne fotografie, które cudem przetrwały częstokroć zagładę ich pierwszych właścicieli. A skoro o fotografiach mowa, trzeba wspomnieć, że miłośnicy dorobku Jana Bułhaka, mistrza obiektywu i kronikarza życia ziemiańskiego, znajdą w tej książce również charakterystykę jego ukochanej ziemi, czyli - jak sam wspominał w Kraju lat dziecinnych - „stron Mickiewiczowskich, najpiękniejszego zakątku kraju. Tuhanowicze, Nowogródek, Świteź - nie były dla mnie tylko głuchymi terminami geografii poetyckiej, lecz żywą codzienną rzeczywistością”.  Joanna Puchalska na podstawie pamiętników i innych źrodeł ukazuje nam geografię serdeczną tego wybitnego fotografa kresowego. Podążamy śladami jego dziecinnych wypraw, zachwytów i przygód, dowiadujemy się, jak kształtowała się jego artystyczna wrażliwość na urodę Nowogródczyzny oraz tego wszystkiego, co jest jasne, piękne i doskonałe.

Miłośnicy mocnych wrażeń znajdą w tej książce krążące do dziś wśród potomków zaprezentowanych rodów rozmaite  legendy i opowieści o duchach, seansach spirytystycznych lub dziedziczce, która modlitwą poskramiała burze. Szczególnie interesująco i nawet przekonująco, a więc groźnie, brzmi historia opowiadana w rodzinie Zalewskich o Krzysztopolu, gdzie odwiedzających dom Fitinghofów straszy duch zamurowanego w piwnicy po powstaniu listopadowym młodego Puzyny, który dopuścił się jakiejś nieprawości i sąd rodzinny skazał go na okrutną karę, gdyż śmierć głodową…. A miłośników anegdot też ucieszy wiele historyjek wplecionych przez autorkę w dzieje kresowych rodów. Nie sposób wspomnieć o wielu innych ciekawostkach i zmitologizowanych nieco historiach rodzinnych. Jak powiedział prof. Stanisław Nicieja,

w opowieściach, jakie przetrwały w polskich rodzinach, jest mnóstwo prawdy o Kresach i trochę mitów, ale nie należy ich burzyć.

A dlaczego? Bo:

Mity o Kresach są jak kobieta po wizycie u fryzjera: troszkę oszukana, dużo piękniejsza, ale nadal jest sobą.

 

Galerię kresowych Sarmatów zamyka sylwetka charyzmatycznego kapłana, kapelana jedenastu nowogródzkich sióstr męczenniczek, zamordowanych przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, księdza Aleksandra Zienkiewicza, któremu Boża opatrzność, jak wspominał, wielokrotnie ratowała życie dzięki ich wstawiennictwu.

Joanna Puchalska zaprasza na wspaniałą wyprawę do krainy, która po stracie tych ziem przez Polskę w wyniku zawieruch wojennych pogrążyła się w odmętach niepamięci. Autorka wydobywa z zapomnienia wiele fascynujących wydarzeń, zdumiewających biografii znanych i nieznanych Polaków, Tatarów, mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego i ziem porozbiorowych, a także wygasłych już w świadomości obecnych pokoleń legend i mitów. Historię utraconych Kresów opowiedziała autorka życiorysami ich mieszkańców - sarmackich typów - pełnymi sukcesów, porażek, dramatów, a czasem skandali.