2 lipca 2015

"Jak takiego pisarza nie lubić, jak nie biegać jego tropem dość zawiłym w końcu".



Życiorys Melchiora Wańkowicza to jeden z owych pasjonujących reportaży, których bohaterem jest pisarz tropiący sens ludzkiej przygody.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 366.


Mistrz i ojciec polskiej opowieści reportażowej oraz twórca literatury patriotycznej. Korespondent wojenny, którego opisy bohaterskich walk Polaków na Westerplatte, oddziału majora Henryka Dobrzańskiego oraz II Korpusu we Włoszech krzepiły w latach komunizmu („podbijał narodowy bębenek”). Najwybitniejszy i najpopularniejszy pisarz doby przedwojennej i powojennej. Demaskatorski publicysta. Dumny Kresowiak. Globtroter. Wielki indywidualista, na każdym kroku ujawniający wręcz magnackie sobiepaństwo. Tytan pracy. Człowiek niezwykle przedsiębiorczy (miał żyłkę do biznesu, o czym świadczy sukces założonego wspólnie z Marianem Kisterem w 1924 roku Towarzystwa Wydawniczego „Rój”). Kochający i troskliwy mąż i ojciec, który stracił starszą córkę w Powstaniu Warszawskim. W PRL otoczony gęstą siecią donosicieli. Żarliwy patriota. Większość jego kultowych książek przedstawia losy Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Przyjaciele i znajomi wspominają wyjątkowe poczucie humoru oraz barwną osobowość.  Ciągle udoskonalał swój warsztat pisarski. Dbał o sprawy materialne, by mieć komfortowe warunki do pisania. Bywał oszczędny, ale i szczodry, np. wspierał hojnie i bez rozgłosu antykomunistyczną opozycję. Miłośnik życia, czerpiący z niego garściami i tryskający optymizmem mimo przeciwności i trudnych wojennych doświadczeń. Kochał przebywać wśród ludzi, potrafił ich słuchać, a rozmowy swoje nazywał sondowaniem duszy. Agnostyk, choć wychowany jako katolik i bardzo przywiązany do tradycji. Taki wizerunek Melchiora Wańkowicza wyłania się z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm − spadkobierczyni jego ogromnego archiwum.
                                                
[…]  interesujący człowiek, monumentalny pisarz - tak popularny i tak słabo znany i rozumiany - słowa puentujące jeden z najbardziej przejmujących rozdziałów książki najlepiej odzwierciedlają zamierzenia autorki, która za główny cel postawiła sobie przede wszystkim przybliżenie czytelnikom sylwetki Melchiora Wańkowicza. O jednej z największych indywidualności polskiej literatury w ostatnich dwudziestu latach mówi i pisze się bowiem  zbyt mało. Na tropach Wańkowicza... to dowód wielkiej empatii, literaturoznawczej dokładności oraz obiektywizmu, a także osobiste świadectwo wchodzenia w życie Melchiora Wańkowicza z tym specyficznym rodzajem zaangażowania, w którym czają się i ciekawość, i podziw, i niepokój czasem, bo odkrywać można wciąż wiele i są ślady, którymi nikt wcześniej nie podążał lub po prostu się urywają.



Aleksandra Ziółkowska-Boehm pieczołowicie rekonstruuje losy pisarza rodem z Mińszczyzny, pokazuje jego artystyczną drogę, a przede wszystkim osobowość tej niezwykłej, elektryzującej postaci. Portretuje również utrwalone w jego przejmujących wspomnieniach: Szczeniących latach i Zielu na kraterze, postacie żony i córek: Królika (Zofii), Don Kichota (Krystyny) i Sancho Pansy (Marty). Przywołuje opinie krytyków twórczości, poznajemy także przyjaciół (np. Pawła Jasienicę), reakcje środowiska literackiego czy emigracyjnego, w którym nie brakowało zwykłych zazdrośników o jego gigantyczny sukces wśród czytelników. Dużo w tej książce odniesień do twórczości, fragmentów dzieł i korespondencji, nie brakuje też zdjęć z całego życia Wańkowicza, stale cieszącego się wielką popularnością, z której znakomicie potrafił korzystać, wpływając na czytelników i na różne środowiska, również polityczne. Aleksandra Ziółkowska-Boehm poznała córkę Wańkowicza, Martę Erdman („ostatnią z Domeczku”), a także ludzi, którzy byli mu bliscy albo którzy go zawiedli, np. Kazimierza Koźniewskiego - przedwojennego przyjaciela jego córek, a po wojnie donosiciela na ich ojca (bardzo interesujący jest wywiad z nim przeprowadzony przez autorkę 7 lutego 1990 roku). Zadziwia ogrom pracy włożonej w opisanie życia i dorobku króla reportażu. Czytelnik otrzymuje pieczołowicie prześledzone losy nie tylko autora Bitwy o Monte Cassino, ale także bliskich pisarza, ich dramatyczne przejścia w trakcie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu.

W tej książce Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest śledczym, reporterką, dokumentalistką, researcherką i krytykiem literackim równocześnie. Z pietyzmem, posiłkując się dokumentami  i listami, odpiera różne zarzuty, podważa ich wiarygodność, np. podejmuje polemikę ze Sławomirem Cenckiewiczem, który w tekście Melchiora Wańkowicza kręta droga do Polski Ludowej próbował dowieść, że Wańkowicz został przez komunistów uwiedziony, a nawet przekupiony. Dowodem miała być willa „ofiarowana w hołdzie Wielkiemu Pisarzowi przez komunistów”. Aleksandra Ziółkowska-Boehm przypomina w tym kontekście, że tekst historyka wywołał protest m.in. Jana Sawy, który doglądał budowy domu na ulicy Studenckiej. To sprostowanie ukazało się w „Biuletynie IPN”, gdzie pierwotnie opublikowano artykuł Cenckiewicza. Dużo miejsca poświęca Aleksandra Ziółkowska-Boehm epizodom, mniej do tej pory badanym przez biografów. Drąży głębiej w wątki z życia Wańkowicza, które dotąd nie zostały szerzej opisane, np. kwestię jego stałej pomocy finansowej dla represjonowanych w PRL opozycjonistów, współpracy z Jerzym Giedroyciem czy choćby uwięzienia pisarza i przebiegu jego słynnego procesu w 1964 roku.

Dużo materiałów przyniosło Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm bogate archiwum, do którego miała i ma nadal nieograniczony dostęp, odkąd pisarz zapisał swojej sekretarce w testamencie (autorka była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego życia). Dowody tego mamy w książce, sporo tu ciekawych drobiazgów, anegdot, potwierdzonych, wcześniej istniejących jako plotki, informacji. A skoro o anegdotach mowa, to warto wspomnieć, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm włączyła do swojej publikacji niezmiernie ciekawe relacje małżeństwa poznanego w trakcie jednego ze spotkań autorskich. Janina i Henryk Trebertowie w czasie swoich młodzieńczych wakacji (było to w 1932 roku) przypadkowo poznali autora Na tropach Smętka. Dzięki spisanym przez nich wspomnieniom możemy się dowiedzieć, jak humorystycznie przebiegała pierwsza w życiu Melchiora Wańkowicza wyprawa kajakowa rozpoczęta od Słonima (obecnie miasta na Białorusi w obwodzie grodzieńskim, przy ujściu Issy). Oto fragmenty:

[…] Rano prawie jednocześnie zwijaliśmy nasze obozy. Przypływa swoją „Kuwaką” nieco zasapany Wańkowicz - czyżby znowu kłopoty z prymusem? Ale nie. „Kochani, ratujcie, prymus palił się wspaniale, ale nie mogę dać sobie rady z upchnięciem całego majdanu do kajaka!” […] Było to  jedno pasmo uciech, płynęliśmy już wolniej, a Wańkowicz od czasu do czasu strofował żonę: „Machaj mocniej wiosłem - patrz, Króliku, jak oni szybko płyną”, a sam niewidoczny dla żony, pluskał tylko głośno wiosłem, szelmowsko uśmiechając się do nas. Wańkowicz towarzyszył nam zawsze przy zakupach mleka czy jajek w nadbrzeżnych wioskach. Byliśmy wręcz zafascynowani jego umiejętnościami nawiązywania kontaktu z ludnością. Z błahych na pozór rozmów wyławiał wszystko, na czym mu zależało; było to, według jego określenia, sondowanie dusz. […] Panu Melchiorowi spływ wyraźnie się spodobał. Już w następnym roku z córką Tirliporkiem wędrował po ziemi mazurskiej, a owocem tej wędrówki była głośna i wstrząsająca książka „Na tropach Smętka”, wydana w 1936 roku”.

Melchior Wańkowicz ma dużo warstw jako jedna z największych postaci polskiej literatury. Był nie tylko pisarzem, ale i intelektualistą, którego teksty zawsze wzbudzały niemałe zainteresowanie i dyskusje. Aktywnie angażował się w bieżące polskie sprawy, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie pozwalał na to, by go szufladkowano, trzymał się z dala od wszelkich koterii, chadzał swoimi ścieżkami, co musiało drażnić wiele osób. Aleksandra Ziółkowska-Boehm pokazuje wpływ jego biografii na twórczość, stara się wytłumaczyć pewne jego specyficzne konteksty, a także dlaczego tak wielu Polaków kochało lub nie znosiło pisarza. Próbuje także czasami rozbić prywatne sekrety, ale delikatnie, częściej jednak wchodzi w rolę krytyka literackiego oraz przywołuje poglądy innych badaczy twórczości autora Szczenięcych lat. Fragmenty dzieł wkomponowuje w życie Wańkowicza, pozostawiając je bez komentarza, by czytelnicy sami wyrobili sobie zdanie o nim i by zachęcić ich do lektury jego dzieł. To się udało autorce wręcz znakomicie, gdyż sama sięgnęłam po książki króla reportażu po przeczytaniu na Tropach Wańkowicza po latach. Warto bowiem skupić się na jego dziełach i ich przesłaniu.

 Zarówno dzieje pisarza, jak i osobiste wspomnienia Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ze spotkań z wielkim pisarzem to mieszanka faktów i podań, prawd i interpretacji, uchwytnych szczegółów i umykającej istoty zdarzeń. To kolaż prawdziwych wspomnień (nie tylko swoich) oraz potwierdzonych w różnych źródłach informacji, w tym także w przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej teczkach, w których gromadzono nie tylko donosy, ale także różne uwagi i kłamstwa dotyczące Wańkowicza, a nawet jego sekretarki i asystentki. Książka jest raczej powieścią biograficzną niż klasyczną biografią. Jakby to powiedział mistrz autorki, stanowi mozaikę faktologiczną. Kamyczek do kamyczka i tak powstał spójny i arcyciekawy portret niepokornego i niezależnego pisarza.

 Tytuł mojej recenzji to słowa O. Jędrzejczaka z 1973 roku, zacytowane przez autorkę na s. 352.
***********************************************************************

 26 maja miałam przyjemność posłuchania opowieści (nie tylko o Melchiorze Wańkowiczu) Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, która przyjechała do  Stalowej Woli na zaproszenie tamtejszej Biblioteki im. Melchiora Wańkowicza. Spotkanie miało niezwykły, bo muzyczno-literacki charakter. Przybyło wielu sympatyków twórczości pisarki. To był niezapomniany majowy wieczór! Na pamiątkę otrzymałam od mojej ulubionej pisarki piękną dedykację.


Fot. moje
Fot. moje


Przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale - jak już mówiłam w trakcie wieczoru Pani Bogusi - Książkowcowi (autorce bloga Dom z papieru), która również przybyła w towarzystwie swojego męża na spotkanie i z którą miałam przyjemność po raz drugi chwilę porozmawiać - jestem "beztalenciem fotograficznym" i mam opory przed wykonywaniem zdjęć w trakcie wszelkich spotkań, nie chcąc przeszkadzać bywalcom i gościom. Dwa piękne zdjęcia można zobaczyć na blogu autorskim bohaterki pamiętnego spotkania (TUTAJ).

4 komentarze:

  1. Wańkowicz nie istnieje w zbiorowej pamięci Polaków, a szkoda....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety. Szczególnie młodzież nie wie, kim był Wańkowicz... Podobno Hemingway w Stanach nie jest już wznawiamy i czytany. Tak mówią sondaże, według których autor "Pożegnania z bronią" jest wielkim nazwiskiem dla starszego i średniego pokolenia, a już młodzi Amerykanie znają go jedynie ze słyszenia. My, Polacy, przerabiamy to z 'polskim Hemingwayem', czyli z Wańkowiczem. Młodzi Polacy może kojarzą nazwisko, ale nie czytają jego reportaży.


      Usuń
  2. Bardzo pięknie przedstawiałaś książkę o "monumentalnym pisarzu".
    O tym, że autorka książki była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego życia nie wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, autorka była asystentką pisarza w latach 1972-1974 - i to jest bardzo ładna historia, którą pisarka opowiedziała w swoich dwóch książkach, mianowicie w wyżej zaprezentowanej przeze mnie, jak również w autobiograficznej "Ulicy Żółwiego Strumienia". Warto zapoznać się z tymi opowieściami!

      Usuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.