4 czerwca 2012

Odwieczne polskie spory i waśnie

      W piątek kupiłam sobie książkę Sławomira Kopra i… przepadłam na całą sobotę i niedzielę. Odłożyłam książeczkę Jana Tomkowskiego (który musi mi wybaczyć) i z wypiekami na twarzy śledziłam losy zasłużonych dla Polski i narodu ludzi. Żywy tok  narracji sprawia, że malowniczo opisane przez historyka postacie stają się bliskie czytelnikowi. Książka Sławomira Kopra dostarczyła mi tylu wzruszeń i refleksji, że nie wiem, czy uda mi się bez egzaltacji o niej napisać. Na dodatek przez cały czas lektury miałam w pamięci niedawno wypowiedziane przez prezydenta USA Baracka Obamę niesamowicie obraźliwe i krzywdzące dla Polaków jako ofiar drugiej wojny światowej słowa: „polskie obozy śmierci”…
      Jeśli sądzicie, że obserwowane dziś gorszące rozgrywki międzypartyjne oraz festiwale wzajemnych oskarżeń i chamskich słów, określane przez publicystów jako wojna polsko-polska, są wytworem wyłącznie współczesnej krajowej sceny politycznej, to się grubo mylicie. Polscy prominenci potrafią tworzyć sobie nawzajem „piekiełko” w każdych warunkach; czynili tak nawet wtedy, kiedy naród, któremu mieli służyć, został przez najeźdźców skazany na zagładę!
     Koper popełnił pasjonującą i gorzką zarazem książkę o naszych cechach narodowych: mściwości, małostkowości, podejrzliwości, chorobliwej pamiętliwości oraz… odwadze, bohaterstwie i umiłowaniu wolności ponad własne życie na przykładzie wojennego losu elit państwowych, wojskowych i artystycznych.
    Członkowie emigracyjnego rządu, mimo że kraj pozostawał pod okupacją, nie potrafili zapomnieć o osobistych animozjach i z olbrzymim zacietrzewieniem tropili wszelkie, nawet drobne nadużycia (zwłaszcza finansowe) znienawidzonych przeciwników politycznych. Ważniejsze były dla nich takie sprawy, jak lemoniada, kapelusze czy proszki przeciwbólowe, niż to, że rodacy przeżywali prawdziwą gehennę zgotowaną przez obydwu agresorów… Historyk przywołuje i syntetyzuje mnóstwo porażających wręcz faktów, które  nie najlepiej świadczą o postawie najwyższych dostojników państwowych i wojskowych w obliczu wyzwań, jakie niosła ze sobą straszliwa druga wojna światowa.







      Koper obala błędne teorie i mity narosłe przez lata nie tylko wokół życia i działalności Polaków żyjących na emigracji w czasie wojny, lecz także żołnierskich wyczynów, choćby pod Monte Cassino. Niektóre przywołane przez historyka zdarzenia (jedne szerzej znane, inne mniej), w opisanym przez niego kontekście wojennym, wprawiają w prawdziwe osłupienie, a owiane legendą postaci  zaliczone do narodowego panteonu wcale nie były takie kryształowe, jak przyzwyczailiśmy się sądzić wskutek śpiewanych od lat pieśni czy lektur literackich utworów opartych nierzadko na zabiegach mitologizacyjnych.
     Naczelny Wódz generał Śmigły-Rydz porzucił, jak wiadomo, walczących bohatersko we wrześniu 1939 roku żołnierzy polskich i zbiegł do Rumunii, ale mało kto wie, w jak bardzo  żenujących  okolicznościach. Otóż oficer, próbując bezskutecznie zatrzymać generała na granicy i  obronić tym samym honor wojska, w obliczu hańby zdecydował się dokonać zamachu na swoje życie... i strzelił do siebie. Generał Sikorski tak bardzo nienawidził piłsudczyków, że po 1926 roku dopuścił się nawet zdrady stanu, a jego obsesje i ambicje w niej mniejszym stopniu targały nim także w czasie wojny; wtedy zarówno on, jak i generał Anders z tych samych pobudek pozostali głusi na rozpaczliwe wołanie o pomoc Sławoja-Składkowskiego  − premiera ostatniego rządu wolnej Rzeczypospolitej. Prośba jego dotyczyła pożyczki na operację ratującą życie. Ponieważ członkowie emigracyjnego rządu polskiego nie zareagowali na apel, ciężko chory były premier zmuszony został do napisania listu do prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Oto fragmenty polskiego dokumentu wstydu, jak nazwał list jego  nadawca:



Pisze do Pana ostatni premier przedwojennego polskiego rządu. Człowiek, który pierwszy w Europie odważył się Niemcom powiedzieć „nie” i wydać swoim rodakom rozkaz walki na śmierć i życie… Dzisiaj ja sam prowadzę walkę o życie… Czy mógłby Pan, Panie Prezydencie, pożyczyć mi 100 dolarów na cel operacji? Zobowiązuję się słowem honoru oficera polskiego zwrócić Panu dług w trzy tygodnie po zakończeniu wojny… (S. Koper, Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939−1945, Bellona, Warszawa 2012, s. 154)

Dzięki osobistej pomocy amerykańskiego prezydenta Sławoj-Składkowski żył jeszcze 20 lat…
    Polacy przelewali krew, umierali w łagrach, a batalie antypiłsudczyków z piłsudczykami przybierały jeszcze bardziej groteskowe i wstrząsające rozmiary, czego jednym z symboli może być choćby położona koło Glasgow Wyspa Węży, na której gen. Sikorski izolował swoich najbardziej zajadłych przeciwników przez wiele miesięcy.
         Koper daleki jest jednak od formułowania jednoznacznych ocen i ferowania wyroków. Wręcz przeciwnie, w portretowaniu stosuje pełną paletę barw, dzięki czemu historyczne postacie zjawiają się przed czytelnikiem nie jak posągi, ale ludzie z krwi i kości. Obrazowo ukazuje nie tylko ich niewątpliwe zasługi dla narodu polskiego, lecz także mniej chwalebne czyny oraz życie prywatne ze wszystkimi jego odcieniami i grzeszkami.
      Najbardziej frapujące są opisy sylwetek i losów największych asów polskiego lotnictwa drugiej wojny światowej, pierwszego ułana II Rzeczypospolitej - gen. Wieniawy-Długoszowskiego, żon, partnerek i kochanek najwyższych rangą dowódców, Hanki Ordonówny ofiarnie ratującej polskie sieroty, hrabianki Krystyny Skarbek − ulubionej agentki Churchilla, a także człowieka o wielu twarzach, szarej eminencji rządu Sikorskiego i zarazem najstarszego skoczka spadochronowego w dziejach drugiej wojny światowej  − Józefa Retingera. Z publikacji można dowiedzieć się też, jaką historię związaną z dziejami II Korpusu lubił opowiadać swoim małym synom książę Karol, kto był największym playboyem wśród generałów i pilotów, kto i w jaki sposób wywiózł z okupowanego kraju żonę gen. Sosnkowskiego oraz córkę gen. Sikorskiego, słowem − historyk obficie obdarowuje  czytelnika anegdotami i ciekawostkami. Humorystycznych akcentów  nie brakuje bowiem w  niezwykle barwnych życiorysach przedstawionych przez Kopra Polaków. Jedną z  zabawnych opowieści pozwolę sobie przywołać:
   Moskwa. Sowieckie więzienie, Łubianka. Poddawany w nim wielogodzinnym przesłuchaniom gen. Anders wspominał później:







„Pamiętam wypadek rzucający światło na środowisko NKWD. W czasie dość nieprzyjemnego śledztwa odezwał się telefon na biurku. Słyszę urywki rozmowy:
− O kogo chodzi? Liarus? Zaraz poczekaj.
Sędzia, ręką przykrywając słuchawkę, zwraca się do mnie, czy znam takie nazwisko. Zaprzeczam.
− Kiedy ja wiem, że to wasz znajomy; my wszystko wiemy.
Mówię, że może chodzi o Larousse’a, autora najpopularniejszej na świecie encyklopedii. Z niedowierzaniem zapytuje mnie, czy rzeczywiście był taki. Zapewniam. Z miejsca mój sędzia łupie przez telefon:
− Ty niekulturalny! To ty nie wiesz, że Liarus napisał encyklopedię? Nie wiesz, co to jest encyklopedia? To się dowiedz. Ja z takim niekulturalnym jak ty nie będę rozmawiał, nie mam czasu" (s. 301).
       Koper opowiada także o ponurach powojennych losach najbardziej zasłużonych w walce o wolność ojczyzny i Europy Polaków. Musieli bowiem imać się różnych zajęć fizycznych, aby się utrzymać na emigracji: Sosnkowski pracował jako farmer, Maczek jako barman, Sosabowski − jako magazynier, a Krystyna Skarbek − określona przez D. Irvinga mianem polskiej Maty Hari − jako kelnerka. Tak po wojnie odwdzięczyli się im sojusznicy, dla których narażali życie.
     Czytając książkę, a muszę o tym napisać, trudno się nie zadumać i nie zatęsknić za zgładzoną przez niemieckiego i sowieckiego okupanta elitą, mimo swoich przywar i grzechów jakże inną niż ta, która dzierży dziś władzę państwową i medialną. A dlaczego inną? Bo największym marzeniem wychowanej przed wojną elity było tylko jedno: służyć Polsce.

    Sławomir Koper zaostrzył mój czytelniczy apetyt na pozostałe swoje książki. To było bowiem moje pierwsze spotkanie z jego twórczością historyczną. Nie dam się już długo prosić…

2 komentarze:

  1. O żesz! Kolejna laurka dla tej pozycji. Niestety na Targach Książki jakoś nie umiałam konkretnie jej wyłowić z całej tej historycznej serii Bellony w podobnych okładkach i ostatecznie kupiłam "Złotą młodzież PRL-u", która jest przefatalna...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na targach książkowych, co wiem z doświadczenia, bardzo łatwo przeoczyć naprawdę dobre książki. Zazwyczaj są eksponowane nie te, które mogłyby rzeczywiście przypaść nam do gustu. Dlatego przed kolejną wizytą na targach lepiej sobie zrobić listę;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, dziękuję za pozostawienie komentarza. Niestety nie zawsze jestem w stanie szybko odpowiedzieć. Proszę zatem o cierpliwość.